Ignatius Ignatius
1245
BLOG

Kolejny martwy rok: KSU - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

A KSU na tej wojnie, ładnych parę lat. Już czwartą dekadę idzie pod prąd. Taki staż na polskiej scenie rockowej to nie w kij dmuchał. Szmat czasu i bardzo zacny wynik. Zwłaszcza, gdy mowa o takim fenomenie jak KSU. 20.10 w katowickim Mega Clubie odbył się jeden z specjalnych koncertów celebrujących jubileusz.

Niesamowite historie na temat jednych z prekursorskich polskich punkowych załóg, cały czas są spisywane i wydawane w kolejnych woluminach. Ostatnia pozycja KSU mój świat (2018) swą premierę miała dzień przed koncertem. Do dziś wielu zachodzi w głowę… Jakim cudem w 1977 roku, w głębokim PRL’u, na końcu świata tzn. Polski (w bieszczadzkiej głuszy), powstał zespół KSU. Istnieją różne wersje zaczerpnięcia nazwy zespołu z Ustrzyk Dolnych: od tablicy rejestracyjnej oraz akronimu Kurwa Sami Ukraińcy. Cuda jednak się zdarzają, grupka nonkonformistów zachłyśnięta zachodnią muzyką rockową (dzięki radiu Wolna Europa – gdzie po raz pierwszy usłyszeli muzykę punk rockową) rozpoczęła swoją małą rebelię. Należy pamiętać, że to był jeden z nielicznych prawdziwych grup punkowych, które rzeczywiście, konsekwentnie i realnie walczyły z systemem. Za co członkowie zespołu spotkali się z odpowiednimi sankcjami. Nie wchodząc w szczegóły, oprócz takich atrakcji jak inwigilowanie przez SB, zespół borykał się z wieloma innymi problemami. Świadczy o tym fakt, że w przeciwieństwie do całego „reglamentowanego” rocka w Polsce lat 80 – KSU dopiero dziesięć lat od momentu powstania nagrywa swój debiut, nie mówiąc o występie na Jarocinie. Głównymi powodami było wyznawanie lokalnego patriotyzmu, jawnie antykomunistycznej postawy, nieodłącznie związanej z działalnością w WRB (Wolna Republika Bieszczad).

KSU nawet pod kątem wydawania albumów jest specyficzny – to jest jeden z najbardziej piraconych polskich zespołów. Zespół od jakiegoś czasu nagrywa raz na ruski rok, często nagrywając nowe wersje dotychczasowych utworów – jubileuszowe, w tym akustyczne płyty. Wyczuwam w tym reminiscencje wczesnego okresu, kiedy to KSU coverowało m.in. Black Sabbath i Led Zeppelin. Folkowy sznyt mocno podkreślany w muzyce i sferze tekstowej zdominowało stylistykę KSU.

Z oryginalnego składu pozostał jedynie Eugeniusz ‘Siczka’ Olejarczyk (wokal oraz gitara). Wspomagany od lat przez perkusistę Leszka ‘Dziaro’ Dziarka. Skład KSU na przestrzeni lat co chwile ulegał zmianom. Od roku drugim gitarzystą jest Maciej Biernacki, bas szarpie Tomasz Rzeszutek. KSU towarzyszyła część muzyków sesyjnych z folkowej grupy Matragona, którzy brali również udział w nagrywaniu ostatniego albumu Dwa narody (2014).

Na początek parę słów o licznym gronie suportów. Była to mieszanka niezależnych młodych (heavy metalowy Styxx, „hipsterski” Zespół Wychowawczy, heavy metalowy P.A.G.E.) i starych zespołów (najbardziej brudna i punkowa Terapolka) z okolic metalu i szeroko rozumianej rockowej alternatywy. Zespoły, które uczestniczyły w świętowaniu, zostały wybrane w głosowaniu za pośrednictwem facebooka. Ostatecznie każda z grup, zaprezentowała szczerą muzę, okraszoną polskojęzycznymi tekstami.

Śląski Styxx wybijał się specyficzną choreografią – bezsprzecznie wigor basisty i jego sceniczne ruchy skradły show reszcie zespołu. Zespół Wychowawczy z Ząbkowic Śląskich zaczął hołdem dla zespołu Defekt Muzgó po czym niepotrzebnie przymulał przez ¾ sztuki. Dopiero coś ich ruszyło na sam koniec prezentując wesołe, skoczne, lekko pastiszowe granie, które dużo lepiej się sprzedało niż smęcenie. P.A.G.E. z Krosna zaprezentował porcję bardzo melodyjnego heavy metalu z ciekawym przesłaniem. Na uwagę zwracała atrakcyjna forma autopromocji zespołu, który rozrzucał egzemplarze płyt i zachęcał do polubienia swego fanpage’a. W zamian za płytę (premiowano pierwsze dziesięć polubień – ciekawe, czy się załapałem). Zespół prezentował interesujący, pozytywny przekaz. Był to zdecydowanie najlepiej nagłośniony zespół tamtego wieczora. Terapolka rodem z Chełmka i Oświęcimia zaprezentował najbardziej surowe brzmienie, najbliżej stojące obok punka zarówno lirycznie jak i muzycznie.

Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że w zasadzie do ostatniej chwili nie wiadomo było jak układa się lineup – kto, o której i dlaczego tak długo. Było to bardzo nieprofesjonalne, zważywszy na to, że wiele osób przybyło z zamiarem zobaczenia wyłącznie gwiazdę wieczoru. Szkoda, że zabrakło rasowego punkowego zespołu np. kolegów z sąsiedztwa Burek! Dobry Pies – sądzę, że tacy goście byliby jeszcze milej widziani. Samo wydarzenie zaś byłoby bardziej spójne.

KSU swój koncert rozpoczął utworem „Pęknięty dzban”. Wyważony folkowy, ładnie zagrany kawałek bez odpowiedniego przytupu, którego by się oczekiwało na starcie (zwłaszcza) od punk rockowej grupy. Tak sobie myślę, że zacznę od wylania wszystkich „żalów” związanych z występem czcigodnych jubilatów. Niestety niedane mi było wcześniej posłuchać na żywo i w kolorze KSU. Przez to nie posiadam punktu odniesienia, jak wygląda „standardowy” gig zespołu z Bieszczad. Z początku tłumaczyłem sobie, że to kwestia troski i uszanowania gości grających na instrumentach o słabszej sile rażenia. Niestety dotyczyło to również kawałków granych bez ich udziału. W gitarach było za mało gruzu i mięcha, brzmienie było płaskie i suche. KSU było najsłabiej nagłośnionym zespołem tamtego wieczoru! Fakt, faktem brzmienie było selektywne, wokal Siczki był czytelny niestety nic poza tym. Folkowo akustyczne momenty koncertu nadawały występowi powagi, tworząc odpowiednią atmosferę, która współgrała z zaangażowanym przekazem oraz poetyką tekstów. Wszystko to było tożsame z stylem wypracowanym na przestrzeni lat. Jednak nie tylko ja podczas koncertu, zaczynałem kręcić nosem. Raz usłyszałem odosobniony pomruk niezadowolenia i ponaglania, żeby zespół zagrał nieco żwawiej. Mimo to nie mogę zaprzeczyć, że fani byli więcej niż zadowoleni. Dawno nie wiedziałem takiej frekwencji w tym lokalu – Mega Club został wypchany do cna. Pod sceną w oparach alkoholu i potu wszyscy celebrowali, bawili się, skakali, podrygiwali i śpiewali. W ferworze walki dostrzegłem fanklubowe koszulki. Przyjęcie zespół miał wyborne, kilka razy zaśpiewano „100 lat”, widać było i słychać, że publiczność była zadowolona.

Dlatego tym bardziej dla mnie, niezrozumiałym było zachowanie lidera podczas trwania koncertu. Siczka wycofany okupował jeden kąt niczym nieśmiały basista podrzędnego zespołu. Muzyk przez zdecydowaną większość występu wydawał się nieobecny, przygaszony, może nawet smutny? Sam zresztą zapowiadając utwór „We mgle” napomniał coś o zmęczeniu. Nie licząc zdawkowych zapowiedzi, ze sceny niepadła ani jedna najmniejsza anegdotka - a przy takim jubileuszu jest co wspominać. Jasnym jest, że w przypadku tego zespołu zarówno muzyka jak i teksty bronią się same. Nie powinno to jednak wykluczać odpowiedniego kontaktu z publicznością. Co jakiś czas coś grzebał przy wzmacniaczu jakby sam czuł, że występ ma niewystarczającego kopa. Nie da się ukryć, że zespół do najszybszych nigdy nie należał (kłania się tu wspomniana jedna z inspiracji, która podkreślona została zresztą stosowną koszulką noszoną przez Siczkę). Nigdy to nie była skomplikowana muzyka (co oczywiście nie jest zarzutem – dobry minimalizm ma swój urok, a KSU jest tego najlepszym przykładem). Jednak wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że to co się dzieje na scenie odbywa się bez większego zaangażowania lidera. Za całe muzyczne tło a nawet część wokaliz odpowiadał zespół. Aż nazbyt często rzucało mi się w oczy, że Siczka śpiewa, a gitara sobie bezczynnie wisiała, sprowadzona jedynie do scenicznego rekwizytu. Przy tak mało skomplikowanej muzycznej formie, jeden gitarzysta zdecydowanie by wystarczył. Siczka odciążony od wiosła, mógłby bardziej aktywnie „zabawiać” publikę.

Dlatego czuję niedosyt pomimo uczciwego, obfitego setu. Pełnego zarówno utworów starszych i nowszych. Można stwierdzić, że zagrano wszystko, to co zagrane być powinno. Bardzo mocno reprezentowany był zarówno debiut Pod prąd (1988) jak i krążek zamykający dotychczasową dyskografię. Najbardziej wyczekiwane były jabolowe wątki: „Jabolowe ofiary” i „Jabol Punk” - ten drugi zagrany został dopiero na finał razem z „1944” (z słynną groteskową parafrazą fragmentu „Ballady o pancernych”, ochoczo przez wszystkich zaintonowana przed utworem). Co nie powinno dziwić, ponadprzeciętnie wypadły pijackie szlagiery – „Na krawędzi snu” i „Po drugiej stronie drzwi” – znów niebagatelną rolę odegrało zaangażowanie niezmordowanej publiczności. Wyraźnie zarysowany był rozdźwięk pomiędzy statycznością muzyków na scenie, a niezważającym na to nieposkromionym żywiołem fanów. W Katowicach nie mogło zabraknąć utworu „Sztyl od kilofa”, nawiązujący swym tekstem do motywu „śląskiej krzywdy”. Również przejmujące utwory o bardziej narodowym wydźwięku przyjmowane były entuzjastycznie. Osobiście najbardziej czekałem na „Kto cię obroni Polsko”, którego wykonanie nie pozostawiało najmniejszych zastrzeżeń. W podobnym tonie wybrzmiał utwór z ostatniej płyty – „Kiedy naród umiera”. Równie mocnym punktem programu był utwór „Moje Bieszczady”. Trzeba pamiętać, że za bieszczadzką otoczką twórczości zespołu stał również Maciej Augustyn – brat Bogdana ‘Bohuna’ Augustyna (współzałożyciela i pierwszego wokalisty KSU).

Koncert skończył się kwadrans po północy. Gig został uratowany przez wielkie zaangażowanie publiczności. Ostatecznie w dużej mierze dzięki niej nastrój sztuki był nie do przecenienia. Miło było patrzeć i uczestniczyć w zabawie kilku pokoleń fanów. Zarówno nowicjuszy jak i weteranów. Pod sceną wszyscy dawali z siebie wszystko. Pod kątem artystycznym występ był udany, mimo, że brakowało pazura tam gdzie być powinien. Mam nadzieję, że Siczka miał po prostu zły dzień lub po prostu muzycy byli źle nagłośnieni.

Ignacy J. Krzemiński

Zobacz galerię zdjęć:

Styxx
Styxx Zespół Wychowawczy Terapolka KSU
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura