Karolina Nowicka Karolina Nowicka
276
BLOG

Sztuko, ach, sztuko, cóżeś ty za pani!

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Sztuka Obserwuj temat Obserwuj notkę 17


W pewnym momencie człowiek aspirujący do miana rozumnego musi nauczyć się rozróżniać pomiędzy faktem a opinią. Fakty po prostu... istnieją. Przeszłość, umiejscowienie w czasie i przestrzeni, prawa fizyki. Takie tam. Są niewzruszone i nie oczekują od nas niczego. Opinie są z kolei subiektywne i zależne od wdrukowanych w nas wartości, przekonań, stopnia naszej wrażliwości czy nawet nastroju. Fakty są rzeczywistością, opinie – reakcją na rzeczywistość (ewentualnie propozycją, co z tą rzeczywistością zrobić). Wydaje się to banalnie proste; wszak nawet dziecko zrozumie, kiedy słowo „imbecyl” jest stwierdzeniem stanu faktycznego (lub ewidentnym błędem w ocenie czyjejś umysłowości), a kiedy czysto emocjonalną oceną cudzego intelektu. Prawda? Alas, czasami rozróżnienie pomiędzy faktem a opinią okazuje się na tyle trudne, że nie sposób jednoznacznie stwierdzić, gdzie kończy się świat realny, a zaczyna nasze jego subiektywne postrzeganie.

Dotyczy to, przykładowo, wszelkie dyskusji na temat sztuki. Jakiś czas temu napisałam: „Nie oszukujmy się, nasze (statystyczne) gusta bezustannie się pogarszają. Masy ciążą ku coraz większemu prostactwu, bylejakości i zdziecinnieniu.” Czy była to sucha obserwacja (słuszna, częściowo słuszna, całkowicie niesłuszna) czy zaledwie czysto subiektywna opinia, której nie sposób ani udowodnić, ani jej zaprzeczyć? Wychodząc od tego przykrego pytania: czy warto toczyć spory o to, co piękne, a co brzydkie? Co wzniosłe i chwalebne, a co prymitywne i żałosne? Co godne zachowania dla potomnych, a co należałoby spuścić w toalecie i zalać Domestosem? Czy polemiki dotyczące aktualnego poziomu artystycznego filmów i seriali, wartości współczesnej literatury bądź malarstwa, słuszności zachwytów bądź potępienia dla obecnej bohemy artystycznej – mają jakikolwiek sens? A może powinni je prowadzić jedynie krytycy, babrzący się zawodowo w abstrakcji, metaforach i symbolach, i obeznani z arkanami interpretacji najrozmaitszych pojęć? My zaś, ograniczeni przez swoją niewiedzę tudzież niedostateczny zasób słownictwa prostacy, powinniśmy pewnie machnąć na to ręką i przyjąć za niepodważalną zasadę De gustibus non disputandum est. Mam rację?

A jednak mimo naszego braku wyrobienia – a może właśnie z jego powodu – z wielkim upodobaniem dyskutujemy o sztuce, filmach, książkach czy wreszcie samych artystach, oceniając, napominając, polecając i przestrzegając. Bywa, iż w porywach oburzenia na schamienie oraz seksualizację słowa i obrazu wcielamy się w rolę nobliwego mędrca stojącego przed domem uciech i ciskającego gromy tak na łapczywą na kasę burdelmamę, jak i korzystających z lubieżnej rozrywki przechodniów. Chyba w każdej epoce narzeka się na upadek obyczajów, zepsucie prawa i wyuzdanie artystów, którzy bezczelnie łamią przyjętą powszechnie zasadę, iż sztuka ma reprezentować Piękno. Represją jest najczęściej stos ze zniewag, pogardy i odrzucenia. Czasami skuteczny, czasami nie.

Przeciętny człowiek ma przeciętny gust. Nic w tym złego. Przeciętny człowiek reprezentuje większość. A większość ma swoje prawa. Ma prawo oceniać, wyśmiewać, potępiać. Ma prawo się gorszyć golizną, narzekać na zastępowanie dawnych szlachetnych wzorców przez zbydlęconego chama w złotym łańcuchu, porównywać dawnych twórców do dzisiejszych wyrobników. Co prawda podtrzymuję swoją opinię, że w swojej masie ludzie coraz bardziej ciążą ku bylejakości i ogłupieniu, niemniej masa nie osunie się w totalne gówno (tak jak i nie doceni większości arcydzieł). Większość nie jest, rzecz jasna, jednolita i występują w niej tarcia opinii, jednak można ją statystycznie zaspokoić uroczą, niewyszukaną komedyjką, przyzwoitym romansidłem, uwiecznionym na płótnie bukietem kwiatów. Powtarzam: nie ma nic złego w byciu przeciętniakiem. (Ani nic dobrego, szczerze mówiąc.) Większość tworzy obyczaje, język, tradycje, wynosi na piedestał bądź z niego ściąga. Na większości dobrze się zarabia, trzeba tylko uważać, żeby nie wyjść z (dość luźno zresztą zarysowanego) schematu, którego przekroczenie mogłoby grozić finansowym karniakiem.

Jednak poza masą istnieje jeszcze jakaś mniejszość, która również dopomina się o swoje. Część populacji cechuje gust tak prostacki i pornograficzny bądź tak wysublimowany i uwrażliwiony na najczulsze intelektualne i estetyczne bodźce, iż nie sposób go zaspokoić tym, co oferuje standardowa ramówka telewizyjna, główne półki w księgarni czy modne wystawy. Ba! Chodzą wśród nas ludzie, których nie da się tak łatwo zaklasyfikować: ni to wielbiciele zwyrodniałego turpizmu, ni to obdarzeni szóstym zmysłem odkrywcy prawdziwej Sztuki. Nierzadko sami tworzą, a jeśli nawet nie, to darzą estymą twórców depczących tabu, podcierających się dobrym smakiem, plugawiących świętości, byle by to było ukwiecone soczystymi, chwytającymi za serce i jaja, nieskazitelnie dobranymi słowami i/lub obrazami. Ograniczając się tylko do literatury, do takich właśnie koneserów trafia osobliwa twórczość Angeli Carter czy ogłuszonej Noblem Olgi Tokarczuk, gdyż obydwie te panie lubują się w szturmowaniu czytelnika mocnymi środkami wyrazu:

Różnorodność gustów, wielość kultur, wielobarwność wrażliwości – inność definiuje uwodzenie. Nie ma czegoś takiego jak norma absolutna i gust powszechny „Płynna inność,  przekraczająca bezustannie granice i narastająca ekstatycznie, stała się pożądanym stanem osoby” i poszukiwanym konturem słowa. Uwodzić można delikatną wonią fiołków alpejskich i widokiem ich tęczowych płatków, ale można też sięgnąć głębiej, zanurzając ręce w ziemi, dotykając odpadków, brodząc w nieczystościach.

Jestem estetycznym i intelektualnym przeciętniakiem. Co prawda moja biblioteczka pęka od książek starych, dziwnych i zdecydowanie niepopularnych (oczywiście są wyjątki), lecz daleko mi do wypadnięcia poza bezpieczne, wyznaczające granice banału ramy przeciętności. Nie zachwycam się malunkami z gówna ani rzeźbami z ludzkich zwłok, podobnie jak rzeczami ponadnormatywnie pięknymi czy wręcz doskonałymi, których mój umysł nie jest w stanie docenić. Jednak rozumiem, że niektórzy z moich współplemieńców skłaniają się właśnie ku czemuś takiemu. Ku czemuś obrzydliwemu, boskiemu lub jednemu i drugiemu jednocześnie. Ktoś lubuje się w mroku, grozie, krwi, pęcherzach wypełnionych wydzielinami, naznaczonym zapachem siarki wyuzdaniu, a ktoś inny godzinami klęczy przed obrazem Rembrandta bądź Picassa czy analizuje bez końca dzieła Mallory'ego bądź Chaucera, doszukując się wciąż nie odkrytych znaczeń. Ludzie nieprzeciętni, wyrastający ponad normę lub omijający ową normę z daleka. Czasami im zazdroszczę. Najczęściej jednak wcale o nich nie myślę. Jak to zwyklak.

Bywa, iż z niewiadomego powodu ci emocjonalno-intelektualni „zboczeńcy” (że się tak o nich pieszczotliwie wyrażę) ugodzą tonącą w przeciętności masę swoim brakiem wyczucia, układając na przykład listę lektur dla przeciętnego 15-latka (w tym bowiem wieku zwykle idzie się do liceum). Niestety – chociaż... może na szczęście? – przypuszczam, iż większość osób w tym wieku oscyluje wokół poziomu sagi „Zmierzch” Stephanie Meyer. Nawet jeśli dorwą się do „Krwawej komnaty” A. Carter, to i tak dostaną jedynie wypieków z podniecenia, lecz żadna mądra myśl im do głowy nie przyjdzie.

Zostawcie nas, zwyklaków, w spokoju, drodzy koryfeusze przekraczania granic. W zamian pozwolimy wam po prostu.. żyć. I kolekcjonować wrażenia, które dla nas pozostaną niedostępne.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura