Józef Krzemieniecki Józef Krzemieniecki
984
BLOG

Uniwersytet Stulecia - marzenia o elitarnym uniwersytecie w Polsce

Józef Krzemieniecki Józef Krzemieniecki Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

W programie I Polskiego Radia dzisiaj (16.30-17.00)  odbyła się dyskusja o nowej ustawie o szkolnictwie wyższym i uczelniach zwanej Ustawą 2.0 lub pewnie nieco na wyrost i lekko pompatycznie - Konstytucją dla Nauki.

Potwierdzono poprzednie pomysły zniesienia wymogu habilitacji dla “profesorów uczelnianych” (czyli nietytularnych) i postraszono wszystkie uczelnie, że będa traciły uprawnienia do doktoryzowania i habilitowania, jeżeli sprawdzane przez Ministerstwo co cztery lata nie uzyskają odpowiedniej kategorii. Jeden z dyskutantów bronił przed porównywaniem Polski z bardzo wielkimi terytorialnie USA, bo nie wiedział, że o połowę mniejsza [populacją] od Polski Australia jest już od wielu lat na 5-6 pozycji na świecie, chociaż ma tylko 41 uniwersytety (a w tym tylko 2 prywatne !). W Polsce jest, o ile pamietam, ponad 120 państwowych szkół wyższych i – nie wiadomo po co - niemal 300 “uczelni” prywatnych (w tym tylko 10-15 “na poziomie”, a reszta to “spółdzielnie” do dorabiania, do czego wrócę). O sytuacji w dalekiej Australii nie raz pisałem. Ale do rzeczy.

Nie czas na kolejne przypominanie tutaj list rankingowych, ale warto przywołać statystyki samego ministra Gowina, że w ostatnich dekadach wyemigrowało z Polski 35 tysięcy naukowców. Prawdopodobnie chodzi o pracowników akademickich ze stopniem przynajmniej doktora. Ta ilość wykształconych ludzi to, mniej wiecej, 35 średnich wielkoscią uniwersytetów! - Co za strata potencjału intelektualnego. Wyrażana w czasie dyskusji nadzieja, ze choć część tych osób wróci do Polski zachęcona stanowiskiem “profesora uczelnianego” (bo nie bedzie musiała się “na siłę” habilitować, jako że na Zachodzie  generalnie habilitacji nie ma) jest oczywistą – przykro to pisać - mrzonką. Ludzie ci nauczyli się już “Zachodu” i przeniosą się tylko w takie miejsce, które da im lepsze możliwości pracy naukowej, a więc popchnięcia kariery życiowej do przodu a nie do tyłu. Nie bez znaczenia będzie ich sytuacja rodzinna, a więc szkoły dla dzieci i t.p.

Żenujacym zaś było dla mnie słyszeć (chyba to składnia/fraza angielska J, że założenia Konstytucji dla Nauki nie przewidują konkurencyjnych warunków pracy, a w szczególności “godziwych”  (to popularny eufemizm) uposażeń i emerytur. Nikt (watch my lips: n i k t) na poziomie międzynarodowym do Polski nie przyjedzie (za losowymi wyjątkami), jeżeli wiązałoby się to ze spowolnieniem czy zatrzymaniem kariery, zabiedzeniem jego rodziny i straceniem godziwej emerytury.

Jaka płaca taka praca

Toż tutaj właśnie tkwi cały problem. Lub parafrazując: “Jaka płaca taka praca”. W Polsce nikomu nie jest dzisiaj dziwne, że byle-jaka miesięczna pensja poniżej 10 tysięcy jest zupełnie śmieszna dla niektórych sedziów, albo że w 2014 PO zaproponowała, aby podstawowe pensje dla wójtów zostały podniesione do 20 tysięcy złotych. 

To właśnie z powodu “niegodnie” niskich uposażeń (i emerytur !) uniwersyteckich powstały w Polsce te setki prywatnych “szkółek”, które służyły – i cóż się dziwić – dorabianiu do jakiegoś tam poziomu. A przynajmniej drugi “etacik” w PAN dla zasłużonych profesorów. Ale mieszkanie, a nawet dom, trzeba kupić, a i samochód wypada mieć nieco nowszy a nawet i nowy. Tego nie dano profesorom, ale dano sędziom, generałom, nie mówiąc już o samorządowcach. Pełny raj finansowy to natomiast jest w radach nadzorczych wszelakiego rodzaju.

Zwyczajowy wzór do bicia (w gazetach), krakowski prezydent prof. Majchrowski, zarabia (w przybliżeniu)  miesięcznie ponad 10 tysięcy z conajmniej trzech miejsc w każdym - za pracę w urzędzie miasta, za pracę w prywatnej uczelni swojej żony i (o tempora o mores !) jeszcze w Uniwersytecie Jagiellońskim. A po co ? – Bo uważa, ze tyle potrzebuje. I pewnie potrzebuje. Ale nikt nie widzi demoralizującej społeczeństwo zasady, że można być na pełnym etatcie w dwóch, trzech miejscach. Przeciez na UJ zjawiać się może tylko na kilka godzin tygodniowo !  I w ten sposób blokuje miejsce ambitniejszym i zdolniejszym młodym, którzy widząc co się dzieje, zwijają co niektórzy manatki i dołączają  (jeżeli mogą) do tych 35 000+ emigrantów.

Ile razy trzeba przypominać, że w krajach anglosaskich profesor rano nieco wykłada, w czasie lunchu ma zebranie lub seminarium, a całe popołudnie, nawet do wieczora, przyjmuje studentów, doktorantów i współpracowników. Jeżeli takich profesorów nie będzie dużo, bardzo dużo w Polsce, to Polska nigdy nie wygrzebie się z obecnej zapaści systemowej, która jest bardziej zapaścią kulturową.

Konstytucja dla Nauki ma zmienić sposób wybierania rektorów i dziekanów. To dobrze. Ale rektorami nie mogą być osoby, których jedyne poważne doświadczenie sprowadza się do długoletniego dojrzewania w jednej uczelni. Tak samo, kilkumiesieczne pobyty na różnych stypendiach nawet na dobrych uniwersytetach zagranicznych powinny być uzupelnione kilkoma latami normalnej, konkurencyjnej pracy w jakimś “dobrym” miejscu. Bycie nawet kilkumiesięcznym gościem z daleka przecież nie wiele daje. Tymczasem mamy w Polsce chroniczną sytuacje “od studenta do rektora”. Na jednej, zamęczanej zbyt długim pobytem uczelni. Jest niewyobrażalne gdzie indziej, aby doktorant mógł od razu zacząc pracować w tej samej uczelni. Staże podoktorskie w możliwie najlepszym miejscu na świecie są w uniwersytetach anglosaskich jednym z najważniejszych elementów każdego curriculum vitae.

Dyskutanci radiowi podnosili spodziewaną, ożywczą rolę regularnych, co cztery lata, ocen polskich szkół wyższych. Po co tyle czekać na złe wiadomości? - W wiodących krajach anglosaskich takie oceny (formalnie lub półformalnie) są co roku. Od asystenta do profesora. Jeżeli profesor nie osiąga lokalnych minimów (n.p. publikacyjnych, grantowych) to udziela mu się delikatnej ale wyraźnej pisemnej zachęty, po roku – silnej zachęty, a po 3 latach – ostrzeżenia prowadzącego do eleganckiego zwolnienia. A młodym po prostu nie przedłuża się kontraktu (najczęściej 5 letniego) lub nie udziela się “tenure” (coś w rodzaju lokalnej habilitacji). Nie można czekać  kolejnych 4 lat, aby dowiedzieć się, czy nastąpiła jakaś poprawa. A chętnych jest dużo, młodsi czekają. Uposażenia i perspektywy emerytalne są oczywiscie “godziwe”, szczególnie dla profesorów. Przejawy nielojalności lub jakiekolwiek dorabianie (n.p. poprzez ekspertyzy) lub nie odprowadzenie dla własnej uczelni n.p. 15% narzutu z grantu lub oficjalnego zlecenia kończy sie zwolnieniem tak, że nie wielu próbuje. O dwuetatowosci nikt nie słyszał. To tak egzotyczne jak, za przeproszeniem, oficjalna bigamia.

Zmartwiła mnie duma, z którą wiceminister uczestniczący w dyskusji informował, że konsultowano wszystkie możliwe środowiska aby poznać ich postulaty. A skąd to owi  młodzi lub ci bez doświadczenia, chociaż życzliwi, mają wiedzieć, jak ma działać sprawny uniwersytet, który musi konkurować na rynku miedzynarodowym ? – To nie są sprawy intuicyjne. Nie może być tak, ze Konstytucja dla Nauki jest efektem kompromisu różnych zdań, interesów, doświadczeń i perspektyw.

Jeden “elitarny” uniwersytet bardzo by się Polsce przydał

Jeden “elitarny” uniwersytet bardzo by się Polsce przydał po latach niewoli i upokorzeń. Od niego dzielą jednak skutki wojny, później lata PRLu, braku lustracji (tak jak w Niemczech czy Czechosłowacji, o czym wspomniano) no i późniejszych zaniedbań.  Ewolucji można poddać uniwersytety już istniejące. Niemal trzy lata temu napisałem felieton:

https://www.salon24.pl/u/j-krzemieniecki/585482,polityka-porownuje-rektorow-cambridge-i-uj

gdzie Polityka (czasopismo) porównała nowomianowanych wtedy rektorów uniwersytetów Cambridge i Jagiellońskiego. Proszę to sobie dla informacji przejrzeć, to się Państwo zdziwicie.

Jeżeli chcemy mieć w Polsce pierwszy, potencjalnie na poziomie międzynarodowym, uniwersytet “elitarny” to należy zacząć od tego, aby  znaleźć na świecie naukowca polskiego pochodzenia (tacy są tam), o doświadczeniu takim jak sir Leszek Borysiewicz, a nie, jak kontrastuje Polityka, takim jak na UJ. Rektor musi bowiem prowadzić uniwersytet do przodu, a nie być zakładnikiem kadry akademickiej i uczestniczyć bezwolnie w skandalicznym spadku UJ w prestiżu rankingowym (o czym w omawianej dyskusji radiowej tylko wspomniano).

A co dalej ? – Należy powołać nowy, prywatny uniwersytet, aby móc się uwolnić od rozmaitych biurokratycznych przepisów i przeciwskutecznych, a zadawnionych zwyczajów. Może to mogłaby być “spółka Skarbu Państwa”, a może - lepiej - kreacja jakiejś prywatnej fundacji ?  - W każdym razie należy ją utworzyć na wzór konkretnego, wybranego uniwersytetu anglosaskiego. Osobiście polecam wzór australijski: https://www.salon24.pl/u/j-krzemieniecki/562077,odplatnosc-za-studia-w-australii-elitarnosc-uniwersytetow

Dalej jest juz “z góry”. Uniwersytet Stulecia (może Niepodległości ?) powinien znajdować się najlepiej blisko Krakowa lub Śląska, ale nie w Warszawie. Należy mu wybudować piękny campus. Nawet nieduży, na początek. Na campusie powinny także być collegia (domy akademickie) z refektarzami. A równie ważne – musza być przyzwoite “common rooms” (sale do spotkań) dla studentów, dla doktorantów i osobno dla kadry akademickiej. Każdy z departamentów powinien posiadac dodatkowy własny “common room”, gdzie wszyscy pracownicy akademiccy, szczególnie profesorowie, spotykaja sie tradycyjnie codziennie (choć nieobowiązkowo) rano na kawę i popołudniu na herbatę. Nikt nie ma drugich etatów do "obskoczenia" J, więc jest okazja, aby móc udzielać szybkich konsultacji doktorantom lub dowiedzieć się od kolegi, co słychać. Byłoby dobrze, gdyby w czasie przerwy lunchowej jakiś sponsor lub bogaty absolwent ufundował raz na zawsze ciepłą zupę choćby w dnie parzyste, co przyciągnie chętnych (z własnymi kanapkami) do regularnego, ale  “nieformalnego” seminarium departamentalnego. Albo profesor A opowie, co widział w Super University na konferencji przed tygodniem. Kto był na porządnym uniwersytecie, to wie, o czym piszę.

Nowy rektor mianuje “executive deans”, a ci bedą rządzić wydziałami. Rad wydziałowych w polskim wydaniu praktycznie nie będzie, a szczególnie czasochłonnych otwierań przewodów doktorskich. Nie mówiąc już o tradycyjnych w Polsce obronach doktoratów, do czego wystarczą komisje, a w niektórych krajach anglosaskich – zwykłe seminarium. Trudno mi pisać o wszystkim. Wspomnę tylko o najważniejszej w końcu sprawie, czyli o kształceniu studentów. Studenci powinni mieć szanse spotykania wybitnych ludzi i niezwykłych kolegów, aby nawiązywać i budować kontakty na przyszłość. Muszą miec okazję do działania w przeróżnych klubach i próbowania sił w debatach.  To tak w wielkim skrócie.

Podkreślam, że nowy polski uniwersytet powinien byc tworzony na wzór i podobieństwo kompletnej instytucji, powiedzmy, kanadyjskiej czy australijskiej.. W całości i kompletnie.  Żadnych kompromisów, które go zadławią. Na początek można zacząć od dwóch-trzech wydziałów. Doświadczony rektor będzie dobrze wiedział. “Ściągnąłbym” kilku profesorów polskiego pochodzenia, ale i kilku Anglosasów. To nie jest aż tak bardzo drogie. Łatwo obliczyć. Dziekani zaś łatwo znajdą młodych polskich naukowców na inne stanowiska profesorskie, którzy maja już “znaczące” (t.zn. 3-5 letnie) doświadczenie kierownicze gdzieś w znaczących uniwersytetach. Wszystkich profesorów trzeba będzie zachęcić (bardzo skuteczne są stałe minigranty). Przecież nikt rozumny a wybitny nie zgłosi się tylko dla pieniędzy. Musi widzieć perspektywy. A współpracowników dla profesorów będzie łatwiej znaleźć. Mamy niezłą młodzież z doświadczeniem podoktorskim zagranicą. Wielkie korporacje mogłyby fundować stanowiska profesorskie, laboratoria, a nawet cale budynki. Polscy miliarderzy także. Kilku z pewnością się znajdzie. Tylko tylu potrzeba.

Ale powtarzam, poprawianie obecnego system jest rozsądne, ale tylko dla wolnego, a długiego rozwoju i o trudnym do przewidzeniu skutku. Uniwersytet Stulecia musi być utworzony na całkowicie nowych podstawach importowanych w całości z zagranicy. Trzeba wyjść poza obecny układ współrzędnych.

                                                                                                    ---

P.s. Właśnie, jakby na zawołanie, ukazała się edycja 2018 głównego anglosaskiego rankingu The World University Ranking (skan fragmentu zamieściłem na samym początku, obok fotografii). Pokazuje miejsca rankingowe aktualnej czołówki polskich uniwersytetów: UW (501-600), AGH, UJ i kolejno PW (601-800),  UAM, PGdańska, UMK i UŚ (801-1000).

UJ dalej dołuje (przestali publikować?), a wszystkie polskie uczelnie są na "liście pocieszenia" - poniżej 500. Z obowiązku reporterskiego dodam, że o połowę mniejsza od Polski Australia na tylko 41 uniwersytetow i aż 25 (sic !) z nich jest w pierwszej pięćsetce, a prowincjonalny tam uniwersytet w tropikalnym Darwinie i założony od zera w roku ...2003 (sic !) utrzymuje pozycję 300-350. 

Co sie stało ? - Mam prawo pytać, bo tak jak kibice sportowi ekscytują się, gdy ich drużyna wejdzie czy spadnie z ligi, to mnie zależy na pozycji polskiej nauki. Bo to nie zabawa, ale - uważam - kondycja państwa i niezbędna ilustracja potencjału narodu.

Zmienić selekcjonerów ? - A może po prostu kupić sobie lepszych zawodników z zagranicznych klubów, a swoim przyzwoicie płacić ekstra premie za recenzowane publikacje międzynarodowe? (To ostatnie - o dziwo - jest praktykowane w dalekiej Australii).

Zainteresowanym polecam powiązane tematem: https://www.salon24.pl/u/j-krzemieniecki/810282,uniwersytety-elitarne-w-polsce-wolne-zarty-mociumpanie,3

 

Zobacz galerię zdjęć:

Rankingi (2018) czołówki polskich uniwesytetów
Rankingi (2018) czołówki polskich uniwesytetów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo