Ignatius Ignatius
258
BLOG

Autopsy: Macabre Eternal (2011) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Prawda, że tytuł budzi skojarzenia z tytułem drugiego albumu? Świat od tamtego czasu zdążył pójść naprzód... Nie licząc dwóch małych wydawnictw, płyta stanowiła największy sprawdzian dla zespołu. Ten album stanowi najlepszą odpowiedz na pytanie czy warto było dokonywać ekshumacji Autopsy. Okładka zdobiąca album jest jedną z najlepszych w dorobku zespołu (mimo, że to grafika komputerowa) - urzeka mnie zwłaszcza jej kolorystyka.

The eye of darknes is in my hand

Seduced by terror, you'll understand

My fingers probe your blackened mind

Sadistic reaping of humankind

Płytę rozpoczyna „Hand of Darkness”, gdzie wita słuchacza marszowy wstęp. Od razu rzuca się w uszy cudowne brzmienie, optymalnie wysuniętej perkusji, która jako żywo brzmi jakby nagrywana była w latach 90. Brzmienie to jest lekko przysuszone. Najlepiej to słychać w krótkich jak oka mgnienie momentach, gdy monotonne uderzenia wysuwają się na prowadzenie. Utwór utrzymany jest w tempie średnio szybkiej jatki. Wokal Chrisa na wysokim poziomie, pod tym względem nigdy nie zawodził. Różnorodność jego partii wokalnych zawsze robiło na mnie wrażenie. Zwichrowane przyduszone solo tnie miriadami ostrzy. Niepokojąca dłużąca się końcówka z pomrukami i rzężeniem gitary. Świetny otwieracz - totalne zezwierzęcenie.

W „Dirty Gore Whore” zespół ani na trochę nie spuszcza z tonu. Nerwowe fluktuacje gitary i skrajnie ohydne deklamacyjne torsje, totalnie obłąkanego zwyrodnialca – wokal i tym razem oddaje w pełni psychopatologiczną treść. Chris swym głosem wzbija się na wyżyny aktorstwa oddając sugestywnie afekt i pasję. Gitara nieustannie buduje napięcie drażniącym rozedrganiem. Nagle partia solowa eksploduje doszczętnie spopielającym promieniem. Plemienne bębnienie niczym w starych filmach o kanibalach przygotowują na najgorsze. Pyszny instrumentalny pasaż długo trzyma w niepewności. Droczą się gitarzyści szarpiąc gitarowymi drzazgami. Echa solówek płaczą pokornie. W końcu odzywa się bestia doprowadzona do ostateczności, krwiożercza (bo to tylko) żądza mordu, amok.

Under the sign of a skull faced moon

We rise from abysmal embryotic doom

Existence as torment, yet locked in a grave

A sick fragile cycle from which no one is saved

Pod numerem trzy kryje się „Always About to Die” - czas na walcowanie ociężałym death doomem. Chwytliwym, obleśnym, nieźle bujającym. Minimum środków a trudno wyzwolić się z pod wpływu mesmerycznych dźwięków. Talerze, wyciszenie i brniemy przez wrzące jezioro smoły, które gotuje nasze nogi aż po kolana. Mistrzowie wagi ciężkiej nabierają niszczycielskiego tempa, rozdzierająca solówka, wciąż rosnące tempo… już przepełnieni nadzieją radujemy, że się uda wydrapać na brzeg, gdy potykamy się i wpadamy tonąc w grząskiej cuchnącej czarnej mazi roztopionego szaleństwa.

Długi przenikliwy krzyk rozpoczyna tytułowy potwór. Niemal radosne riffowanie, pojedyncze tąpnięcia perkusji, w końcu przechodzimy do właściwej rozpierduchy. Wysunięta perkusja topornie miesza, gitary ograniczają się do minimum akcentowania swej obecności. Główną rolę gra Chris spazmując i miotając się za swoim zestawem perkusyjnym. Następuje zwrot akcji gitary ponuro zawodzą w funeralnym nastrój. Kolejna świetliście roziskrzona solówka klasyczna i mocno kontrastująca z całokształtem. Utwór nabiera rumieńców z doom metalowych oparów przeszliśmy w melodykę bliższą klasycznemu heavy metalu - zaznaczam w wydaniu Autopsy.

Duszna młócka niczym zatęchły grobowiec. Powoli otwierają się czeluści posępnych morowych tonów. Stanowiące tło dla narratora opowiadającego swą historię. W charakterystyczny sposób akcentując, co smaczniejsze kąski opowieści. Obfite szczytowanie długo tłumionych gitar przerwane zostaje na rzecz wzniecenia terroru i pożogi. „Deliver Me from Sanity” to złożony utwór pełen zwrotów akcji. Wokaliz jak zawsze mocno ilustrujących i oddających klimat tekstu.

Pod numerem 6 kryje się „Seeds of the Doomed” - jeden z najbardziej melodyjnych momentów płyty. Mocno zapada w pamięci zwłaszcza pływający riff. W tym kawałku najlepiej słychać efekty mariażu heavy metalu z stylem Autopsy. W efekcie skutecznie odświeżono konwencję. Klasyczne wpływy zagryzają się na śmierć z konwencją zespołu. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, to nie żadne melodeathowe patataj. Siejące trwogę doom metalowe riffy również są tu obecne konsekwentnie przełamując i hamując panoszący się nonszalancko „powab”. Chris lubi sobie posykiwać w groteskowy sposób na tym albumie.

Jednym z najciekawszych utworów na płycie, jest „Bridge of Bones”. Nerwowe, intensywne, wysokie rejestry gitar ucięte zostają raptownie na rzecz death’n‘rollowego ciężaru. Zabulgotała gitara basowa Joego Allena. Ołowiane riffy ciągną się lejącymi potokami – niedziwne, że powstała tu konstrukcja kościanego mostu. Wyczekiwane smaczki gitarowe - nie mogło ich zabraknąć również tu. Kulminacja przełamana dramatycznym zjazdem. Akustyczna gitara (sic) tak z niedowierzaniem przecieramy uszy - Autopsy machnęło groteskową death metalową balladę i wyszło to nadzwyczaj frapująco. Liryczny moment przeprawiony nieartykułowanym bełkotem, przerwany przez zmasowany kontratak, całego arsenału instrumentalistów i okrutnego wrzasku.

Tętni i roi się od nieumarłego życia w „Born Undead” – wola trwania osiągnęła tu punkt krytyczny. Mamy tu do czynienia z szybszym, zwartym numerem, na miarę dwóch otwierających całość. Soczysta luta mknąca bezlitośnie do przodu. Nagle napotykamy lekkie nonszalanckie zwolnienie. Dobrze, że zespól nie zapomniał o dynamice i po serii raczej wolniejszych kawałkach mamy coś na rozruch. Oczywiście i ten utwór nie jest jednostajny. Zmienność tempa wzmacnia siłę rażenia podczas przypływu szybszego ciosania. W środku mamy porcję obłąkanych dźwięków i wokaliz (nie mogło zabraknąć syczenia).

Średnio szybko tempo przełamane wolniejszym, skrupulatniejszym pastwieniem się. Gitarzyści artykułują rozciągnięte riffy. Ospała gra perkusji, wyciszenie ustępuje basowemu ataku drgawek i w końcu zagęszcza się atmosfera „Sewn Into One”. Raczyć się można kolejnym wysmakowanym solem. Pod koniec rozlewa się maestria doom metalowego pasażu z miodną solówką – subtelną, magiczną, idealną na finał.

Chrisowe szaleństwo oprawione w przytłaczających okowach tak można pokrótce opisać „Bludgeoned and Brained”. Postępujące zlodowacenie, w którym zdarza się, że jedynym niemrawym przejawem życia jest zrezygnowana partia basu. Nieszczęściem tego utworu polega na tym, że ulokowano go pomiędzy dwoma znacznie bardziej wyrazistymi…

Zresztą „wyrazisty” to chyba mało powiedziane, w stosunku do gwoździa programu pt. „Sadistic Gratification”. Początek niepozorny, smutnie zawodzą gitary, początek kolejnej „ballady”? To tylko cisza przed burzą, jeszcze nie jesteśmy tego świadomi ale powoli wkraczamy w monstrualne rejony chorej fantazji. Dziwny szeptane frazy niepozbawione znamion obłędu… I jest nareszcie maska opada, czas na najlepszy riff, najlepszy moment całej płyty. Wszystko tu jest idealne - wokalista wczuwa się perfekcyjnie w niepoczytalnego sadystę. Gitarowe partie infekują i uzależniają jednocześnie mierzi nas, że tak oszczędnie są dozowane. Suita ta składa się z kilku elementów, wracamy do balladowego niemal rzewnego segmentu. Dołącza nawet oszczędna gitara akustyczna - z lat 80. cofamy się w lata 70. Deklamacja wokalisty z akompaniamentem, wspaniałego, nastrojowego tła. Napięcie rośnie, wszystko jest tak dopracowane, że aż trudno mi uwierzyć, że można było taki utwór zmaścić. Zawsze Autopsy ceniłem, za to, że nie sięgał po tanie efekciarstwo – cały nastrój budował jedynie za pomocą swych instrumentów i strun głosowych. Tym bardziej niezrozumiałe jest, jak można było tak świetny utwór tak tandetnie przedobrzyć… Mowa o zupełnie niepotrzebnej, przedłużającej się wstawce rzeżącej, „ofiary tortur”, która tylko zagłusza gitarową solówkę. Nic to nie wnosi a psuje ostatnie minuty jedenastominutowego patologicznego dzieła. Pod koniec, gdy już wreszcie pani Hartz-Alvarez kończy swój popis wracamy jeszcze na chwilę do tego co dobre. Śmiało mógłby to być dobry finał płyty.

Broken people always tell the truth...

Many argue but never see tomorrow...

It's never their saving grace...

I always rip off their face...

No remorse...

No apologies...

I'm not sorry...

I have no remorse for you...

Your death brings me pleasure...

Pleasure I can't describe...

A pleasure you will never...

You will never understand...

As you lie and you cry...

I sin...

I enjoy...

I enjoy your pain...

Your pain it brings me pleasure...

You'll never... you'll never see another....

Another breath...

Another day...

You'll never know tomorrow...

You're gonna die...

Jednak w zanadrzu zespól ma jeszcze jedno bestialstwo. „Spill My Blood” to najintensywniejszy i najszybszy utwór Autopsy od wielu lat. Pełny chaotycznych i dziwnych rąbiąco-rżnących uderzeń gitary. Brutalny cios z subtelnie akcentowanymi talerzami. Obowiązkowe zwolnienie, przygotowujące do ostatecznego rozwiązania.

Macabre Eternal (2011) stanowi właściwe, świetne nowe otwarcie. Heavy metalowe wpływy skutecznie odświeżają stylistyczną formułę zespołu. Odważnie, zamiast zachowawczej płyty zespół pokusił się wkroczyć w „nowe” rejony co zaprocentowało wspaniałą płytą. Najlepszą spośród całej trylogii od czasu powrotu.

Ignacy J. Krzemiński

Zobacz galerię zdjęć:

Broken people always tell the truth..
Broken people always tell the truth..
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura