Wezwany na miejsce lekarz z pogotowia stwierdził nagłą niewydolność serca. Zbyszek z rodzicami i Antonim był na pogrzebie. Gdzie skończył fiat nie wiadomo...
Polonez tym czasem niestrudzenie pełnił swoją służbę. Wyjazdy służbowe pana Anatola, wycieczki rodzinne, grzybobrania. Czasem po rozłożeniu tylnej kanapy zmieniał się w furgonetkę. Przeprowadzki, remonty, ogrodnictwo. Był funkcjonalny i niemal niezawodny.
Zbyszek w tym czasie zaczynał pracę zawodową w różnych zawodach. Potem poszedł do wojska, w tamtych czasach dwa lata. Po powrocie do pracy, jakoś tak się porobiło, że oficjalnie Zbyszek miał prawo jazdy, ale nie jeżdził, bo nie miał czym. A naprawdę czuł coraz większą potrzebę zdobycia tych uprawnień.
Wreszcie w wieku niemalże trzydziestu lat postanowił zrealizować to marzenie. Znalazł w jakiejś kobiecej gazecie ogłoszenie o wczasach z prawem jazdy. Zapisał się bez ociągania.
Wczasy były nad morzem. Trwały trzy tygodnie, w tym czasie kurs. Cena niezła, niewiele więcej niż zwykłe dwutygodniowy turnus.
Pojechał zaraz po Wielkanocy. Opowieść o kursie, kursantach, o przebiegu turnusu zajęłaby zbyt wiele miejsca. Ponieważ rozmawiamy tu o samochodach będzie krótko.
Zbyszek trafił do dziesięcioosobowej grupy, głównie ludzie z Pomorza. Jeżdzili z sympatycznym instruktorem z Ełku. Samochód świetny – fiat 126p. Może trochę ciasny, ale dobry.
Na koniec kursu egzamin w Pucku. Testy w miejscowym LOK. Jazdy egzaminacyjne w centrum miasteczka.
Grup na kursie było pięć, każda po dziesięć osób. Każda grupa miała swojego instruktora i samochód. Dwa maluchy, dwa duże fiaty I polonez. Ten ostatni, po wjechaniu w ogrodzenie ( przez kursantkę), został wymieniony na inny pojazd tej samej marki.
Testy pisało pięćdziesiąt osób, do egzaminu praktycznego, na placu parkingowym, stanęło trzydzieści pięć osób. Na jazdy po mieście wyruszyło dwadzieścia siedem. Egzamin zdało dziewiętnaście osób, w tym Zbyszek. Następnego dnia rano, po odebraniu papierów, ruszył w drogę do domu, gdzie dotarł póżnym wieczorem.
Prawo jazdy miał dwa tygodnie póżniej. Następnie zaliczył kilka wyjazdów “ egzaminacyjnych” u pana Anatola. Zaliczył pomyślnie, czyli był gotów do samodzielnych jazd.
Pierwsza okazja już na początku lipca. Kiedyś rano, czekając w drodze do pracy na autobus, zorientował się, że komunikacja miejska nie działa. Jakiś strajk, czy inny protest. Postanowił wrócić do domu. Tam na placu przfd garażem stało autko Janka. Starszy brat wyjechał na wakacje do Grecji, a samochód zostawił rodzicom. Kluczyki też!
I mama zgodziła się, żeby wziął białego bisa i pojechał do pracy. Nie było problemu. Samochód oprócz silnika był prawie identyczny jak maluch. Zibi po drodze zebrał z przystanków trzech kolegów.
Tym samochodem Zbyszek jeżdził przez jakiś czas. Po wakacjach wrócił Jarek i we wrześniu trzeba było znowu przesiąść się na autobusy. Polonezem nie jezdził zbyt często.
Dopiero w następnym roku, po zaręczynach z Elżbietą, zaczął do niej jeżdzić najpierw koleją, a potem polonezem.
W podróż poślubną Zbyszek zabrał Elę polonezem. Zaraz po ślubie pojechał do rodziców i pożyczył samochód. Gdy wracał, jechał dosyć szybko, a warunki były raczej trudne. Na długiej prostej dogonił furmankę. Zaczął ją wyprzedzać, ale z przeciwka zbliżał się traktor. Bez świateł! Schował się więc za furę. Z tyłu zbliżał się maluch. Był jednak w sporej odległości. “ Zatrzyma się, spoko” pomyślał Zibi. Po kilku sekundach coś uderzyło w tył. Maluch wjechał w tylny zderzak! (c.d.n.)
" Opowieści marne". Fragmenty z większej całości, wyrwane z kontekstu. Historie z życia wzięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości