Rtm Kornel Krzeczunowicz jako dowódca 8 Pułku Ułanów. Portret pędzla Wojciecha Kossaka.
Rtm Kornel Krzeczunowicz jako dowódca 8 Pułku Ułanów. Portret pędzla Wojciecha Kossaka.
Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz
2125
BLOG

(LIV) Bohater spod Komarowa

Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz Rozmaitości Obserwuj notkę 35

Mając 26 lat, w 1920 r. na czele 8 Pułku Ułanów szarżował w słynnej bitwie kawaleryjskiej pod Komarowem.

Chodząc po Krakowie, często nucę sobie pod nosem fragmenty dawnej pieśni 8 Pułku Ułanów „Pod Komarowem, miasteczkiem, batalija wielka”, gdzie jest i taki fragment: „Tam na przedzie na dereszu, Krzeczunowicz leci./Komenderuje, rozkazuje: »Trzymajcie się dzieci!«”

3 grudnia minie 26 lat od śmierci w Londynie płk. Kornela Krzeczunowicza, polskiego Ormianina, żołnierza, ziemianina, pisarza. Niedawno wznowiono jego bardzo ciekawe wspomnienia o wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. „Ostatnia kampania konna”.

Krzeczunowicz pochodził z tych licznych Ormian polskich, którzy służyli Rzeczypospolitej, nie zapominając o swej praojczyźnie.

Rodzina Krzeczunowiczów według przekazów na poły legendarnych pochodzić ma od Krzyżowców ormiańskich  z Cylicji (tzw. Mała Armenia). Uchodząc z kraju rodzinnego osiedli tam, stając się po upadku Jerozolimy w 1187 r. ostoją Krzyżowców. Wyparci i stąd, przenieśli się na Cypr, obierając swym królem Franka, Piotra Lusignana. To ten król Cypru, który w 1364 r. przybył do Krakowa na kongres monarchów (onże słynny Cypryjczyk na Matejkowskiej „Uczcie u Wierzynka”), prosząc o pomoc dla Krzyżowców. Cypr został jednak zdobyty przez Turków i Ormianie tamtejsi rozbiegli się po świecie. Część z nich przybyła do Kamieńca Podolskiego. Jeden z Ormian kamienieckich Kirkor Chacz Sird Der Awedykowicz Kaminiczanul herbu Serce, miał być przodkiem Krzeczunowiczów. W II poł. XVII stulecia był ormiańskim wójtem Stanisławowa. Jego synowie: Kreczun i Teodor dali początek dwu znanym rodzinom ormiańskim: Krzeczunowiczom i Teodorowiczom. Kreczun wojował w 1683 r. przeciw Turkom pod Wiedniem, potem zaś wespół z Karolem XII szwedzkim.

W 1785 r. Grzegorz Krzeczunowicz zostaje nobilitowany przez cesarza Józefa II. Krzeczunowicze podobnie jak inne ormiańskie rody: Romaszkanów, Bogdanowiczów, Agopsowiczów, zasłynęły z wzorowej hodowli bydła i koni. Sporo pisze o tym prof. Witold Pruski w swej pięknej literacko ksiażce „Historia hodowli zwierząt gospodarskich w Galicji w l. 1772-1918”, będącej istną „złotą księgą” rolniczych zasług ziemiaństwa galicyjskiego.

Dziad Pułkownika, również Kornel, był uznanym w Galicji katastru (rejestru gruntowego, będącego podstawą wymierzania podatku). Dzielnie stawał w parlamencie wiedeńskim, broniąc galicyjskich interesów. Jego pracowitość i zainteresowanie skarbowością „aż do dziwactwa” – jak pisze Kornek Krzeczunowicz junior – czyniły go śmiesznym w oczach galicyjskich ziemian. Kornel junior przypomniał w związku z tym anegdotę przytoczoną niegdyś przez Ludwika Dębickiego: „Po skończonej długiej sesji sejmowej [1864] książę marszałek [Leon Sapieha] namyślał się do jakiego biura Wydziału Krajowego przydzielić swego praktykanta. Maurycy Kraiński radzi, żeby do p. Krzeczunowicza. – Niepodobna, zauważył książę, on jedynak wdowy, a pan Kornel już trzech sekretarzy nadmiarem pracy na tamten świat wyprawił. – Przepraszam, poprawił wchodzący właśnie Krzeczunowicz, tylko dwóch umarło, trzeci zwariował”.

Kornel Krzeczunowicz junior urodził się 22 sierpnia 1894 r. w rodzinnym majątku Bołszowce pod Haliczem. Jego rodzicami byli: Aleksander Krzeczunowicz i Felicja z Tustanowskich. Życie w Bołszowcach toczyło się spokojnym, regularnym nurtem. Wizyty rodzinne i sąsiedzkie, gospodarstwo, jazda konna, tenis, krykiet, dla młodych (prócz Kornela starsza Maria oraz młodsi: Aleksander i Zofia) nauka, z głównym naciskiem na języki. Kornel wiele podróżował. Zwiedził Włochy, Niemcy, Szwajcarię, Norwegię, Holandię, Rosję, Egipt.  wzorem wielu synów ziemiańskich, Kornel uczył się w domu, zdając egzaminy gimnazjalne jako ekstern. Dopiero ostatnie lata przed maturą spędził w ławach lwowskiego III gimnazjum im. Franciszka Józefa. Po maturze rodzice zabronili mu – uważając, że jest za słaby fizycznie – odbycia jednorocznej służby wojskowej. Musiał również zmienić pierwotne plany studiów wyższych. Kiedy wypalił ojcu, że chce studiować na politechnice i być w przyszłości przemysłowcem, ten (pamiętajmy, konserwatywny „Podolak”) odpowiedział: „Pfuj! Tylko prawo albo Grignon [wyższa szkoła rolnicza we Francji] są Ci w życiu potrzebne”. Kornel potulnie zapisał się na prawo. Rozpoczął też karierę publiczną jako prywatny sekretarz marszałka powiatowego (czyli swego ojca).

Pierwszym powołaniem życiowym Kornela stała się jednak, wbrew przewidywaniom rodziców, służba wojskowa. Krzeczunowicze – jak i inni polscy Ormianie – byli ludźmi niewojennymi. Dawno zapomnieli już tradycje Krzyżowców ormiańskich. Malo kto pamiętał o przodkach biorących udział w odsieczy Wiednia: Kreczunie i Franciszku Kulczyckim, onym założycielu pierwszej kawiarni we Wiedniu (jego mniemaną szablę odziedziczył Kornel).

Kornel wychował się jednak w tradycji powstańczej. Wieloletnim zarządcą majątku w Bołszowcach był pan Ezechiel Berzeviczy pochodzący z rodziny Węgrów spiskich, którzy licznie slugiwali wojskowo wojskowo Rzeczypospolitej. Wychowanek szkół bazyliańskich, był Berzeviczy w 1831 r. porucznikiem słynnego Pułku Jazdy Wołyńskiej Karola Różyckiego. Obdarzony gawędziarską weną, wieczorami, pykając nieodłączną fajeczkę, opowiadał o swych wojennych przewagach, może i ubarwiając je nieco. Napisał dwie wydane we Lwowie książeczki: „Wspomnienia podporucznika jazdy wołyńskiej z pod komendy Karola Różyckiego”” i „Wieczory starego żołnierza”. Będąc juz starcem, zastrzelił się na dwa lata przed urodzeniem Kornela, nie mogąc znieść cierpień spowodowanych rakiem.

Dzieci Krzeczunowiczów były często prowadzone na jego grób, gdzie wystawiono marmurowe popiersie kozaka wołyńskiego. Kiedy w 1985 r. byłem w Londynie, Pułkownik w rozmowie ze mną wspomniał, że będąc dzieckiem, codziennie wstając rano z łóżka, oglądał zawieszony na ścianie domu rodzinnego wielki obraz Juliusza Kossaka „Szarża Pułku Jazdy Wołyńskiej w bitwie pod Iłżą”, namalowany specjalnie dla Berzeviczego i według jego wskazówek. Tradycja powstańcza owiewała więc dom bołszowiecki i ryła się głęboko we wrażliwą pamięć chłopca. Kossak odmalował płonącą Iłżę, szarżujące szwadrony powstańczych kozaków wołyńskich i rosyjskich dragonów, pomiędzy nimi zaś dwóch dowódców: majora Różyckiego i majora Ganicha. 90. lat później scena sie powtórzyła. W 1920 r. Kornel prowadził pod Komarowem szarżę swojego pułku, a obok dowódca 9 Pułku Ułanów rotmistrz Dembiński, pojedynkował się na pistolety z kozackim brygadierem!

Wybuch wojny latem 1914 r. zastał Kornela w podróży po Europie. Z przygodami powrócił do Lwowa, chcąc się zaciągnąć do wojska. Ciężka choroba uniemożliwiła mu wymarsz z oddziałem lwowskiego Sokoła Konnego, który dołączył do ułanów Beliny. 13. września 1914 r. wstępuje na ochotnika do kadry 1 Pułku Ułanów w Rakowicach pod Krakowem. Pułk był to osobliwy, elitarny, z silnymi tradycjami polskimi. Założony w 1784 r. przez ks. Józefa Poniatowskiego, zawsze posiadał duży odsetek oficerów zawodowych – Polaków. Polonizowaniu się korpusu oficerskiego Pułku sprzyjało również stacjonowanie w Krakowie i Mostach Wielkich. Na odznace pułkowej umieszczono napis po polsku: „Pierwszy Pułk”. Pułk w całości przeszedł na służbę polską, stając się 8 Pułkiem Ułanów ks. Józefa Poniatowskiego.

Pierwszy rzut Pułku wojował już na froncie a Kornel tymczasem ćwiczył w Rakowicach musztrę. Atmosfera była familiarna. W pułkach cesarskich służyło wielu spokrewnionych ze sobą oficerów. W pułkach krajów „demokratycznych” takie „wymysły” były podejrzane. Młody kadet był gotów – jak sam później wspominał – „do wiernej służby, ale bez ekscesów” (czyli nie miał ochoty nadstawiać głowy za dynastię). Po ukończeniu skróconego kursu podchorążówki wraz ze szwadronem kawalerii dywizyjnej wyjeżdża na front.

Służba frontowa była jednostajna. Kawaleria dywizyjna nie miała wiele do powiedzenia. „W czasie nocnej bitwy pod Jastkowem spokojnie spaliśmy na kwaterach. Byliśmy niepotrzebni” – wspominał Kornel. Pod Jastkowem fähnrich (chorąży) Krzeczunowicz napotkał brygadiera Piłsudskiego ze sztabem, którego dotąd znał tylko z gazet. Po sześciu tygodniach szwadron pojechał nad rzekę Isonzo, gdzie trwała właśnie włoska ofensywa. Tutaj młody fähnrich przeżył ciężkie chwile. Włoskie granaty artylerysjkie niszczyły wszystko co pojawiało się na wąskich, górskich ścieżkach. Trzeba było głęboko wciskać głowę pod okap hełmu. Wolne chwile wypełniano typowo oficerskimi rozrywkami: karty, wino, kobiety.

W czerwcu 1917 r. Kornel wreszcie zostaje przydzielony do I rzutu swego Pułku. Wojna manewrowa juz się skończyła, z kawalerii pozostała tylko nazwa, bo wszystkie konie oddano artylerii. Spieszone wojsko gniło całymi dniami w ciemnych, wilgotnych ziemiankach. Latem 1918 r. armie austriackie i niemieckie ruszyły w głąb Ukrainy. Kornel pomaszerował ze swym Pułkiem aż do Jekatierynosławia. Monarchia trzeszczała w posadach. Na wyspie dnieprowej zbierali się oficerowie Polacy z tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej, by obmyślać przyszłość. W przeddzień upadku monarchii, Krzeczunowicz został zwolniony z wojska jako niezbędny w administrowaniu i odbudowie majątku rolnego. Z niechęcią opuścił Pułk  i pojechał w rodzinne strony.

Wybuchły rewolucje w Pradze i Wiedniu, we Wschodniej Galicji zaczęli strzelać do siebie Ukraińcy i Polacy, a on „siedział bezczynnie, odcięty od wszelkich wiadomości, poza tymi z drugiej czy trzeciej ręki”. Zniecierpliwiony, przez Budapeszt i Wiedeń dotarł do Krakowa. Już następnego dnia zameldował się w Rakowicach w Pułku, który tymczasem stał się już polskim. Po pewnym czasie zostaje mianowany dowódcą 4 szwadronu (bez koni).

Nowo formowane oddziały były istną „biedą z nędzą”. Gdy tylko wyczerpały się stare zapasy austriackie, żołnierzy mundurowano i zbrojono w co się da. Efektem była wielka pstrokacizna w wyglądzie. Rekruci byli niewyszkoleni, konie nieujeżdżone. Na szkolenie czasu zaś pozostało niewiele, bo trzeba było znów ruszać na front. Niepostrzeżenie wybuchła bowiem wojna z Rosją Sowiecką.

Wiosną 1920 r. ruszyła wielka ofensywa polska. Kornel, jak wielu jego rówieśników, wojował już 6 lat. Mimo zmęczenia, z ulgą jednak wyruszał konno na front, po latach gnuśnienia w okopach I wojny. 8 Pułk Ułanów z całą 1 Dywizją Jazdy ruszył na „ostatnią kampanię konną”. Europa walki tak wielkich mas kawaleryjskich widziała ostatnio chyba jeszcze w czasach napoleońskich.

Kawaleria zagonami szła ku Kijowowi. Młody porucznik dzielił wraz ze wszystkimi trudy wojny: potyczki z nieprzyjacielem, marsze nocne, noclegi w wiejskich chatach albo pod gołym niebem – z siodłem pod głową. Na froncie rodziły się męskie przyjaźnie, wytrzymujące próbę czasu. Taką była przyjaźń Krzeczunowicza ze swym dowódcą płk. Henrykiem Brzezowskim. Porucznik Krzeczunowicz spoglądał zaś na świat z wysokości siodła wielce romantycznie. Po latach zapisał we wspomnieniach: „Przemarsz przez zalesione stoki wschodniego brzegu Rosi należy do romantycznych  wspomnień kampanii. Prosto z pola bitwy, z wyżyny rozgrzanej słońcem, z zapachu prochu, potu i posoki, przechodzimy na drogę leśną, ukośnie w dół biegnącą. Las całkowicie odcina nas od odgłosów bitwy. Na miękkiej drodze nie słychać nawet kopyt końskich, a nowy system troczenia szabel pod tybinką usunął chrzęst broni. I oto zamiast huku strzałów rozlega się śpiew słowików i odurzający zapach jaśminu. Chyba nie ma na świecie kraju, w którym by można przeżyć tak nagły przeskok od grozy wojny do romantyzmu wiosny. [...[ Szwadron biwakował. [...] a ja leżałem wpatrzony w czarne, złotymi gwoźdźmi gwiazd ubrane niebo i nie zmrużyłem oka – tak cudowny był ten widok, tak czarująca muzyka wzajemnie zagłuszających się słowików i świerszczy, tak odurzający a nie usypiający zapach bogatej ziemi ukraińskiej, kwitnących krzewów i ziół z górującym nad wszystkim jaśminem”.

W czerwcu 1920 r. szczęście wojenne odwróciło się od armii polskiej. Kontrofensywa bolszewicka odrzuciła ją od Kijowa i zmusiła do odwrotu. W ciągłych walkach z Budionnym, kawaleria wycofywała się tracąc ludzi i konie. Stany liczbowe pułków zmniejszyły się niekiedy i o połowę.

W sierpniu 1920 r. dwudziestosześcioletni rotmistrz Krzeczunowicz zostaje mianowany dowódcą 8 Pułku Ułanów. Było ukoronowanie żołnierskiej części życia Kornela. Kulminacja nastąpi niewiele dni później na polach pod Komarowem.

15 sierpnia armie polskie uderzają na nieprzyjaciela i odepchnąwszy od Warszawy, ścigają go dalej. Odwet wzięła i kawaleria. Dowodzona przez płk. Brzezowskiego VII Brygada Jazdy po pełnym walk marszu od Słuczy przez Korsuń i Lwów (750 km w linii prostej), dotarła w końcu pod  sierpnia pod Komarów koło Zamościa. Ru rozegrała się największa w XX wieku bitwa konna, pomiędzy polską dywizją kawalerii płk. Juliusza Rómmla (6 pułków) a trzema dywizjami Armii Konnej Budionnego (20 pułków) usiłującymi wyrwać się okrążenia. 31 sierpnia te masy kawalerii starły się ze sobą. Bój trwał cały dzień (choć z przerwa na obiad!). Główny ciężar walki spadł na VII Brygadę Jazdy. Ogromne masy kawalerii szarżowały na siebie wzajemnie. Budionny rzucał do szarzy całe dywizje! Widoki były iście napoleońskie. Długi bój był bardzo wyczerpujący. Pod koniec dnia niektóre szwadrony polskie szły już do szarży wolnym stępem, bo konie nie miały siły galopować.

Wieczorem na tyły oddziałów polskich wyszła 6 dywizja Budionnego. Groziło to zepchnięciem wykrwawionych, przemęczonych pułków polskich w bagna, otaczające z trzech stron wyżynę na której toczył się bój. Płk. Brzezowski jako swój ostatni atut rzuca do walki pułk Krzeczunowicza. Tak to opisał w swym artykule w „Przeglądzie Kawaleryjskim (nr 1/1934):

„Na północne skrzydło zwaliły się [...] duże, zwarte oddziały. [...] Ostatnią naszą nadzieję pokładaliśmy w 8 pułku ułanów, który już podchodził.

8 pułk ułanów szedł kłusem w linii kolumn, uporządkowany i wyrównany jak na placu ćwiczeń. Dowódca pułku, rotmistrz Krzeczunowicz rozważył wszystko. Idzie kłusem, oszczędzając siły koni. [...] Przychodzi moment decydujący. Wszystko dołącza do 8 pułku ułanów; wszyscy wyciągnęli szable i pistolety; sztab dywizji i sztab brygady; mały oddział 1 pułku ułanów, liczący może 30 jeźdźców. [...] pada jak grom komenda: »rozwiniętym galopem, hurra!«”. Jadący w roli szperacza przed prawym skrzydłem pułku (grzbietem wyżyny) adiutant pułku, ppor. Aleksander Krzeczunowicz oddaje szereg strzałów z pistoletu, rotmistrz Krzeczunowicz płazem szabli wprowadza swego przemęczonego deresza w cwał, i już pułk całym impetem rusza do szarży i w mgnieniu oka pokrywa odległość kilkudziesięciu zaledwie kroków, dzielącą go jeszcze od wroga.

Tej niezwykłej szarży nie wytrzymał nieprzyjaciel. Przyjął ja salwą z pistoletów, ledwie słyszalną wśród naszych gromkich »hurra« i natychmiast podał tyły”.

Sam bohater tej przedwieczornej szarży zapamiętał ją tak:

„Jak to bywa z wielkim napięciem nerwów – pamięć moja przestała działać z chwilą gdy zakomenderowałem: »Rozwiniętym galopem marsz-hurra«. Na więcej nie było czasu, bo nieprzyjaciel był już 50 kroków przed nami – a nie mogłem wcześniej rozwinąć pułku, aby cofająca się ława dziewiątaków nie przewróciła mi szyków. Pod purpurowo zachodzące słońce widoczność była zła. Co na ziemi, to było czarną masą – a przecież musiałem z sekundową dokładnością wycelować uderzenie pułku w sześciokrotnie przeważającą masę, aby to uderzenie było skuteczne. Pamiętam, że konia płazem szabli zmusiłem do galopu, bo nie reagował na ostrogi. [...] Pamiętam, że w chwili gdy ryknąłem Hurra! i mój dzielny »Alarm« zamiast skoczyć galopa stanął dęba – jedyną wadą tego zasłużonego sześciolatka było, że bał się papierów na ziemi i pyłu od uderzenia pocisków, w tym wypadku nieszkodliwych pistoletowych – wyprzedził mnie (co za bezczelność!) chorąży Geier. Odtąd galopowałem w tłumie jakby w transie i wcale nie zdziwiłem się gdy wiele lat później czytałem, że lord Cardigan, dowódca szaleńczej szarży lekkiej brygady pod Bałakławą, jeden szczegół tylko zapamiętał z całej szarży: że śmiał go wyprzedzić kpt. Nolan, któremu zresztą, zaraz po tym nietakcie, kula armatnia urwała głowę. [...] Nie potrzebuję zapewniać czytelnika, że szrża na czele całego pułku pułku w rozwiniętym szyku, wzorowo wyrównanym, była bezwględnie najpiękniejszą chwilą mojego życia. [...] Noc szybko zapadła, świecił księżyc jasny przed pełnią. Wydawało się, że to wszystko stało się w ciągu kilku minut, a musiała minąć chyba godzina od wyruszenia szarży”.

Bitwa była wygrana, ale kawalerii nie dano długo wypoczywać. Jeszcze tego samego dnia o północy ruszyła w pościg za nieprzyjacielem. W kampanii 8 Pułk Ułanów wziął jeszcze udział w zagonie na Korosteń. Na kwaterach w okolicach Korca doszła go wieść o rozejmie.

Po zakończeniu wojny, dla młodego, wsławionego w bojach dowódcy pułku, odznaczonego krzyżem Virtuti Militari, otwierały się perspektywy świetnej kariery wojskowej. Miał zamiar wstąpić do Wyższej Szkoły Wojennej. W marcu 1922 r. zmarł jednak jego ojciec Aleksander Krzeczunowicz. Kornel, jako generalny spadkobierca i wykonawca testamentu, musiał zdjąć mundur i zająć się odbudową zniszczonych Bołszowców.

Tu rozpoczął się ziemiański okres życia naszego bohatera. „Na 6000 hektarach ziemi nie było ani kawałka zdatnego do uprawy, bo biegło po niej 600 kilometrów bieżących okopów wzmocnionych głębokimi schronami i potrójnymi liniami drutów kolczastych. Po sześciu latach spędzonych w gwarze wojny i wesołego towarzystwa dobrych kolegów znalazłem się dosłownie w sytuacji pustelnika. – wspominał. Samotność po latach wojennego celibatu doskwierała. Kornel zaczął rozglądać się za żoną. Znane mu warszawskie Panny Kanoniczki poleciły jego uwadze pannę Helenę Lubieniecką z Zameczka Radomskiego. Wprawiony w kawaleryjskich bojach szarżą zdobywa pannę i 9 lutego 1927 r. bierze z nią ślub.

Zniszczony majątek wymagał wiele pracy. Trzeba było zasypać okopy, rozebrać linie zasieków zabagnione łąki zamienić na stawy rybne. Po pewnym czasie Kornel przystąpił do odbudowy zamku bołszowieckiego, na ruinach którego zdążyły już wyrosnąć grube brzozy. Rodziły się dzieci: w 1928 r. Jan, w 1929 r. Aleksander, w 1930 r. Andrzej (później znany dziennikarz Radia Wolna Europy i ambasador RP w Belgii oraz przy NATO).

Krzeczunowicz podtrzymywał kontakty z kolegami pułkowymi i z samym Pułkiem. Był członkiem koła byłych żołnierzy 8 Pułku Ułanów. Brał udział we wręczeniu Odznaki Pułkowej marszałkowi  Rydzowi-Śmigłemu. Podtrzymywał przyjaźń ze swym dowódcą frontowym pułkownikiem Henrykiem Brzezowskim. Pomagał mu m. in. w opracowaniu artykułu o bitwie komarowskiej (w papierach po gen. Brzezowskim zachowały się listy piane na kremowym papierze z nadrukiem: „Kornek Krzeczunowicz-Bołszowce”. W latach 1935-38 Krzeczunowicz był posłem na Sejm RP, gdzie czynnie zajmował się sprawami rolnymi.

Wojna 1939 r. zburzyła wszystko. Major rezerwy Krzeczunowicz nie został zmobilizowany do I rzutu Pułku, lecz pozostał w Ośrodku Zapasowym. Przedostał się później do Lwowa i stąd w 1940 r. przez Karpaty przeszedł na Węgry a stamtąd do Francji. Po klęsce Francji przedostał się do Anglii. Tam m. in. w latach 1941-1943 był polskim komendantem placu w Glasgow. Mało brakowało, by Kornel Krzeczunowicz po kampanii konnej odbył jeszcze kampanię pancerną. Był bowiem przewidywany na szef Kwatery Głównej 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka. Nie doszło jednak do tej nominacji.

Po zakończeniu wojny wybiera emigrację polityczną. Osiedla sie pod Londynem i ciężką praca zarabia na utrzymanie rodziny. Na emigracji ujawniło się nieoczekiwanie trzecie powołanie życiowe Kornela – pisarskie i historyczne. Zaczyna zbierać materiały do dziejów swego Pułku i rodziny. Jeszcze jako gimnazjalista ogłosił drukiem dwa tomiki przedruków swych felietonów z „Gazety Narodowej”: „Z Norwegii” i „Z Egiptu”. Byly to jednak zaledwie młodzieńcze wprawki pisarskie.

Dopiero po przejściu na emeryturę, mając 62 lata, mógł Kornel zająć się pisaniem. Długie godziny spędzał w czytelni British Museum. Wpierw zabrał się za spisywanie historii swego ukochanego Pułku, który przez 7 lat był jego najbliższą, choć przybraną rodziną. W swej książce starał się uzasadnić przyjęcie za datę powstania pułku rok 1784 i ciągłość jego polskich tradycji (choćby w szczątkowej formie) aż do 1918 r., kiedy stał się oddziałem w pełni polskim. Pisząc, jeszcze raz przeżywał wszystkie marsze i walki Pułku. Rozsyłał setki listów, indagując kolegów o rozmaite szczegóły. W papierach po gen. Brzezowskim zachowało się sporo listów z tego okresu, dotyczących przede wszystkim Komarowa. Monografia „Ułani Księcia Józefa 1784-1945” została w 1960 r. wydana przez londyńską firmę Bolesława Świderskiego. Prózc opisu autorskiego, zawiera liczne dokumenty, fotografie i szkice. W 1967 r. ppłk. Krzeczunowicz opublikował kolejną książkę, poświęcona postaci Leona Sapiehy, towarzysza broni i przyjaciela. W 1971 r. londyński „Veritas” wydał „Ostatnią kampanię konną”. Ta urocza, poczęta z ducha sienkiewiczowskiego książka, jest osobistym  wspomnieniem autora z przeżyć kampanii 1920 r., ukazanych na szerokim tle historycznym. To drugi (choć bez zaznaczenia) tom wspomnień autora. W 1973 r. natomiast, w tej samej firmie wydawniczej ukazał się I tom wspomnień Krzeczunowicza pt. „Historia jednego rodu i dwu emigracji”. Obydwa tomy są napisane gawędziarskim, rozwichrzonym nieco i pełnym dygresji stylem. Żywa narracja, niezwykłość opisywanych ludzi i wydarzeń, czynią tę lekturę fascynującą.

Ostatnimi większymi drukowanymi tekstami Kornela Krzeczunowicza byly dwie broszury: „Wspomnienia o generale Rozwadowskim” i „Księga 200-lecia dziejów Ułanów Księcia Jóżefa 1784-1984”. Zredagował również „Rodowody pułków jazdy polskiej 1914-1947” (Londyn 1983).

Do książek i broszur trzeba doliczyć jeszcze artykuły pisane do czasopism emigracyjnych, szczególnie do wychodzącego w Londynie kwartalnika historycznego „Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej”. Ppłk Krzeczunowicz na pocz. lat 80. ub. wieku był redaktorem tego czasopisma.

Starość stała się okresem szczególnej aktywności Kornela Krzeczunowicza. Prócz absorbującej pracy pisarskiej, wiele czasu poświęcał wówczas na działanie w Kole Pułkowym i rozmaitych stowarzyszeniach emigracyjnych. Jeździł po Europie, odwiedzając dawnych towarzyszy broni i przyjaciół. W ostatnich latach swego życia często odwiedzał Polskę, zadziwiając przyjaciół i krewnych wigorem oraz żywotnością.

W Londynie spotykał się z przybyłymi z Kraju rodakami. Prof. Jacek Woźniakowski, w 1939 r. podchorąży 8 P. Uł., zanotował w swych „Zapiskach kanadyjskich”: „Trzydziesta rocznica wybuchu wojny, ku chwale oręża polskiego obchodzona w Albert Hall. [...] W loży naprzeciw sceny – generał taki... ambasador taki... [...] Po drugiej ręce siedzi siwy, delikatny, uczony pan, który dowodził ongiś najsławniejszą szarżą mojego pułku, a teraz pisze w Londynie historię polskich Ormian”.

W 1983 r., mając dziewięćdziesiątkę na karku, Kornek Krzeczunowicz poprowadził z Londynu pielgrzymkę kawalerzystów do Wiednia, na obchody 300. lecia odsieczy wiedeńskiej. Było to  jego ostatnie dowodzenie kawaleryjskie w życiu.

Ja zaś zaznałem od niego wiele życzliwości. Na początku lat 80. jako młody student, zafascynowany historią kawalerii, wysłałem list pod londyński adres Kornela Krzeczunowicza. Nieoczekiwanie wywiązała się między nami ożywiona korespondencja. Nie czułem zupełnie dzielącej nas  67. letniej różnicy wieku. Pułkownik pisał cierpliwie i życzliwie obszerne listy o wielu sprawach, nie tylko kawaleryjskich. Pytał m. in. czy nie mógłbym odnaleźć we Lwowie wspomnianego tu wcześniej obrazu Juliusza Kossaka „Szarża Pułku Jazdy Wołyńskiej w bitwie pod Iłżą i zainteresować oficjalne instytucje w Kraju jego odzyskaniem. Obraz Kossaka został przed wojną złożony w depozycie w Muzeum Lubomirskich we Lwowie, będącym integralną częścią Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. 

20 czerwca 1985 r. udało mi się spotkać osobiście z Pułkownikiem w Londynie. Przyjechałem tu na koncerty wraz z Krakowskim Chórem Akademickim UJ, w którym wówczas czynnie śpiewałem. Dotarłem metrem w pobliże uroczego wiktoriańskiego domku (4 Thanet Court, Queens Drive), w którym mieszkał blisko 91. letni wówczas płk. Krzeczunowicz. Rozmawialiśmy długo o sprawach kawaleryjskich. Pułkownik był w rozmowie bardzo serdeczny. Ofiarował mi na koniec kilka swoich książek. Na karcie „Ostatniej kampanii konnej” napisał drżącą ręką dedykację: „Drogiemu krakowianinowi wdzięczny autor Kornek Krzeczunowicz”. Pułkownik do dziś pozostał w mej wdzięcznej pamięci. Wracam też często do lektury jego książek. „Ostatnia kampania konna” jest na szczęście od niedawna łatwiej dostępna. W 2013 r. wznowiło ją podwarszawskie wydawnictwo LTW.

 

Nota jest zmienioną nieco wersją mego wspomnienia „Kornel Krzeczunowicz. Żołnierz – Rolnik - Pisarz”, ogłoszonego 22 stycznia 1989 r. na lamach tygodnika katolickiego „Ład”

Zobacz galerię zdjęć:

Portret Kornela Krzeczunowicza z czasów emigracji w Londynie
Portret Kornela Krzeczunowicza z czasów emigracji w Londynie Obwoluta londyńskiego "Ostatniej kampanii konnej Karta tytułowa londyńskiego wydania "Ostatniej kampanii konnej" Dedykacja która autor wpisał mi w 1985 r. w Londynie, na karcie swej "Ostatniej kampanii konnej" Okładka krajowego wydania "Ostatniej kampanii konnej"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości