Summer Dying Loud 2022 cz. II
Summer Dying Loud 2022 cz. II
Ignatius Ignatius
30
BLOG

Mistrz mistrzem mistrzów: Summer Dying Loud 2022 - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

W wyniku dokonanej przez autora selekcji stylistycznej,  domeną dnia drugiego okazały się tzw. klimaty.

Dzień trzeci stanowił jego radykalne przeciwieństwo. W kategorii skrajnego siarczystego wyziewu mistrz poganiał mistrzem, że aż ciężko było nadążyć.

Trudno o bardziej wyrazisty kontrast zestawiając obiektywne piękno muzyki Tides From Nebula z piekielną rzeźnią z pod znaku kaźni zgotowanej przez sonicznych, satanistycznych zwyrodnialców rodem z Zielonej Góry...

Witchmaster 

Nie spodziewałem się i niezmiernie uradowany byłem faktem, że występ dowodzonej od 1996 roku hordy przez Krzysztofa 'Geryona' Włodarskiego uświetnił sam Zbigniew 'Inferno' Promiński. Miast zasiąść za perkusyjną baterią pokazał, że potrafi również pastwić się na wieśle całkiem nieźle... nie jest to objawienie - wszak w obu rolach realizował się i realizuje conajmniej od ponad dekady w Witchmaster właśnie ale i również niedgyś w Deus Mortem. Zaskoczenie tyczy się samej aktywności koncertowej Inferno, ze względu na absencję instrumentalisty, na tegorocznej trasie po Ameryce Południowej jego flagowego zespołu Behemoth).

To w dużej mierze pomorski perkusista odpowiedzialny jest za ludobójczą siłę rażenia Witchmaster choć w tej roli wybornie wykazał się - Krzysztof 'Zaala' Zalewski.

Plugawe trzy kwadranse z tymi oprawcami upłynęły jak z pejcza strzelił. Zielonogórska horda zapewniła bezdyskusyjnie najintensywniejsze doznania spośród tego co dane mi było usłyszeć na tegorocznej edycji Summer Dying Loud.

Bluźnierczy, bezpardonowy wandalizm wzniecono i podsycano odczłowieczonymi bezeceństwami takimi jak „Satanic Metal Attack”, „Infernal Storm”, „Kingdom of Decay” sięgających samych początków bestialskiego procederu. Znanych najlepiej z morderczego aktu, który został zarejestrowany pod koniec ubiegłego wieku pt. Violence & Blasphemy (2000).

Te relatywnie miłe dźwięki dla uszków, wyjątkowo wypaczonych muzycznych dewiantów, uzupełniono o takie nośne, pełne pasji romantyczne przeboje jak  „Necroslaughter”, „Obediance”, „Blood Bondage Flagellation” i oczywiście największy z nich szlagier, tytułowa pościelówa „Masochistic Devil Worship” - z drugiego woluminu oprawców, który - aż trudno w to uwierzyć, ukazał się równe dwie dekady temu. To czysta poezja skatalizowana w antymiłosierne nutki - a obdzierane na żywca, najlepiej oddają dźwiękowego ducha diabolicznego sadyzmu zielonogórskiego zespołu muzyczno-wokalnego.

Prócz ekshumacji jarych staroci zapalczywie znęcano się również przy pomocy bardziej współczesnego arsenału. Liźnięto niczym krawędź zużytej żyletki eponimiczny album z 2004 roku z którego zagrali: „The Eyes of Darkness are Mirror of Cave”. Śmierdzący starym trupem set przewietrzono również tytułowym utworem (pisząc te słowa już z przedostatniej płyty) Antichristus ex Utero (2014). Swoją drogą dopiero podczas tego kawałka gitarnik zorientował się, że coś jest nie tak z jego nagłośnieniem. Wracając jednak do anonsowania - wreszcie ukazał się po ośmioletniej przerwie długogrający album zatytułowany Kaźń (2022). Są to pierwsze chore dźwięki od czasu publikacji winylowego splitu z Voidhanger który ukazał się w 2017 roku. Album rozkłada na łopatki, kopie po nerkach, skutecznie łupie czaszki. 

Szybko jednak powrócono do dwudziestoletniego dobrze zakonserwowanego truchła. Nieprzeniknioną, dźwiękową ścianę z concertiny zatytułowanej „Fuck Off and Die”.

Witchmaster takes no slaves

Storm and Holocaust

Worship versus scorn

So fuck off & die!


Urocze... trudno o bardziej wymowne pożegnanie... 

Master

Swego czasu mistrz Paul Speckman z Chicago emigrował do Czech, przyznacie to dość osobliwy transfer, który zaowocował m.in. ciekawą artystyczną współpracą z Krabathorem. Wyobraźcie sobie, to tak jakby David Vincent wbił na parę lat do Polski i zaciągnął się do Vadera...

Po małej dygresji, przypomnę jeszcze tylko, że Master to czołowy, długowieczny reprezentant death metalowej szkoły z Illinois, który został powołany do życia w 1983 roku. Zagrali zgodnie z przewidywaniami i oczekiwaniami do bólu oldschoolową surowiznę. Tchnęli pozory życia w zwłoki, których swąd rozkładu roztaczał się niczym za dobrych latach 90. kiedy rozprzestrzeniała się death metalowa mania po ziemskim globie.

Występ Master należał do ścisłej festiwalowej czołówki. Zagrali bez zbędnej napinki, zadęcia i szopek - iście morderczy gig. Wzorcowy mięsisty US death metal na solidnym thrashowym kręgosłupie. W przeważającej mierze oparty na materiale z dwóch pierwszych albumów. To właśnie stanowiło główne paliwo występu, naturalnie odegrane masterowe standardy - bezcenna możliwość obcowania z nieumarłą historią metalowej ekstremy.

We are your Masters

So set your soul free

Forget your stupid idols

And your blinded eyes will see

Ekipa Paula przedstawiła się utworem pt. „Master” , który otwiera stronę drugą debiutu zatytułowanego po prostu Master (1990). Po którym nastąpił radykalny skok przybliżające współczesne oblicze Master - „Subdue the Politician” z An Epiphany of Hate (2016). Ta współczesność jest odnotowana z kronikarskiego obowiązku bowiem programowo jest to nadal stary dobry Master, nieodstający jakościowo od pierwocin z lat 90. ubiegłego wieku. Na potwierdzenie powyższego zespół patroszył „Pledge of Allegiance” , jeden z tych esencjonalnych wymiotów w bogatym dorobku amerykanów. Szczególne spustoszenie siał „Judgement of Will” z On the Seventh Day God Created… Master (1991) trio złomowało publiczność Summer Dying Loud uczciwą, mechaniczną, śmiercionośną rytmiką.

Master nieco zwolnił dopiero w „Submerged in Sin” przytłaczając druzgocącym ciężarem. Twórczość zespołu Paula nie charakteryzuje się przesadnie złożonym, technicznym znęcaniem się nad instrumentami. To jednak należy oddać zasłużony podziw, dla nieprzeciętnego zgrania i przede wszystkim ujmującym, obfitym instrumentalnym pasażom. 

Jak już wspomniałem zarówno stare Master jak i nowe broni się znakomicie, tytułowy „Slaves to Society”  z 2007 roku odznaczał się zarówno nieprzeciętną sekcją rytmiczną i siłą rażenia wokalu - tu wielkie brawa dla Paula dla jego kondycji i niegasnącego entuzjazmu. Dlatego nie ważne czy były to pociski z późnych lat 90. („Return to Vietnam” ) czy z dość świeże („Vindictive Miscreant” ) - druzgocące strugi równo porywały i nakręcały szaleństwo zgromadzonych pod sceną. Niemniej jednak najdotkliwiej raziły razy w tym najbardziej pierwotnym wydaniu - „Terrorizer” i zamykającym sztukę „Cut Through the Filth” przesycone intensywnością mordowania gitarowymi fajerwerkami, niemiłosiernymi sprzężeniami, zajadłą pracą perkusji.

Całokształt występu Master sprowadzić można do mistrzowskiego wzorca, jest to zespół skrupulatnie pielęgnujący tradycję starej, dobrej szkoły death metalu. 

Conan 

Kolejne trio na XIII edycji festiwalu ewidentnie spod znaku tercetów. Brytyjski Conan to zdecydowanie propozycja czegoś świeższego, lecz już z wyrobioną renomą na zadoomionym sludgeowym bagienku. Popis nieprzystępnego, chropowatego, zgrzytliwego pastwienia się na baaardzo wolnym ogniu.

Conan to monolityczne szorstkie, nieprzeniknione brzmienie o właściwościach fizycznych gruboziarnistego papieru ściernego gitary Jona Davisa. Sekcja rytmiczna generująca niemiłosierny, lodowaty sludge w oparach chemicznie wspomaganej trawy, słonie tonące w wrzącej smole. Rozdzierana wrzaskiem i growlem na dwa uzupełniające się wokale. Zastanawiam się tylko w którym miejscu co po niektórzy doszukują się stonerowych wpływów? To intensywny doom/sludge, minimalistyczny, obskurny, z dronowymi inklinacjami oraz intencjonalną osaczającą monotonią.

Wyspiarze zaprezentowali przekrój swego dotychczasowego dorobku. W tak koherentnej twórczości zwłaszcza dwa utwory zapadły mi w pamięci: „Levitation Hoax” z ostatniego długograja - przez to, że przez chwilę zagrali nieco żwawiej naciskiem na nieco. Drugim takim momentem był „Foehammer” z albumu Blood Eagle (2014), z mocno odjechaną osobliwą solówką, po której istnieje ryzyko budzenia się z krzykiem...

Zmrożonym i poconanym przyszło poruszać się żywo dzięki energetycznemu rozruchowi jaki zaserwował kolejny przedstawiciel szwedzkiej sceny. Była to realna przeciwwaga, idealna okazja aby odtajać w tej łódzkiej czeluści chłodnego wieczora. 

Wolfbrigade 

Ten zacny metalowo punkowy crossover ostatnio przygrywał 23 lata temu w Łodzi. Czyli zapewne niedługo po przemianowaniu z Wolfpack - zmiana ta nastąpiła przez skojarzenia z szwedzkim neonazistowskim więziennym gangiem... Ehh te kontrowersyjne nazwy, rozumiem, że zespół nie chciał być kojarzony z pewnymi środowiskami ale śmierdzi mi to wciąż rozprzestrzeniającym się rakiem kultury zwanym politpoprawnością.

Szwedzka szkoła zacnego punkowania: klimaty około crustowe, d-beatowe frywolnie skundlone z melodic death metalem ale z dominacja jednak rytmicznego brudu niż cukierkowych zapędów. Krzepki zmetalizowany punk najwyższej próby, grali dużo staroci jeszcze z okresu sprzed wspomnianej zmiany nazwy jak i całkiem jeszcze ciepławe ochłapy z ostatnich lat jak np. swojsko brzmiący „Warsaw Speedwolf” z przedostatniego albumu z 2017r., „lykeńska” tematyka kontynuowana była w „The Wolfman” z The Enemy: Reality (2019). Z powyższego jak na razie ostatniego płyciwa bardzo dobrze wypadł „Hammer to the Skull”. Odnośnie świeżynek nie można nie wspomnieć o tytułowym kawałku z tegorocznej EPki - Anti-Tank Dogs (2022) stanowiący najlepszy dowód na to, że szwedzkie wiki nadal są w formie.

Był to kawał zacnego niezobowiązującego grania, przy którym pysznie bawiła się zarówno publiczność jak i sam zespół.

Podziwiam wiosłowego odzianego w mocną przesadzoną ćwiekową zbroję - był wstanie ją udźwignąć, poruszać się swobodnie po scenie i grać. 

Przed Watain, w trakcie instalowania scenografii, dla odwrócenia uwagi zaproponowano prolog w postaci ognistego pokazu. Owe dosłowne piromańskie igraszki były tak gorące, że metalowej braci ani trochę nie koliło w dziąsła muzyczne tło pokazu roznegliżowanych tancerek w postaci m.in. „Brother Louie” Modern Talking czy transika Armina van Buurena. Oczywiście ogrom tolerancji spowodowany był faktem, że całość percepcji widowni skupiona była na walorach artystycznych i estetycznych tancerek. Trzydzieści a nawet dwadzieścia lat temu taki numer by nie przeszedł i na metalowym festiwalu byłaby to niezmazywalna potwarz... czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają (przypomnę tylko jak został potraktowany „nowomodny” System of a Down w katowickim spodku kiedy to otwierał koncert Slayera - paradoks tym większy, że odbyło się to w momencie gdy sam Slayer romansował z nu metalem...) Nie żebym miał coś przeciwko powyższym, po prostu szkoda, że nie zadbano o bardziej spójny nastrój, który mógł być rzeczywiście oryginalnym interludium dla widowiska gwiazdy wieczoru. 

Watain

Horda z Uppsali rzeczywiście miała oprawę z rozmachem godną czarnej gwiazdy, laureatów szwedzkiej nagrody Grammy. Black metalowe jasełka, kicz pierwszej wody, szczątki zwierząt, ołtarzyk z berbeluchą, wzniecono autentyczną pożogę, płonące trójzęby rozświetlały łódzki mrok przez cały ceremoniał kultu ognia i rozkładu. 

Koncert jak to w religijnym black metalu miał charakter ceremonii utrzymanej w rytualnym porządku.

Wizerunek sceniczny, oprawa rozgrzewała sama w sobie publiczność. Bezdyskusyjne bardzo ładna szopka czołowej hordy black metalu głównego nurtu. Było to spójne, intensywne i w swej przedrzeźniającej sakramentalności mistrzowsko dopracowane - te wszystkie pompatyczne przeciągnięte w czasie gesty zwłaszcza na finał mimo, że trącały groteską to nasycały całokształt, budowały wyjątkową atmosferę. Takie zachowania jak rzut uprzednio (rytualnie rzecz jasna) najnowszej, nadpalonej płyty winylowej na pożarcie publiczności są przykładem utartego zachowania scenicznego, ubranego w performatywne, zatęchłe szaty. 

Na długo zapadną mi w pamięci rzucanie płonącymi żagwiami w publiczność przez E (jedną złapał szczęśliwiec nieopodal mnie i potem radośnie biegał z nią w kółko) przy okazji „Black Flames March”. Cóż jedne zespoły rzucają kostkami gitarowymi, ewentualnie perkusyjnymi pałeczkami a takie zespoły jak Watain czy Marduk dzielą się zapalonymi pochodniami (iście prometejski gest) lub najeżonymi kolcami karwaszami. Przyznać muszę, zrobiło to na mnie wrażenie - na widok przelatującej lobem ognistej kuli me ciało zalała fala adrenaliny.

Watain promuje swoją ostatnią płytę The Agony & Ecstasy of Watain (2022), która umacnia i tak silną pozycję zespołu na świecie. Mimo to zaczęli od mocnych dwóch bluźnierstw z Lawless Darkness (2010): „Death's Cold Dark” i „Malfeitor” następnie zagrano promujące ostatnie wydawnictwo „The Howling” i szybko poprawiono skąpanym w jadowitej żółci „Leper's Grace”.

Paliwem dla czarnych płomieni bluźnierstwa były zarówno nowości jak i przekrój starych, sprawdzonych hymnów nienawiści pokroju niezawodnie niszczycielskiego „Reaping Death” i pochodzącego z debiutu, skrajnie obłąkanego „Angelrape”. Pierwszej płyty, która ukazała się na przełomie wieków. Niestety był to pierwszy i ostatni spust surówki z Rabid Death's Curse (2000). W dalszej części gigu Watain umiejętnie przeplatał udany materiał z siódmej płyty z takimi pieśniami jak „The Towards the Sanctuary” czy niestety zamykającego misterium ognia „The Serpent's Chalice” pochodzącego z albumu Sworn to the Dark (2007).

Wspaniała uczta audiowizualna, wyjątkowo spójna, hipnotyczna siła przyciągania uwagi płonącej scenografii idealnie zgrywała się z współczesną szwedzką szkołą profanacji.

I pomyśleć, że Witchmaster i Watain powstawały w podobnym czasie... Dwie hordy trzeciego tysiąclecia, prężnie działające ku chwale rogatego. 

Po Watain odbyła się druga część pokazu, sądząc po podobnej frekwencji chyba się podobało (mimo tego samego muzycznego tła) - zachwyceni byli szczególnie strażacy i nie zdziwiłbym się, gdyby w przyszłości skorzystano z usług bawiących się ogniem tancerek, na jakiejś „branżowej” imprezie.

Mord'A'Stigmata 

Tylko najdzielniejsza garstka wytrwała do samego końca. Po piekle z gotowanym przez Watain, emocje i niegasnący apetyt rozpalone zostały, przez (literalnie) żywy ogień muzyczny i sceniczny show na miarę gwiazdy całego festiwalu. Biorąc pod uwagę, powyższe rodzimi eksperymentatorzy z Mord'A'Stigmata mieli okrutnie wysoko zawieszoną poprzeczkę.

Na tą wyjątkową okoliczność awangardziści z Bochni zagrali przedpremierowo materiał z Like Ants and Snakes (2022), który ukazał się niecały miesiąc później. 

Niestety przeciętny uczestnik Summer Dying Loud (do którego sam się zaliczam) spodziewał się czegoś zupełnie innego.

Te dwa czynniki sprawiły, że Mord'A'Stigmata na dobranoc niestety nie zdołała udźwignąć roli zamykacza jakby nie patrzeć całego festiwalu.

Spieszę z wyjaśnieniami programowo było to bardzo frapujące, niezmiernie intrygujące i płyty bardzo chętnie posłucham... ale dysonansu poznawczego nie przezwyciężę. Cały minimalizm sceniczny i kontrastująca stylistyka sprawiała, że podczas odbioru nieznanych dźwięków w duchu mówiłem - to dobrze, że jest to coś innego, zespół podąża własnymi ścieżkami, nie zważa na oczekiwania odbiorców... Zwłaszcza że jak to staram się podkreślić: nie stanowi problemu wolta stylistyczna samego zespołu, który od początku zaskakuje swoją muzyczna drogą, ani to że po Watain dostaliśmy zimny prysznic surowego post punku/metalu/rocka - wszak dzień drugi zamykał Tides From Nebula i oni zagrali pięknie. Niestety w porównaniu do stołecznego trio Mord a Stigmata wypadła blado a szkoda, bo potencjał jest, pomysłów na siebie mrowie. 

Jednak sądząc po reakcjach coraz bardziej rzednącej publiczności, moje spostrzeżenia nie były odosobnione. Pewnie godzina ani temperatura nie pomagała... zaprawdę nie wiem czym jeszcze próbować tłumaczyć co było nie tak?

Początek był całkiem obiecujący, zwłaszcza patent z pstrykaniem palcami, szybko jednak słuchacz został przytłoczony zbyt dużą dozą monotonni i pretensjonalności. Ion niewzruszony, z wyzywaniem obserwował reakcje publiczności a ludzie ewidentnie oczekiwali czegoś na miarę Antimatter (2011) lub Ansia (2013) - wówczas wszystko skończyłoby się dobrze i może właśnie byłoby to zbyt przewidywalne dla zespołu, który nie chce oglądać się za siebie. 

Jak się zaczęło tak się skończyło trochę zbyt beznamiętnie, statycznie, z tłumionymi podskórnie emocjami, spokojny w swym niepokoju (choć paradoksalnie ładunek emocjonalny był niemały zabrakło miejsca na ekspresję), zimno, klaustrofobicznie, opresyjnie zresztą to zapewne było wszystko intencjonalne i z pełną premedytacją.

To była bardzo zacna edycja festiwalu, wyostrzająca apetyt na przyszły rok - Mystic Festiwal ma bardzo poważną konkurencję na krajowym poletku i bardzo dobrze bo trzeba wypełniać lukę po Metalmanii...


Ignacy J. Krzemiński


Zobacz galerię zdjęć:

#Witchmaster
#Witchmaster #Master #Conan #Wolfbrigade Połykaczki ognia #Watain Mord’A’Stigmata
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura