Masajada Masajada
92
BLOG

Druga strona medalu

Masajada Masajada Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Druga strona medalu

W publicznej dyskusji nad eutanazją dominuje czynnik emocjonalny. Rzeczowe wypowiedzi są w mniejszości. Jeszcze mniej jest prób ujęcia tematu w szerokiej perspektywie cywilizacyjnej. Spróbuję podejść do kwestii eutanazji z takiej szerokiej perspektywy.

Historia rozwoju cywilizacji zawiera w sobie ważki wątek niechcianych skutków jakie musimy w związku z tym ponosić, czyli tytułowej drugiej strony medalu. Przykładem takich skutków jest kwestia zaopatrzenia w wodę mieszkańców miasta. Koczownik nie musi się takim problemem borykać. Owszem musi znaleźć naturalne źródła wody pitnej, ale nie musi budować, utrzymywać i zarządzać sztucznymi źródłami w postaci studni czy wodociągów. Już w starożytności, dla mieszkańców miast, zaopatrzenie w wodę było problem, którego nie dało się lekceważyć. Rozwiązywano go ponosząc niemałe koszty. Była to niechciana konsekwencja życia w mieście. Można to również ująć tak. Miasta nie były zakładane po to, byśmy mogli popisywać się sztuką budowy wodociągów. Konieczność ich budowy okazała się być niechcianym skutkiem zakładania miast. Takich skutków jest dużo więcej. W mieście musimy dbać o drożność systemów komunikacyjnych, czemu służą odpowiednie regulacje prawne. Kolejny przykład to zaopatrzenie mieszczan w żywność. Mieszczanin nie idzie na polowanie do miejskiego parku i nie wykopuje pędraków na pobliskim trawniku. Mieszczanin po żywność idzie do sklepu lub na targ. A to oznacza, że duże ilości żywności muszą tam sprawnie docierać. Dalej mamy kwestie usuwanie śmieci i nieczystości, problemy epidemiologiczne. Truizmem jest stwierdzenie, że im większe miasto tym większe są wymienione problemy. Każdy z systemów umożliwiających funkcjonowanie milionowego miasta urasta do rangi wielkiego dzieła sztuki inżynierskiej, od których zależy nasze życie.

Rozwój wielkich miast możliwy jest dzięki osiągnięciom cywilizacji technicznej. W starożytności istniały wielkie metropolie takie jak milionowy Rzym, ale były to rzadkie przypadki. Ich istnienie wiązało się z funkcją centrum imperium, a obfite daniny z podbitych terytoriów pozwalała na ich funkcjonowanie. Przy czym życie w ich murach na pewno bym nam dziś nie odpowiadało (chyba, że jako arystokraty). Technika starożytnych nie wystarczała na pojawienie się milionowego miasta jako miejsca do życia (bez funkcji centrum imperium). Do tego konieczne były innowacje techniczne, wśród nich takie jak energia elektryczna, współczesny transport, czy wielkoskalowy przemysł. Wielkie miasto jest niezwykle złożonym organizmem, który został stworzony ludzką ręką. Zatem życie w nim to życie w środowisku stworzonym przez człowieka niewiele przypominającym życie koczownika. Dla koczownika jesteśmy ludźmi z innej planety (i vice versa). Cywilizacja techniczna pozwoliła nam nie tylko na budowę wielomilionowych miast ale również na masowy dostęp do luksusu. Telewizja, komputer, Internet dostarczają każdemu rozrywkę, o której nie mogli marzyć najbogatsi władcy wcześniejszych wieków. W kilka godzin możemy samolotem przebyć odległość, która jeszcze niedawno wymagała tygodni lub miesięcy uciążliwej i niebezpiecznej podróży. Żyjemy w wygodnych pomieszczeniach z dostępem do zimnej i ciepłej wody, toaletą, pralką, kuchenką, mikserem, etc. Oj dużo, dużo trzeba by pieniędzy i służby by sobie taką wygodę zapewnić dwieście lat temu. A przy tym pracujemy mniej i lżej niż ludzie sto lat temu. Ale to wszystko ma cenę, czyli drugą stronę medalu. Funkcjonowanie współczesnych miast czy państw nie może już się opierać na lokalnych surowcach czy pracy. Niewiele jest miejsc, gdzie wszystkie niezbędne zasoby są dostępne. Część wytworów (na przykład współczesnej elektroniki) wyrasta poza możliwości produkcji małych czy średnich państw. Są to produkty ze swej natury globalne. Oznacza to, że znacznie nam się rozszerzyła i skomplikowała sieć zależności między odległymi punktami na mapie świata. Ale te złożone relacje nie są naturalne. Przykładowo, wielkie systemy leśne są również niezwykle złożonymi układami, które są czułe na wydarzenia w odległych rejonach świata. Są to systemy naturalne, które działają bez ingerencji człowieka. Systemy społeczne świata są przez człowieka tworzone i to on może spowodować ich dramatyczne załamanie. W efekcie musimy zacząć myśleć globalnie. Okazało się, że człowiek swą działalnością może zaburzyć klimat. To nie jest już problem miasta, czy państwa, tylko całego świata. I tylko w skali świata można go rozwiązać. To jest również druga strona medalu, którą część ludzi stara się nie zauważać. Ale tak jak to było w przeszłości, ta druga strona medalu nie da się na dłuższą metę lekceważyć. Na lekceważenie odpowie solidnym i bolesnym kopniakiem. Na klimacie i wymienionych tu kwestiach nasze globalne i miejskie problemy się nie kończą, ale nie będę dalej o tym pisał bo moim celem jest eutanazja.

        No właśnie co z tym wspólnego ma eutanazja? Rozwój cywilizacji obejmuje również rozwój medycyny. Ma to oczekiwane przez nas skutki, ale niesie również ze sobą skutki nie chciane (znów ta druga strona medalu). Przykładowo rozwój antykoncepcji zarówno tej zapobiegawczej jak i aborcyjnej ułatwił planowanie życia rodzinnego. Miało to swoje nieplanowane skutki. Kobiety ruszyły do pracy, sportu, polityki. Silnie rozwinął się ruch feministyczny. Panie zajęte nauką i karierą zaczęły opóźniać czas rodzicielstwa lub z niego rezygnować. Oczywiście, nie jest prawdą, że wszystkie te zmiany zawdzięczamy wyłącznie antykoncepcji, ale antykoncepcja była tu jednym z ważnych czynników stymulujących. Gdybyśmy zlikwidowali antykoncepcję a aborcję uczynili tak niebezpieczną jak w początku XIX wieku sprawy mogłyby potoczyć się inaczej. Zmiany te narastały z kolejnymi dziesięcioleciami XX wieku, prowadząc do sytuacji, która była nie do przewidzenia na jego początku. Jednym ze skutków tych zmian jest drastyczny spadek dzietności kobiet w krajach rozwiniętych. Naturalny bieg zdarzeń jest taki, że kobiety rodzą dzieci, praktycznie od momentu kiedy są ku temu gotowe fizycznie. W takim układzie czterdziestolatka (jeżeli dożyje) jest babcią, a nie świeżo upieczoną mamą pierwszego dziecka, jak to się coraz częściej zdarza. Zlikwidowaliśmy ten naturalny mechanizm, dla własnej wygody. A skoro naturalny mechanizm zapewniający dzietność został istotnie osłabiony, to spada na nas odpowiedzialność jego zastąpienia. Polskie 500+ i inne tego typu programy europejskie nie są fanaberią. Są tylko pierwszymi próbami stworzenia sztucznego mechanizmu zapewniającego odpowiednią dzietność. Dając sobie luksus planowania rodziny wzięliśmy na swoje barki odpowiedzialność zapewnienia odpowiedniej demografii. Cóż, zapewniając sobie takie czy inne prawo wyboru, czy realizując inne cele, musimy liczyć się z tym, że pojawi się druga strona medalu, która oznacza, że pewne naturalne mechanizmy muszą zostać zastąpione przez nasze działania.

Ponieważ często reagujemy emocjonalnie na różne społeczne tematy chciałem zastrzec, że nie jest moim celem wystawianie ocen antykoncepcji, emancypacji czy innym tego typu kwestiom. Nie oceniam czy są one pożądane czy nie, ale stwierdzam tylko, że skoro zaistniały to wiążą się z nimi różne, czasem zaskakujące konsekwencje.

Czas na eutanazję. Współczesna medycyna dobrze sobie radzi z ludźmi młodymi. Dlatego dziś umiera procentowo mniej ludzi młodych niż to było sto czy dwieście lat temu. Źle sobie natomiast radzi z procesem starzenia. Nie jest tak, że nie ma tutaj żadnych sukcesów. Z jednej strony odsuwa nieco w czasie starość organizmu, choć równie ważne są tu lepsze warunki życia. Z drugiej strony potrafi tą starość podtrzymać. Każdego z nas prędzej czy później dopadną problemy związane ze starością (o ile nie umrzemy jednak w młodości). Możemy podziwiać 60-latka, który przebiegł maraton, ale rzut oka na jego twarz i będziemy wiedzieli, że nie jest to młody człowiek. Skóra podlega starczej degeneracji podobnie jak i narządy wewnętrzne, nawet maratończyka, tyle, że tego na zewnątrz nie widać. Powoli kłopoty narastają i w końcu dowiadujemy się że mamy na przykład nadciśnienie, cukrzycę, kłopoty z tarczycą, puchnące stawy, przepuklinę, kamicę, artretyzm, czy jakiś inny problem z długiej listy chorób wieku dojrzałego. I tu wkracza medycyna. Ciśnienie można uregulować na kilkanaście i więcej lat za pomocą tabletek, z tarczycą, przepukliną, kamicą też sobie radzimy jak i z wieloma innymi problemami. Ale często nie jest to wyleczenie tylko założenie protezy podtrzymującej, czy to w postaci lekarstw, czy też prawdziwej protezy (jak choćby zębowej). I mając taką jedną czy dwie protezy całkiem żwawo sobie przez życie wędrujemy. Ba, jesteśmy w stanie efektywnie pracować. Ale z biegiem czasu przyjdą kolejne problemy, coraz to poważniejsze. Pojawi się choroba Parkinsona, kłopoty z żołądkiem czy nerkami, obniżona odporność. I znów medycyna zaoferuje nam podpórki. Tyle, że teraz nasz stan, nawet z podpórkami, nie pozwoli nam już na pełnię życia. Na szczęście współczesne, wysoko rozwinięte społeczeństwa wymyśliły emerytury i inne ubezpieczenia społeczne. Ludzie, którzy są zbyt starzy lub chorzy nie muszą pracować. Żyją więc dalej i prędzej czy później doznają nagłej śmierci lub co częstsze kolejnych załamań na zdrowiu. Coraz częściej się zdarza, że tracą w końcu możliwość samodzielnego życia, czyli przyrządzenia sobie prostego posiłku, zrobienia zakupów, umycia się czy choćby przejścia kilku kroków. Ale podpórki medyczne dzielnie ich dalej trzymają przy życiu. Dziś człowiek przykuty do łóżka, dręczony przez ból, czy permanentnie nieświadomy może tak trwać przez długie miesiące a bywa, że lata. Dawniej przy braku tych wszystkich podpórek umierał zanim osiągnął stan tak dalekiego uzależnienia od pomocy. Skoro nasze działania powodują, że mimo bardzo słabej kondycji człowiek jest w stanie żyć, to pojawia się druga strona medalu – musimy zacząć przejmować odpowiedzialność za koniec życia. Podkreślę, dawniej ten problem występował marginalnie. Człowiek niezdolny do prostych czynności życiowych szybko umierał. Ba, najczęściej umierał zanim jeszcze osiągnął taki stan. Wyjątki zdarzały się bardzo rzadko i wśród zamożnych ludzi, których stać było na zapewnienie długiej opieki nad chorym. Możemy oczywiście, jak zwykle, udawać, że drugiej strony medalu nie ma ale na dłuższą metę jest to działanie katastrofalne.

Dlaczego jednak brak eutanazji ma nam zaszkodzić? Rozwój medycyny powoduje, że ludzie w coraz bardziej beznadziejnym stanie będą mogli jakość funkcjonować. Z jednej strony będzie się wydłużał średni okres przyzwoitego stanu organizmu, ale z drugiej strony będzie się wydłużał również średni okres życia w fatalnym stanie organizmu. Przez fatalny stan rozumiem tu albo brak elementarnej samodzielności (stan człowieka „rośliny”), albo życie o fatalnej jakości (na przykład w permanentnym silnym bólu). Czy utrzymywanie przy życiu ludzi, którzy są skazani na permanentne cierpienie do końca swych dni i mają już tego rozpaczliwie dość jest rzeczywiście dobrym wyborem? Podobnie, czy utrzymywanie przy życiu ludzi, których komunikacja z światem została bezpowrotnie przerwana (na przykład na skutek wylewu) i na dobrą sprawę nie wiemy czy nie przeżywają, w przymuszonym milczeniu, jakiegoś koszmaru jest dobrym wyborem? Coraz bardziej jestem przekonany co do tego, że jest to złe wyjście.

Przedstawmy sobie taką sytuację. Pewna osoba przeszła opisany wyżej cykl starzenia się. Pierwsze podpórki pozwoliły jej na sprawne funkcjonowanie. Gdy przyszedł czas na drugi rzut podpórek, osoba ta musiała ograniczyć pracę, lub z niej zrezygnować, ale dalej funkcjonowała samodzielnie i cieszyła się życiem. Trzeci rzut podpórek oznaczał już znaczne ograniczenia i walkę z bólem. Jednak środki uśmierzające w zadowalający sposób redukowały ból, a osoba ta wymagała niewielkiej opieki. Do tej pory lekarz mógł czuć, że spełniał swoją powinność. Niestety potem przyszedł czas, gdy owa osoba na stałe wylądowała w łóżku. Zaczęły się problemy z elementarnymi sprawami, takimi na przykład jak połykanie, oraz z niedającym się złagodzić silnym bólem, tak że chora osoba zaczęła coraz głośniej domagać się swego końca. Cóż może lekarz? Zapewnić go, że medyczne podpórki pozwolą mu cierpieć kolejne tygodnie, a może miesiące? Przecież do tego prowadzi jego działanie. Potem przyszedł stan tzw. „roślinki”, w którym współczesna medycyna może resztki ludzkiego żywota jeszcze przez jakiś czas podtrzymać. Czy świadcząc usługi w takiej medycynie można zachować poczucie sensu swojej pracy? Gdy rzecz dzieje się incydentalnie niewiele to zmienia. Gdy staje się stanem powszechnym może przynieś poważne szkody. W końcu jakoś trzeba się uodpornić na przedłużanie beznadziejnego cierpienia, albo odejść z zawodu, lub w końcu się ulitować i komuś przynieść ulgę, co oznacza poważne przestępstwo. Medyk ma świadomość, że ten beznadziejny stan, został wygenerowany przez działania medyczne. Bez tych działań chory umarłby wcześniej, przed nastaniem fatalnego stanu organizmu. Kiedy ludzie medycyny zaczną tracić poczucie sensu swojej pracy, pociągnie to za sobą przykre skutki.

Przy starzeniu się społeczeństwa względna liczba osób w fatalnym stanie będzie rosnąć. Co między innymi oznacza szybki przyrost kosztów medycznych. No, ale jak wiemy nie możemy przeliczać ludzkiego życia na pieniądze. Zgoda, nie przeliczamy jednak ludzkiego życia na pieniądze. Nie mówimy, że człowieka można zabić za 100 000zł wpłaconych do budżetu państwa. Mówimy natomiast, że koszty bezsensownego przedłużania ludzkiego życia są wysokie. Kiedy przedłużanie życia jest bezsensowne? Wtedy kiedy jest sprzeczne z podstawowym zadaniem medycyny niesienia pomocy człowiekowi w zagrożeniu zdrowia i w cierpieniu. Medycyna nie powinna służyć przedłużaniu okresu nieznośnego bólu, gdyż staje się w ten sposób narzędziem tortur, a z lekarzy robi katów. Naturalną, aczkolwiek niechcianą przypadłością naszego życia jest śmierć. Chcemy ją odsunąć w czasie, ale jeżeli konsekwencją tego przesuwania jest rosnąca liczba ludzi w fatalnym stanie, utrzymywana przez miesiące przy życiu, to coś w tym działaniu jest nie tak. Więc to na nas, w coraz szerszym zakresie, spada ciężki obowiązek decyzji o zakończeniu życia. Niezależnie od stanu prawnego dotyczącego eutanazji takie decyzje podejmowane są w każdym rozwiniętym państwie już dziś. Nie sposób ich uniknąć. Tylko się o nich głośno nie mówi. Nie chcieliśmy takiej odpowiedzialności, ale sama się przypałętała. Osłabienie naturalnych mechanizmów prowadzących do śmierci organizmu w czasie, gdy jeszcze całkiem sprawnie funkcjonuje, skutkuje koniecznością zastąpienia tych mechanizmów tam, gdzie dalsze życie staje się nieznośną udręką, za której trwanie odpowiadają działania medyczne.

Spójrzmy na argumenty przeciw eutanazji. Zacznę od wartości życia. Niestety, w naszym wyznaniu wielkiej wartości życia jest sporo z mitu. Zabijanie, czy poważne narażanie swojego życia nie jest niczym niezwykłym, w naszej zachodniej kulturze. Najbardziej drastycznym tego przykładem są wojny, kiedy to za zabijanie przyznajemy medale. A po zakończeniu wojny oglądamy filmy opowiadające o bohaterskich czynach, w dużej mierze polegających na zabijaniu. Ale do zabijania nie trzeba wcale wojen. Kara śmierci była do niedawana wykonywana w każdym państwie. Dwieście i więcej lat temu nawet za całkiem błahe jak na nasze współczesne odczucie przestępstwa. Uznajemy prawo bohatera walki podziemnej do połknięcia kapsułki z cyjankiem. Scena, w której śmiertelnie okaleczonego żołnierza dobija jego kolega nie budzi naszego sprzeciwu. Mizerykordia to broń, której nazwa bierze się od łacińskiego słowa „misericordia”, czyli miłosierdzie. Taką nazwę nosił sztylet, służący rycerzom chrześcijańskiej Europy do dobijania ciężko rannych, co jak wskazuje nazwa, uznawano za akt miłosierdzia. Papieże zachęcali do wypraw krzyżowych, których uczestnicy dalecy byli od szanowania życia jako największej wartości. Współcześnie chrześcijanie, którzy wolą zginąć (np. w krajach radykalnego Islamu) niż wyrzec się wiary spotykają się z podziwem i aprobatą w społeczności Kościoła. Himalaista może wybrać się zimą w góry, choć ryzyko śmierci jest duże. Ale przecież nie chcemy odbierać mu sensu życia. Wchłaniamy trucizny w postaci papierosów, nadmiaru alkoholu, jemy niezdrowo, bo przecież życie to też przyjemności. Przykładów na akceptację zadawania śmierci lub zachowań niebezpiecznych dla zdrowia i życia, w przeszłości i obecnie można znaleźć więcej. Jednak ciężko i beznadziejnie cierpiącemu człowiekowi każemy dotrwać do śmierci naturalnej, gdyż mamy szacunek do życia. Ot, Homo Sapiens Sapiens.

Samo pojęcie „śmierci naturalnej” przestało być klarowne. Pomyślmy o starym drzewie, które wspierane jest przez cały system podpórek i działań leczniczych. Przykładem może być dąb „Bartek”. Powiedzmy, że ktoś zadał pytanie: jak długo jeszcze będzie ów dąb utrzymywany przy życiu? I dostał odpowiedź: aż do naturalnej śmierci. Ale czy śmierć Bartka ma szansę być naturalna? Bez tych wszystkich sztucznych podpórek on już byłby dawno martwy. Podobnie czy półżywa ludzka cielesności korzystająca z szeregu podpórek ma szanse umrzeć w naturalny sposób? Gdybyśmy zostawili sprawy naturze to dawno by ten człowiek umarł, podobnie jak dąb Bartek. Części z nas trudno zrozumieć to, że śmierć zasługująca na miano naturalnej staje się coraz mniej powszechna. Przez nasze medyczne działania przedłuża się czas dobrego życia ale również i czas życia w fatalnym stanie przedłuża się daleko poza ramy naturalnego procesu odchodzenia z tego świata. To my za to odpowiadamy i to na nas spada odpowiedzialność, która z tego wynika. A ta odpowiedzialność musi uwzględnić prosty fakt: wydłużanie ciężkiego cierpienia czy stanu roślinki nie jest żadną pomocą medyczną a okrucieństwem.

Przeciwnicy eutanazji słusznie wskazują niebezpieczeństwo jej nadużycia. Przykładowo, eutanazja może stać się drogą do pozbywania się nieproduktywnych starych ludzi, a nie wsparciem przy przejściu przez linię życia osób w fatalnym stanie. To poważne ostrzeżenie dla osób odpowiedzialnych za regulacje prawne, ale marny argument przeciw eutanazji. Praktycznie wszystko w naszym życiu niesie ze sobą niechciane skutki uboczne i zagrożenia. Dlaczego eutanazja miałby być wyjątkiem? Wprowadzenie w życie komunikacji samochodowej kosztuje życie ponad 3000 Polaków rocznie. Wprowadzenie energii elektrycznej powoduje ileś zgonów w wyniku porażenia prądem, ale raczej z tego powodu prądu się nie wyrzekniemy. Alkohol jest powodem licznych nieszczęść, w tym śmiertelnych wypadków i zabójstw. Ale go z naszego życia nie wyrzucamy. W latach 1919 – 1933 próbowały tego Stany Zjednoczone z fatalnym skutkiem. Alkohol z życia Amerykanów nie zniknął, a ponad miarę rozprzestrzeniła się zorganizowana przestępczość wgryzając się również w organa państwa. Stworzono sytuację, w której każdy kto miał ochotę na drinka, czyli duża część społeczeństwa, stawał się cichym sojusznikiem gangsterów. To dla systemu prawnego katastrofalna sytuacja. Eutanazja niesie za sobą zagrożenia nadużyć, to fakt. Ale gorsze zagrożenia przyniesie jej zakaz. Ona i tak się do nas przypałęta, tyle że stan świętej hipokryzji ukryje ją pod zmową milczenia. To dopiero otworzy pole do nadużyć.

Znajdujemy się w czasie przejściowym, niestety, to ciężkie czasy. Technologia wywołała w naszym życiu daleko idące zmiany i jeszcze przez długi czas będą nami targały problemy z ułożeniem sobie życia w świecie globalnej komunikacji, nowoczesnej medycyny, robotyzacji i tak dalej. Ale zmiany następowały zawsze (choć może wolniej). Wiele kwestii uważanych dziś za normalne dawniej traktowano by jako niedopuszczalne. Na przykład w Średniowieczu kobieta w spodniach prosiła się o kłopoty. Działo się też na odwrót. Na przykład w IX wieku żonaty ksiądz nie byłby sensacją. Zmiany zawsze spotykały się z oporami. Z drugiej strony nie każda propozycja zmian jest rozsądna i wymuszana przez życie. Dlatego cenię sobie przeciwników zmian (nie tylko tych od eutanazji). Chronią nas przed głupimi pomysłami. A w przypadku zmian, które muszą się dokonać (pod ciśnieniem „drugiej strony medalu”), artykułując swoje wątpliwości i protestując mogą uchronić nas przed wieloma poważnymi błędami przy ich wprowadzaniu. Niestety eutanazja jest nam pisana. Dlatego mam nadzieję, że jej przeciwnicy przegrają swoją batalię zanim wejdziemy w stan świętej hipokryzji, bo to byłoby najgorsze rozwiązanie. Niech jednak to będzie porażka zwycięska, to jest taka, która pozwoli uniknąć złych decyzji. No chyba, że się nasza cywilizacja załamie i wrócimy do stanu, w którym eutanazja nie była problemem.


Masajada
O mnie Masajada

Pracuję jako fizyk (badania i nauczanie), a przy okazji zajmuję się historią idei

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo