Biało-Czerwony Sat Okh, żywa polska legenda
Biało-Czerwony Sat Okh, żywa polska legenda
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
637
BLOG

Jak to jest z polsko-indiańskim bohaterem, Sat-Okh'iem?

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Z mieszanymi uczuciami sięgałem po tę książkę, z mieszanymi odkładałem ją na półkę. Nie wiem, jaki cel wytyczył sobie autor pisząc historię Sat-Okha, nie wiem, co chciał osiągnąć.


Wokół życia Sat-Okha, Stanisława Supłatowicza, syna Polki i Wysokiego Orła z plemienia Shawnee od dawna narosło wiele mitów, legend, które z kolei wywoływały wiele namiętnych dyskusji i kłótni. Jedni chcą dowieźć, że indiańskie pochodzenie Sata to czysty wymysł jego bujnej wyobraźni, inni utrzymują, że wszystko mogło się zdarzyć.


Książka Dariusza Rosiaka „Biało-Czerwony” – wydana przez znakomite Wydawnictwo Czarne – do ognia tej dyskusji dolało nowej oliwy. Dariusz Rosiak chciał zapewne, kładąc na stole „jasne dowody”, położyć kres tym debatom, ale – niestety dla niego – do licznych wątpliwości dodał nowe.


Gdyby próbować generalizować dyskusje na temat Sata, okazałoby się, że największe wątpliwości budzą: przedostanie się mamy Sata z Azji do Ameryki, spotkanie z Indianami Shawnee w Kanadzie oraz jego AK-owska przeszłość, „skoro był popularny w ZSRR”. Każda z tych wątpliwości ma dowodzić, że „indiańskie życie” Sata nie było możliwe.


Jednak „żelazne argumenty” przeciwko Satowi są zaskakująco łatwe do obalenia. Po pierwsze, od czasu do czasu współcześni nam – sposobiąc się do wypraw według technicznych realiów lat minionych – dowodzą ile „nieprawdopodobnych wędrówek” jest możliwych w ekstremalnych warunkach. Dlaczego nie miałoby się to udać mamie Sata? Po drugie, są znane wśród samych Indian opowieści o dawnych wielkich migracjach narodu Shawnee po całej Ameryce Północnej. Dlaczego to nie jest brane pod uwagę? Po trzecie zaś, kwestionowanie AK-owskiej przeszłości Sata wobec licznych – przytaczanych również w książce – opowieści jego współtowarzyszy wojennych brzmi cokolwiek groteskowo.


Oczywiście domorosłych lustratorów to wszystko nie przekonuje. Mam wrażenie – i nie jest to zarzut ani do książki, ani do Rosiaka – że jest w Polsce grono osób, które mit Sata chce obalić za wszelką cenę, w imię własnej ciekawości albo nawet i wścibstwa. Pojawiały się głosy, że najlepszą metodą zweryfikowania prawdy jest … pobranie DNA ze szczątków Sata albo od jego dzieci. No to ja się pytam: po co? Czy to komuś życie uratuje, czy tylko zaspokoi czyjąś niezdrową w sumie ciekawość?


Jeśli już ktoś zawzięcie krytykuje Sata, to podważa życiorys indiański i AK-owski. Dyletantom nie wystarczą opowieści Satowych kolegów z partyzantki. Więc cokolwiek się o nim napisze, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie niezadowolony i nadal będzie zawzięcie kwestionował życiorys Sat-Okha.


Czytając książkę Dariusza Rosiaka mamy do czynienia z pracą paradetektywistyczną, archiwistyczną, historyczną, dziennikarską. To budzi podziw. Tyle tylko, że z tej ogromnej pracy nadal wyłania się niepewny obraz Sat-Okha. Przyznaje to autor, stwierdzając, że legendę Sata w dużym stopniu stworzył nie on sam, ale bliscy mu ludzie, jego współpracownicy i przyjaciele.


Wiele zarzutów kierowanych do Sata tak naprawdę w wielu przypadkach powinno być adresowanych do tych, którzy o nim opowiadali. Nie zawsze bowiem wiemy, czy zderzając się z legendą Sata wiemy o nim coś, co sam mówił, czy coś, co mówili inni?


Opowieść Rosiaka – mimo skromnej 250-stroncowej objętości – wzbudza szacunek rozmachem badawczym. Dociera do dokumentów polskich, rosyjskich, dociera do rodziny, do rozmówców z Polski i Kanady – białych i Indian. Rozpoznaję w kilku nazwiskach swoich przyjaciół i znajomych, wciągają opowieści o Kahnawake. Opowieść Rosiaka o Sat-Okhu, mimo wielu niedopowiedzień, wciąga, bo pisze ciekawie, w szerokiej perspektywie realiów całej tej epoki.


Ale wracam na początek – nie wiem, co Rosiak chciał tą książką osiągnąć: jeśli chciał obalić indiańską legendę Sata, to zabrakło twardych dowodów; jeśli chciał stanąć pod stronie Sata, to mógł w ogóle tej niedopowiedzianej książki nie pisać; jeśli zaś chciał przyjąć postawę „rozjemcy”, także niespecjalnie mu to się udało. Nie stawia żadnych stanowczych odpowiedzi. Wszystko to jest pisane w aurze domniemania. Mało tego, Rosiak popada w pewnym momencie w intelektualny ekstremizm: nie dość, że nie wie, kto był jego ojcem, zadaje pytanie, czy kobieta, o której wszyscy mówią „matka Sata” była nią w rzeczywistości.


Przeciwnicy Sata będą używali książki Rosiaka jako potwierdzenia swoich racji z taką samą zawziętością, jak i ci, którzy życiorysu Sata bronią. Nie jest to żadna przełomowa książka o Sacie. Zatem, czemu ma służyć?


W tym kontekście pojawia się jeszcze jedna myśl: w tej opowieści brakuje wielu nazwisk. Rosiak do nich nie dotarł, czy osoby, o których myślę nie chciały mówić?


Dariusz Rosiak, mimo że skubnął nieco tynku z legendy Sat-Okha, pisze o nim z szacunkiem. Pokazuje dramatyzm czasów, w których przyszło mu żyć. Wiele niejasności w życiu Sata wynika z tego, że sam Sat i jego mama musieli wielokrotnie zmieniać pewne fakty w ich życiorysach, by uniknąć kłopotów w czasach niemieckiej okupacji i sowieckiej dominacji powojennej.


Podejrzewam, że takie luki i nieścisłości są bardziej przykrym świadectwem komunistycznych realiów niż fantazji obojga. Nie tylko ich, ale wielu tysięcy osób.


Co wiemy na pewno? Sat-Okh – choć uogólniając bogaty świat wielu indiańskich plemion i sprowadzał go do pojęcia „Indianie” – znał wiele realiów indiańskich bardzo dobrze. Czy mógł o tym wyczytać? Gdzie? Dzisiaj „bycie Indianinem” byłoby łatwiejsze, bo dostęp do światowej literatury kulturoznawczej jest łatwe, ale wówczas? Widział to w filmach? Ile ich wtedy było?


Sat-Okh, obok Stefanii Antoniewicz, „Indiańskiej Babci”, był jednym z inicjatorów ruchu polskich indianistów, którzy niezwykle poważnie popularyzują świat indiańskich kultur. To właśnie wokół Sata i Babci skupiały się środowiska miłośników Indian z Warszawy, Chodzieży, Sztumu, Poznania i innych miejsc, a które dziś tworząc wielką indianistyczną federację pod nazwą Polski Ruch Przyjaciół Indian  prowadzą działalność edukacyjną i kulturalną na terenie całego kraju.


Szacunek budzi wplątanie wątków z najnowszej historii Indian z USA i Kanady. Zamieszcza informacje o Wounded Knee II (1973) i o protestach w Standing Rock (2016-2017), a nawet o kryzysie w Oka (1990). Choć jednocześnie dziwi, że nie ma nic o proteście Indian w Kanadzie pod nazwą Idle No More (2012-2014).


Książkę Dariusza Rosiaka – jak już wspomniałem – czyta się lekko i przyjemnie, choć jest w niej parę drażniących uwag, pominąwszy w tym momencie „sprawę Sat-Okha”. Z uporem maniaka pisze o jednej „kulturze indiańskiej”, choć sam w wielu miejscach pisze o różnicach między plemionami, a nawet różnicach kulturowych w obrębie jednego narodu. Właściwiej byłoby pisać – o co sam zabiegam od lat – o (wielu) kulturach indiańskich.


Pretensjonalnie brzmią jego zarzuty do Sata, że „wymyślił” nazwę Szewanezów, skoro są to Shawnee, Szaunisi, Szawanezi. Akurat polskie nazwy to nie wymysły Sata, ale innych pisarzy i badaczy, a dyskusja na temat bałaganu pojęciowego w tej materii trwa do dziś. Przykładowo w odniesieniu do jednego tylko ludu Anishinabee jest w Polsce wiele określeń: Ojibwe, Odżibwejowe, Odżibuejowie, Czipewejowie, Chippewa.


Moja całkiem prywatna pretensja odnosi się do tego, że wielonurtowy Polski Ruch Przyjaciół Indian sprowadza Rosiak do pogardliwego w sumie „niziania koralików” i „stawiania tipi”. To otwarte lekceważenie. Pretensja o tyle zasadna, że jako redaktor radiowej Trójki miał okazję wielokrotnie gościć aktywistów PRPI i choćby z tego względu wie, że nawet owo „nizanie koralików” i ”stawianie tipi” – a nie jest to jedyny przejaw tej aktywności! – jest traktowane jako jeden z elementów działalności popularyzatorskiej i edukacyjnej Ruchu.


Nie wiem, czy życiorys Sat-Okha to wymyślone historie dla przeżycia fajnego życia w otoczce fajnej legendy, ale niespecjalnie znajduję powody, by te opowieści kwestionować. Za mało wiem. Poznałem Sata, ale nie mogę powiedzieć, że go znałem. Z tego powody na pewno nie dołączę do chóru kwestionującego jego indiańskość. I jego AK-owość. Również ze względu na szacunek dla jego wkładu w utworzenie PRPI.


Dlaczego sam Dariusz Rosiak o historii Sata powiedział jako kłamstwach dopiero w wywiadach, już po wydaniu książki? Dlaczego – skoro tak twierdził m.in. w wywiadzie dla Onetu 4 października 2017r. – nie napisał tego wprost w książce? Dlaczego? Dlaczego?


Jest jedna ewidentna korzyść: Dariusz Rosiak na pewno zaintrygował. Wcale się zdziwię, gdy się okaże, że „Biało-Czerwony” będzie inspiracją dla innych chcących opisać życie Sat-Okha, polsko-indiańskiego bohatera.


 


Dariusz Rosiak


Biało-Czerwony. Tajemnica Sat-Okha


Wydawnictwo Czarne 2017


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura