Igor Janke Igor Janke
3890
BLOG

Kulawy początek wolności. Po 4 czerwca zabrakło następnego kroku

Igor Janke Igor Janke Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 208

Początek wolnej Polski był kulawy. Lubię porównywać ostatnie 30 lat Polski do rozwoju człowieka. Ten dzisiejszy 30-latek jest niezwykle żywotny i pełen energii, ale cierpi na rozmaite choroby, które wynikają z powikłanego dzieciństwa lat 90. I trudnego porodu w '89. To dziecko nie narodziło się w wyniku zdrowego aktu prokreacji. To był jakiś przedziwny zabieg in vitro z nie do końca zdrowych składników zakrapianych wódką w jednej z podwarszawskich miejscowości.

Pamiętam tę noc, gdy w akademiku na Jelonkach w Warszawie wsłuchiwałem się w Głos Ameryki, bo podawano pierwsze wyniki wyborów z 4 czerwca - z głosowania Polonii w Stanach. Andrzej Łapicki, były rektor PWST mojej ówczesnej uczelni, rozkładał na łopatki Urbana. Nie mogłem uwierzyć. Nad ranem 5 czerwca kipiałem z radości. Wolność się zbliżała. I przyszła. Była dzika. Ciekawa, ale niezbyt zdrowa, co zrozumiałem dopiero później.

Pamiętam, jak wcześniej, w czasie Okrągłego Stołu, demonstrowaliśmy przed Pałacem Namiestnikowskim krzycząc „Nie ma sukcesu bez NZS-u”. Komuniści godzili się już na Solidarność, ale na NZS nie chcieli i baliśmy się, że zawarte porozumienie może nie objąć legalizacji NZS. Baliśmy się, że ten deal będzie niejasny. 

Rocznica 4 czerwca budzi dziś we mnie mieszane uczucia. Tak, to był początek wolności, nasze zwycięstwo. 35-procentowe wybory wygrali wolni Polacy. Problem w tym, że deal z oprawcami utrzymał się zbyt długo.

I Okrągły Stół i wybory 4 czerwca to historyczne wydarzenia, które zmieniły naszą rzeczywistość na dobre, ale ukształtowały też nowe czasy - na złe. Na dobre, bo na końcu przyszła wolność, na złe - bo od początku to porozumienie miało w sobie patologię. 4 czerwca były ćwierćdemokratycznymi wyborami, zepsutymi potem zmianą reguł gry przy liście krajowej, a zwłaszcza porozumieniem dotyczącym wyboru Jaruzelskiego - wroga mojego pokolenia - na prezydenta.

Nie mam pretensji do tych, którzy te porozumienia zawierali. To był trudny moment, przyszłość nieznana. Ale wielkim błędem, ciężkim grzechem, było tych porozumień dotrzymywać. 

Okrągły Stół nie był porozumieniem dwóch wolnych stron. To był deal z przedstawicielami reżimu, którzy odpowiadali za doprowadzenie Polski do ruiny, za zabijanie wolności, za tragedie setek tysięcy rodzin, więzienia i śmierć wielu ludzi. Z przestępcami można się dogadywać taktycznie, by wyjść z opresji, a nie po to, by potem coś wspólnie z nimi budować. 

Ówczesna elita chciała te porozumienie za wszelką cenę utrzymać. Niektórzy z powodów koniunkturalnych, inni z przekonania, kalkulacji politycznej, jeszcze inni ze zwykłego strachu. 

Pamiętam dobrze, jak wówczas nie chciano nas, młodych działaczy NZS i innych antykomunistycznych organizacji wykorzystywać do pracy dla państwa. Dla szeroko rozumianej ekipy Tadeusza Mazowieckiego byliśmy zbyt radykalni. Obawiano się, że będziemy chcieli za dużo i za szybko zmieniać. Ówcześni świeżo powołani ministrowie i ich doradcy uznali naiwnie, że w instytucjach trzeba pozostawić „starych fachowców”, którymi oni - ludzie „Solidarności” - będą sprawnie zarządzać. Starzy zaś włączą się w budowę nowego państwa. 

Pamiętam dobrze tamten czas, bo to był dla mnie początek dorosłego życia. Pamiętam, że dziesiątki moich znajomych było gotowych robić cokolwiek, by budować nowe państwo. Ale nie byliśmy zbyt mile widziani przez nowe władze. 

Wielu z nas zrobiło fantastyczne kariery - w biznesie i mediach, bo tam nas błyskawicznie wessało, kiedy nie chciało nas państwo. Pracowaliśmy po 12 czy 14 godzin dziennie, zachwyceni wolnością. Mogliśmy to robić dla państwa, ale tam było miejsce tylko dla nowych ministrów i „starych fachowców”. Dosłownie kilku z nas weszło do polityki, a ich droga była bardzo długa. Tym, którzy poszli do biznesu czy mediów, szło dużo lepiej i ich kariery toczyły się błyskawicznie. 

Zamiast zostawać doradcami, wiceministrami, dyrektorami wydziałów w ministerstwach i innych urzędach i tam zmieniać kraj, zostawaliśmy przedsiębiorcami, szefami hr, marketingu, redaktorami w gazetach i radiu. 

W urzędach zostali „starzy fachowcy”, którzy znakomicie ignorowali niezbyt mniej lub bardziej kompetentnych ministrów, błyskawicznie tworzyli szarą strefę, sieć układów z ludźmi dawnych służb, partyjnymi działaczami rozsianymi po bankach. To wtedy zaczęło się gnicie państwa, korupcja, układy i wszystko to, co blokowało szybszy rozwój III RP.

Wielu z tych, którzy głębiej niż my, bardzo młodzi, tkwiło przez lata 80. w podziemiu, zostało zepchniętych na bok. Nie radzili sobie w nowej, dzikiej, pseudorynkowej rzeczywistości, bo najlepsze lata poświęcili nie na edukację, ale tłuczenie bibuły w piwnicach. Pamiętam dobrze losy wielu działaczy Solidarności Walczącej, którzy przez lata nie mogli znaleźć dobrej pracy, a ich organizacja zamiast być doceniana, była pomijana i wyśmiewana w mainstreamowych mediach. 

Bardzo wielu ludzi, którzy walczyli o wolność, z różnych organizacji, kiedy ta wolność przyszła, poczuli, że są znów na marginesie. „Nie mogłem uwierzyć, że ci, z którymi walczyłem, dawni ubecy i partyjniacy, pięli się do góry i mieli się w najlepsze” - mówiło mi wielu dawnych działaczy podziemia. Nie było tego widać z okien warszawskich redakcji, firm i instytucji, ale wielu nie czuło się wcale w swoim domu. Sam tego początkowo nie dostrzegałem.

Wielu bohaterów nie zostało docenionych, oprawcy nie zostali skazani, aparat sprawiedliwości działał w sposób skandaliczny. Energia młodego pokolenia nie została wykorzystana. Instytucje nie były budowane na nowo. One ewoluowały z czegoś kompletnie chorego w jakieś staro-nowe potworki, które ani nie służyły obywatelom, ani gospodarce. Toczyły się siłą inercji i były znakomitym żerowiskiem dla postkomunistycznych przewalaczy. Stare układy się powielały, rozszerzały, krok po kroku wciągano w nie nowych ludzi i tak rodził się pokraczny twór, niby-kapitalistyczny, niby-demokratyczny, niby-wolny i niby-pluralistyczny. 

Wolność była, ale nie każdy mógł mówić równie głośno, nie każdy miał ten sam dostęp do mediów. Były media mainstremowe, wspierane przez państwo i dużą część nowego biznesu i te nie akceptujące nowych porządków, często siermiężne, nie mające szans na wsparcie i reklamy, ale reprezentujące sporą część społeczeństwa. Pamiętam to bardzo dobrze. 

Niby wolność, kapitalizm i wolny rynek był, ale taki na wpół wolny. Każdy mógł założyć firmę, ale nie każdy miał dostęp do finansowania, informacji, wsparcia. Wielu przedsiębiorców budowało uczciwie swoje firmy, wielu z sukcesem, ale wielu padło, roztrzaskało się w zderzeniu z bankami, układami, kafkowską administracją. Wielu za to miało status specjalny, wielu uwłaszczyło się w dziki sposób. Niby-wolny rynek.

Demokracja była. Wybory potem były rzeczywiście wolne, ale część partii miała znacznie większe środki odziedziczone po poprzednim systemie. Demokracja, ale też nie końca.

Wszystko było nie do końca. Wielu szans nie wykorzystaliśmy, za wiele ówczesnych błędów płacimy do dziś wysoką cenę.

Jeśli do dziś mówimy, że państwo jest z papieru czy tektury, to jest skutek tamtego chorego początku. To fatalne skutki braku formalnego i mentalnego zerwania układu z komunistami po wyborach 4 czerwca 1989 r. Wtedy społeczeństwo zagłosowało przeciw komunistom. Zabrakło następnego kroku.


Igor Janke
O mnie Igor Janke

Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura