Piotr Jastrzębski
Piotr Jastrzębski
Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski
1542
BLOG

Trzy kontynenty, jeden miesiąc i dziesięć afer, z czego większość w katolickich misjach

Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski Kościół Obserwuj temat Obserwuj notkę 34

O tym co przemilczała ambasada Azerbejdżanu i czego powinien wstydzić się polski Bumar w Afryce.


Po serii reportaży z Arcacha, znanego popularnie jako Górski Karabach (trochę jak Falklandy i Malwiny –używam głównie argentyńskiej nazwy) – do redakcji wpłynęło oficjalne pismo, sygnowane podpisem Pani Ambasador Azerbejdżanu. Nie odpowiadałem na jej argumenty w gazecie, uznając że są świetnym uzupełnieniem mojego tekstu. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka tygodni później ukazał się ogromny wywiad, a potem co jakiś czas artykuły o odwiecznej przyjaźni polsko – azerskiej.


Nie wykluczam, że tak było, ale pewnie ambasada nie szczędziła grosza na teksty, które miały ocieplić wizerunek tego kraju. Niestety, pewnych wydarzeń nie da się odzobaczyć, a które już zobaczyłem. Widziałem co robili azerscy bojownicy, najemnicy syryjscy i brakuje mi słów, by nazwać zwyrodnialców, którzy dopuszczali się makabrycznych okrucieństw – nie da się wymazać z pamięci podcinania gardeł, dekapitacji mieszkańców regionu przez syryjskie, tureckie i azerskie bojówki. Do tego jeszcze tureckie pociski z magazynów NATO i izraelskie drony – mieszanka naprawdę wybuchowa. Decyzja Joe Bidena i amerykańskiego Kongresu o uznaniu Genocydu z 1915 roku za akt ludobójstwa na obywatelach Armanii, dokonanego przez tureckie wojsko, musiała rozwścieczyć władze tureckie z prezydentem Erdoganem włącznie. Mieszkańcy Turcji nie mają wiele wspólnego z polityką prowadzoną przez tego satrapę, bliżej im do Ataturka, twórcy świeckiej państwowości.


To nie była jedna zbrodnia, której dopuściło się na Ormianach Osmanowie, potem Nowoturcy i wreszcie Turcy. Nie tylko na Ormianach. Krew lała się strumieniami na całych Bałkanach. Od Bułgarii, przez Serbię czy Węgry. Odwrotne kręcenie głową w Bułgarii, było aktem nieposłuszeństwa, wynikiem podziemnej walki z okupantem. Oprócz liczonych w setki - powstań wyzwoleńczych, nawet w ten sposób robili w konia najeźdźców, ale teraz nie to jest tematem tego tekstu, tylko Ormianie i odwieczny konflikt.


Podpuszczano Kurdów, organizując bojówki konne, które robiły krwawe rajdy na tereny Armenii, wysługiwano się Azerami. To nie było trudne, wystarczyło obiecać im nowe tereny. Powoli odbierano im ziemię, kawałek po kawałku. Z dawnej Cilicji nie pozostało nic, prócz historycznych zapisów. A to właśnie ta kraina – Cilicia – zwana również Małą Armenią, zdominowała Morze Czarne, Śródziemne i nawet Atlantyk. Ich piraci znani byli na całym świecie, porwali nawet młodego Juliusza Cezara. Ale o tym chyba wspominałem już w reportażu, który ukazał się w dwóch częściach na łamach pewnej gazety. Zakończyłem go słowami, że nie jest to pełny obraz konfliktu, ponieważ nie udało mi się dostać na drugą stronę granicy.


Po publikacji zadzwoniła (do jeszcze naszej redakcji) – pełna oburzenia Pani Ambasador - Nargiz Gurbanowa.


Po rozmowie z naczelnym i wymianie uprzejmości z zaproszeniem na prywatna rozmowę włącznie, wystosowała oświadczenie, na które natychmiast odpowiedziałem. Ale tylko na FB, już nie chciałem zbijać argumentów na łamach gazety, uznając, że każdy ma prawo do wyrażenia poglądów. Nawet jeśli nie do końca są zgodne z prawdą, to jednak częściowo uzupełniły mój reportaż.


Odpowiedziałem w sposób następujący „Tak naprawdę jedynym konkretnym zarzutem tego listu jest to, że napisałem swój tekst stronniczo. Gdyby jednak w spokoju doczytała go Pani do końca, to zauważyłby Pani, że również o tym wspomniałem. Jest to relacja z jednej tylko strony, bo do drugiej nie udało mi się dostać. Nie ukrywałem tego, więc porozmawiamy o faktach. Pełna oburzenia nota, rozpoczynająca się obrazowym nekrologiem, której nie nazwałbym dyplomatyczną - zarzuca mi stronniczość w relacji z Kaukazu, Armenii i Republiki Arcacha, znanego powszechnie jako Górski Karabach. Chciałbym się w jakiś sposób odnieść do zarzutów, ale tak naprawdę niewiele ich tam znalazłem. Próżno szukać merytorycznych, czy historycznych faktów, które dyskredytują mój reportaż. Zaznaczyłem przecież, że jest to opis widziany z jednej strony konfliktu. Na szczęście obraz dopełniają zdjęcia załączone do listu, w których prawdziwość nie wątpię i za które bardzo dziękuję. Nie kwestionuję decyzji kaukaskiego Biura Politycznego z dnia 5 lipca 1921 roku, na który się Pani powołuje. Czy przeoczyła Pani, że też o niej pisałem? W przeciwieństwie do przysłanej noty, nie pominąłem jednak informacji o decyzji tego samego biura, wydanej poprzedniego dnia – czyli 4 lipca 1921 roku. Była zupełnie inna, więc wciąż nie wiem, czy zmieniono ją pod naciskiem władz tureckich, czy po prostu plenum wydawało decyzje w zależności od tego jaki jego członkowie mieli tego dnia humor. W liście wymienia Pani całą listę miast i ośrodków, które zostały zniszczone przez wojska Armenii. Tego również nie podważam, szkoda, że zabrakło informacji o pogromach jakich Azerowie dopuszczali się na ludności ormiańskiej. A było ich niemało, choćby pogrom w Sumgaicie, który potwierdzają też źródła azerskie. Według Ormian znacznie zaniżając skalę tego mordu. Nie chodzi jednak o liczby, bo zapewne ofiar byłoby więcej, gdyby nie pomoc kilku azerskich rodzin, które udzieliły schronienia ściganym Ormianom. Nawet ówczesna radziecka milicja nie była w stanie opanować tej agresji. Od 26 lutego do 2 marca wyszukiwano i bezlitośnie i bezkarnie polowano na Ormian. Każdego schwytanego, mordowano. Kolejnym był pogrom w Kirowabadzie. Nie wspomina Pani również o masakrze w Baku, do której doszło dwunastego stycznia 1990 roku. Brytyjski dziennikarz - Thomas de Waal pisał o niej: „pierwsza część czarnego stycznia”. Milczy Pani o powszechnym wówczas haśle „Śmierć Ormianom”, „Precz z Azerbejdżanu” i o masowych deportacjach. Nie wspomina Pani decyzji Rady Deputowanych Ludowych w Karabachu z 20 lutego 1988 roku o przyłączeniu regionu do Armenii oraz faktu formalnego zjednoczenia podjętego przez Radę Najwyższą Armeńskiej SRR i Górskiego Karabachu co było zgodne z sowiecką ustawą o prawie do samostanowienia narodów. Licytacja na pogromy jest w kontekście zwykłych ludzi parszywą polityką i dyplomatycznym nietaktem. Wspomniałem o tym jedynie, by wykazać, że to Pani oszczędnie gospodaruje prawdą powołując się wybiórczo na fakty, których nikt nigdzie nie kwestionuje. Próżno natomiast szukać odpowiedzi na moje pytania dotyczące udziału Turcji i Izraela. Bomby kasetowe i fosforowe spadały również na Ormian. Nie wspomina Pani o izraelskich dronach i tureckich bombach z natowskich magazynów. Kwestionuje pani obecność najemników powołując się przy okazji na całą masę azerskich źródeł. Jeśli jednak dowodem są opinie jednej strony konfliktu, to nie możemy negować relacji strony przeciwnej, według której wzięto do niewoli syryjskiego bojownika, który wydał pozostałą część swojej grupy. List ten jest o tyle cenny, że uzupełnia moją relacje o miejsca, do których dotrzeć nie mogłem. Bardzo chętnie pojadę do Azerbejdżanu porozmawiam i opiszę relacje rodzin osób poszkodowanych, czy wypędzonych. Zadam też kilka niewygodnych pytań władzom. Jeśli jesteście Państwo zainteresowani pełnym przedstawieniem prawdy liczę, że nie będę miał trudności ze zdobyciem wizy i – pomimo niechęci Pani rządu do mnie i moich tekstów - uda mi się wrócić w cało z tej wyprawy. Nawet jeśli zostałem uznany za persona non grata przez rząd i wroga przez obywateli. Nie zwróciła Pani uwagi, że mój reportaż nie dotyczył narodów, ale ludzi i światowych supermocarstw, takich jak Turcja i Izrael, które Waszymi rękami prowadzą swoją rozgrywkę w tym przepięknym rejonie. Pozdrawiam serdecznie i liczę na odpowiedź Czy się jej doczekam?”


Myślałem, że to koniec, ale podobno – ktoś z redakcji mi powiedział, że Azerbejdżan przeznaczył jakąś kasę na promocję w polskiej prasie. No to poszło. Najpierw ogromny wywiad z Panią Ambasador Gurbanową, potem co chwilę jakiś niewielki tekst o odwiecznej przyjaźni polsko azerskiej. I już się pogubiłem, sądziłem, że zdjęli moje felietony za relacje z Odessy i opis masakry na Kulikowym Polu, oraz reportaż z marszu nacjonalistów – że niby stronniczy, że prorosyjski, że popieram aneksję Krymu i wojnę w Donbasie – chociaż nawet o tym nie wspomniałem.


Napisałem jedynie, że chorągiewki UPA z wizerunkiem Stiepana Bandery można kupić w odeskich sklepach z pamiątkami i na bazarach. Można też kupić bez problemu ostrą broń. Ukraina to bodaj jedno z ostatnich europejskich państw, gdzie można legalnie posiadać broń. Nazwa „broń” jest idiotyczna, tak można nazwać kamizelkę kuloodporną. Zmienię na chwilę temat, jeśli jestem już przy arsenale, to podzielę się pewną ciekawostką.


Jeszcze niedawno można było kombinować na Słowacji. W sklepie sprzedawali dezaktywowany karabin czy pistolet, w tym AK-47, taki na przykład bez iglicy, lub z zaspawaną lufą. W tym samym sklepie można było kupić sobie od razu niezbędne do uruchomiania części. Iglice, lufy, zamki. W większości są to części wymienne. Problem jest w Waltherach PPK czy ich kopiach Makarovach, tam lufa jest przyspawana do komory, a komora do reszty. Ale poza tym cały przekrój najnowszych i tych starszych karabinów, pistoletów można spokojnie rozłożyć i poskładać dokupując brakujące części. Największym wzięciem cieszą się produkty tureckiej firmy Zoraki. Mają naprawdę niezłe „zabawki”.


Nie mówi się o tym głośno, ale to właśnie na Słowacji kupili broń napastnicy, którzy kilka lat temu zaatakowali redakcję Charlie Ebdo. Gdyby nie Morze Śródziemne, to pewnie mogliby legalnie kupić sobie w Afryce prosto z polskiego Bumaru. Wspominałem już o tym w gazecie, gdy wylądowałem niewielką, znacznie starszą ode mnie cesną, na ubitej środkowoafrykańskiej ziemi – tam są takie właśnie lotniska, ale ląduje się na nich świetnie. Nie ma żadnych ograniczeń, można spokojnie posadzić maszynę, bez ryzyka, że skończy się pas. Po pierwszym lądowaniu, podeszło kilku uzbrojonych mężczyzn, byli to najemnicy, czyli pracownicy wyspecjalizowanej agencji ochrony – tak to się teraz nazywa. Wydawało mi się, że dwóch z nich znam, że gdzieś już ich widziałem. Po krótkiej rozmowie, kiedy zobaczyłem na ramieniu jednego z nich tatuaż – już wiedziałem – poznaliśmy się ponad dwadzieścia lat wcześniej podczas wojny w Kosovie. Teraz zatrudnili się w Republice Środkowoafrykańskiej i wspomagają wojska rządowe w opanowaniu rebelii. Mają ogromne doświadczenie, mimo wieku – nieco starsi ode mnie, czyli jakieś pięćdziesiąt plus, są rozchwytywani. Wcześniej byli w Syrii, Afganistanie, Iraku czy w kilku pomniejszych konfliktach o których nie chcieli opowiadać.


To od nich dowiedziałem się, że zarówno rząd, jak i rebelianci kupują uzbrojenie z chorwackiego demobilu, za pośrednictwem polskiej firmy Bumar. Zacząłem się zastanawiać, czym różni się legalny handlarz bronią od tego nielegalnego. Po kilkudziesięciominutowej rozmowie, wsiadłem jako trzeci pasażer na motocykl – i pojechaliśmy w głąb afrykańskiej dżungli, by odwiedzić najbardziej odległe wioski.


Po powrocie jeszcze chwilę pogadaliśmy, jeden z nowych – starych kumpli pokazał mi magazynek do kałacha z napisem „made in Poland” – to jeszcze ten stary typ, na amunicję 7.62 – znacznie mocniejszą od współczesnej 5.65. Wadą jest jej ciężar, zaletą moc. Pocisk 7.62 przebija szynę kolejową, podczas gdy ten mniejszy co najwyżej hełm. Ale o to dowódcom NATO chodziło, by zabijać ludzi, nie tory kolejowe.


Gdy po piątym czy szóstym razie, śmigło cesny zaskoczyło – było tylko jedno, zaczęliśmy pakować się do środka, pilot obiecał, że pozwoli mi pilotować maszynę, byłem bardzo podekscytowany. Już mieliśmy odlatywać, gdy jeden z najemników zatrzymał nas ruchem ręki. Zaczął machać, żebyśmy zaczekali – zapytał gdzie lecimy, a gdy powiedziałem mu, że do Barberati, mocno się ucieszył, podobno skończyły się tam granaty i amunicja. Załadowaliśmy do tego niewielkiego samolotu dwie skrzynki granatów i trzy stalowe pudła z pociskami i wystartowaliśmy. Fajnie, na ziemi trwa wojna, rebelia, a ja za sterami niewielkiego samolotu, który maksymalnie wzbijał się na dwa i pół tysiąca metrów – z granatami i amunicją. Wystarczyłby jeden celny strzał z ziemi i już po nas. Na szczęście udało się dolecieć, wylądować, nie wybuchnąć i ucieszyć na widok afrykańskich żołnierzy. Głownie miejscowi, ale były też wojska z Czadu, Rwandy i niebieskie hełmy z ONZ. Do tego kilka oddziałów z Sudanu i od razu wsadzili nas w opancerzone wozy bojowe. Zdecydowanie lepiej wyglądał ten kraj z motocykla niż zza krat. Ale przynajmniej bardzo ciepło przyjęli nas miejscowi żołnierze. Jednemu dałem bransoletkę z Armenii i opowiedziałem o Republice Arcachu, o tym jak tam walczą, o okrucieństwach i wojnie zupełnie bez sensu, o ile w RŚA jest złoto, ropa czy diamenty, to w górach Karabachu poza kamieniami nie znajdziemy nic. Słuchał z przejęciem, opowiedział mi, że mieszka w jednaj z tych wiosek, władze nie przerzucają ich na inne tereny, dzięki temu z wielkim poświęceniem bronią swoich rodzin i znajomych. Mam nadzieję, że wciąż żyje i wciąż te bransoletkę nosi. Mam nawet zdjęcie, gdy pchając cesnę – czasami trzeba było ją wypchnąć – jest jeszcze na moim nadgarstku. RŚA, to jedno z niewielu takich państw na kontynencie afrykańskim, większość już sobie poradziła i sprawnie funkcjonuje łącząc lokalne tradycje z wygodą nowoczesnych wynalazków. Jeśli myślac o Afryce jako całości widzimy jedynie biedę, to jesteśmy w błędzie. To tak jakby pokazywać Europę przez pryzmat najbardziej zapuszczonej kamienicy warszawskiej Pragi, czy zapomnianej wioski w Albanii.


W samej Nigerii jest wiele pięknych, nowoczesnych miast – kraj ten jest szóstym światowym producentem ropy naftowej, populacja to dwieście milionów obywateli, z punktu widzenia Nigeryjczyka, Polska jest jedynie kropką na mapie. Mają inną kulturę, ale też fantastycznych pisarzy czy poetów. Żyją inaczej, ale czy to znaczy, że gorzej? W Polsce znamy Boko Haram, ale nie wszyscy wiedzą co to jest. To dogorywająca już organizacja terrorystyczna, założona przez studentów, którzy wrócili z Wielkiej Brytanii organizacja, miała krzewić Islam. Pomysł spodobał się mułłom, pozbyli się założycieli i sami zaczęli werbować nowych członków. Przez jakiś czas nawet mieli jakieś swoje sukcesy, ale państwo działa sprawnie i radzi sobie lepiej z takimi grupami, niż Europa ze swoimi – ETA, IRA i kilka mniejszych.


Kojarzona niegdyś z biedą Etiopia, jest teraz zupełnie innym państwem, port lotniczy w Addis Adeba, to jeden z najładniejszych jakie widziałem. W sklepach sprzedają biżuterię zrobioną z przerobionych pocisków, karabinów, wozów bojowych, bomb, rakiet i wszystkiego, co służyło do zabijania. Według mnie, biżuteria ta jest cenniejsza niż złoto czy diamenty. Dawna kultura Abisynii jest równie ciekawa jak Egiptu. Naprawdę, maja czym się pochwalić, linie lotnicze, Etiopian-airlines, mają tak wysoki standard, że naprawdę można im pozazdrościć. Potężne Airbusy z doskonałą obsługą. Stewardesy i stewardzi zamiast obowiązującego w Europie dres kodu, ubrani w według krajowych standardów. Wszystko to robiło naprawdę świetne wrażenie.


Postkolonialne kraje pozbywają się dawnych „panów”, idzie to mozolnie, bo wszyscy chcą trzymać łapy na złożach, ale jednak się udaje. Przykładem jest Rwanda, która odrzuciła międzynarodową pomoc i po wojnie sama sobie poradziła, bez ingerencji Francji i katolickich misjonarzy. Podobnie zrobił teraz Augustin Archangel Taudera – nowowybrany prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej. Podziękował Francuzom i zdał się na pomoc afrykańskich sąsiadów i rosyjskich instruktorów. Pamiętam wściekłość przedstawicielki francuskiej dyplomacji, gdy podczas ogłaszania wyniku wyborów – zanim jeszcze Krajowa Komisja Wyborcza zrobiła to oficjalnie na konferencji, kobieta wybiegła z budynku, nie kryjąc wściekłości, a jej ochroniarz ledwo nadążał. My czekaliśmy dłużej. Wrócę jednak na Kaukaz.


Ogromny reportaż, opublikowany w dwóch częściach w mojej dawnej redakcji, zarówno z Armenii jak i Republiki Arcachu opublikowałem na łamach pewnej gazety, kończąc słowami, że nie jest to pełny obraz, ponieważ nie udało mi się dostać na azerską stronę granicy. Chociaż byłem bardzo blisko, nad jeziorem Sevan – to jakieś pięć, sześć kilometrów od granicy z Azerbejdżanem, natychmiast przyszła wspomniana nota protestacyjna. Potem przedstawiciele redakcji przyszli do ambasady, potem była rewizyta i tak się zaprzyjaźnili. A ja wyleciałem. Mściwi ci Azerzy, a już miałem wyrzuty, że nie udało się odwiedzić ich strony, osłuchać opowieści z ich ust. Zwłaszcza o Suszy – miasto odbijane z rąk do rąk.


I tak w skrócie przeleciałem literami po trzech kontynentach, opisując kilka nieznanych lub mało znanych ciekawostek. Najciekawsze wyprawy organizuje agencja prasowa Press – Tour, której kilka zdjęć zdobi ten tekst. Wszystkie te, na których jestem.


Najbardziej szokującą zostawiłem na koniec. Jest pewna, z pierwszej ręki, z najbardziej pewnego źródła. Zapytałem kolegę, który był ambasadorem w Nigerii o słynne porwania dla okupu. Uśmiechnął się i zaczął opowiadać – „Tak naprawdę wszystkim były one na rękę, wszystkim się opłacały. Porwani byli traktowani z niezwykła atencją, dostawali co tylko chcieli, stanowili nielada wartość, o którą porywacze dbali lepiej niż o siebie. Alkohol, jedzenie, a także prostytutki, dostarczano im regularnie. Dlatego porywaczom zależało, na jak najszybszym pozbyciu się zakładników i odebraniu okupu. Im dłużej siedzieli, tym drożej kosztowali. Zdarzyło mi się kiedyś, że porwano pracowników jakiejś międzynarodowej firmy, wśród nich był Polak. Wszystkich obcokrajowców wykupiono, ale Polaka nie. Miałem problem. W końcu zgłosili się ci porywacze, że oddadzą go, ale żeby zwrócić im chociaż to co przejadł, przepił i przebalował. Po takiej akcji ambasada ogłaszała sukces, kraj chwalił się przed obywatelami swoją skutecznością, zakładnicy mieli bezpłatne wczasy, a porywacze zarobili trochę dolarów”. To jedna z ostatnich opowieści mojego serdecznego przyjaciela, Grzegorza Walińskiego, któremu dedykuję ten tekst. Człowiekowi, który samotnie przejechał autem całą Afrykę, był ambasadorem Polski w Nigerii, pracownikiem naukowym PAN, w grudniu i styczniu razem pojechaliśmy do Republiki Środkowoafrykańskiej. Będąc w Polsce podnajmowałem od niego jeden pokój, gdy akurat zatrzymywałem się w Warszawie. Byliśmy jak bracia, każdego wieczoru siadaliśmy w kuchni i potrafił godzinami opowiadać o tym kontynencie. To on zaraził mnie Afryką, a Afryka upomniała się o niego. Miesiąc po powrocie zmarł na malarię mózgową.

O podejrzanej działalności misji zakonu kapucynów i jednego mnicha, napiszę w kolejnym odcinku. Bardzo blisko słynnego Dariusza Godawy, byłego dominikanina, swoją stajnię założył inny zakonnik. Ciąg dalszy nastąpi.

Zobacz galerię zdjęć:

Piotr Jastrzębski
Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski Piotr Jastrzębski
Świat

Piotr Jastrzębski - urodzony 1971 r. Dziennikarz prasowy, radiowy, telewizyjny, felietonista, autor książek, podróżnik, korespondent. REDAKCJE: Trybuna, Dziennik Wschodni, Nowy Tygodnik Popularny, Tygodnik NIE, Fakty i Mity, lubelskie Radio Puls, Strajk.eu, Lewica.pl, Równość.info.pl, TVP Info, RadioFA, Dziennik Trybuna. KSIĄŻKI: "Humanitarna wojna" (współautor Vladan Stamenkovic) - książka o tzw. wojnie w Kosovie "Z dna" - autobiograficzny zaspis upadku, nałogów, wykluczenia i bezdomności.  "Utwory Żebrane. Powrót z dna" - ciag dalszy wykluczenia oraz mozolny powrót do życia i zawodu.   KORESPONDENT: 1999-2000: Macedonia - obóz dla albańskich uchodźców Stenkovac 1, wojna w Jugosławii, Belgrad, Kosovo, Kosovska Mitrovica. 2020: Armenia, wojna w Górskim Karabachu (Republika Arcacha) 2020-2021: Republika Środkowoafrykańska - wybory prezydenckie i do Zgromadzenia Narodowego w cieniu krwawej rebelii. 2021: Grecja, zamieszki w Atenach po drastycznych restrykcjach wprowadzonych przez skrajnie prawicowy rząd Nowej Demokracji. Barbarzyństwo nowopowołanej i bezkarnej "policji skuterowej" 2021: Ukraina, Odessa, siódma rocznica masakry na Kulikowym Polu. Obchody święta nacjonalistów i neonazistów. Pochód pod flagami OUN-UPA, uczestnicy z wizerunkiem Stiepana Bandery i nazistowskimi symbolami. Przepełnione agresją i nienawiścią hasła. 2021: Turcja - niedokończone "statki z papieru nad Bosforem" i "dachy Stambułu" 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo