Temat pracy jest dla mnie dość drażliwy. Byłam zatrudniona w wielu miejscach w charakterze zarówno lektorki języka angielskiego, jak i doradcy telefonicznego. Nigdzie nie zagrzałam miejsca na dłużej. Może to moja wina, może nie – to bez znaczenia. Zgadzało się w tych pracach jedno: było nisko płatne, ale za to dość wymagające. Żyjemy w takim gównianym kraju, że pracodawcy ledwo zipią, ale i sami wyzyskują koncertowo swoich podwładnych. Najniższa krajowa, a oczekiwania bezczelne. Bo wiedzą, że pomimo rzekomo niskiego bezrobocia, wciąż wielu ludzi z pocałowaniem ręki przyjmie każde stanowisko.
W chwili obecnej z chęcią podjęłabym się pracy na czarno, jak bohater poniższego artykułu:
Zapewne niejeden obywatel określiłby zachowanie takiego „bezrobotnego” jako skrajnie nieuczciwe, czy wręcz podłe. Oto człowiek pobierający świadczenia i ubezpieczenie rżnie na potęgę „system”, zarabiając na lewo sporą kasę. A ja powiem: i dobrze, panie Waldku! Bardzo, bardzo dobrze. Jeśli polscy przedsiębiorcy nie są w stanie zapewnić dobrze płatnej i stabilnej posady, to niech spadają ze swoją ofertą i obserwują biernie, jak dymane jest to państwo z dykty. Doświadczenie, umiejętności, pracowitość, lojalność – tego oczekują biznesmeni prowadzący nabór na jakieś gówniane stanowisko. Nie idzie za tym gotowość do płacenia godziwej pensji.
Oczywiście poszukujący pracy mogą założyć własną firmę lub wyjechać za granicę – doradzają im eksperci od wszystkiego (a zwłaszcza od życia). Sorry, Winnetou, nic z tego. Obydwa te wyjścia mają swoje potężne wady. Dlatego wielu Polaków kombinuje jak może i stara się czerpać zyski ze statusu bezrobotnego przy jednoczesnej harówce na czarno. Czy jest to niemoralne? No cóż, moralność jest jak dupa...
Komentarze