Ja wiem Ja wiem
1365
BLOG

Byliśmy naiwni. Jesteśmy i będziemy dlatego wyginiemy?

Ja wiem Ja wiem Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 49

Pamiętam dobrze czasy wczesnych przemian w gospodarce i stan świadomości Polaków. Większość bezwarunkowo wierzyła w autorytety, bo sama zdawała sobie sprawę z ograniczenia swojej wiedzy i stanu świadomości. Nie ogarniając precyzyjnie nawet małej części zagadnień politycznych i gospodarczych, przyjmowało się tezy ludzi brzmiących i wyglądających wiarygodnie. Wybór zatem polegał bardziej na intuicji, niż rozsądku. Brakowało nam danych i zdolności analitycznych, by wybrać coś dobrze świadomie, więc w takim chaosie pozostawała tylko umiejętność instynktu politycznego lub gospodarczego.

Byliśmy całkiem bezbronni na propagandę uderzającą w emocję, bo to ona najbardziej kreowała nasze poglądy. Daliśmy się nabrać i uwieść na liberalne i kosmopolityczne hasła, bo trafiały w nasze instynktowne niezaspokojone za komuny potrzeby. Tak jak głodny ma tendencję przesycić się jedzeniem, gdy je tylko dopadnie, tak i my chłonęliśmy idee wolności bez umiaru. W ten sposób zrobiliśmy sobie krzywdę, bo wszystko w nadmiarze, ponad to, co jest strawne, szkodzi. Uwolniliśmy tak rynek, że aż go straciliśmy. Wolny rynek sobie poszedł do obcych. Uwolniliśmy tak sferę polityki i mediów, że przeszły na stronę interesów obcych. Wcześniej też nie było to wszystko nasze i suwerenne, ale pozwoliliśmy by dalej było nie nasze, myśląc że wolność gwarantuje, że będzie nasze.

Tak więc zachodnie organizacje, kapitał i idee żerowały sobie swobodnie na naszym kraju, aż przyszło pewne otrzeźwienie narodu. Może się bogacimy, ale te bogactwo jest bardziej w sklepach, firmach, na ulicach, ale nie w naszych domach i kieszeniach. Nasyciliśmy się paciorkami i wolnością informacji, ale zubożało życie rodzinne. Świadomość zaczęła otwierać oczy Polakom, którzy mieli jeszcze odrobinę czasu na refleksję. Zostaliśmy zagonieni do wyścigu szczurów. Praca intensywna, bez życia towarzyskiego, bez kawy, pogaduch i bliższych relacji (poza skansenami państwowymi), nadgodziny i dojazdy w coraz większych korkach i prywatnymi drogimi w utrzymaniu pojazdami, brak czasu po pracy na życie towarzyskie, na odpoczynek, na własne ekologiczne wyroby, a nawet na domowe obiady, a korzystanie z usług innych przy tak wysokim opodatkowaniu pożerało zyski z nadgodzin i podwyżek za ekstra efektywną pracę niczym robot. Teraz mogliśmy się przyjrzeć i zorientować, że realizowanie 200% normy w porównaniu do wcześniejszego okresu, nie daje dwa razy tyle bogactwa, tylko uzależnia nas od pracy i usług, bo jedno napędza drugie, a drugie pierwsze, trzymając w takim uścisku, że wydaje się być sytuacją bez wyjścia. Coraz wyższy poziom materialny społeczeństwa narzucał coraz wyższy standard nowoczesnego obywatela. Coraz wyższa wydajność w pracy wynikała z coraz większego poświęcania się jej, wypruwania żył i skracania życia prywatnego, by utrzymać normę. To doprowadziło do tego, że młodzi ludzie wchodzący na rynek, chcący założyć rodzinę, spotykali się z barierą nie do pokonania. Ich amatorstwo i słabe przygotowanie szkolne nie pozwalało w wielu przypadkach nadążyć za doświadczonymi robotami, więc musieli pogodzić się albo z płacą poniżej poziomu (staże), albo skupić się na pracy z całych sił, co wykluczało rozwój życia prywatnego. Dodatkowo wychowani przez rodziców tak zapracowanych, nie mieli dostatecznego przygotowania, ani wsparcia do zakładania rodziny, więc ta strona również okazywała się nie łatwa, by zapewnić standard życia swojemu partnerowi i dzieciom. Problem z dotrzymaniem kroku w pracy i w rodzinie owocował albo poważnym niedomaganiem jednej strony, lub niedoborami po obu. Tak czy owak rosła irytacja, poczucie bezsilności, przybywało drażliwych tematów i zapalnych czynników, by doprowadzić do depresji, konfliktu lub rzucenia wszystkiego i wyjechania za granicę.

Nowe pokolenie, nie mogąc dorównać finansowo swoim rodzicom, czyli utrzymaniu poziomu materialnemu z rodzinnego domu, nie czuło się też gotowe do dorównania pod względem liczebnym w rodzinie. Tu dodatkowo moda kierowała priorytety, by wpierw dorównać starszym pokoleniom w finansach, a rodzinę przełożyć na święte nigdy. Łatwo teraz zrozumieć, czemu taka moda nastała, skoro na rynku medialnym dzięki nadmiernej wolności rozpanoszyły się zachodnie media wspierające zachodnie korporacje do wyzyskiwania korposzczurów. Klocki domina napędzały się nieubłaganie i Polacy wpadali w pułapkę liberalizmu polityczno-gospodarczego. Koloniści nie docenili jednak siły konserwatywnych Polaków lub najzwyczajniej prześcigali się wzajemnie w podbijaniu zysków, czym przesadzili i zyski materialne dla pracowników zmalały na tyle, by medialna propaganda sukcesu przestała wystarczać do mydlenia oczu. Część się obudziła i przyjrzała się, jaki jest bilans zielonej wyspy. Zadłużenie kraju rosło tak szybko, że w liberalnym niby kraju podatki będą musiały tylko rosnąć, by kiedyś zacząć spłacać zobowiązania. Dzietność wyniosła tak mało, że już prześcignęliśmy zachód, a niektórzy wróżyli, że nie da się już tego trendu odwrócić i skazani jesteśmy na wyginięcie. Nasze majątki wzrosły o tyle, że jak odliczyć długi, które na nas wiszą, brak kosztów utrzymania dzieci, które nasi rodzice ponosili w naszym wieku, wyszło, że mimo wydajniejszej pracy, wyższego wykształcenia i bycia fachowcem, jesteśmy nie wiele bogatsi. Pracujemy w dwa razy większym stresie, dwa razy ciężej, a nie dostajemy nawet 30% więcej, a przy koedukacyjnym systemie edukacji, która promuje związki rówieśnicze, nasza partnerka zbliża się do końca wieku reprodukcyjnego i grozi nam kosztowne i nieprzyjemne rozmnażanie się w próbówce.

Te przebudzenie to powrót do tradycji, czyli poparcie ruchów przeciwnych liberalizmowi, a więc narodowo-katolickich. To nie tak, że młodzi są wierzącymi patriotami, ale tam dojrzeli postulaty zwalczające nadmierną wolność, prowadzącą do niewoli kolonialnej. Tak wygrała partia PiS i podobnie jak PO z PSL będzie już rządzić drugą kadencję. Nastał okres rozbudzonych nadziei, wiary w moc narodowego żywioł i przyszłość Polski, jako kraju z którego nie będzie trzeba wyjeżdżać za chlebem na emigrację lub w którym nie będzie trzeba tworzyć osiedli odizolowanych od przedmieść imigrantów. Program prodemograficzny rozwinięty na pierwsze dziecko przynosi takie owoce, że nawet prywatni drodzy ginekolodzy nie mają wolnych terminów. Naiwni myślą, że to po prostu kolejna fala wyżu, która przecież szczyt swój miała 10 lat temu za rządów poprzedników, a kolejna wypada za kilkanaście lat. Dochody państwa rosną na tyle, że zadłużanie się względem PKB skończyło się, a nawet spada (mam nadzieję, że o więcej, niż to, co zabiera się z OFE). Depopulacja głoszona w spiskowych teoriach została spowolniona, więc ratowanie się emigracją oraz imigrantami, czyli rozcieńczanie naszej polskości nie nastąpi? Nie dojdzie do problemu rozczłonkowywania państwa, czyli budowaniu autonomii trójmiasta, śląska i innych części kraju? Czy Polska jest już na dobrej drodze do wstawania z kolan i uwalniania się z więzów narzuconych nam dzięki wolności danej podmiotom zagranicznym?

I tu dochodzimy do pytania tytułowego. Nawet jeśli przejrzeliśmy cwany plan zachodu powolnego gotowania Polski i podlewania smacznym sosem, by stała się lekkostrawna dla nich, to dalej jesteśmy ślepi i naiwni, wierząc w autorytety i dogmaty. Obalenie mitu, że pieniądz nie ma narodowości, że wolny rynek wszystko najlepiej ureguluje, że każda praca uszlachetnia, że dzieci to przeżytek, że wolności nigdy za wiele, że media wiedzą lepiej, nie sprawia, że nasza świadomość jest już wystarczająca, by nie ulec depopulacji i asymilacji kulturowej z kolonistami. Ciągle wierzymy w bardzo groźne idee, które mogą wystarczyć do naszej zagłady. Nasza wiara jest podtrzymywana skutecznie przez cały mechanizm, który sprawia, że wierzących jest ponad 90% społeczeństwa i to bez świadomości swojej wiary. Jeszcze 25 lat temu w pierwszym miesiącu życia umierało ok. 4 tysiące noworodków rocznie. Dziś ta liczba jest zbliżona do 1000 przy nie wiele mniejszej ilości urodzeń, ale w zamian mamy ok. 4 tysiące według europejskich prognoz noworodków, które będą autystyczne, a to tylko jedna z wielu chorób cywilizacyjnych, których epidemie są bagatelizowane i skrywane pod różnymi nazwami lub określane, jako wrodzone. Zdecydowanie łatwiejsze jest dla społeczeństwa pogodzenie się z utratą 1% noworodków, niż z utrzymywaniem przez pół wieku chorych niesamodzielnych dzieci, a później dorosłych. Nie chcę sugerować, co może być główną przyczyną tych nowych chorób, bo prawdopodobnie nakłada się na to kilka czynników, więc wymienię te najbardziej oczywiste w losowej kolejności: sztuczna żywność ze wzmacniaczami smaku i konserwantami, GMO i retrowirusy, które uciekły z laboratorium i również deformują nasz kod genetyczny, toksyczne środki ochrony roślin przedostające się do naszych organizmów w jedzeniu, elektoromagnetyczne fale otaczające nas z coraz większą mocą, toksyczne środki chemiczne w domowych produktach, wyposażeniu wnętrz i materiałach budowlanych, nadmierny i długotrwały stres w życiu w ciągłym pośpiechu lub w pracy niezgodnej z naszymi wartościami, sztuczne leki zamiast dobrej diety i zdrowej żywności, zanieczyszczenie powietrza, toksyczne szczepionki podawane od pierwszej doby i w dziesiątkach sztuk jeszcze w dzieciństwie.

Wierzymy naszym rządzącym, naszym lekarzom, naszym producentom, że sprzedają nam wartościowy produkt, a powoli ulegamy podtruwaniu. Starożytni Rzymianie utracili swoje imperium prawdopodobnie przez powolne zatruwanie ołowiem z rur doprowadzających wodę z akweduktów. Efekt zatrucia dawał rezultaty dopiero po latach i w kolejnych pokoleniach, podobnie jak deformacje genetyczne następują w kazirodczych związkach.

Ja wiem
O mnie Ja wiem

Piszę tylko, co wiem lub się domyślam. Więcej można przeczytać w książce "Wielki Bum... cyk, cyk - dialogi Geda" zainspirowanej obecnycnymi wydarzeniami na świecie. https://drive.google.com/file/d/1ohAGz8iWa0_i1NfWcQSBxobp2fLbOy8H/view?usp=sharing

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo