Rolex Rolex
9646
BLOG

Z kamerą wśród kast (oczami lingwisty)

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 122

U mnie

U mnie, jak to u mnie. Są sytuacje. Z upływem lat tracę do reszty szacunek do teorii republikańskich, których realizacja – z konieczności – może dokonywać się jedynie w elitarnych społeczeństwach mało liczebnych. Moja utrata szacunku wiąże się z miejscem siedzenia, a zasiadam w wymiarze godzin trzydziestu plus tygodniowo na salach sądowych w charakterze biegłego lingwisty. Rola przyjemna, bo jako biegłemu z „charter” nadanym przez JKM Elżbietę (pośrednio, jako że Chartered Institute of Linguists takie uprawnienia od JKM Elżbiety uzyskał i na podstawie emanacji namaszcza dalej) przysługuje mi bardzo wąsko zakreślona, a jednak niezależna rola.

Ponieważ Wielka Brytania jest państwem wyznaniowym (JKM Elżbieta jest głową państwa i kościoła, a duchowni kościoła państwowego są urzędnikami korony) to składam przysięgę odwołując się do obecności Boga; mógłbym co prawda się nie odwołać składając przysięgę w wersji dla niewidomych, ale byłoby to nieracjonalne skoro każda inteligentna istota wie, że Bóg istnieje. W tej przysiędze leci tak: „I swear by Almighty God that I will well and faithfully interpret and make true explanation of all such matters and things as shall be required of me according to the best of my skill and understanding.”

Dla kogoś, kto (tak jak i ja) lubi się powymądrzać publicznie i nie cierpi się samoograniczać do mechanicznego tłumaczenia, przysięga dostarcza kapitalnego dla celu publicznego wymądrzania się określenia zakresu kompetencji. Otóż nie tylko „well and faithfully interpret” ale także: „make true explanations […] as shall be required”. Nie tylko, że można się powymądrzać, ale można mieć realny i pozytywny wpływ na wymiar sprawiedliwości (sic!).

Z życia wzięte: w anglojęzycznym państwie u, miejscowości x, w sprawie x, oskarżony x władający językiem p przyznał się do zarzucanego mu czynu, a czynem tym było „uderzenie nożem w szyję ofiary y”. W przypadku nie budzących wątpliwości dowodów i w świetle przyznania się do winy proces karny nie odbywa się (nie ma potrzeby), a sędzia wymierza karę w ramach zagrożenia karnego przewidzianego za przestępstwo  danego typu, opierając się na materiałach zebranych w sprawie, bez konieczności zapoznawania się z tej sprawy szerszym tłem.

Tłumacz przysięgły r, wychodząc z przyznanego przysięgą zakresu kompetencji, a więc również uprawnienia dokonywania wyjaśnień w zakresie języka, nabył podejrzeń, że coś się w sprawie lingwistycznie „posypało”. Oskarżony ważył circa kilo sto i dwadzieścia, ofiara pięćdziesiąt w porywach. Oskarżony tuż przed dokonaniem uderzenia kroił kapustę, a do krojenia kapusty nie używa się kozika. Kroił ręką prawą, a lewą polewał (to znaczy, że ręka nie drżała) . Jakby „uderzył” to by głowę ściął. A nie ściął! Co więcej, zadana rana została opatrzona plastrem na żylaki, a poza tym żadna interwencja, nie mówiąc już o obecności wykwalifikowanego personelu medycznego, nie była potrzebna. Kluczem do rozwikłania zagadki i podjęcia się wyjaśnienia tajemnicy okazał się język, a w zasadzie kłopoty wynikające z mieszania językowych rejestrów.

Otóż, jak zeznała ofiara: „no i wtedy ten j..., p... w d... alkoholik musiał dźgnąć mnie nożem”, a oskarżony, j..., p... w d... alkoholik, przyznał, że ch... śliskiego „dźgnął”, ale przypadkiem, bo w czasie gdy go kopał rzeczywiście przestał kroić kapustę, ale noża nie odłożył sądząc, że zaraz do przerwanej czynności wróci.

Tłumacz policyjny, operujący w życiu prywatnym innym rejestrem języka i dokonując wyboru słowa jednego z całej palety słów, a to wszystko w ciągu ułamka sekundy, wybrał ekonomiczne w wymowie słowo „stab” i trudno do niego mieć większe pretensje, jeśli pamiętamy, że tłumaczenie jest zawsze próbą „odmalowania myśli przy użyciu palety kolorów słownika języka innego niż paleta kolorów języka oryginalnego”. Nie myślimy przecież słowami, stąd takie ekspresyjne wyrażenia jak: „tego się nie da opowiedzieć”, „słów brakuje!”, „nie potrafię tego wyrazić”, „nieporadnie pan to ujął”, „nie wiem, co chcesz powiedzieć”. Kto myślał inaczej, to źle myślał.

Problemem lingwistycznym, który się tutaj pojawił jest fakt, że słowo „stab” funkcjonuje również w rejestrze specjalistycznego języka prawnego, a co za tym idzie i prawniczego, o czym łatwo się przekonać sięgając do ustawy: „Malicious Shooting or Stabbing Act 1803”. Tłumacz policyjny nie musiał o tym wiedzieć, bo nie musiał mieć wiedzy ściśle prawniczej obok lingwistycznej (mógł być poetą albo inżynierem). Problem lingwistyczny pociągnął za sobą problem kolejny, znany psychologicznej teorii prawa: słowo „stab” otworzyło w umyśle sędziego pudełko z legalną definicją, a do pudełka przyczepiona była kartka z wyrokiem, a ten z kolei wahał się w przedziale od ośmiu lat wzwyż (stąd właściwość sądu koronnego). My jednak wiemy, że „dźgnąć” można i kijkiem i palcem, a „dźgnięcie”, a więc właśnie słowo potoczne o niejasno określonych granicach znaczeniowych, trudno w oczywisty sposób powiązać z zamiarem pozbawienia życia albo ciężkiego uszkodzenia ciała.

Sytuacja procesowa oskarżonego „x” na skutek wyjaśnień złożonych przez eksperta r uległa znacznej poprawie.

Zadumajmy się nad potęgo słowa, jego szermierzy i ekspertów! (przesadzony patos zamierzony; jest kilku moich wyśmienitych kolegów piszących na tej zacnej platformie, którzy posługują się patosem patyną pokrytym, nic o tym aliści nie wiedząc :)

U mnie i u Państwa

Trzymajmy się jednak języka i jego rejestrów. Jak zapewne Państwo słyszeli (nie dało się nie usłyszeć) w Wielkiej Brytanii odbywają się polowania na Polaków. Z nagonką. Jedno z nich zakończyło się śmiercią naszego rodaka, a to z kolei pociągnęło za sobą marsz z ambasadorem i lokalnym MP na czele, uzupełniony późniejszym marszem milczenia, oraz naradę dwóch naszych ministrów z ich brytyjskimi odpowiednikami w Londynie. Wszystko na nic. Całe zdarzenie swoją wagę zyskało z powodu pewnej klasycznej przypadłości kasty ludzi mediów, którzy już nie informują i nie dociekają, ale wypełniają ich zdaniem bulwersującą odbiorców treścią białe pola wokół reklam, takich jak na przykład te z chcącymi się zaprzyjaźnić Ukrainkami, które ogląda pan redaktor Lis, za co mu ostatecznie chwała, bo wykazuje się przynajmniej raz pragmatycznym podejściem do procesu zbliżania między narodami.

Ja Państwu teraz napiszę, jak jest, i bardzo uprzejmie proszę w tej sprawie się ze mną nie kłócić, bo wiem lepiej.

Społeczeństwa Zachodu się degenerują, bo nie mają sacrum, a bez sacrum nie można się nie degenerować. Bez sacrum nie istnieje moralność, a bez moralności nie ma etyki. Bez etyki nie ma cywilizacji. Truizm. Dlatego na przykład mniejszości (nie tylko islamskie) się nie integrują, bo z czym miałyby? Spróbujcie Państwo wrzucić kota do chlewa! Żeby się integrowały musiałyby się degenerować co najmniej przez... a będzie z osiem już pokoleń! I musiałyby chcieć się zborsuczyć, a do tego bez Voltaire'a, Rousseau i innych ich autoramentu kuglarzy, sprzedawców maści na porost myśli i sowizdrzałów nie da rady. Nie do tego stopnia (techne borsuczy się w ostatniej kolejności, dlatego troglodyci mają piramidy albo bomby jądrowe). Poza tym do tak zaawansowanej degeneracji potrzeba filozofii, a ta była możliwa jedynie w symbiozie antykiem a później już tylko z chrześcijaństwem. Istnienie filozofii jest z kolei niezbędne dla powstania filozoficznej uzurpacji prymatu rozumu nad wiarą, zamiast oczywistego „Fides et Ratio” w tej właśnie kolejności.

Degenerujące się społeczeństwa Zachodu ulegają rozwarstwieniom kastowym, co jest naturalną konsekwencją „powrotu do natury” (niewolnictwo i kastowość są dla człowieka naturalnym habitatem). Kastowość post-chrześcijańska jest więc naturalna (duch jest wobec natury w kontrze), a w stanie natury są zwycięzcy i ofiary, królowe i robotnice. W tym stanie rzeczy wywyższanie kast upodlonych nie ma sensu. Należy je wykorzystywać do wykonywania zadań z punktu widzenia kast wyższych im przynależnych, a więc właśnie upadlających, niszczących zdrowie i zabijających myśl o buncie, czemu również służy rozmiękczanie mózgu używkami i propagandą.

Wielka Brytania jest jednym z krajów Zachodu i ma swoje klasy upodlone. Klasy upodlone zamieszkują swoje enklawy. Te enklawy są miejscami w których życie jest bezsensowne i tanie, a celem codziennej egzystencji jest przelecenie jakiegoś dzieciaka, nachlanie się lub naćpanie. Zdegenerowane otoczenie powoduje spadek cen nieruchomości. Tanie nieruchomości odstraszają ludzi klasy wyższych, ale nie biznes – hurtownia skarpet albo bananów nie musi stać obok filharmonii. Widzimy, że istnieje tu sprzężenie zwrotne, wspólny interes klas upadłych i klasy średniej. Pakownie i sortownie potrzebują niewykształconych robotników na umowach śmieciowych, bo to pozwala na prowadzenie elastycznej polityki kosztowej (dzisiaj potrzebuję siedmiuset, ale jutro już tylko trzystu pięćdziesięciu robotników). Klasy upadłe potrzebują ekstra dochodów na używki, dlatego również chętnie korzystają z konstrukcji śmieciówek, bo można przyjść do pracy w ciągu trzech dni, a w ciągu czterech kolejnych realizować cele opisane powyżej. Handlarze używek kiepskiej jakości i sprzedawcy dzieci też potrzebują klientów.

Konflikt pomiędzy kastami powstaje wtedy, kiedy liczebność kast upadłych jest niewystarczająca, bo wtedy to upadlaki dyktują warunki płacy windując stawki. Inny konflikt rozgrywa się pomiędzy upadlakami a klasami jeszcze wyższymi – klasami posiadającymi i żyjącymi z czynszu, a nie z pracy. Ceny nieruchomości spadają, a same nieruchomości ulegają nieuchronnemu fizycznemu niszczeniu (zagrzybienie, zaszczurzenie, zarobaczenie, zapleśnienie, zasyfienie).

Klasy właścicieli i czynszowników mają, obok kasty wyrafinowanych złodziei i kasty hurtowych handlarzy środkami odurzającymi, największy wpływ na rządy i te rządy przyjęły zlecenie na interwencję na rynku niewykwalifikowanej siły roboczej. Niewykwalifikowana siła robocza ludzi głuchoniemych[1] bądź w dużym stopniu głuchoniemych, a w najlepszym przypadku wykazujących się znacznym ograniczeniami w rozumieniu miejscowego języka oficjalnego, rozumieniu prawa, et cetera, jest darem niebios dla kast wyższych. Ten „nabór” uszczęśliwił kastę właścicieli i czynszowników, bo ceny ich zagrzybionych, zaszczurzonych, zarobaczonych, zapleśniałych, zasyfiałych nor sięgnęły rekordów stuleci, a to wszystko bez konieczności remontowania czegokolwiek, bo głuchoniemy sam zapłaci, odnowi i naprawi; uszczęśliwił bankierów, którzy okradli głuchoniemych wciskając im PPI (Payment Protection Insurance) w umowę każdego kredytu, prawników, którzy odzyskują część ukradzionych w PPI pieniędzy pobierając circa 30% marżę od zagrabionego i klasę średnią, która nareszcie mogła dyktować warunki na rynku niewykwalifikowanej siły roboczej.

Natomiast konflikt pojawił się pomiędzy nowo przybyłymi, a degeneratami i obsługującymi ich drobnymi sutenerami i dilerami. Niechęć powstała pośród miejscowych funkcjonariuszy policji, o czym dalej. Jedną z odsłon tego konfliktu mogliśmy oglądać w Harlow. Z punktu widzenia rodziny ofiary jest to wydarzenie tragiczne, chociaż można zadać pytanie, dlaczego ofiary chodzą w późnych godzinach nocnych (w przypadku drugiego pobicia była to godzina trzecia w nocy) w miejsca gdzie żeruje młode, zdegenerowane i nienawistne z powodu utraty części środków na używki ludzkie bydło?

Z punktu widzenia sprawców urządzanie milczących marszów jest śmieszne, o ile w ogóle zauważane. „To”, z czego Państwo nie musicie sobie zdawać sprawy, ma mentalność i inteligencję stada dzików. Jak się wykolei pociąg i zginą ludzie, bo pociąg wpadnie w stado, które defekuje na tory, to się nie urządza marszów, ale odstrzeliwuje dziki. I tu dotarliśmy do policji. Otóż policja omija miejsca, gdzie mieszkają degeneraci i głuchoniemi, bo nie posiada narzędzi, żeby zlikwidować problem. A jedyną metodą, przy tym stanie degeneracji, jest izolacja albo odstrzał degeneratów. Na jedno i drugie nie zgodzą się kasty wyższe, bo to je albo pozbawia dochodów albo generuje koszty, stąd zresztą brak tych narzędzi.

Jeśli nasi rodacy nie chcą stawać się więcej celem ataków degeneratów muszą przejąć fizyczną kontrolę nad ich żerowiskiem, albo unikać wchodzenia na nie. Aby uzyskać taką kontrolę należy na nie systematycznie liczebnie wkraczać. Jeśli w Harlow mieszka tysiąc ośmiuset Polaków, to połowa z nich to mężczyźni, a z tej połowy znakomita większość w przedziale wieku 16-40 lat. Niech to będzie ośmiuset mężczyzn. Z tego niech jedna czwarta będzie słusznej postury i niech nie robi pod siebie ze strachu z byle powodu. To mamy dwustu młodych, zdrowych i odważnych mężczyzn. Jeśli na dodatek chcieliby rozwiązać problem, to by go rozwiązali patrolując i monitorując żerowisko. Co więcej, zyskaliby wsparcie i uznanie w kast wyższych oraz policji, tak jak to się stało w przypadku rumuńskiego Cygana, którego kulturę obrażano w mieście Luton. Rzeczony spożywał alkohol przed islamskim zakładem fryzjerskim, co jest niezaprzeczalną częścią folkloru, i za to spotkały go niezasłużone obelgi i popychanki. Interwencji w obronie folkloru dokonał kilkunastoosobowy oddział rumuńskich Cyganów i jak dotąd żadnego z jego „bojców” policji nie udało się wykryć. A zakład i tak był ubezpieczony.

A ja nie wzywam do samopomocy (choć i to rozwiązałoby problem), ale do patrolowania i stosowania - jeśli to absolutnie konieczne – siły fizycznej w ramach obrony koniecznej (odpieranie bezpośredniego i bezprawnego ataku). Albo siedźcie cicho i nie łaźcie po pubach po nocy.

U Państwa

U Państwa panuje pewnego rodzaju poczucie zażenowania i niesmaku w związku z mającym dopiero co miejsce Nadzwyczajnym Kongresem Sędziów. Rzecz jasna to nie był zjazd wszystkich sędziów, tylko sędziów niektórych. To był zjazd, co zostało przynajmniej uczciwie wyłożone w trakcie tego spotkania, „kasty”. Kasta to zamknięta, ekskluzywna grupa, pasożytująca na społeczeństwie i nie podlegająca jego kontroli, do której można dostać się z powodu urodzenia z ojca, matki, którzy w kaście już są lub przez kooptację, ale ta zwyczajowo wiąże się z łapówką. Ta „kasta”, połączona wspólnymi: historią i interesami, żeruje przede wszystkim na reszcie (większości) środowiska sędziowskiego, któremu pozostawia się ciężką pracę za niewielkie wynagrodzenie, regulując dostęp do orzekania na przykład w sprawach gospodarczych (większe łapówki) tym, którzy albo „po krwi” albo się wkupią.

Należy przypomnieć, że środowisko sędziowskie ostatniej emanacji niepodległości zostało niemalże w całości eksterminowane, a w latach czterdziestych i pięćdziesiątych zastąpione przez robotników folwarcznych szkolonych na specjalnych kursach przez czekistów. Nie trzeba tu objaśniać, że kryteriami selekcji były tu inteligencja, prawość, zdrowie psychiczne i brak skłonności psychopatycznych. Były to kryteria negatywne.

Dzisiejsza kasta trzymająca wymiar sprawiedliwości albo rodzinnie albo z kooptacji wywodzi się z awansu mieszkańców czworaków, albo też zdradziła swój inteligencki etos na rzecz bez-etyczności z powodów materialnych. Wiemy o tym choćby z tego tytułu, że nigdy kasta ta nie podjęła tematu oczyszczenia środowiska z ludzi uwikłanych w system przemocy i bezprawia. Nie podjęła go nigdy, bo przeprowadzenie takiego procesu byłoby jednoznaczne z samolikwidacją.

Procesy niezależne od układu sił wewnętrznych, bo mające wymiar globalny, doprowadziły w Polsce do całościowej wymiany elit. Ta wymiana jest nie do zatrzymania i ona się dokona. Wymiana elit nie jest procesem sterowanym z zewnątrz. Ona jest procesem już nie powstrzymywanym z zewnątrz i dlatego zostanie napędzona ciśnieniem wewnętrznym. Ciśnienie, które rozsadzi kocioł to masa młodych, inteligentnych ludzi, którzy widzą, że za gębę usiłują trzymać ich degeneraci, nieuki i głupcy, a nie mają już ochoty się przed nimi obnażać i dawać się molestować dla kariery.

To młode pokolenie (przez młode pokolenie rozumiem ludzi przed pięćdziesiątką, którzy jak do tej pory nie uzyskali pozycji zawodowej, która im się z racji wykształcenia, prawości i inteligencji należy), którym państwo pozwoli posprzątać we własnych korporacjach rozsmaruje te „kasty” na kartach historii i będą to karty historii brudne i śmierdzące.

Przeczucie nieuchronnego doprowadziło do owego kuriozalnego zjazdu, który mogliśmy śledzić, a który był paniczną, a więc i nieprzemyślaną reakcją na nierozpoznane. Z powodu całkowitego niezrozumienia uwarunkowań, które raczej powinny skutkować przejściem na rentę, póki jeszcze korzysta się z aury przynależności do pozornie wszechmocnej kasty i zna się właściwego orzecznika, środowisko postanowiło stanąć na czele „ruchu oporu” i dołączyć do „państwa podziemnego” na wzór 1944, co wymyślił jakiś już zupełnie natoksykowany jełop.

Przy tej okazji wystawiło się na widok publiczny, a to co publiczność zobaczyła porażało. „Nadzwyczajny Kongres” uznał się za konstytuantę i oktrojował nową super-konstytucję. Celem tej konstytucji była pacyfikacja środowiska prawniczego, na którym kasta żeruje oraz przejęcie od władzy wykonawczej i ustawodawczej wszelkich uprawnień regulacyjnych i administracyjnych. Czyli próba powtórzenia nieudanego numeru z Trybunałem Konstytucyjnym. Podobnie jak w przypadku TK chodziło o rozpaczliwą próbę zabetonowania kręgosłupa dławiącej nas patologii ogólno-państwowej. W warstwie przekazu miało to wyglądać tak, że oto stu Katonów wykonuje gest Rejtana krzycząc „No pasaran!”, przy czym tylko to ostatnie mogłoby mieć jakiś związek z rodzinnymi historiami. Togę Katona zawsze można założyć, ale czworaki i tak na plecach w postaci garbu zostaną, stąd wyszło jak wyszło, czyli głupawo, niechlujnie, durnowato, przy chichotach nad kotem i puszczaniem samolocików z papieru. No przynajmniej za tym kryło się jakieś bliższe rzeczywistości rozpoznanie sytuacji.

Do tego nieformalny rzecznik i wyraziciel opinii większości środowiska sędziowskiego profesor Zaradkiewicz ujawnił (i słusznie) rąbka tajemnicy przybliżając nam język kasty, co mnie jako lingwistę specjalnie cieszy. Jak zrelacjonował były pan prezes Trybunału Konstytucyjnego, rzecznik u wyraziciel opinii mniejszości środowiska sędziowskiego, sędzia Stępień, ma zwyczaj określać swoich zbuntowanych wobec kasty kolegów sędziów czułym rzeczownikiem rodzaju męskiego zaczynającym się na „ch...”. „Chwała kolegom, ch...m precz” pamiętamy rodową dewizę łączącą się z pochodzeniem tego środowiska, więc rejestr językowy nas nie dziwi. Dziwi nas natomiast poziom „ciętej riposty”, choćby dlatego, że zawsze przecież można się nie odezwać. Otóż sędzia Stępień rewelacjom profesora Zaradkiewicza zaprzeczył przyznając jednocześnie, że on owszem określił, ale Zaradkiewicza właśnie, ale nie powie jak. Metoda na Bolka ale trochę lolkowata, bo jako lingwista nie mam wątpliwości, że było to coś w stylu: „Ch... j...y, w d... p...y”, bo przecież ja ludzi tego formatu spotykam przy okazji wykonywania obowiązków zawodowych.

Żeby zakończyć zgrabną klamrą dodajmy, że oburzenie kasty wzbudził sposób relacjonowania spędu tej kasty przez media. Zupełnie niesłusznie, bo media mogłyby co najwyżej nic nie pokazać albo puścić Star Trek w zamian, bo tylko wtedy wrażenie mogłoby być inne. Miało być szampanskoje i frukty, a wyszło jak wyszło – wodka i ogórcy. Miało być uderzenie nożem w odradzającą się hydrę faszyzmu, a wyszło dźgnięcie własnym prawym palcem we własne lewe ucho.

A poza tym u mnie pogoda, że może być, a u Państwa też nie najgorzej, a to najważniejsze. No i zdrowie, żeby dopisywało, czego życzę.

 

 

 


[1] z lingwistycznego punktu widzenia

 

 

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka