Ignatius Ignatius
216
BLOG

Brzmienia Śląska: Rawa Blues Silesian Sound - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Z przyczyn bynajmniej obiektywnych (chyba, że do takich zalicza się chroniczny brak czasu) doszło do sakramenckiego opóźnienia publikacji relacji z jednego z najważniejszych muzycznych wydarzeń 2021 roku (nie, nie mam na myśli Sylwestra Marzeń). Pocieszam się jednak, że co się odwlecze to nie uciecze. Nowy rok sprzyja podsumowaniom i wspominaniu – powspominajmy więc…

Pandemiczna rzeczywistość rozpanoszyła i zagościła na dłużej niż się wszyscy spodziewaliśmy. Stała się determinantą, która odcisnęła piętno na wszelkich aspektach życia, w tym na sztukę. W całej tej niekończącej się tragedii znaleźć można bardzo jasne momenty do jakich należą unikatowe przedsięwzięcia, które nie miałyby miejsca gdyby nie specyfika czasu w który dane nam jest przeżywać. Jednym z takich jaskrawych przykładów jest ubiegłoroczna Rawa Blues Festiwal, która miała inną niż zwykle formułę, przez co wydarzenie to było wyjątkowe już z samego tego powodu.

Organizatorzy postawili na względnie bezpieczniejszą imprezę, na mniejszą skalę niż zwykle, skupiającą się na wyłącznie Śląskich przedstawicieli (około)bluesowych. Idea wyśmienita pięknie przedstawiająca, fakt, że blues nie jedno ma imię.

Zgodnie ze słowami konferansjera - w osobie Jana Chojnackiego (bardzo rzeczowa, nieprzegadana konferansjerka), w katowickim Pałacu Młodzieży, 9.10.2021 Rawa Blues Festiwal na ten jeden wyjątkowy wieczór powrócił do kołyski, do ścisłych korzeni, kolebki. Historia śląskiego bluesa zatoczyła pełne koło. Wszak nie od dziś wiadomo, że Ta śląska ziemia, ten lud wydaje na Świat to co najlepsze w polskim bluesie. Trudno w to uwierzyć, ale już drugi rok z rzędu ten jeden z najsłynniejszych i najstarszych festiwali bluesowych w Europie nie mógł odbyć się w pełnej krasie.

Przez te kilka godzin 50. muzyków i muzyczek zaprezentowało prawdziwe śląskie brzmienia upominając się o swoją pozycję w rzeczywistości oblepionej ludycznym nowotworem heimatmelodie muzyki biesiadnej/śląskiego disco.

Makaron

Jako pierwszy na scenie wystąpił Marek ‘Makaron’ Motyka - jeden człowiek, łączący delta blues z śląskimi pieśniami, gitarzysta stosujący technikę fingerpicking. Makaron promuje swą najnowszą płytę na której znajdują się utwory z tekstami szkockiego poety Roberta Burnsa w śląskich przekładach Mirosława Siniawy. Bluesowy solista zagrał niestety bardzo króciutki secik składający się z trzech utworów rasowego, korzennego bluesa. Wspaniała rozgrzewka, popis szczerego podejścia do muzyki – postawy co raz rzadziej spotykanej w tym wyrachowanym świecie.   

Grzegorz Kapołka Trio

Wspaniała gitara, wyśmienita sekcja, feeling, cudne pasaże, partie solowe, ekspozycja gitary basowej. Bardziej jazz rockowo niż bluesowo – granice bardzo płynne, niejednoznaczne, muzyka wymykająca się zaszufladkowaniu. Trio współtworzą wyjątkowi instrumentaliści – dąbrowski basista Dariusz Ziółek i Alan Kapołka. W pewnym momencie trio rozrosło się do kwartetu za sprawą gościnnego udziału Natalii Kwiatkowskiej, która użyczyła swego głosu w utworze pt. „Friendship”. Niestety również i ten występ był skandalicznie krótki, pozostawiając słuchaczy z krańcowym poczuciem niedosytu. Szkoda bo takie zespoły zasługują na znacznie więcej.

Krzak Legacy

Dla autora niniejszych słów ujrzenie wyrazu „Krzak” na plakacie promującym festiwal stanowił największy stymulant do tego aby wybrać się na ten wyjątkowy koncert. Mimo, że nie był to regularny koncert tego czołowego reprezentanta silesian sound – wielokrotnie podkreślano przed i w trakcie festiwalu, że nie należy traktować występu projektu Krzak Legacy jako Krzak. To jednak nie tylko dla mnie był to koncert Krzaka. Czyż nie jest tak, że mrowie zasłużonych zespołów, przetrzebionych przez czas, którym daleko do oryginalnych składów, rości sobie prawa do swych szyldów? Mimo, że w rzeczywistości bliżej im do miana cover bandów? W tym wypadku załoga składająca się głównie z byłych muzyków tego wybitnego kolektywu, pod dowództwem samego współzałożyciela - Leszka Windera świadczy najlepiej, że te ulotne kilkanaście minut muzyki nie było w żadnej mierze namiastką a bezcenną okazją obcowania z unikatowym występem żywej legendy.

Krzak Legacy zagrał w składzie: Leszek Winder (gitara), Andrzej Ryszka (perkusja), Krzysztof Ścierański (gitara basowa) Jan Gałach (skrzypce). Występ był hołdem zarówno dla dziedzictwa grupy Krzak jak i ś.p. basisty Jerzego Kawalca co zostało podkreślone przez intencjonalne brawa poprzedzające niestety zbyt krótki występ. W tym ultra krótkim programie znalazło się miejsce na wspomnienie i zadedykowany blues Jerzemu Kawalcowi. Wspomniano również inne kluczowe postacie tejże sceny, które odeszły na przestrzeni lat takich jak, Rysiek Skibiński i Rysiek Riedel, Jan ‘Kyks’ Skrzek, Michał Giercuszkiewicz, Wojciech Karolak, Andrzej Rusek.

Aż boli, że zagrali tak krótko, zagrali za to żywiołowo energetycznie, wspaniała namiastka, udana próba podsumowania dziedzictwa tego wyjątkowego zespołu, będącego jak już wspomniałem – kwintesencją tytułowego śląskiego brzmienia z pogranicza szeroko rozumianego bluesa, jazzu, rocka.

Dudek Big Band

Po 35 latach niemal wiernie odtworzono ogromne bluesowe show o niespotykanej skali rozmachu – Irek Dudek, animator bluesa w naszym kraju ponownie stanął na czele potężnie brzmiącej sekcji uzbrojonej m.in. w cztery trąbki, cztery saksofony, dwie pary skrzypek (iskrzący pojedynek Irek Dudek vs Henryk Gembalski), gościnny udział gitarzysty SBB Apostolisa Anthimosa, flecisty Krzysztofa Popka.

Zapierające dech w piersiach ukoronowanie specjalnej edycji Rawy Blues, która już wpisała się do zacnych annałów festiwalu. Najlepiej brzmiący występ tamtego pamiętnego wieczoru. Bigbandowa potęga, każdy element misternie dopełniający się i stanowiący o sukcesie całości muzycznego przedsięwzięcia opartego w przeważającej mierze na albumie No.1 (1986). Zaprawdę, trudno przecenić zgranie zespołu (wiem zakrawa to o truizm w przypadku tej rangi instrumentalistów - jednak robi to wrażenie na słuchaczu, który przywykł do kwartetów ewentualnie kwintetów), kunszt, precyzja, pasja, entuzjazm, aranżacja, selektywne soczyste brzmienie (wymieniać wszystkie części składowe mógłbym długo), które chłonęło się każdą sekundą trwania tego wyjątkowego bluesowego show.

Całe szczęście, że w końcu doczekaliśmy pełnowymiarowego programu, by móc w końcu nasycić się niczym nieprzerywaną muzyką. Właśnie takie koncerty zapadają głęboko w pamięci i stają się wyznacznikiem jakości na przyszłość – poprzeczka została zawieszona na wyjątkowo wysokim poziomie.   

SBB

Niełatwe zadanie miało SBB po tak spektakularnym koncercie – prawda jest taka, że festiwal po koncercie Irka Dudka mógłby się skończyć bez poczucia niedosytu i to on powinien wieńczyć całość. Co nie znaczy, że nie cieszyłem się z koncertu progrockowych weteranów, którzy niedawno obchodzili jubileusz 50lecia działalności. To było znów zupełnie inne podejście do blusowej materii, bo ku mojemu małemu ale jednak zaskoczeniu – SBB idealnie dostosował swój program do ram festiwalu. Co rusz w granej, mocno zaimprowizowanej muzyce, przemycane były wyraźne blusowe akcenty. SBB bawił się, siebie i słuchaczy szukając, burząc i budując. Na start SBB sięgnęło do własnych początków w utworze „Odlot” z debiutanckiego, koncertowego wydawnictwa z 1974 roku. I był to zaiste pierwszorzędny odlot jakiego od SBB oczekiwać można. Zespół odleciał na swoje wyżyny, tak daleko i wysoko, że wylądował w okresie, kiedy to zespół po raz pierwszy przerywa działalność – mowa o tytułowym utworze z albumu Memento z banalnym tryptykiem (1981).

Na moment zespół cofnął się małym kroczkiem do płyty Welcome (1979) wykonując utwór „Rainbow Man” poruszający barwami dźwięków z których został uszyty przez każdego z instrumentalistów. Krótki ale jakże treściwy repertuar (wspomniane, improwizowane, dłuższe formy) zamknęły utwory „Cięcie” wraz z utworem „Figo-fago” – oba są nie albumowymi rarytasami, które nie licząc kompilacji np. Wicher w polu dmie (2006) wykonywane są jedynie na koncertach i w cale nie należą do największych evergreenów. Świadczy to tylko o wyjątkowości występu siemianowickiego zespołu. Ponadto koncert SBB został uświetniony gościnnym udziałem Irka Dudka, który zagrał na harmonijce – kolejny dowód na to, że historia zatoczyła koło zwłaszcza dla tych, co pamiętają początki działalności SBB.

Całość była wyśmienita, trudno słowami objąć muzyczną wyobraźnie tej grupy, którą potrafi zarażać swoich słuchaczy, porywając na kilkadziesiąt minut w podróż po odmiennych stanach świadomości.

Dżem

Po tak wspaniałych występach przyszedł czas na ostatni i niestety najsłabszy koncert festiwalu. Nie wiedzieć dlaczego Dżem wystąpił jako gwiazda wieczoru, grając wyjątkowo drętwo, niemrawo. O ile wiosłowi szyli miłe solówki i chciało im się, tak już niestety, odniosłem wrażenie, że reszta grała nie wkładając w to zbytnio serca. Sztywny wokalista Maciej Balcar, zdecydowanie nie porywał swym scenicznym zachowaniem. Publika owszem przebudzała się (sama z siebie) przy najbardziej popularnych kawałkach… a tak to niestety stypa. Nie ratował fakt, że Dżem zagrał przekrojowy set: zaczęli „Detoxem” – i Maciej rzeczywiście sprawiał wrażenie jakby był po czymś/czegoś mu brakowało… poprawiono „Wokół sami lunatycy” – nie pomogło… Nawet wiązanka, trzech ostatnich szlagierów: „Wehikuł czasu”, „Czerwony jak cegła”, „Whisky” wypadło mdło i tylko fanatyczni fani okazywali wymuszoną chwilą egzaltację.

Z przykrością stwierdzam, że Dżem odstawał na tle innych koncertów – każdy wcześniejszy był dużo ciekawszy muzycznie, zagrany z oddaniem i nie ważne, czy był to minimalistyczny Makaron, czy monumentalny bigbandowy koncert Irka Dudka, który jak już wspominałem, powinien być zostawiony na finał niniejszej edycji – bowiem swą siłą rażenia przyćmił wszystkich uczestników.

Na koniec Irek Dudek podziękował wszystkim słuchaczom w realu jak i streamerom, którzy na żywca mieli możliwość przeżywania całego festiwalu. Zapowiedziano a raczej życzono nam wszystkim, żeby kolejna edycja odbyła się jako pełnowymiarowy festiwal. Do życzeń tych oczywiście się dołączam. Miejmy nadzieję, że rok 2022 przyniesie upragniony przełom i powrócimy do normalności (tak wiem czcze pisanie).


Ignacy J. Krzemiński

Zobacz galerię zdjęć:

Jan Chojnacki
Jan Chojnacki Makaron Grzegorz Kapłoka Trio Krzak Legacy Dudek Big Band SBB Dżem (nie lubię dżemu nie pytaj czemu)
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura