Darek O. Darek O.
1272
BLOG

Azja Środkowa – trzy dekady posowieckiego dziedzictwa

Darek O. Darek O. Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Wśród przywódców państw, którzy pierwsi gratulowali Łukaszence zwycięstwa w niedawnych wyborach prezydenckich na Białorusi, oprócz Putina, nie zabrakło prezydenta Kazachstanu Tokajewa i jego poprzednika, Nazarbajewa. Gratulowali też prezydenci Tadżykistanu, Kirgistanu i Uzbekistanu. Trudno się dziwić, dyktatorzy – zwłaszcza wywodzący się ze wspólnego postsowieckiego rdzenia – z reguły trzymają się razem. 

Drobne odstępstwo od tej reguły poczynił władca Turkmenistanu Gurbanguły Berdymuhamedow, który z listami gratulacyjnymi wcale się nie spieszy. Mimo tego dyplomatycznego zgrzytu jasne jest, że wspólnota niepodległych satrapów ma się dobrze.

I może właśnie dlatego warto zadać sobie pytanie, jak to się stało, że po upływie niemal trzech dekad wolności od ZSRR w Azji Środkowej władzę dzierżą ludzie, którzy nie tylko nie potrafią, ale i nie chcą skorzystać z wszelkich dobrodziejstw tak drogiej nam Europejczykom demokracji, z jej fundamentalną emanacją w postaci wolnych wyborów?

Po pierwsze: ludzie radzieccy

Odrzućmy od razu wytłumaczenie, które słyszałem wiele razy (zawsze od osób, które w Azji Środkowej nigdy nie były, a ich wiedza o tym obszarze jest równa zeru), że to „narody nienawykłe do cywilizacji”, a co za tym idzie, ludzie niezdolni życia wedle demokratycznych (czytaj: naszych, europejskich) zasad. Dlaczego to proste wyjaśnienie odrzucamy?

Z dwóch powodów. Po pierwsze: nie możemy zapominać, że w czasach, kiedy literatura i historycy wyjawili już nam zasady greckiej demokracji, a klasa rządząca zaimplementowała jej elementy do systemów politycznych poszczególnych europejskich niepodległych bytów, nadal robiliśmy rzeczy, których żadną miarą za dobre i demokratyczne uznać nie można. Byliśmy (jesteśmy?) barbarią, choć oświeconą i przekonaną o swojej wyższości nad wszystkim co inne. Inne nie tylko w skali kontynentów, ale i po sąsiedzku, za miedzą, za granicą. Zatem przekonanie o własnej wyższości i niskim poziomie tych drugich – przy świadomości wszelkich niuansów odmienności kulturowej i środowiskowej czy historycznej, jakie „nas” i „ich” wyróżniają – odłóżmy na bok. 

Po drugie: Gdy przyjrzymy się dobrze historii najnowszej krajów obszaru poradzieckiego, to dostrzeżemy, że opozycja uznawana za demokratyczną, w różnej formie i w różnym natężeniu, istnieje zarówno w Kazachstanie, jak i w Kirgistanie, a i w innych krajach także. Nawet w Turkmenistanie próbowała się zainstalować, cóż że została zdławiona... Tymczasem jeszcze do niedawna najmniej było ją widać w białej, europejskiej, balansującej między Wschodem a Zachodem, Białorusi.

Wróćmy jednak do meritum. Dlaczego zatem w postsowieckiej Azji Środkowej, mimo odbywającej się tam od czasu do czasu wymiany władzy, u steru pozostają dyktatorzy?

Wymiana władzy odbywała się tam na kilka sposobów. W wyniku śmierci poprzednika (Turkmenistan), rewolucji (Kirgistan), poprzez abdykację ze wskazaniem na następcę (Kazachstan), sfałszowanych, fasadowych wyborów (Tadżykistan, Uzbekistan). Przy czym wybory są we wszystkich pięciu krajach, albo sfałszowane wprost, albo zmanipulowane, bez względu na pozostałe okoliczności, jak śmierć prezydenta czy rewolucja.

Zacznijmy od tego, że na początku lat 90, po upadku ZSRR, kiedy byłe republiki radzieckie budowały swoją niepodległość, na czele każdego z tych krajów stawał polityk wywodzący się ze starego, sowieckiego systemu władzy. Nazarbajew był politrukiem i komunistycznym aparatczykiem, byłym I sekretarzem Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. I sekretarzem w swojej republice był też Islam Karimow, pierwszy prezydent niepodległego Uzbekistanu. I sekretarzem w Turkmeńskiej SRR był Saparmurat Nijazow. Emomali Rahmon (po krótkim i burzliwym okresie sprawowania władzy przez Rahmona Nabijewa - w ZSRR I sekretarz KC Komunistycznej Partii Tadżykistanu - i dwukrotnych, w sumie kilkumiesięcznych rządach Akbarszo Iskandarowa) rządzi niepodległym Tadżykistanem od 1992 r. Przedtem był członkiem KC Komunistycznej Partii Tadżyckiej SRR. Askar Akijew, pierwszy prezydent Kirgistanu miał w karierze funkcję deputowanego Rady Najwyższej ZSRR, był też prezydentem Kirgiskiej SRR. To wszystko byli ludzie radzieccy! Ci, którzy przyszli po nich nie zawsze mają za sobą karierę w sowieckim aparacie władzy (Szawkat Mirzjojew, Kasym Żomart Tokajew, Emomali Rahmon), ale trudno nazwać ich wszystkich demiurgami demokratycznego ładu w swoich krajach. Ani dentysta Berdymuhamedow, ani zootechnik Dżeenbekow, choć weszli do polityki po uzyskaniu niepodległości przez Turkmenistan i Kirgistan, demokratami nie są. Zwłaszcza Berdymuhamedow słynie jako „godny” kontynuator drogi wyznaczonej przez poprzednika.

Po drugie: stare choroby

Ale właśnie – pierwsi przywódcy pięciu republik obejmujący w nich władzę na początku lat 90. ubiegłego stulecia, to jako się rzekło, ludzie radzieccy. Oni nie znali innego sposobu zarządzania republiką, niż centralne sterowanie w pełni kontrolowane przez aparat władzy. Znaleźli się u sterów przez swoisty zbieg sytuacji, historyczny moment. Ktoś w uzyskujących państwową podmiotowość republikach musiał władzę objąć. A że akurat ci konkretni ludzie władzę już dzierżyli z namaszczenia byłego ZSRR, to po pierwsze – najłatwiej było im wykorzystać infrastrukturę administracyjną i aparat państwa do przedłużenia swojego panowania już w nowej rzeczywistości (nawet poprzez fałszerstwo i manipulację), po drugie - dla wyborców byli naturalnymi kandydatami na funkcje głów państwa, wszak odnowieńczej opozycji wobec władzy radzieckiej z silnym przywództwem tam dotąd nie było. Nietrudno przypuszczać, że społeczeństwa nie bardzo miały ochotę na kontynuację ZSRR. Z drugiej strony, wyobraźni im chyba zabrakło (co zrozumiałe w powiewie pierestrojki i wolności), że oto właśnie szykują sobie kontynuację tego co było, niekiedy w najgorszym stalinowskim stylu.

Nowi/starzy przywódcy okazali się niezdolni do poprowadzenia swoich państw demokratyczną drogą, nie mieli pomysłu ani na rozwój krajów, ani na budowę społeczeństw obywatelskich. Oni nawet nie znali takiego pojęcia. Szybko powrócili do nawyków nabytych na sowieckich stołkach, do wszystkich patologii. Tacy dostojnicy jak Nijazow, Akajew czy Nazarbajew w mgnieniu oka przeistoczyli się w bezwzględnych chanów, tyranów tłamszących wszelkie przejawy wolnościowych ambicji swoich poddanych. Pozostałym dwóm, Karimowowi i Rahmonowi droga do pełni satrapii zajęła nieco więcej czasu. Niektórym „pomogła” napięta sytuacja społeczno-polityczna w regionie i konieczność obrony integralności krajów przed zakusami islamistów, z Al-Kaidą włącznie. Z drugiej strony niczego nie ułatwiał parasol rozpięty przez poradziecką Rosję nad byłymi radzieckimi republikami.

Wyjątkowa, historyczna szansa przed jaką stanęły społeczeństwa pięciu poradzieckich republik środkowoazjatyckich u progu lat 90. nie została właściwie wykorzystana. To już wiemy. Wiemy też mniej więcej, dlaczego. Dopełnieniem odpowiedzi na pytanie „dlaczego” jest jeszcze pewien rodzaj choroby toczącej wszystkie poradzieckie społeczeństwa, który warto ująć w katalogu czynników negatywnych. To korupcja. W krajach azjatyckich funkcjonuje ona w parze z plemienną - trybalistyczną tradycją i silnymi powiązaniami rodzinnymi, co w naszej rzeczywistości uznać należałoby za nepotyzm. Z wolna Tadżykistan wyprzedza pod tym względem Kazachstan, w którym córka pierwszego prezydenta, Dariga, zdaje się tracić wpływy po odwołaniu jej z funkcji przewodniczącej Senatu. Za to prezydent Emomali Rahmon, w poszukiwaniu swojego następcy (następczyni) kieruje coraz częściej myśli w stronę córki Ozody i syna Rustama. Ozoda pełni dziś funkcję szefowej prezydenckiej administracji. Dla Rustama zaś parlament tadżycki dokonał znaczącej zmiany w konstytucji. Dotychczas aby ubiegać się o urząd prezydenta, trzeba było skończyć 35 lat. Potomek prezydenta w tym roku skończy lat 33. Parlamentarzyści obniżyli wiek kandydacki do 30 lat. Przy okazji, generał Rustam jest przewodniczącym rządowej agencji ds. kontroli finansowej i walki z korupcją.

Po trzecie: kult jednostki

Czy to z potrzeby samookreślenia się w nowej roli, czy dla utrzymania jednomyślności w podległych społeczeństwach, niektórzy poradzieccy środkowoazjatyccy satrapowie uznali – wcześniej lub później – że muszą nadać swoim rządom, a zwłaszcza swoim własny osobom szczególny status. Najjaskrawszy przykład to oczywiście Saparmurat Niajzow i zaprowadzony przez niego w Turkmenistanie kult jednostki na stalinowską modłę. Nijazow uczynił z siebie Turkmenpaszę – Ojca Turkmenów, w bezpośredniej linii wywodzącego się od Aleksandra Wielkiego, a „Ruhnama”, księga jego autorstwa, stała się (obok Koranu) drugą świętą księgą Turkmenów i źródłem wszelkich praw i wiedzy o historii i powinnościach Turkmenów. Następca Nijazowa, Berdymuhamedow wprawdzie złagodził kult jednostki pierwszego prezydenta, ale umiejętnie obsadził się w roli nowego jedynowładcy.

Z kolei w Kazachstanie Nursułtan Nazarbajew został w 2010 r. uhonorowany tytułem Elbasy – Przywódca Narodu. Tego tytułu nie stracił nawet po ustąpieniu z funkcji prezydenta. Równocześnie można odnieść wrażenie, że nadanie władzy szczególnego statusu (Elbasy) służy bardziej ochronie interesów, niż konsolidacji obywateli wokół chana. 

Nie można Nazarbajewowi odmówić ambicji progresywnych w sferze ekonomii i rozwoju nauki. Pod jego rządami Kazachstan osiągnął pozycję lidera regionu, jednak jest to o tyle istotne, że korzystnie wpływa na trwałość systemu, dziś zarządzanego oficjalnie przez namaszczonego przez niego następcę, Tokajewa. 

Po czwarte: nacjonalizm

Pierwszy prezydent uznał, że czynnikiem konsolidującym społeczeństwo w obliczu wyzwań choćby natury demograficznej, będzie wskazanie szczególnej roli narodu kazachskiego w budowie współczesnego Kazachstanu. Tzw. kazachizacja, wprowadzana często z naruszeniem praw żyjących w tym kraju mniejszości narodowych, przynosi efekty, bowiem Kazachowie są dziś większością w Kazachstanie, a u progu niepodległości stanowili mniejszość zdominowaną przez Rosjan. To nie byłoby problemem, a rzeczywiście mogłoby mieć pozytywny wpływ na budowę państwa i narodu, o ile nie nosiłoby znamion nacjonalistycznej supremacji. Taka supremacja powoduje np., że rdzenni Kazachowie stanowią grupę uprzywilejowaną w dostępie do stanowisk w administracji państwowej.

Co ciekawe, nawet wzrost świadomości narodowościowej nie wpływa na poziom i strukturę buntów w poszczególnych republikach poradzieckich w Azji Środkowej.

„Idea narodowa” miała też być budulcem narodu poddanego woli Turkmenbaszy. Trudno porównywać hardość reżimów (w tym przypadku kazachskiego i turkmeńskiego), jednak w najtrudniejszej sytuacji jest chyba opozycja Turkmeńska. O ile w ogóle można mówić o opozycji. Jeśli już to na pewno nie w naszym, europejskim rozumieniu tego pojęcia. Dyktatura w tym kraju jest tyleż groteskowa co drapieżna. Niestety, porównania do Korei Północnej są jak najbardziej uzasadnione. Wszelki opór wobec włazy jest bezwzględnie tłumiony, a życie społeczne oparte na absolutnym kulcie jednostki (nowym, bo dotyczącym Berdymuhamedowa).

Może to także struktura demograficzna jest czynnikiem hamującym? Konflikty etniczne w Kirgistanie czy Kazachstanie niczym niezwykłym wszak nie są. Poza tym, bez względu na przynależność etniczną, nikt w Kazachstanie protestować przeciwko władzy bezkarnie nie może. Opozycja, rozproszona, na emigracji, infiltrowana, jeśli już zdobywa się na gesty protestu, to jest przez władzę zamykana w więzieniach, szykanowana, torturowana, pozbawiana możliwości awansu zawodowego i naukowego itp. itd. Jednym słowem, jak za najlepszych sowieckich czasów. A wszystko po to, by utrzymać łańcuch transmisyjny między źródłami zysku a połączonymi więziami rodzinnymi, plemiennymi, przedstawicielami władzy ze szczególnym uwzględnieniem jej najwyższego szczebla. W Kazachstanie władza rozumiana jest przez jej udziałowców jako dostęp do zasobów materialnych korzyści i przywilejów.

Podsumowanie

Podsumowując, poradzieckie republiki środkowoazjatyckie nie miały szansy na skosztowanie wolności po uwolnieniu się spod kolonialnej kurateli Moskwy. Rządy przejęli w nich starzy komuniści, nienawykli do funkcjonowania w demokratycznej infrastrukturze, przyzwyczajeni natomiast do korzystania w pełni z nieograniczonej palety przywilejów władzy. W utrzymywaniu steru pomagają sobie m.in. szeroko rozumianymi resortami siłowymi. W nowych krajach poradzieckiej Azji panują wciąż te same, sowieckie tradycje – korupcja i nepotyzm. Znane zresztą w tej części świata jeszcze przed rosyjską i sowiecką ekspansją. Struktura etniczna w poszczególnych krajach wpływa na odnawianie co jakiś czas konfliktów na tle narodowościowym, co jest jednym z czynników uniemożliwiających budowę społeczeństwa obywatelskiego takim, jak rozumiemy go my, Europejczycy. Niewykluczone, że zadziałał też „efekt Kirgistanu”. W tym kraju rewolucje zmiotły poprzednich satrapów, ale demokracji jakoś od tego nie przybywało. Ludzie widzą, że po jednych satrapach przychodzą następni. Poza tym, bądźmy szczerzy, byłe republiki radzieckie w odległej Azji nie są tak istotne dla społeczeństw krajów europejskich, by stały się stałym punktem zainteresowania i nacisku na instytucje zajmujące się prawami człowieka. Jakakolwiek zmiana na rzecz demokratyzacji poszczególnych państw poradzieckich w Azji Środkowej jest, moim zdaniem, na razie nierealna.

Także z powodu jeszcze jednego czynnika: braku demokratyzacji w kraju „starszego brata” - Rosji. To właśnie tam muszą nastąpić zmiany, które umożliwią wejście na demokratyczną drogę, i które będą przykładem, jak to zrobić skutecznie. Bez demokratycznej Rosji nie będzie demokratycznej Azji poradzieckiej. Choć to warunek niejedyny do spełnienia na drodze do wolności.

Darek O.
O mnie Darek O.

Dariusz Olejniczak - #socjologia #polityka #repatriacja #Kazachstan #AzjaŚrodkowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka