Rolex Rolex
9147
BLOG

Nicht schiessen, gute Leute!

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 148

Zacznijmy od pewnej intelektualnej zabawy. Wyobraźmy sobie, że wszystko, co myślą o sobie organy... organy unii europejskiej, jest absolutnie pozbawione i fałszu i błędu; wszystko, co o unii europejskiej myśli Frau Merkel jest niesprzeczne, zupełne i spójne (idealny prawodawca); a różnego rodzaju wykładnie traktatów unijnych dokonywane przez anonimowych urzędników niepodlegających żadnej kontroli oprócz wędzidła tejże samej Frau sa ostateczne i wiążące.

Jak w takiej unii powinno zachowywać się państwo członkowskie, by mogło zostać uznane za wzorowe państwo członkowskie z punktu widzenia Frau (i stojącego za nią niemieckiego kompleksu finansowo-gospodarczego)?

Powinno być przewidywalne: dokonywane w nim wybory polityczne powinny odpowiadać woli tego kompleksu; a wolą tego kompleksu jest dokończenie budowy tworu paneuropejskiego z centrum w Berlinie. Mieszkańcy peryferiów i obszarów granicznych mają służyć za amortyzatory gospodarce centrum: rynek zbytu i siedlisko marnie opłacanych rąk do pracy w czasach prosperity, „wysypisko” długów i toksycznych instrumentów finansowych w czasie kryzysu, kiedy to gospodarka kurczy się w kierunku centrum zapewniając temu centrum względną stabilność.

Idea Unii Europejskiej, taka jaką przedstawiano Polakom w soc-agitce rozesłanej każdemu dorosłemu obywatelowi RP-beta, a podpisanej przez wówczas urzędującego prezydenta RP-beta, Aleksandra Kwaśniewskiego, nigdy się nie zrealizowała. Mieliśmy znaleźć się w klubie – jesteśmy w jakimś podupadłym, czwartym już chyba z kolei Reichu, przy czym każda kolejna wersja tegoż Reichu jest zawsze, biorąc pod uwagę jakość i poziom zarządzania, gorsza od poprzedniej.

Dla centrum w Berlinie utrata Polski (a na to się zanosi) oznacza ostateczne zakończenie projektu paneuropejskiego, dlatego też centrum będzie podejmowało wszelkie możliwe działania, żeby temu zapobiec, włączając w to działania pozaprawne, takie jak udział służb niemieckich w procesie werbowania, organizowania i finansowania anty-systemowej „opozycji”. To ostatnie, co – jak sądzę możemy obserwować w całej rozciągłości – jest dla berlińskiego centrum bardzo ryzykowne, tyle tylko, że nic innego nie pozostało po tym, jak kontrola nad mediami w Polsce przestała przekładać się na kontrolę nad umysłami w Polsce. Jest bardzo ryzykowne w sytuacji, w której polskie służby „przewekslowały się” na kierunek amerykański, a więc korzystają z profesjonalnego wsparcia, a jeśli tak, to de facto są dzisiaj kierowane przez centrum w Waszyngtonie.

Ujawnienie powiązań i przepływów finansowych pomiędzy ludźmi i agendami Berlina w Polsce, czy to w formie grantów, nagród, stypendiów, dotacji z „unii europejskiej” byłoby końcem politycznego życia tych ludzi i tych agend, bo Polacy w swojej masie akceptują kolaborację z „ruskimi”, ale ze „szkopami” już nie – to atawizm, który najlepiej oddaje znaczenie słowa „Niemcy” (zachęcam do gmerania:).

A że ujawnienie takich powiązań jest możliwe, przekonaliśmy się, kiedy do prasy przedostała się informacja o ręcznym sterowaniu polskim porządkiem konstytucyjnym przez niemieckich komisarzy w Brukseli (poprzez oddelegowanych „łączników”).

W odróżnieniu od „naszych” komisarzy, dla których kierowanie się interesem polskim jest „obciachowe”, niemieccy politrucy (Juncker, Schulz, Timmermans, Oettinger, Tusk) mają silny imperatyw realizowania celów niemieckich; nieprzypadkowo zresztą skład „drużyny” szczutej na Polskę jest czysty etnicznie jak ekspozycja popiersi w naddunajskiej Walhalli (mowa o mauzoleum, nie o elemencie mitologicznej scenografii).

Berlin ma się czego bać, bo po tym jak doświadczył zorganizowanego najazdu Armii Proroka, utracił nadzieję na wpływy na Ukrainie i na gospodarczo-polityczne porozumienie z Rosją, może mu się jednocześnie przydarzyć odpadnięcie w perspektywie wschodniego (Polska, Węgry, Litwa, Łotwa, Estonia, Rumunia, Bułgaria, Słowacja, Czechy) i zachodniego (Wielka Brytania) krańca strefy wpływów. Owa strefa wpływów skurczyłaby się wówczas do zbankrutowanego Południa, Francji, w której chaos staje się powoli stanem utrwalonym i niepewnej Skandynawii.

Dotychczasowe próby powstrzymania antyniemieckiego kursu w Polsce spaliły na panewce, podobnie jak próby ulokowania swoich Balcerowiczów na Ukrainie, co skończyło się natychmiastową ripostą pro-amerykańskich Saakaszwilich. Wygląda na to, że nadzór nad strategicznymi elementami ukraińskiej infrastruktury mają wykonywać menedżerowie z Polski i innych krajów amerykańskiej zony (koleje, tranzyt gazu, administracja w kluczowych rejonach  - Odessa).

Jednak ostateczny cios może spaść na Niemcy jeszcze z innej strony. Dotychczas, za sprawą „wiadomych sił” Niemcy doświadczyły potężnego kryzysu eurozony podważającego jej stabilność, ataku na „goodwill” niemieckiej marki (generalnie) w formie przeczołgania Volkswagena, oraz masowej, niekontrolowanej migracji zmieniającej radykalnie przyszły skład etniczny narodu (?) oraz strukturę zagrożeń wewnętrznych w państwie.

Czego Niemcy jeszcze nie utraciły, to legitymizacji demokratycznego dziewictwa. Państwo niemieckie, któremu udowodni się pozaprawne, a szczególnie kryminalne działania dokonywane rękami służb i sieci agentury na obcym terenie w celu zachowania podporządkowania peryferiów centrum, traci owo dziewictwo raz na zawsze i w oczach świata staje się kontynuacją III Rzeszy. Nie prawną, bo tym formalnie jest, ale ideologiczną.

Państwo niemieckie w przeszłości takie działania wykonywało, a mowa tu chociażby o Bałkanach i przyłożeniu ręki do rozpadu Jugosławii (przedwczesne uznanie Chorwacji) i do wybuchu w tym kraju wojny domowej, oderwaniu Kosowa od Serbii, czyli utworzeniu dwóch (z BiH) islamskich, agresywnych republik na Południu, których zadaniem było związanie rąk Serbii w Regionie (a więc Rosji), ale w tych przypadkach wzniecanie niepokojów, wojen i rzezi było każdorazowo uzgadniane z Rotszyldami.

Konserwatywni i niezależni krytycy rządów Tuska w Polsce zarzucali mu, że w zamian za zgodę na zarządzanie państwowym biznesem, a więc na kolejny etap uwłaszczania się środowisk, nazwijmy je „okapowskimi” czy „okrągłostołowymi” na majątku państwowym oraz na redystrybucję funduszy unijnych w ręce zaprzyjaźnionych klientów (po opłacie re-transferowanej do Berlina via Wiedeń i inne „networki”) „odpuścił sobie cały obszar bezpieczeństwa państwa, a więc pozostawił służby samym sobie. W ten sposób miałby zyskać ich przychylność i parasol ochronny dla własnych działań. Przez krótki czas dopuszczałem możliwość takiego porozumienia: zdjęcie kontroli politycznej i dopuszczenie do działania samopas w zamian za policyjną ochronę „układu”, ale bardzo szybko naszła mnie wątpliwość. Takie porozumienie możliwe byłoby jedynie przy założeniu, że obydwie strony działają w ramach niezbędnej suwerenności – obydwie strony składają się na faktyczne „sovereignty”. Ale przecież po 1989 nigdy tak nie było. Było porozumienie niemiecko-rosyjskie o podziale stref wpływów. Politycznie mieliśmy pozostawać poza militarną strefą Zachodu (buforem, nawet jeśli członkiem NATO, stąd dzisiejsze, niemieckie „nein” w sprawie stacjonowania wojsk natowskich w Polsce oraz instalacji), a gospodarczo mieliśmy stać się surowcowym i demograficznym zapleczem Niemiec.

Ten stan rzeczy zmieniły do pewnego stopnia rządy Olszewskiego (niedopuszczenie do zainstalowania się GRU w dawnych bazach postsowieckich), a zwłaszcza Millera, który podpisał cyrograf z Amerykanami. Względną równowagę sił zakłócił zdecydowanie pro-amerykański kurs PiS z 2005 roku oraz budowa (w ramach NATO) lojalnego wobec Waszyngtonu korpusu oficerskiego w polskiej armii.

Pozostawienie służb samym sobie było więc niemożliwe. Możliwe natomiast było oddanie daleko idącej kontroli nad nimi Berlinowi. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z konsekwencjami wszystkich zdarzeń z lat 2007-2015.

Być może było tak, że biedny polski Majakowski wcale nie krzyczal „Товарищи, не стреляйте!”, ale: „Nicht schiessen, gute Leute!”?

Dwa lata temu tego rodzaju hipotezę traktowano by jako z natury rzeczy przynależną do jakiejś ponurej political fiction.Dziś jednak każdy na świecie musi przecierać oczy ze zdumienia widząc, że oto w jednym kraju unijnym, i tylko w tym, media wręcz ociekają bezczelnymi, agresywnymi i ksenofobicznymi atakami na demokratycznie wybrany większościowy rząd w innym kraju unijnym. Nie ma dnia bez medialnej prowokacji gliwickiej, obwieszczanej radośnie w Polsce przez media z większościowym kapitałem ... niemieckim.

Unia Europejska jest bytem prawnym, traktatem, stroną międzynarodowych negocjacji handlowych, ale nie podmiotem prawa międzynarodowego w takim stopniu, w jakim podmiotami tego prawa są suwerenne państwa. W Europie, wbrew zabiegom Niemiec (również niejawnym) nie powstała ani federacja ani nawet konfederacja państw, nie istnieje również jednorodny model wykonywania woli narodów wewnątrz państw narodowych. Nie istnieje także przymus podporządkowywania się każdemu prawu unijnemu w systemach praw wewnętrznych, co w głośnym wyroku potwierdził niemiecki Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe w odniesieniu do wewnętrznego prawa niemieckiego. Per analogiam nie dotyczy to żadnego innego systemu prawa wewnętrznego, chyba że to wewnętrzny system prawa niemieckiego ma być nadrzędny wobec prawa unijnego, a to z kolei nadrzędne wobec praw wewnętrznych państewek untermenschów.

Jednym z ciekawszych tematów drążonych swego czasu przez dziennikarza śledczego Witolda Gadowskiego była sprawa przyjaznych i zażyłych związków ludzi polskiego peerelowskiego wywiadu z prominentnymi osobami życia publicznego w Republice Federalnej Niemiec. Rzecz ocierała się samą końcówkę Wielkiej Wojny, kiedy to instruktor propagandy wśród ludności cywilnej i wojsk nieprzyjaciela Piotr Jaroszewicz miał wejść w posiadanie archiwum zawierającego dossier różnych znanych zwolenników Adolfa Hitlera, piastujących różne funkcje w tegoż Adolfa Hitlera cywilnej i wojskowej administracji.

W latach siedemdziesiątych i późniejszych, kiedy wszystko, włącznie z honorem wywiadowcy zaczęło być na kartki te, jak również i inne wyszperane na poniemieckich strychach papieren,okazały się być coś tam warte. Komunistyczne służby były w owych czasach już mocno spatologizowane i zajmowały się bandyterką, znaną nam z akcji o kryptonimie „Żelazo” czyli z serii napadów rabunkowych na Zachodzie. Kto na siłowni wycisnął siódme poty mógł się tym zająć, a kto był bardziej typem intelektualisty musiał działać w „inny branży”. Taką dochodową branżą było szantażowanie dobrych niemieckich mężów, ojców i dziadków kwitami, zgodnie z którymi w przeszłości byli zaangażowani wprost w proces nadzoru nad hodowlą słowiańskiego bydła pociągowego na wschodzie. „Należy przestać uważać bydło za niebydło” jak powszechnie wówczas uważano, a i dzisiaj powiedzenie nie straciło aż tak bardzo na swojej popularności na czystych i jasnych korytarzach siedzib BND oraz w poczciwych głowach tej służby agentów.

Tak się nizały te nici porozumień... Byłoby jednak naiwnością sądzić, że zadzierzgnięte związki były jednostronne, a szantażowany prezes banku, dawniej komendant jakiegoś, dajmy na to podrzędnego obozu koncentracyjnego dla dzieci w wieku od kilku miesięcy do lat szesnastu, oj tam, oj tam nie powiadomił o fakcie szantażu odpowiednich służb niemieckich, koniec końców to one doskonale wiedziały, że w ich kraju nigdy nie przeprowadzono denazyfikacji, podobnie zresztą jak w NRD.

I byłoby równą naiwnością sądzić, że owe służby nie usiłowały przynajmniej zaproponować peerelowskim wywiadowcom czegoś więcej niż dostęp do zaopatrzenia w kantynach i sklepach za żółtymi firankami. A w czasie burzliwych lat osiemdziesiątych nie kontrolowały kanałów przerzutu pieniędzy dla polskiego podziemia i że wykonywały te zadania kontrolne jedynie z wrodzonej miłości do „demokracji liberalny”, a nie, przede wszystkim, „dem deutschen volke”, bo taką miały i mają robotę.

To wszystko musi prowadzić nas do podjęcia próby re-definicji podstawowych pojęć, które nam się nieco, jak się wydaje, zamazały.

Otóż żadna ponadnarodowa organizacja nie zwalnia obywateli polskich od obowiązku przedkładania zawsze i wszędzie interesu polskiego nad interesem obcym. Traktaty i porozumienia zawiera w z obcymi rząd powołany przez parlament głosami większości parlamentarnej, która reprezentuje naród.

Każda próba nawoływania w Polsce do „majdanów”, „rewolucji”, „obalenia porządku konstytucyjnego”; każde sięganie po wsparcie obcych dla takiego zamachu stanu, wspomaganie się funduszami z zagranicy w walce politycznej przeciwko polskiemu rządowi, kapitałem niemieckim w mediach dla tych samych celów, musi być jednoznacznie nazwane aktem zdrady wobec własnego państwa i narodu. Podobnie jest zresztą w przypadku godzenia się na służbę interesom każdego innego państwa. I dotyczy to zarówno sprzątaczki w ministerstwie jak i – dla przykładu – sędziego jakiegoś ważnego organu, który byłby – hipotetycznie - na tyle sprzedajny, żeby podjąć się uzgadniania treści ustaw regulujących wewnętrzny ustrój prawny Rzeczpospolitej z jakimiś Niemcami o bardzo niejasno określonych kompetencjach i afiliacjach. Hipotetyczna sprzątaczka winna zostać co najmniej przesłuchana przed odpowiednimi organami, a hipotetyczny sędzia musiałby stanąć przed Trybunałem Stanu.

Machanie różowymi balonami, przynależność do różnorakich mniejszości, skłonność do intelektualnego ekshibicjonizmu wyrażająca się w pokazach własnych ograniczeń i radosnego braku wiedzy na jakikolwiek temat, nie może być okolicznością łagodzącą. Nieznajomość prawa szkodzi, podobnie jak nieznajomość historii, i z tego punktu widzenia słynna i budząca w niejednym domu grozę ocena pewnego typu postaw dokonana przez Jarosława Kaczyńskiego, a odnosząca się do skłonności (za wynagrodzeniem w różnorakich formach, najtańszą jest poklepanie po pleckach) przedkładania interesu obcego państwa i narodu nad interes własnego państwa i narodu, jest absolutnie trafna i oczywista.

 

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka