50-Litza
50-Litza
Ignatius Ignatius
1030
BLOG

50-Litza: Luxtorpeda + Goście - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Turbo, Acid Drinkers, KNŻ, Flapjack, 2Tm2,3, Luxtorpeda - jaka osoba łączy powyższe załogi? Robert ‘Litza’ Friedriech. Znany też jako m.in. Bobby, Wielebny. Swego czasu okrzyknięty polskim Hetfieldem. Muzyk, który nieustannie od wielu lat miesza na polskiej scenie rockowej i metalowej. W dodatku czyni to w bardzo pozytywny sposób.

13.10 w Hali-2 Międzynarodowych Targów Poznańskich, odbył się specjalny koncert z okazji pięćdziesiątki, która stuknęła Litzy 15.04 bieżącego roku. Jubileusz obchodzony był hucznie w terminie zbiegającym się z niedoszłą, siódmą edycją festiwalu LuxFest.

Program tego wyjątkowego wydarzenia składał się z dwóch części. Imprezę otwarł zespół Drope, w którym udziela się gitarzysta Lucjan Starosta (syn Ślimaka z Acid Drinkers) znany z Arki Noego. Doczekaliśmy czasów, że drinkersowa latorośl zaczęła młócić wzorem swych rodziców (jeden z synów Titusa grzeje w Anti Tank Nun). Młodzi poradzili sobie całkiem nieźle, trochę pohałasowali. Pokazali, że klasyków znają, wieńcząc swój występ rozpędzonym coverem „Ace of Spades”.

W właściwej pierwszej części wystąpiła grupa Luxtorpeda. W półtoragodzinnym secie zaprezentowano wszystko co Luxtorpeda ma najlepsze w zanadrzu. Przekrojowy set oparty na całej dyskografii - o dziwo bardzo dużo zaprezentowano utworów z debiutu. Przed koncertem zastanawiałem się, czy w urodzinowym koncercie zostanie pominięta część repertuaru, która poświęcona jest bardzo trudnym tematom. Okazało się, że nie ma zmiłuj. Zaraz po otwierającym wystrzałowym hicie „Mambałaga”, odpalono patriotyczny utwór „Za wolność” poświęcony Powstańcom Wielkopolskim. Luxtorpeda lubi żonglować nastrojami i tematyką –jedno jest pewne, teksty zawsze są o czymś. Na tym zresztą Litzy bardzo zależy, co podkreślił zapowiadając „Pustą studnię”. Najbardziej przejmującymi punktami programu były utwory „Nieobecny nieznajomy” i „44 dni”. Widać było, że sami wykonawcy (zwłaszcza Hans), autentycznie je przeżywali. Nic dziwnego bowiem, ciężar gatunkowy tematów w nich poruszanych jest nieprzeciętny. Litza nie ograniczał się do typowych zapowiedzi, pozwalając sobie na wiele interesujących anegdot. Dotyczących własnych przeżyć z różnych okresów swego życia. Koncert był szyty jakby na moją miarę, zaprezentowano te utwory, na których najbardziej mi zależało i które najbardziej lubię: „Jak husaria”, „Niezalogowany”, „W ciemności”. Zagrano nawet zaadaptowany przez Luxtopredę utwór „Gdzie Ty jesteś?” macierzystej grupy Hansa 52 Dębiec. Pierwszą część artystyczną zakończył utwór „Imago” – pozornie spokojniejszy, zawierający w sobie wiele emocji i treści, oddających ducha twórczości Luxtorpedy. To jest właśnie jeden z sekretów sukcesu tego zespołu. Nawet pozornie błahy tekst przeboju posiada wartościowy przekaz.

Dodam jeszcze, że w dniu koncertu miała miejsce premiera podwójnego koncertowego albumu LuxLive 2 (2018).

Po krótkiej przerwie Litza występował z częścią luxowego składu oraz mrowiem wyjątkowych gości. Pochodzących z większości składów, w których udzielał się jubilat na przestrzeni lat. Jak się okazuje taki koncert był spełnieniem marzeń nie tylko fanów ale również samego muzyka.  

Drugą część urodzinowego koncertu otwarli kaznodzieje z 2Tm2,3. Był to równie mocny strzał jak przejażdżka Luxtorpedą. Pod sceną zaroiło się od fanów w tymoteuszowych koszulkach. Tomasza Budzyńskiego dosłownie roznosiło od pierwszych sekund występu. Publiczność śpiewała w zasadzie wszystko. Choć przyznaję z żalem, że niestety nie było tego wiele. To był zwarty i energetyczny cios na chwałę Pana. Tymoteusz posiadał napęd na dwie perkusje, za jedynym zestawem zasiadła Beata Polak a za drugim Krzyżyk. Zaczęto od „Biada, biada” szybko poprawiono „Miłością”, aż miło było patrzeć i słyszeć jak przeżywany był koncert na scenie i pod nią. Szczęśliwie jakimś cudem Budzemu udało się namówić Litzę na bisy, co nie stało się regułą wobec pozostałych grup. Niestety skład był uszczuplony, zabrakło m.in. Dariusza ‘Maleo’ Malejonka, ale i tak był czad jakich mało. W tym szaleńczo ograniczonym czasie zespół zaprezentować zdążył jeszcze „Psalm 13”, „Jezus jest Panem” oraz dwa wulkany energii w postaci „Marana Tha” i „Effata”. Po tych dwóch ostatnich, mimo usilnym namowom Budzego, Litza definitywnie zakręcił kurek Dobrej Nowiny.

Porządek musi być, nie ma co się dziwić, skoro już w kolejce ustawiały się kolejne przebierające nóżkami ekipy.

Koledzy z KNŻ przybyli również w uszczuplonym składzie (za to z prezentami). W obsadzie zabrakło tytułowej, głównej roli. Niefortunny termin koncertu zbiegł się z kazikowymi wczasami - tak przynajmniej twierdzili pozostali muzycy zespołu.

Zmienił się tym samym klimat na bardziej bezwzględnie, przyziemny, niepałający już taką nadzieją jak poprzednie występy. Wyraźnie doszło do interesującego przetasowania publiczności pod sceną.

Był to prawdopodobnie najbardziej niezwykły koncert Kazika Na Żywo w historii. Pomijając jego skandaliczną długość (raptem trzy utwory) to jeszcze z wokalami zastępczymi, które nomen omen, całkiem nieźle sobie radziły. Grali krótko, ale na parkiecie fani nie próżnowali – stage diving się rozkręcił taki, że biedni ochroniarze ledwo nadążali z przechwytywaniem. Dwa pierwsze utwory tj. „Tata dilera” i cover Dead Kennedys – „California Über Alles” zaśpiewał basista Kwiatek. Hitem okazało się „gościnne” pojawienie się, zamaskowanego w oblicze Kazika perkusisty Luxtorpedy. Krzyżyk świetnie poradził sobie w tej roli wykonując utwór „Przy słowie”, dzielnie imitując ruchy sceniczne Kazika.

Przyszedł czas na jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie momentów tamtego wieczora. Turbo w składzie: Wojciech Hoffman, Grzegorz Kupczyk(!), Litza (w zespole od 1989-1991) Krzyżyk (w Turbo w latach 2001-2011). Aż prosiło się aby wykorzystać tę unikatową sytuację i zapodać coś z płyty Epidemie (1989), która jest przecież, w przededniu swojej okrągłej rocznicy... Niestety/stety poprzestano na wczesnym, ścisłym turbowym kanonie.

Oczywiście dobre i to. Tym bardziej, że Ci Panowie razem ostatni raz występowali tak dawno temu, że nie zamierzam dłużej w bluźnierczy sposób kręcić nosem. Zobaczenie poznańskich pionierów polskiego heavy metalu, w takim składzie, było dla autora tych słów, jednym z muzycznych marzeń. Mam nadzieję na więcej, przydałaby się specjalna trasa wzorem Pumpkins United Helloween. Aby uczciwie przedstawić, bogaty stylistycznie dorobek Turbo - wówczas erę z Litzą, można by podkreślić kawałkami zarówno z albumu Epidemie (1989) jak i Dead End (1990).

Ja tu radośnie fantazjuję, a fragment dotyczący Turbo jest dłuższy niż cały jego występ… Turbo wykonało raptem trzy utwory. Co ciekawe nie zagrano „Dorosłych dzieci” (aż prosiło się na urodzinowy koncert) – skupiono się na dwóch następnych płytach. Króciutki występ rozpoczął się od „Smaku ciszy” (o ile dobrze kojarzę, jest to najbardziej lubiany przez Litzę album w dorobku Turbo).

Litza przed koncertem wspominał, że chciałby coś zagrać z Kawalerii szatana (1986). Po tych słowach, zgodnie z moim wcześniejszym typowaniem padło na utwór „Wybacz wszystkim wrogom”, który posiada (a jakże) chrześcijańskie przesłanie. Możliwość posłuchania na żywo gitary W. Hoffmana i głosu G. Kupczyka, to było absolutnie niezapomniane przeżycie. Wokalista dosłownie czarował swoim potężnym czystym głosem, to był najbardziej klasyczny występ spośród całej reszty tej „nowoczesnej” zgrai. Pełen magii kwadrans, podczas którego MTP na moment przeniósł się w czasie do lat 80.

Czymże można przebić takie wydarzenie? Równie doniosłymi reunionami jakie pozostawiono na deser.

Flapjack na scenie zagościł szczęśliwie kapkę dłużej. Naleśniki brutalnie wyrwały z „ejtisowego” letargu, wskakując do dekady następnej. Tym samym spełniło się kolejne marzenie, jakim było zobaczenie Flapjacka z Ślimatorem, Litzorem, Vimkiem w składzie. Jedynym mankamentem był fakt, że nie było słychać saksofonu - biedny Vimek dmuchał, dmuchał i nic z tego nie wynikało… Podobnie jak w przypadku 2Tm2,3 wręcz widać było chemię na scenie (nie wspominając o wspaniałym przyjęciu pod sceną) - sami muzycy czując to i widząc ubolewali, że tak krótko występowali.

Zespół zaprezentował się od najlepszej strony. Dla mnie obok Turbo najważniejszy występ tego wieczoru... gdyby nie występ Kwasożłopów. Ostatnimi czasy zdarza się z Litzą zagrać jak np. miało to miejsce w 2014 roku, podczas trzeciej edycji LuxFest. Wówczas zaprezentowano niemal w całości Are You a Rebel? (1990) i nie tylko. Tym razem Drinkersi niestety ograniczyli się zaledwie do „i nie tylko”. Kurze mięcho z piekła rodem rżnięte było w strzałach „The Joker” i „Drug Delaer”, które sprowokowało solidne moshowanie niezmordowanej publiczności. Zaroiło się od koszulek Acid Drinkers, również tych fanowskich – nawiasem mówiąc, było to również rodzinne święto fanklubów związanych z poszczególnymi składami, które jak wiadomo często przenikają się.

Acid Drinkers w ramach swej podwójnie jubileuszowej trasie poświęconej albumom Verses of Steel (2008) i High Proof Cosmic Milk (1998) zaprezentował tytułowy utwór z tej drugiej – co niestety stanowiło jedyny akcent z tej odjechanej płyty.  

Po kosmicznym mleku nastąpił powrót do Infernal Connection (1994) Wymęczonemu jak diabli Litzy zostawiono jeszcze do zaryczenia „Slow and Stoned (Method of Yonash)”, z którym dzielnie sobie poradził. Nie zabrakło największego drinkersowego przeboju „Pizza Driver”, co ciekawe Ślimak dziwnie kombinował w tym utworze - czyżby nawiązanie do pewnego wykonania tego utworu w wersji disco? Na bis ostatecznie wieńczący imprezę zagrano „Seek & Destroy”.Wszystko wskazuje na to, że był to rzeczywiście nadobowiązkowa luta, która nie widniała na acidowej setliście. Szkoda, że nie zagrano jeszcze ciepłego coveru „What a Wonderful World”, do którego zaproszono Litzę.

Acid Drinkers w złotym składzie to będzie zawsze dla mnie wielkie wydarzenie, mam nadzieję, że taka okazja jeszcze się powtórzy.

Interesującą kwestią było alternatywne skandowanie „więcej czadu!” względem tradycyjnego „na-pier-dalać!” – zwyczaj ten udało się utrzymać aż do koncertu Drinkersów, gdzie stosowano dla odmiany „Acid grać! Kurwa mać!”.

Spotkałem się z głosami, że akustyka obiektu kulała, w moim odczuciu nie było tak źle, wszystkie grupy brzmiały selektywnie – gdybym miał się do czegoś przyczepić to nagłośnienie wokalu Grzegorza Kupczyka – który był na mój gust zbyt słabo wyeksponowany.

Litza musiał wsiąść sobie do serca przesłanie utworu funfli z Acid Drinkers – „50?! Don’t Slow Down”. Ani trochę nie odpuszczając, dzielnie wytrwał do samego końca swego „benefisu”. Na końcu widać było, że urodzinki dały mu porządnie w kość. Dlatego kilkunastominutowe sety pozostawiały spory niedosyt, jednakże było to nieuniknione, biorąc pod uwagę mnogość atrakcji na raz i fizyczne możliwości głównego zainteresowanego.  

Wszystkie litzowe odsłony i wcielenia przyjmowane były entuzjastycznie. Zarówno przez fanów jak i składy. Mam nadzieję na więcej, na cały festiwal w takiej formule, żeby wszyscy byli zadowoleni. Powtórzę to jeszcze raz, to było wydarzenie, o jakim fanom się nie śniło. Gorąco liczę na to, że doczekamy się wkrótce wydawnictwa dokumentującego to niesamowite wydarzenie.

Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Titus zrobił taką szaloną bibę…

Ignacy J. Krzemiński


Zobacz galerię zdjęć:

Drope
Drope Jubilat 100 Lat !!! 2Tm2,3 KNŻ Turbo Flapjack Kwasożłopy
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura