Jacek Jaworski
Jacek Jaworski
Jack Mac Lase Jack Mac Lase
856
BLOG

Kenia - moja podróż, część X - Diani Beach

Jack Mac Lase Jack Mac Lase Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Pisałem już w poprzednim moim wpisie, że kolejnym moim celem było Diani Beach. Matatu zostawiło mnie na głównej drodze w sporej odległości od morza. Nie wiedziałem, gdzie jest jakiś w miarę tani hotel, więc wziąłem autorikszę, która za 3 USD przewiozła mnie może jakieś 300 m do, ponoć najtańszego w okolicy, hotelu za 25 USD na dzień. Od hotelu do plaży było może półtora kilometra. Pani w recepcji powiedziała mi, że nie mam się co martwić, bo transport jest tani i autoriksza kosztuje 25 centów (25 szylingów kenijskich). Jak się później okazało dla mnie to nie było 25 centów tylko od 50 centów do 3 dolarów. Z resztą wszędzie dla mnie wszystko było bardzo drogo, drożej niż w Polsce. Zapoznana murzynka (na zdjęciu poniżej) powiedziała mi, że tylko biali chodzą na piechotę, bo murzyni jeżdżą autorikszami. W sumie mnie to nie dziwiło. Tak samo powiedziała, że biali w zasadzie wyłącznie robią zakupy w lokalnym supermarkecie. W supermarkecie ceny były ustalone i opisane na produktach, a na bazarze do negocjacji i dużo wyższe dla białych niż ceny w supermarkecie. Chociaż dla murzynów ceny na bazarze były niższe niż w supermarkecie.


image


Nawet zrobiliśmy eksperyment naukowy. Jeśli ja kupowałem na targu np. banany, to były dużo droższe niż, gdy ona je kupowała. Ale to nie wszystko. Jak już pewnie pisałem, w hotelach, gdzie zostawałem dłużej niż na jedną noc, gdy nie zabrałam ze sobą wszystkich pieniędzy, lub nie zabezpieczyłem kłódką plecaka, to personel w czasie sprzątania podkradał 1 - 2 USD. W Diani Beach byłem kilka dni. Pewnego dnia sprzątaczka zaskoczyła mnie, gdy byłem w pokoju, więc wyszedłem, żeby jej nie przeszkadzać i poszedłem popływać w hotelowym basenie, który jest na zdjęciu powyżej. Zostawiłem w kieszeni spodni portfel, w którym było 30 USD. Spodnie wcale nie były na wierzchu. Przykryłem je innymi ubraniami. Na nic to się jednak nie zdało. Sprzątaczka dała radę i wypłaciła sobie 10 z 30 USD. Zwierzyłem się z tego murzynce, która jest na powyższej fotografii. Wyjaśniła mi ten stan rzeczy. Powiedziała, że wy biali dostajecie od swoich rządów pieniądze, to gdy jesteście u nas to musicie się z nami podzielić. Skłoniło mnie to do przemyśleń. W sumie zgodnie z tą logiką murzyni nie kradli i nie naciągali gości z zagranicy, tylko zabierali to, co w ich mniemaniu, słusznie im się należało. Czyli sprzątaczka to ludzka pani. Mogła zabrać wszystko, a zabrała tylko 10 USD. Podzieliła się ze mną, żebym miał za co wrócić do swojego kraju, żeby wziąć od rządu pieniądze. Ale murzyni kenijscy nie są w tym procederze odosobnieni. Mój przyjaciel profesor był na konferencji w Portugalii. W pokoju zamykanym na klucz, do którego miał dostęp tylko on i mała grupka doktorantów nieopatrznie na krótki czas zostawił portfel ze 150 euro. Gdy wrócił w portfelu zostało tylko 50 euro. Jak się później dowiedział w Portugalii jest przyzwolenie społeczne na okradanie cudzoziemców, bo Portugalczycy są biedni, a obcokrajowcy bogaci. Ale dajmy spokój Portugalczykom i Kenijczykom. U nich okradanie obcych to taki ludowy zwyczaj. Ale istnieje nacja, która okradanie obcych ma nakazane w religii. Czytając Stary Testament, czyli Torę Jahwe nakazuje Żydom obrabowanie Egipcjan:

"21 Sprawię też, że Egipcjanie okażą życzliwość ludowi temu, tak iż nie pójdziecie z niczym, gdy będziecie wychodzić. 22 Każda bowiem kobieta pożyczy od swojej sąsiadki i od pani domu swego srebrnych i złotych naczyń oraz szat8. Nałożycie to na synów i córki wasze i złupicie Egipcjan»."

I Żydzi do czasów współczesnych kierują się tym zaleceniem. Jeden ze znajomych opowiadał mi, że jego dziadkowie na wsi ukrywali Żydów w swoim domu w czasie drugiej wojny światowej. Pewnej nocy Żydzi zniknęli zabierając dziadkom pieniądze i cenne przedmioty. Widać, że zalecenie Jahwe nie jest jakimś martwym prawem. Tora Torą, ale ponoć ważniejszym dla pobożnego Żyda jest Talmud. Jak można przeczytać w książce Augusta Rohling "Tajemnice Talmuda" Talmud to nie byle co:

​"Wonniejsze są słowa pisarzy Talmuda od słów zakonu."

"Grzechy przeciw Talmudowi cięższe są, jak grzechy przeciw Biblii."

"Kto od Talmuda odwraca się do Biblii, pozbawia się wszelkiego szczęścia."

I co Talmud podaje do wierzenia? Już kiedyś w jednym z moich postów cytowałem fragmenty książki ks. Justyna B. Pranajtisa "Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim":

"Goim, jako niewolnicy, bydlęta służące synom Izraela, należą do żyda życiem swojem i majątkiem. "Życie jego (goja) jest pozostawione (t zn. w ręku żyda), o wiele bardziej jego mienie." Jest to zasadniczy pewnik rabinów. Zupełnie bezkarnie może więc żyd zabierać chrześcijanom rzeczy do nich należące, w każdy sposób: oszustwem i podstępem; i nie należy mówić, że kradnie, czyniąc w ten sposób, lecz że odzyskuje, co jest jego.

Talmud, traktat Baba batra 54b:

"Wszystkie majętności gojów są jakby opuszczone; kto je pierwszy zabiera, ten jest ich panem.""

W świetle powyższego nie należy się Żydom dziwić, że taki raban robią na świecie, że Polska nie chce oddać im mienia bezspadkowego, że aż Trump podpisał ustawę 447. Jak widać wszyscy na świecie uznają rację Żydów, tylko głupie polskie goje nie mogą tego pojąć.

Nie tylko zwyczaje ludowe czy religia zachęcają do oszustów i kradzieży. Są organizacje ponadnarodowe typu masoneria które to praktykują. W książce Jima Shawa i Toma McKenney'a "Śmiertelna pułapka" możemy przeczytać:

"Następnie przysięgałem, że nigdy świadomie nie oszukam ani nie okradnę Loży Czeladnika, ani też żadnego z braci tego stopnia."

A komentarz do przysięgi jest taki:

"Zauważ, że nie składa się przysięgi zobowiązującej do nieoszukiwania profanów. Jest to przyjęte w moralności masońskiej. "

I nie jest to jakaś fikcja literacka. Spotkałem kiedyś masona z Australii, który w przypływie szczerości potwierdził, że brat brata z masonerii nie oszuka. Co innego z profanami.

Czyli nie tylko zwyczaje ludowe, religia, a nawet tajne bractwa szermujące frazesami moralności maja podwójne standardy wobec swoich i nieswoich.

A kontynuując trop izraelski, w pewnym momencie coś włączyłem i zapomniałem wyłączyć. Murzynka do mnie z pytaniem, czemu tego nie wyłączyłem. Ja jej na to, że zapłaciłem, to niech będzie włączone. Na co ona:


"Ty to jak Izraelczyk, nie potrzebuje, ale zapłacił, to musi wykorzystać. "


I znowu pogrążyłem się w refleksjach, gdzie Izrael, gdzie Kenia, gdzie Polska, a stereotypy podobne wyssane z mlekiem matki. Innym razem, gdy murzyni zaczęli mnie irytować tym naciąganiem i targowałem się ostro, murzynka zwróciła mi uwagę, że jestem jak Izraelczyk i o każdego szylinga się kłócę.

Powracając do Diani Beach, to plaża wyglądała mniej więcej jak na zdjęciach poniżej. W Diani Beach była piaszczysta.


image


image


image


Poza Diani Beach - kamienista. W zasadzie lita skała.


image


Zejście do morza w niektórych resortach wyglądało mniej więcej tak, jak na poniższych zdjęciach.


image


image


Im dalej od Diani Beach, tym więcej skał.


image


image


Jakieś ptactwo latało nad wodą.


image


Na piaszczystych odcinkach krzątało się wiele krabów.


image


Widoczne były fragmenty rafy koralowej na plaży. Kolejna przesłanka, że poziom morza opada, a nie podnosi się w związku z globalnym ociepleniem. 


image


image


Z morza wystawała ciekawa skała przypominająca mi kształtem siedzącego niedźwiedzia.


image


Była plaża w jaskini.


image


Kolejne plaże wyglądały coraz ciekawiej.


image


image


image


Wieczorem z połowu wróciły łodzie rybackie - trimarany.


image


Następnego dnia wybrałem się matatu na jakąś inną plażę w pewnej odległości od Diani Beach. Busik zostawił mnie przy głównej drodze. Google na mapie pokazywał jakąś bitą drogę, którą poszedłem. Po jakimś czasie zgubiłem się. Co prawda na drodze byłem, ale Google Maps lokalizując mnie pokazywał, że tam nic niema. Według Google byłem po środku niczego, a co ciekawe tą drogą jeździły ciężarówki. Przy drodze pasły się krowy.


image


I rosły kaktusy.


image


image


Idąc drogą po pewnym czasie dotarłem do lokalnego kamieniołomu, gdzie ludzie piłami cięli kamień.


image


image


Niedługo potem trafiłem do wsi, gdzie w zdumiewająco niskiej cenie, jak na warunki kenijskie, które uprzednio opisałem, sprzedano mi wodę i coca colę. Widocznie tam biali nie docierali.


image


image


W chwilę później dotarłem do opuszczonego resortu. Po drodze od wsi towarzyszył mi murzyn na rowerze. Pewnie, żebym się nie zgubił.


image


image


Plaża była tam sympatyczna.


image


image


image


image


Tylko w wodzie było całe mnóstwo jeżowców. Nie było jak przejść po wodzie. Znaczy dało się, ale było to trudne.


image


image


Na plażę, ze zrujnowanego resortu prowadziły schody.


image


Kolejnym moim celem było Watamu.

Jestem Krakusem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości