julian olech julian olech
1769
BLOG

Glapiński skończy, jak …. Balcerowicz, w niesławie? – red. Wosiowi do przemyślenia

julian olech julian olech Finanse Obserwuj temat Obserwuj notkę 124

O polityce finansowej prezesa NBP miałem napisać dużo wcześniej, ale jakoś inne tematy uznawałem za pilniejsze. Jednak teraz, kiedy Salon, w osobie red. Wosia, wychwala decyzje obecnej Rady Polityki Pieniężnej, której przewodniczy prof. Adam Glapiński, nie mam już wytłumaczenia, „nie chcem, ale muszem” z redaktorem się nie zgodzić. Nie chcę wracać do wcześniejszych zasług prof. Glapińskiego, tych sprzed 1989r i tych późniejszych, po ‘89r, w tym do jego działalności w rządach Jana Bieleckiego, czy Jana Olszewskiego, ani oceniać jego układów z ówczesnymi ministrami finansów RP i prezesami NBP, bo przecież pewnie miał z nimi jakiś kontakt, ale chciałbym oprotestować te decyzje, które pan prezes NBP podejmuje teraz, a które wspomniany redaktor tak bardzo zachwala.

Zacznijmy od inflacji, która tak podoba się red. Wosiowi, że aż strach się pytać, czy nie jest on przypadkiem spadkobiercą idei głoszonych kiedyś przez prof. Balcerowicza, guru polskiej transformacji gospodarczej po 1989r, wicepremiera i ministra finansów w rządach p.premierów: Tadeusza Mazowieckiego, Jana Bieleckiego i Jerzego Buzka. Kiedy prof. Balcerowicz opuścił ławy rządowe został prezesem NBP, a jak po latach tamtej „chwały” został zapamiętany?

Decyzje prof. Balcerowicza, szczególnie te z pierwszego okresu jego rządów na państwowych posadach, podsycały szalejącą wówczas inflację. Dzikie prywatyzacje polskich firm produkowały wówczas masowe bezrobocie, a wprowadzenie przez Balcerowicza zmiennej stopy oprocentowania kredytów, nawet tych wcześniej zaciągniętych, dobijały kredytobiorców. Znam takie osoby, które w tamtym czasie brały niewielkie kredyty, wydawałoby się, na dogodnych warunkach, np. na dokończenie budowanych przez siebie domów, wykonanie tynków zewnętrznych, ogrodzenie terenu, itp., a zmienione warunki spłaty pożyczek postawiły ich nagle w dramatycznej sytuacji, domy potracili na rzecz banków i jeszcze zostali z długami do spłacenia.

Ktoś powie, że teraz sytuacja jest całkiem inna, kredyty są tanie, bezrobocie niewielkie, wykonawcy złaknieni roboty, nic, tylko się budować, kupować mieszkania, samochody i dobra wszelakie, oczywiście, na kredyt. I kto by się tam inflacją przejmował, która kreci się wokół 5%? Ale to złudne 5%. Materiały budowlane drożeją na potęgę, mieszkania u deweloperów zresztą też, a samochody w salonach i na giełdach również. Cena tych dóbr odgrywa coraz mniejszą rolę, liczy się popyt, a nienasycona podaż i właściwie „0” oprocentowania na lokatach bankowych robią swoje. Ludzie uciekają z gotówką z banków na potęgę i to niekoniecznie ci najbogatsi. Bogacze zawsze dadzą sobie radę, oni są przyzwyczajeni do ponoszenia ryzyka, raz stracą, raz zarobią, jak to w biznesie, normalka. Gorzej z tymi średniakami i mniej zamożnymi, dla nich nawet niewielkie oprocentowanie, takie zbliżone do inflacji, miało realne znaczenie, coś dało się za to kupić. To drobni ciułacze kupują mieszkania, po jednym, po dwa, pod wynajem, by nie dać się okradać bankom z oszczędności, które w bankach zjada inflacja. Oni na te mieszkania, i nie tylko, biorą kredyty, które teraz są względnie tanie, a które wg „nawiedzonych” ekonomistów tanie muszą być, by gospodarka się kręciła. Ci ekonomiści, a może red. Woś, wiedzą, kiedy to „eldorado” się skończy? Będzie tak, jak z kredytami frankowymi, z opcjami walutowymi, z przeinwestowanymi inwestycjami, które „tanie” kredyty zżarły? Nieuważni kredytobiorcy po tamtych pożyczkach do dzisiaj liżą rany, albo już ich w ogóle nie ma, bo nie wytrzymali presji, jakie wywierały na nich niespłacone długi.

Redaktor Woś cieszy się, że płace rosną coraz szybciej. Komu rosną, temu rosną, wielu nie rosną wcale. Pracodawcy zmuszani do podnoszenia płac minimalnych ograniczają inne, ruchome części wynagrodzeń i wszystko zostaje, tak, jak było. A inflacja robi swoje, wiele rzeczy drożeje, a prezes NBP cieszy się, że obligacje skarbowe schodzą, a właściwie, schodziły, jak „ciepłe bułeczki”. Ludzie uciekali ze swoim kapitałem w obligacje, ale zmądrzeli, nawet tu blokowanie pieniędzy na dłuższy okres się nie opłaca, bo oprocentowanie obligacji coraz marniejsze, a zapewnienia prezesa NBP, że wszystko jest pod kontrolą coraz bardziej niepewne. No, ale, jak się zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, wcale nie twierdzę, że prezesowi się nie należy, to, kto by się tam martwił drobnymi ciułaczami, grunt, że chwilowo to dobrze wygląda. Dla poprawienia sytuacji rząd zapowiada działania łagodzące, chociażby zniesienie tzw. wkładu własnego na niezbyt duże mieszkania i, że będzie zabezpieczał to specjalnymi gwarancjami, gdyby młodym cos się przydarzyło i nie mogliby spłacać kredytów. Ale, wszyscy to wiedzą, że „darmowych obiadów nie ma”, ktoś będzie musiał za to zapłacić, jak kredyty nie będą spłacane. I znowu czkawką odbijają się frankowi cze, banki coś im zwrócą z tego, co już wcześniej od nich wzięły? A skąd wezmą na to pieniądze? Państwo da, bo państwo ma? Banki, zwłaszcza nasze, to, za przeproszeniem, „gołodupce”, wszystko wydają na bieżąco, pensje prezesów, zarządów, menagerów, wszyscy musza zarabiać, a i koszty dodatkowe są, bo to i samochody, siedziby banków, itd. Bank, jak jakieś własne pieniądze ma, to tylko takie, które komuś wcześniej zabierze, w taki, czy inny sposób, też za coraz droższe przelewy bankowe, czyli, za wszystkie koszty bankowe płaci przysłowiowy Kowalski, pan red. Woś zresztą też, choć udaje, że tego nie wie. Fundusz Gwarancyjny, na który banki się składają, a którego gwarancje i tak są mocno ograniczone, to „mały pikuś”, który nie uniesie plajty nawet średniej wielkości banku, więc tylko pozostaje sięganie do budżetu, dla niektórych (red. Wosia?) worka bez dna.

Pan Woś przekonuje, że banki straszą nas antyinflacyjną propagandą, a to zgoła karkołomne twierdzenie. Banki nas nie straszą, banki są przerażone ucieczką klienckiego kapitału, bo to właśnie ten kapitał zapewnia im życie. Klienci banków nie są aż tak głupi, jak się to red. Wosiowi wydaje i przenoszą swój kapitał tam, gdzie będzie na siebie zarabiał, chociażby tak, że będzie niwelował inflację. Kiedyś to było podstawowe założenie, dawać klientom banków takie oprocentowanie za powierzany kapitał, które będzie niwelować postępującą inflację, która, w rozsądnych granicach, jest całkiem normalnym objawem rozwoju gospodarczego. Ale, by banki mogły udzielać kredytów, muszą dysponować kapitałem, a tego państwo im nie zapewnia, tylko lokaty pozyskane od klientów. Red. Woś chce(?), by Kowalski zanosił swoje oszczędności, jak je ma, do banków, by myszy mu ich nie zjadły i żeby się cieszył, że w banku jest „0” oprocentowanie, bo mogłoby być też i ujemne, którym przecież już delikatnie nas prezes NBP straszył. Redaktor chce, żeby Kowalski zafundował mu darmowy kredyt? A może Kowalski nie ma na to ochoty, by redaktor żył na darmowych kredytach jego kosztem? Miałem kiedyś w pracy kolegę, całkiem udanego zresztą, który pożyczał pieniądze gdzie się dało, w banku, u znajomych, od rodziny. Pytany o to, czy da się tak żyć, kiedy się ma długi, spokojnie odpowiadał, pożyczam, wydaję, pracuję, czym tu się przejmować? Jakby co, mówił, to niech się martwią ci, co mi pożyczyli. Dobry sposób na życie, prawda?

Pod koniec swojej rozprawki red. Woś pośrednio stwierdza, że gospodarka, jak kania dżdżu łaknie taniego kapitału, a nasza RPP, mimo ciążącej na niej presji, ten kapitał jej zapewnia.” Rada ma, więc Rada da”? Zapytam więc pana red. Wosia, spełnił już Pan swój patriotyczny obowiązek i zaniósł coś do banku, by poleżało sobie tam za darmochę, by tym razem Kowalski pożył sobie na Pana koszt? Bo, że jakiś miliarder do tego interesu się dołoży, to niech Pan nie liczy, oni są zbyt cwani, mają swoje wygadane „papugi”, może się Pan, co najwyżej cieszyć, jak Pana solidnie nie oskubią, z pańskich oszczędności, gdyby nieopacznie Pan im je powierzył.

Od dawna martwi mnie polityka finansowa uprawiana przez NBP, bo, jak ćwierkają wróble na dachu, przy dobrze funkcjonującej gospodarce powszechne stopy procentowe na oszczędnościach kręcą się wokół 4%, chyba, że jest się jakąś tam „Szwajcarią”, gdzie kapitał leży wprost na ulicy, a banki, za wrzucenie go do swoich sejfów każą sobie płacić. Póki co, Szwajcarią nie jesteśmy, chyba prezes NBP to zauważył, bo nawet coś tam już przepowiadał, że może, że zaraz, że trochę później, ale jednak oprocentowanie oszczędności podniesie. Jestem ciekaw, jak już ta chwila nadejdzie, to, jaki artykuł wtedy red. Woś napisze? Że inflacja jest zła? A teraz jest dobra? A poza tym, pan redaktor nie zna historii ostatniego krachu w USA, który wziął się z nadmiernego popytu na nieruchomości, a ten, z taniego pieniądza? Byle kto, kto tylko chciał, kupował tam domy, nawet ci bez pracy, a kiedy to d.. pło, zamiast napędzać gospodarkę, to i banki zaczęły mieć poważne problemy, a za nimi cały kraj. I kto, i jak to zmienił? Ten wyśmiewany, wyszydzany, „warszawce” się kłaniamy, prezydent Tramp, podnosząc, tak, tak, panie W., podnosząc oprocentowanie w bankach, co spowodowało, że amerykańska gospodarka odżyła. Ja tam prezesowi Glapińskiemu źle nie życzę i bardzo bym nie chciał, aby kiedyś wspominano go tak, jak prof. Balcerowicza, którego próbowano dwukrotnie postawić przed Trybunałem Stanu, za jego „twórcze” pomysły, żaden to zaszczyt, a sam prof. Balcerowicz autorytetem już nie jest, nawet dla dzisiejszej opozycji.


to tylko moje opinie, nie oceniam ludzi, opisuję ich publiczne zachowania _ komentarze: pisz co chcesz, ale bez inwektyw i wulgaryzmów, za to zalicza się wypady

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka