Rolex Rolex
5763
BLOG

Wstydliwe tajemnice hydr

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 96

Dramatyczna sytuacja byłych zarządców majątku pozostałego po PRL-u, a dostosowywanego do niedawna do roli stacji przeładunkowej i hurtowni towarów na kierunku wschód-zachód z dyrekcją w Berlinie, powoduje, że w obliczu klęsk dotychczasowych strategii na tak zwanej „prędce” fastryguje się nowe: ostatnio usiłując połączyć w jedno: wnuków narodowców z wnukami socjalistów z II RP, na deser dodając tradycyjnie już Kościół. Taki zabieg jest sam w sobie dosyć zabawny, bo przeciwko komu te dwie „trumny” miałyby się zjednoczyć i wobec jakiego zagrożenia przestać wadzić? Historycznie znamy dwa typy takich zagrożeń unifikujących: rusyfikację z germanizacją oraz sowietyzm z hitleryzmem, występujących u nas łącznie.

„Fastryga” jest potrzebna, by wzbudzić w Pogubionych Biednych Ludziach przekonanie, że życie społeczne się brutalizuje, a Polska staje się rasistowska. PBL nie pamiętają, że najbardziej rasistowska była Polska w czasach, kiedy organizowaniem rasizmu zajmował się towarzysz Tejkowski, przyjaciel rodziny M czyli Sz. W każdym razie w celu wyprodukowania wrażenia, dowodów i pamięci zaroiło się od brutalnych napaści. Jedną z nich była napaść na profesora, który po niemiecku rozmawiał z Niemcem w warszawskim tramwaju.

Nie sposób nie potępić ataku, jak to określił sam poszkodowany, „podpitego proletariatu”, niemniej zauważmy jak bardzo zakodowana w proletariacie jest święta reguła gościnności, która na dźwięk niemieckiego języka nakazuje lać nie „Nimca”, ale jego polskiego przewodnika. Panu profesorowi życzę, żeby sprawca szycia głowy został ujęty i osądzony za czyn o charakterze chuligańskim – tak załatwiać spraw nie można, nawet jeśli nie jest się fanatycznym Europejczykiem. Natomiast i Panu profesorowi i innym profesorom poddaję pod rozwagę, że najprawdopodobniej obserwują odradzanie się świadomości i dumy narodowej, a proces ten może przyjąć i takie chuligańskie formy, jeśli był poprzedzany ponad dwiema dekadami intensywnych procesów wybielania "Europejczyków" połączonych z jeszcze bardziej intensywnymi procesami oczerniania i upokarzania Polaków, czego najlepszym przykładem hagada socjologa Grossa i serdeczne przeprosiny prezydenta Kwaśniewskiego w imieniu Polaków (sic!) za mord popełniony przez okupacyjne, wojskowe władze niemieckie na obywatelach polskich[i].

A skoro już przy naszych byłych obywatelach jesteśmy, to warto przy tej okazji wspomnieć oburzenie Światowej Prasy w związku z ich losem, a to na marginesie Światowego Dnia Holocaustu. Jak donosiła 27 stycznia 2016 roku prasa brytyjska i izraelska (cytuje za Daily Mail, tłumaczenie własne): „[…] W Izraelu, prawie jedna czwarta ocalałych z zagłady żyje w nędzy, pozostawiona przez państwo na śmierć w slumsach”. Przy czym ja doskonale rozumiem, że amerykańskie organizacje zajmujące się ściąganiem długów rozliczyły się co do euro ze skutecznej egzekucji odszkodowań od państw pozostających w czasie wojny pod okupacją niemiecką oraz państw neutralnych, takich jak Szwajcaria. Nie chce mi się wierzyć, by uzyskane odszkodowania trafiły gdzie indziej niż na konta jeszcze żyjących ocalałych, w tym byłych obywateli polskich; wnoszę, że środków tych było jednak zdecydowanie za mało, a państwa Izrael, oblanego morzem państw wrogich, nie bardzo na skuteczną pomoc osiemdziesięcio- i dziewięćdziesięciolatkom stać.

A wracając do prześladowanych w Warszawie etnosów... O prześladowaniach doniosła pewna Ukrainka, którą kierowca zbeształ za gadanie przez komórkę w autobusie tuż nad jego uchem. W jednej chwili poczułem do tego kierowcy wielką sympatię, bo ja – korzystając z uroków brytyjskich kolei – bezustannie cierpię z powodu bab (głównie), które w siedemdziesięciu językach świata muszą mi koniecznie umilić szczebiotaniem czterdziestominutową podróż, przerywając jedynie dla nabrania oddechu, i starając się upchać rekordową ilość słów w ciągu każdej minuty z tych czterdziestu. Pani Ukrainko – kierowca miał rację, w miejscu publicznym ogranicza się zarówno rozmowy jak i emitowanie innych nużących dźwięków do minimum. Jest to wymóg kulturowy, a nie prawny, chociaż kierowca mógł uznać, że go Pani rozprasza (i wnerwia pytlowaniem).    

A wracając raz jeszcze do języka niemieckiego na ulicach Warszawy... No cóż, wszyscy jesteśmy jakoś tam obarczeni historią; wycieczki objazdowe zadowolonych z siebie, bogatych niemieckich emerytów po ziemiach polskich zawsze budziły we mnie pewnego rodzaju dysonans estetyczny, a skoro Pan profesor Jerzy Kochanowski zajmował się dokumentacją powojennego losu Niemców w okupowanej przez sowietów Polsce, w pracy: „W polskiej niewoli: niemieccy jeńcy wojenni w Polsce 1945-1950 (2001)” to ja też w ramach sympatii dorzucę wspomnienie. Otóż moja babcia, wraz z mężem zwolnionym z obozu jenieckiego i moim małoletnim wtedy wujem, została wysiedlona z własnego mająteczku i przypisana do innego (obydwa na terenach wcielonych do Rzeszy) w roli służby.

Przez nieuwagę albo perfidię władz niemieckich mająteczek, w którym została osiedlona w celu świadczenia pracy niewolniczej był jej domem rodzinnym. Z niego to, tygodnie wcześniej, wysiedlono jej rodziców. Państwo nowi właściciele byli ludźmi uprzejmymi i karmili dobrze przyjmując w zamian za strawę i łaskawie wydzieloną do mieszkania przestrzeń w budynkach gospodarskich pracę w wymiarze niewolniczym. Tuż po wojnie obydwaj mężowie, a więc pan nowy właściciel i mój dziadek stracili życie z ręki, jak się okazało, wspólnego wroga, a więc komunistycznej bandyterki, choć w innym nieco czasie i z innych powodów (Niemiec za bycie Niemcem, a dziadek za próby budowania zrębów niekomunistycznej administracji).

Wyrokiem sądu nowa pani właścicielka, wówczas już wdowa, została skazana na „odrobienie” krzywd w mająteczku moje babci, też wówczas już wdowy, w wymiarze lat pięciu, i opuściła gościnne Mazowsze w roku 1950, co jako żywo pokrywa się z planem historycznym pracy Pana profesora. I teraz moja pewnego rodzaju wątpliwość wynikająca z pewnej nadwrażliwości w tej kwestii: Czy Pan profesor sądzi, że w „polskiej niewoli” przebywali niemieccy jeńcy wojenni? Ja się nie zgadzam, by odrobienie „krzywd” pod nadzorem mojej babci było nazywane „polską niewolą”. Gdyby babcia nie przyjęła była Helgi do pomocy, zaopiekowaliby się nią najprawdopodobniej sowieccy żołnierze, bo mieli do Helgi prawo zdobyczne. Z drugiej strony na „polską niewolę” obok Niemców skazywano również polskich oficerów, żeby przypomnieć najgłośniejszy literacko przypadek wspólnoty więziennej Moczarskiego i Stroopa. A jeśli tak, to czy aby na pewno ta niewola była „polska”?

No i kto kazał zastrzelić mojego dziadka?

Przy okazji osobistego spotkania w Londynie odkrył to przede mną też profesor, ale z innej uczelni, mianowicie profesor Chodakiewicz. Cokolwiek nie powiedzielibyśmy o zleceniodawcach, trudno byłoby ich nazwać „polskimi”, także nie jestem pewien, czy ta śmierć nie była trochę taka, jak ta niewola, jednak z sowieckiej ręki. To co napisałem powyżej odnosi się do faktów, a nie do oceny konieczności ukarania naszych upadłych sąsiadów zza zachodniej granicy. Podejrzewam zresztą, że gdyby sprawcy nienotowanych wcześniej w historii Polski i Europy mordów i rzezi dostali się w polskie ręce, niekoniecznie mieliby szansę otrzymać posady oficerów policji w sowieckiej części Niemiec, a burmistrzów i dyrektorów banków w tej zachodniej.

A że nigdy nie dość nieszczęść na froncie walki z szowinizmem i faszyzmem na medialnej tapecie” pojawił się nowy fenomen, a mianowicie film „Smoleńsk”, który rozgrzał niemieckie i polskie media do czerwoności. Filmu nie widziałem i dopóki nie pojawi się w wersji DVD najprawdopodobniej nie zobaczę, choć jak się już pojawi, to zobaczę chętnie. Obserwując reakcje mediów nie sposób nie zauważyć, że furię wzbudza nie tyle poddawanie w wątpliwość efektów pracy mme Anodiny, powtórzonych z małymi zmianami w późniejszym polskim raporcie, ile przypomniane szeroko medialne skundlenie towarzyszące chwilom tuż po katastrofie, promowane jako postawa europejska, i znajdujące naśladowców głównie wśród wykorzenionych „awansów społecznych” i ich dzieci.

Końcowe sceny „wybuchania” traktuję jako osobistą hipotezę autora scenariusza, jako że ani rosyjska ani polska prokuratura nie zakończyły jak dotąd śledztwa; podobnie zresztą jak i wiadoma podkomisja. Jeśli wierzyć przeciekom ma ona najprawdopodobniej przedstawić inne niż dotychczas znane zapisy rozmów pilotów z kontrolerami lotów, a te z kolei mają dowodzić „naprowadzania na śmierć” raczej niż na cień dowodu na cokolwiek innego. A przecież i to przy założeniu, że rosyjscy spiskowcy dali się nagrać obcym wywiadom, a potem spreparowali fałszywki licząc na to, że oryginały nigdy nie będą z fałszywkami skonfrontowane, bo powstanie Unia Eurazjatycka, Polska będzie jedynie wspomnianą już stacją przeładunkową, a w związku z siódmą kadencją prezydenta Komorowskiego (po zmianie konstytucji) fakt zaginięcia „Gęsiareczki” nigdy nie zostanie wykryty.

Wydaje się, że wobec faktu, że wypolerowane na błysk kawałki kadłuba, o których sądzi się, że mogły być kiedyś częściami jakiegoś tupolewa, i które poniewierają się lub też już nie w okolicach smoleńskiego lotniska, nie mogą z przyczyn zasadniczych być dowodami w śledztwie, którego założeniem jest udział w zamachu państwa rosyjskiego na najwyższe władze państwowe sąsiedniego kraju, pozostanie nam ten film, jako jeden z fundamentów założycielskich IV RP. I o ile podkreślenie w nim tej nieprawdopodobnie hańbiącej postawy większości środowisk medialnych powinno być przez nas mocno przeżyte i zapamiętane, bo takie postawy muszą być zapamiętane i napiętnowane, o tyle – przynajmniej dla mnie – przebiegu wydarzeń mających miejsce dziesiątego kwietnia 2010 roku, przed i po tej dacie, jak dotąd nie udało się ustalić.

Natomiast nadzwyczajne i niespotykane (pomijając wojny) w dziejach zainteresowanie niemieckiej prasy wewnętrznymi sprawami sąsiada, ze szczególnym uwzględnieniem zamachów na jego najwyższych przedstawicieli, a szczególnie wysokich oficerów NATO, w kontekście do niedawna entuzjastycznie lansowanej niemiecko-rosyjskiej koncepcji Eurazji, zmusza do głębokiej zadumy nad zakresem wiedzy władz niemieckich na wiadomy temat, tak przed, w trakcie, jak i po 10 kwietnia 2010.
    

 


[i] W państwie Izrael obywateli polskich wyznania mojżeszowego, którzy przeżyli niemiecką eksterminację Polaków i Żydów w Polce, a mogli ją przeżyć wyłącznie dzięki jakiejś tam formie pomocy Polaków (bo jak inaczej?), nazywano powszechnie, pogardliwie: „sabon”, a więc: „mydłem”. Za Tom Segev „ „Siódmy milion. Izrael – piętno zagłady”.

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka