JacekKaminski JacekKaminski
12318
BLOG

Jak psychoterapia omal nie zrujnowała mi życia.

JacekKaminski JacekKaminski Psychologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 128

Pisze notkę osobistą, ale mam wrażenie, że przede wszystkim w jakimś sensie wartościową. Tak się składa, że mam za sobą kilka lat terapii. Na terapię wydałem 30 tyś zł. Kupiłem koło 160 książek psychologicznych, na które wydałem kolejne 6 tysięcy. Pieniądze te mogłem wydać po prostu na życie studenckie, na cokolwiek innego. Jeszcze bardziej bolesna jest utrata czasu, oraz w jakimś sensie zdrowia. Tak. UTRATA zdrowia i chcę to podkreślić. Piszę ten tekst na fali wzburzenia jakie we mnie budzi dział psychologia na S24. Na swoim własnym przykładzie dowiodę(to bardzo efektowne słowo), że problemem psychoterapii jest ona sama i środowisko terapeutyczne, oraz strukturalna niekompetencja tego środowiska. Nie brak wiedzy w społeczeństwie, nie wstyd itd...Bo ja sam jestem ofiarą takich właśnie agitek, których się swego czasu naczytałem, że nie ma się czego wstydzić, że terapeuci to wspaniali ludzie, którzy leczą wszelkie zaburzenia natury psychicznej itd...


Zacznę od powodu psychoterapii. Nie będę się rozwodził nad charakterem objawów i opiszę je ogólnie. Były to objawy lękowe o charakterze społecznym. Nie one jednak mnie zmotywowały do podjęcia terapii w sensie samego cierpienia. Do podjęcia terapii zmotywowała mnie płeć przeciwna. Generalnie dziewczyny są bardzo ładne, a niektóre są jeszcze ładniejsze niż inne. Moje objawy, moim zdaniem kompromitowały mnie w oczach płci przeciwnej i chcąc się zbliżyć do pewnej konkretnej dziewczyny, kiedy byłem jeszcze na studiach, w pewnym momencie życia zdecydowałem się na psychoterapię.

Terapia. 

Terapia była podjęta w nurcie psycho-dynamicznym, co w zasadzie nic mi nie mówiło. Generalnie z informacji jakie udało mi się zdobyć w bardzo archaicznym w tamtym czasie internecie, można było wywnioskować że istnieje tylko psychoanaliza i za zaburzenia odpowiadają twoi rodzice i twoje dzieciństwo. Po kilku pierwszych miesiącach terapii raportowałem raczej problemy, niż ich zanikanie. Chodziło o fakt, że pozwalam sobie na wycofanie i zaniedbywanie obowiązków studenckich. Podchodziłem do tego wszystkiego jak do grypy, czy innej choroby. Jak jesteś chory na grypę, to się nie męczysz, tylko rezygnujesz a aktywności i się leczysz, a jak już to zrobisz to wracasz do życia i jest wszystko ok. Mówiłem to wprost terapeutce, ponieważ z takim podejściem wiązało się niejasne i nieuchwytne poczucie lęku. Miałem wrażenie, że robię źle i jakby wycofanie się we mnie utrwala. Po prostu nie miałem kontaktu z lękiem społecznym, ale była to forma negatywnego dostosowania się do problemu. 

Kolejnym etapem było wystygnięcie emocjonalne. Unikając lęku myślałem, że będę unikał tylko lęku, ale tak się nie da. Unika się wszelkich uczuć i ja stawałem się jakby wyblakły, jakby na jakimś jałowym biegu i emocjonalnie blady. 

Kolejnym etapem było hiper-intelektualizowanie. Mówiłem terapeutce, że nie mój umysł jest jak silnik w samochodzie z gazem wciśniętym do dechy, ale jednocześnie na luzie. Silnik wyje, ale nigdzie nie jedziemy. Cały czas mieliłem te same informacje i chodzi o informacje negatywne, przez które musiałem przejść chcąc się pozbyć problemu. Chodzi o to, że siedząc w terapeutycznej atmosferze psychoanalizy, świat staje się czarny. Jest to świat złych rodziców, złych czynów, złych postaw, złego społeczeństwa itd...Twoim zadaniem jest "uświadomić sobie" to całe zło. No ale to zupełnie i diametralnie zmienia twoje podejście do świata o spojrzenie na ludzi. Może się zdarzyć, że w tym utkniesz. 


Terapeutka.

Generalnie po kilku miesiącach i raportowaniu o raczej negatywach, miałem pretensje raczej do siebie. Coś robię źle, nie otwieram się dostatecznie. Może za mało analizuję itd.. Chciałem terapię kończyć. Terapeutka jednak mnie od tego odwiodła. Minęło kilka kolejnych miesięcy i trochę moje nastawienie się zmieniło. Problemem dla mnie było zachowanie terapeutki i sam nurt. Pewnie sobie nie zdajecie sprawy jak to wygląda. Wygląda to tak, że terapeutka się na ciebie patrzy..patrzy...patrzy..i patrzy. Do tego wszystkiego sama terapeutka zdawała się spięta zdenerwowana i generalnie atmosfera była daleka od swobodnej. Zacząłem o tym mówić, że rozumiem, że ja jestem nieogarnięty w kontakcie personalnym, ale jak widzę takie samo zachowanie po drugiej stronie, to mi to w niczym nie tylko nie pomaga, ale wręcz przeszkadza. Całymi minutami terapeutka "robiła ścianę" i po prostu kamienną twarz na moje pytania, na to co mówiłem itd...no i generalnie miałem z tym problem. Odpowiedz jaka padłą na moje obiekcje, powinna mnie skłonić do zakończenia terapii już w tym momencie. Terapeutka powiedziała, że "To nie jest moja terapia, tylko Pana". Ja tylko i wyłącznie sugerowałem, że my w tym gabinecie jesteśmy jak ślepy prowadzący głupiego i coś jest chyba nie tak. Tak to widzę, tak czuję. Odpowiedź można by przetłumaczyć "Ja tu robię terapię i robię ją jak robię i mną się nie zajmujemy"

Takim chyba potencjalnie zabawnym momentem terapii, obrazującym nerwową i napiętą atmosferę było pewne pytanie terapeutki. Siedziałem na fotelu i gadałem te swoje rzeczy, już zupełnie nie pamiętam o czym i nagle terapeutką ni z gruchy ni z pietruchy rzuciła pytanie:

-aaaa...czy....Pan teraz czuje podniecenie seksualne?

-wow...szok. Nawet nie zdążyłem się zabrać do odpowiedzi jak padły kolejne słowa

-nie nie nie. Cofam to pytanie

No tak. cofnęła to pytanie. Ja wtedy to traktowałem jako jakiś trop. "Seksualność? Czy czuje podniecenie? Że niby wyparłem seksualność i jest w mojej nieświadomości? Może to jest sedno mojego problemu? Wyparta seksualność? Że jestem podniecony, ale tego nie czuję? " itd...Dziś jednak patrzę na to bardziej przyziemnie. Jak objawia się podniecenie u faceta? No chyba tylko w jeden sposób i może to był komplement? Ja w zasadzie do dziś nie wiem o co ona tak na prawdę mnie spytała, ale sposób w jaki to zrobiła, był delikatnie mówiąc dziwny, choć dla niej charakterystyczny. 


Absurdalność procesu 

Absurdalność i dziwność postaci terapeutki jednocześnie. Przed jedną z sesji terapeutka siadając na swoim fotelu rozerwała korale, czy swoją bransoletkę i rozsypały się na ziemię takie kulki. Terapeutka zrobiła wielkie oczy...i zdębiała. Patrzyła się na podłogę i nic. Ani nic nie zrobiła, a ni nie powiedziała. Jakby się wyłączyła. Ja zdziwiony jej zachowaniem, zaczynam te korale zbierać, ale ona reaguje i mówi żebym ich nie zbierał. No i nadal siedzi jak kołek i nie wie co zrobić. Ja się na nią gapię i nie wiem o co chodzi, ona siedzi i gapi się na korale. Jakby myślała i starała się wymyślić jak ma się zachować. W końcu zebrała kilka i powiedziała, że reszta niech sobie leży.  Była to chwila, ale tak dziwna i tak krępująca. Niby zwykła sprawa. Rozsypały się korale, ale nawet taka zwykła sprawa sprawiała że atmosfera była raczej spięta, dziwna i daleka od swobodnej. Ja jako klient to jeszcze można zrozumieć, że mam prawo być trochę nieogarnięty. No ale dziś zastanawiam się kto w tym gabinecie był bardziej ...dziwny i miał większy problem. 

Druga sprawa to sprawa związana z samym nurtem. Generalnie polega to na tym, że jest jakaś ciemna kraina, która nazywa się nieświadomość i terapeuta z niej wyciąga pewne ukryte rzeczy. Jak już pisałem wcześniej. W pewnym momencie terapii wyrażałem swoje obiekcje, także obiekcje pod adresem terapeutki. Wszystko co miałem do powiedzenia zostało zbyte. Jednak w pewnym momencie przyszedłem na terapię w rozwiązanych butach. To był już trop. Terapeutka wykonała swoje zadanie i przystąpiła do analizowania. Idąc tropem rozwiązanych butów mieliśmy razem dojść do tego co to może symbolizować, a tym samym co się kryje za owym symbolem i idąc tym tropem terapeutka doszła do wniosku, że ...... to jest forma wyrażania niezadowolenia z terapii i prawdopodobnie coś mi nie pasuje i żebym powiedział co. Jak mówiłem wprost, to było to nic nie warte. Ale jak miałem rozwiązane buty i ona mogła się wykazać swoją błyskotliwą analizą, to było to już coś co ona wydobyła w mojej nieświadomości i coś czym warto się zająć. Ja oczywiście nawet nie wiedziałem jak się do tego zabrać, bo co mogę oznaczać rozwiązane buty? Wiem co myślę i mówiłem o tym wcześniej, ale co oznaczają rozwiązane buty? Tak to wygląda. Jest to mętlik i morze informacji, które starasz się przeczesywać w nadziei, że coś w końcu znajdziesz i uwolnisz się od swego problemu. 


Co mi jest?

Okazuje się, że charakteryzuję się czymś, co się nazywa w zasadzie różnie, ale jest bardziej typem osobowości. Jest to nazywane nadwrażliwością, nadwydajnością mentalną, prawo-półkulowością i pewnie jeszcze jakoś. Nie jest to istotne. Ważne jest to, że wiąże się to z pewnymi cechami. Wzmożoną pracą umysłu, w tym myśleniem rozgałęzionym. Umysły takich osób są ze swej charakterystyki bardziej wydajne niż innych osób. Drugą sprawą jest emocjonalna wzmożona ekspresja, emocjonalność czy po prostu silniejsze odczuwanie. Wiąże się to podobno z budową mózgu. Bardziej rozwinięta jest jego prawa półkula. Są też inne cechy, w tym niska samoocena, lęki społeczne, idealizm, naiwność itd...Co się z tym robi? Należy zaakceptować  i należy dbać o to, żeby nie zaśmiecać umysłu negatywami. Ponieważ emocje są silne, są odczuwane i postrzegane jako zagrażające i tym samym powstaje nastawienie jakby obronne umysłu, przed treściami emocjonalnymi. 


Wynik terapii? 

Wycofanie. Człowiek zdrowy nie ma zielonego pojęcia co mam na myśli, więc postaram się to przedstawić na przykładzie. Powiedzmy, że się czegoś lękasz. Powiedzmy, że jazdy konno i jednocześnie lękasz się, lub wstydzisz samego lęku. Nie tylko jest nieprzyjemny sam w sobie, ale ma też bardziej zagrażający charakter. Może cię upokorzyć i skompromitować. Boisz się tej jazdy i zmagasz się z tym lękiem. Jednak w pewnym momencie dowiadujesz się, że nie musisz tego robić. Możesz iść w pewne miejsce i w tym miejscy, tym pokoiku, wyleczyć swój lęk. Idziesz więc w to miejsce i tym samym koncentrujesz się na stawianych przed tobą zadaniach. Analizujesz treści emocjonalne, historię rodziny, pewne zdarzenia z przeszłości. Tym samym nie masz nic wspólnego z obiektem lęku. Jak spędzisz tam zbyt dużo czasu, to się wręcz fizycznie do tego przyzwyczaisz. Twoje ciało się przyzwyczaja, że unikanie, wycofanie daje ulgę. Ulgę negatywną, ale jednak. Nie tyle rozwiązujesz swój problem, co go obchodzisz, czy unikasz. Idąc do tego pokoiku, chciałeś się raczej nauczyć nie lękać jazdy konnej, więc starasz się stamtąd wyjść i do niej wrócić i tutaj jest tragedia. Tragedia źle prowadzonej terapii. BO NIE MOŻESZ WYJŚĆ. NIE MOŻESZ. Psychika jest jak woda. Jak masz pudełko pełne wody i zrobisz dziurkę, to ta woda się przeleje. Ty możesz się napinać, spinać i krzyczeć, ale wody wolą nie powstrzymasz. Tak samo jest z twoją postawą wobec lęku. Jeśli się wycofasz i zaczniesz unikać, to możesz w krótkim okresie poczuć ulgę, ale w długim okresie może dojść do tragedii. Możesz potem wejść do tego pokoiku, złapać samego siebie za fraki i siłą wyciągać, ale ci się nie uda. Tym bardziej, że lęk się wzmaga podczas unikania. Nie masz z nim kontaktu, ale to nie znaczy, że zmalał. Po prostu się zmienił i teraz nie manifestuje się bezpośrednio, tylko trzyma cię z nogę ze zdwojoną siłą. Każdy terapeuta jest uczulany, żeby przestrzegać klienta przed wycofywaniem. 

Ruminacje. To jest wręcz zbrodnia  i potworne cierpienie. Lekarstwo jest 100 razy gorsze od choroby. Ruminacje to przeżuwanie myśli. Człowiek non-stop przeżuwa/ruminuje na temat negatywów ze swojego życia, na temat swoich porażek, swojego stanu zdrowia. To jest jak przełykanie żyletki, która ci się wbiła w przełyk. Ten stan jest permanentny i nie ma ucieczki, tym bardziej, że w mojej głowie owe ruminacje myliłem z terapią. Ja myślałem, że to trzeba myśleć, analizować, aktywnie skierować się ku czarnym chwilom ze swojego życia itd...To jest to co opisałem metaforą o samochodzie z silnikiem działającym na pełnych obrotach, a jednocześnie na luzie. Ta kobieta wiedziała o czym mówię, a mimo to trzymała mnie w tym procesie. To jest jakby wchodzić do dziury. Obrałeś kierunek i robisz pierwszy krok. Jest ciemno i ciasno, więc chcesz się wydostać i idziesz do przodu...i jest ciemniej i ciaśniej, więc tym bardziej pchasz się do przodu. Ktoś kto nie był w tym stanie, to pewnie się zastanawia. Jak ten cymbał mógł to sobie robić? Czemu ten cymbał nie przerwał? No właśnie. Właśnie takie cymbały jak ja są ofiarami takich terapii. Naiwne jak dziecko, żeby tylko Pani się nie obraziła. Ja nawet nie byłem w stanie się ośmielić, pomyśleć, że to może być zła terapeutka. Niby miałem obiekcje, ale nawet nie pozwolił bym komuś z zewnątrz tak powiedzieć, że ona coś źle robi bo jest niekompetentna. Nawet nie chce mi się tego rozwijać, ale tak to właśnie jest. Nawet nie potrafisz podjąć decyzji, a z drugiej strony sobie tłumaczysz"Musisz się starać. Musisz być zaangażowany. Może przełom przyjdzie po następnym roku?" itd....

Hipohondria, egocentryzm i perfekcjonizm. Dość szybko zacząłem zauważać u siebie dziwne zachowania dotyczące stanu zdrowia. Zaczęło się od mierzenia ciśnienia. Martwiłem się, że jest 120/70. Na okrągło sobie je mierzyłem i jak nie było 120/80 to budziło to we mnie niepokój. Mam rozwolnienie? To na pewno depresja. Mam temperaturę? To na pewno na tle psychicznym itd...itp...Idąc na terapię miałem jeden problem. Kończąc ją miałem 100 następnych i to jest wynik potraktowania mojego umysłu psycho-analizą. Podam inny przykład mojego funkcjonowania. Chciałem sobie kiedyś kupić model do sklejania. Tak mnie naszło. Zacząłem go wybierać....i po 2 dniach pisałem maile do muzeum jakichś powozów, żeby przesłali mi rysunki techniczne jakiegoś powozu. Miałem już nagraną firmę co zajmuj się laserowym cięciem drewna i taką co robi elementy fototrawione, czy drukuje z metalu...Drewno? Metal?Jebać drewno. Jeszcze przeszukując elektroniczne bazy danych uczelni technicznych, w poszukiwaniu jakichś publikacji..ja już zabrałem się za cegłę.Szukam danych na temat wypalania cegieł w średniowieczu i jakie powinny być piece. Będę robił cegły i budował z nich zabytki itd....itp...Tak sobie wybrałem model. To co tu opisałem, to jest wynik terapii. Przez lata ja byłem takim modelem, który analizowałem, nad którym myślałem, poprawiałem itd...To jest właśnie mój umysł doprowadzony do zupełnego syfu. Wszystko pod okiem terapeutki. To jest właśnie myśl rozgałęziona, dzielenie włosa na czworo+perfekcjonizm w działaniu. Myślisz ileś rzeczy jednocześnie i wszystko w tym samym czasie poprawiasz, uzupełniasz, doskonalisz itd...

Idąc na terapię byłem studentem 2 roku na jakimś tam Uniwersytecie. Grałem z kumplami z piłkę i kosza. Utrzymywałem kontakt ze znajomymi z liceum. Regularnie chodziłem na imprezy itd..w zasadzie to alkohol po prostu pomagał. Można powiedzieć, że normalnie żyłem. Po terapii skończyłem z dziurą z życiorysie. Znajomi odjechali bo założyli rodziny itd..studia zawaliłem i jednocześnie nie potrafiłem myśleć o niczym innym, tylko kwestiach z zakresu psychologii klinicznej. Wpadłem w pustkę, bo życie zaniedbałem i jednocześnie myślałem, że jeszcze 100 rzeczy do wyleczenia. Są takie, siakie i jeszcze inne terapie, którą tym razem wybrać itd....


Jaki jest realny stan biznesu terapeutycznego? 

Charakterystykę mózgu o przewadze prawej półkuli ma podobno od 15  % osób. Powiedzmy, że do 1000 terapeutów psychoanalitycznych, psycho-dynamicznych przychodzi 10000 tyś osób o takiej charakterystyce jak moja. Wszystkie 10000 tyś ma "robioną" terapię zgodnie z wyszkolonym nurtem, nie w zgodzie z najlepiej pojmowanym interesem pacjenta. Interes pacjenta w tym przypadku jest zdogmatyzowany i określony przez dogmaty konkretnego nurtu. Jeśli takie 10000 tyś przyjdzie jednak do psychologa klinicznego, który jest też uzbrojony w testy, to on im prawdopodobnie po iluś wizytach wszystko wyjaśni i powie, że terapia psychoanalityczna może być niewskazana. Sam jednak nurt psychoanalityczny nie bierze tego pod uwagę. Nie liczą się badania. Nie liczy się wiedza. Nic się nie liczy, poza wiarą. Pojawiło się też ciekawe zjawisko. Mariaż ludzi zdrowych, z terapią. Coraz więcej terapeutów pracuje z ludźmi zdrowymi, którzy mają problem. W zasadzie ludzie z klinicznymi jednostkami, są niemile widziani. Łatwiej jest komuś zdrowemu towarzyszyć podczas rozwodu, niż zająć się realnym problemem, którego tak na prawdę nie potrafi się rozwiązać. 

Kim jest terapeuta?

Ludzie mają tendencję do postrzegania terapeuty jako taki odpowiednik lekarzy innych specjalności. Jest neurolog-lekarz od układu nerwowego. Jest kardiologi-lekarz od serca. Jest psycholog/psychoterapeuta-lekarz od psychiki. To jest błędne spojrzenie. Psychoterapeuta to jest upuszczacz krwi przy współczesnym lekarzu. Jak działał taki upuszczacz krwi? Pacjent jest chory? Więc upuszczamy krew. Pogarsza się? Więc więcej upuszczania. Pacjent zmarł...No patrz jaki był chory! Przy tym upuszczanie jest dobre na wszystko. 

Terapeuci lubią też wciskać inny kit. "Są źli i są dobrzy terapeuci, tak jak w każdym zawodzie". "Terapeuta to też człowiek" itd...To jest kolejne nieporozumienie. Jeśli jest słaby kafelkarz, to położy kafelki gorzej o 10% niż ten dobry, albo o 30%. Może będzie kładł kafelki o tydzień dłużej. Tak nie jest w przypadku terapeuty. Żeby terapia przyniosła skutki, muszą być spełnione pewne warunki. 90% terapeutów nie jest w stanie przeprowadzić skutecznej terapii. 90% terapeutów nie jest na poziomie słabego kafelkarza. Kafelkarz kafelki położy, 90% terapeutów nie zrobi tego co obiecują i nie są nawet do tego zdolni. Na psychologię niestety jest selekcja negatywna i idą tam często ludzie, którzy sami mają problemy. Tak jak to w swej książce opisała Olga Tokarczuk, która zrezygnowała z bycia terapeutką, bo jak sama napisała, miała wrażenie, że jest bardziej zaburzona niż osoby, które do niej przychodzą. A o swoich kolegach z roku napisała, że miała wrażenie, że wszyscy poszli na psychologię, bo sami mieli jakiś defekt. To nie są prawnicy. To nie są lekarze. Nie jest są ludzie z biznesu. To są zwykli ludzie, którzy po prostu nie mają koniecznych zasobów psychicznych. Tutaj liczy się człowiek bardziej niż przy innych zawodach, a do tego jest bardzo niski poziom edukacji. 


Moja rada dla osób, które myślą o terapii. Nie czytaj tego co piszą na S24 i podobnych tekstów. To jest koncentrat z marketingu. Trochę jak z dzieciakami, które robiły szlaczki w szkole bo Pani kazała, ale po co? Czy to ważne? A teraz przepisują jakieś agitki, nie rozumiejąc o czym piszą. Chcą oczywiście dobrze. Chcą walczyć z ważnym problemem społecznym, jakim są problemy emocjonalne, psychiczne. Ja jednak tam byłem, wiem czym to jest realnie. Terapeutka, u której byłem jest terapeutką innych terapeutów i w środowisku jest poważana. To nie jest tak, że trafiłem na wariata. To jest tak, że ci ludzie sami się bronią przed wiedzą psychologiczną, bo zagraża ich autorytetom i ich wierze w metodę. Nie napisałem wszystkiego, bo bym tydzień pisał. Z normalnego kolesia, z jakimś tam problemem, który bez problemu ogarniał życie, stałem się po prostu śmietnikiem na informacje i myśli. Problemem jest jakość i poziom usługi terapeutycznej. Tego nikt nie mówi. 


p.s Ciekaw jestem gdzie ten tekst wyląduje. 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości