Niuta Tajtelbaum (1936), Wikimedia Commons
Niuta Tajtelbaum (1936), Wikimedia Commons
Krispin Krispin
1333
BLOG

Bohaterowie pilnie poszukiwani

Krispin Krispin Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

Bohater to ktoś. Bohater to gość. To figura. Ale nie retoryczna. Można mu postawić pomnik. Można o nim pamiętać. Może być dla kogoś wzorem. O, to ważne. Może stać się przykładem, wzorcem do naśladowania. Może być natchnieniem... do walki, wytrwałości, męstwa... Jak Leonidas... albo Konrad Wallenrod... albo Piłsudski... Nie, Piłsudski nie – mówi profesor Friszke. Twierdzi, że to zakłamana postać i będzie nam tę postać obrzydzać, podobnie jak obrzydzał i zniesławiał Brygadę Świętokrzyską AK, i w ogóle Żołnierzy Wyklętych. „Oni już tak mają” – jak pisze pewien bloger. Nie o żołnierzach pisze, ale o nich – o popaprańcach i profesorach specjalnej troski. Niczym początkujący palacze, często plują. Mówią, że dla naszego zdrowia plują. Mojego na pewno nie. Zresztą, dziś pluć nie kazano. W dobie tej-tam nawet piłkarze rzadziej plują na murawę. Może czas też wpłynąc w tej kwestii na profesorów?


Młodzi ludzie potrzebują wzorców do naśladowania, nie krytyków. (John Wooden)


Kto jest wzorcem, i to wzorcem godnym naśladowania? Bohater jak najbardziej. Tylko kto jest bohaterem? Jaruzelski czy Kukliński? Jakby to... ten... tego... Nie wiesz? Może oglądasz za dużo telewizji? Albo nie te programy? A może za młodu Ci nie powiedziano? To zawsze da się naprawić. Pod warunkiem, że umiesz czytać. Jeśli umiesz czytać, to nawet kucharzem dobrym możesz zostać. Pod warunkiem, że masz dobre książki kucharskie. A jak masz złe? Nie wystarczy umieć czytać, ale trzeba też myśleć. Myśleć i wyciągać wnioski. Wiedza i mądrość to jest to samo (piszę o tym więcej tutaj: W poszukiwaniu cnoty). Mądrość to coś więcej...


Szatański plan komunistów, żeby uśmiercić naszego bohatera i wydrzeć go z naszej pamięci, na szczęście nie został doprowadzony do końca. Stało się inaczej, niż chcieli mordercy. Pan major wrócił w należnej mu chwale[1]. (Krzysztof Szwagrzyk, wiceprezes IPN)


Chodzi oczywiście o majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” (o którym pisałem w tekście >>> Żołnierze Wyklęci: Obronić Łupaszkę). Mordercy „już tak mają” – chcieliby, żeby o ich ofiarach zapomniano i nigdy do nich nie wracano. Sprawa zamknięta. Żołnierze Wyklęci mieli wylądować na śmietniku historii – to dlatego niektórzy dostają teraz histerii, kiedy zamordowani, jeden po drugim „zmartwychwstają”. Piszę oczywiście w cudzysłowie, bo chodzi o ich zmartwychwstanie w naszej pamięci (w pamięci niektórych żyją nadal, więc tam nie musieli powstawać z martwych), przywrócenie im dobrego imienia, o docenienie i uczczenie ich wysiłku, poświęcenia, niezłomnej wiary, odwagi, determinacji, męki...

W swoisty sposób „zmartwychwstał” również rotmistrz Witold Pilecki. Był, jest i zapewne pozostanie niekwestionowanym liderem wśród naszych bohaterów. Trudno znaleźć jakąkolwiek plamkę na jego życiorysie. Ale... jak zwykle, znalazły się osoby, którym to wadzi, którym to nie w smak, którym to nie pasuje do ich „narracji” (jak się dziś ładnie nazywa kłamstwa i mataczenie), a właściwie do ich życzeniowej wizji naszej historii, do ich poprawionej (lewą ręką) historii Polski. Oni starają się coś znaleźć. Jeśli nie znajdą plamki na rękawie, to przyszyją dodatkowy rękaw i wtedy już da się wykazać wiele plam. Pam, pam, mamy wiele plam... „Oni już tak mają”. Jak fakty mówią co innego, tym gorzej dla faktów. Trzeba zmienić fakty. Żeby pasowały do lewej teorii z lewej ręki. Zmiany są korzystne. Tylko krowa nie zmienia zdania.


Nie ma postępu bez zmiany, choć nie każda zmiana jest postępem. (John Wooden)


Zmiana prawdy na kłamstwo nie jest postępem. Zmiana uniwersalnych wartości chrześcijańskich na jakieś nieokreślone „wartości europejskie” też nim nie jest. Zmiana dobra na zło (choć nazywane dobrem lub nawet większym dobrem) również trudno nazwać postępem. Trzeba wiedzieć co, lub kogo, warto naśladować. Rotmistrz Pilecki posiadał książkę „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza Kempisa (lub z Kempen - jak kto woli). Mówił żonie i córce (której podarował tę książkę), że dodaje mu siły. Naśladować Jezusa? Czyli co robić? Może warto się nad tym zastanowić. Pilecki po ucieczce z Auschwitz tak pisał o tym, czego doświadczał na wolności, wśród tych, którzy niby walczyli o to samo co on:


Jakie wrażenie odniosłem nie wśród tych najlepszych, lub najgorszych, lecz w ogóle w całej masie ludzkiej, po powrocie do życia na ziemi. Czasami wydawało mi się, że chodząc po wielkim domu, otworzyłem nagle drzwi do jakiegoś pokoju, gdzie są same dzieci... „aaa! dzieci się bawią...”. Tak, był przeskok zbyt wielki w tym, co dla nas było ważnym, a co za ważne uważają ludzie, czym się kłopoczą, cieszą i martwią. (rtm. Witold Pilecki, Raporty z Auschwitz)


„Dzieci się bawią”... niektóre okrutnie i bezmyślnie. Niektórzy dorośli źle się bawią. Nie dlatego, że są dziecinni. Dlatego, że świadomie chcą szkodzić. Dlatego, że myślą o sobie, a nie o Polsce, o dobru, o sprawiedliwości, o prawdzie. „Andrzej Friszke w politycznym i polemicznym zapale zapomniał o pewnej kwestii elementarnej. Otóż obowiązkiem historyka jest dążenie do prawdy i głoszenie prawdy” – powiedział niegdyś polski historyk Paweł Wieczorkiewicz. Powiedział to dość dawno (zmarł ponad 11 lat temu), a mimo to prof. Friszke wciąż podbija stawkę, racząc nas nowymi, żałosnymi wynurzeniami. Nie udało mu się osiągnąć pozycji niekwestionowanego eksperta, wyroczni i autorytetu ponad podziałami. Widać, że trudno mu się zadowolić jedynie etatem koncesjonowanego eksperta Gazety Wyborczej – chyba już do śmierci... jej lub jego. To nie są bohaterowie z mojej bajki.

Pamiętam, że w czasach, gdy uczęszczałem jeszcze do szkoły podstawowej, co chwila była jakaś rocznica, związana z drugą wojną światową. Wojna trwała prawie 6 lat, więc nic w tym dziwnego, że „co chwila była jakaś rocznica”. A to ci tu, a to tamci tam... W końcu to ucichło i przestano o tym mówić tak często. Pozostało świętowanie rocznic wybuchu i zakończenia wojny. Zajęci swoimi sprawami, pochłonięci Solidarnością, stanem wojennym i późniejszymi przemianami jakoś przeoczyliśmy ten fakt. Czy to wynik przypadku? Czy to dlatego, że zajęliśmy się rzeczami bieżącymi, ważniejszymi? Czy „takie po prostu jest życie”? Czy może ktoś świadomie wyciszył ten wątek?

Przez „przypadek” Polacy walczyli na niemal wszystkich frontach tej wojny, więc siłą rzeczy kiedy mówiło się o rocznicach, zawsze w tle byli żołnierze w polskich mundurach. Ale nie takich mundurach jak trzeba - w mundurach armii Andersa, mundurach dywizji pancernej Maczka, w mundurach skoczków spadochronowych Sosabowskiego... w mundurach z opaską AK na sercu, w mundurach Żołnierzy Wyklętych...


Kiedyś uważałem, że Żołnierze Wyklęci są stałym, niezmiennym już elementem naszej polskiej świadomości historycznej. Miałem też przekonanie, że są to tak ważne autorytety dla młodzieży – i już na zawsze nimi pozostaną. I na naszych oczach dzieje się coś niepokojącego. Widać niezwykle silny, różnorodny w formach atak na Żołnierzy Wyklętych. Próbuje im się przypisać jakieś haniebne, niegodne czy kryminalne czyny. Za wszelką cenę chce się z nimi zrobić to, czego nie udało się zrobić nawet komunistom. Spowodować, żeby społeczeństwo polskie uwierzyło, że to byli pospolici przestępcy, którzy walczyli w lasach tylko dla swoich małych celów. Przyczyn takich postaw jest wiele, ale na pewno nie ma jednego, spójnego programu i pomysłu, jak wiedzę o tych wyjątkowych ludziach w Polsce udokumentować i przekazać, tak żeby była powszechna i trwała. To są zarówno działania edukacyjne, jak i medialne. To również brak dobrych filmów, które mogłyby w Polsce i na świecie mówić o naszych Żołnierzach Wyklętych[2]. (Krzysztof Szwagrzyk, wiceprezes IPN)


Powstają wprawdzie filmy, ale nie są to zwykle produkcje do końca udane i prezentujące wysoki poziom artystyczny. Nawet postać tak nietuzinkowa i niezwykła jak rotmistrz Pilecki nie doczekała się należnego upamiętnienia – co przyznają nawet ludzie obcy, którzy dowiedziawszy się, że ktoś taki istniał, zachodzą w głowę, dlaczego dotąd o nim nic nie słyszeli. Dlaczego „Raporty Pileckiego” z Auschwitz opublikowano dopiero po przeszło pięćdziesięciu latach? Dlaczego nie każdy w Polsce zna ich treść? Czy nasi aktorzy wolą jednak grać UB-ków? Wczuwać się w ich „skomplikowaną psychikę”, „pochylać” nad tragizmem ich wyborów, „doceniać” poświęcenie w utrwalaniu „władzy ludowej”, doszukiwać się pozytywów, nie wykluczać, kochać „jak brata”? Pamiętajmy, że miłość jest ślepa.

Prócz takich jak wspomniany już profesor, prócz środowisk lewicowych (od dziesięcioleci przeciwnych środowiskom patriotycznym), prócz nieustającej w tych działaniach Gazety W., zaczynają nas pouczać w kwestii naszej historii także figuranci... pardon, figury (w odróżnieniu od pionków, do których zaliczam obecną opozycję totalitarną) zza granicy (lub „z zagranicy” – jak kto woli). Ostatnio szef białoruskiej dyplomacji wspomniał o polskiej „heroizacji nazizmu i przestępców wojennych”[3]. Człowiek ten uważa za niestosowny pomysł uczczenia bohaterów [w naszym mniemaniu], których u nich (jak podkreśla: „całkowicie zasadnie”) uważa się za przestępców. Od dawna uważam, i powtarzam do znudzenia, że jedyną rzeczą, której nam brakuje jest WIEDZA. Tę wiedzę czerpiemy przede wszystkim ze źródeł historycznych, ale także – i trudno się temu dziwić – z masmediów.

Dlatego tak zbulwersowała mnie wiadomość o tym, że Spielberg kręci film. Nie tyle, że kręci – bo przecież reżyser zawsze kręci – ale... o kim dziś kręci. Otóż będzie kręcić o Niucie Tajtelbaum, a scenariusz powstaje na podstawie książki Judy Batalion „The Light of Days: The Untold Story of Women Resistance Fighters in Hitler’s Ghettos”, wydanej w... tym miesiącu i promowany na pierwszej stronie „The New York Times – Sunday Review”. Jest to podobno „arcymistrzowski portret młodych żydowskich kobiet, które walczyły w ruchu oporu podczas II wojny światowej" (z recenzji "Publishers Weekly"), zawierający „spektakularne historie (...) [autorka] przedstawia obiektywny pogląd na wydarzenia z przeszłości, które są zbyt szybko zapominane” (Kirkus Revievs). Jak widać nie tylko my pilnie poszukujemy bohaterów w naszej nie tak odległej jeszcze przeszłości. Autorka książki również, a jej esej rozpoczyna sensacyjna historia Niuty.


W roku 1943 Niuta Teitelbaum weszła do mieszkania gestapowców przy Chmielnej w centralnej Warszawie gdzie natknęła się na trzech nazistów. 24-letnia Żydówka, przed wojną studentka historii na UW, była zapewne w charakterystycznym przebraniu chłopki, z chustą splecioną wokół blond włosów z warkoczami. Zarumieniła się, uśmiechnęła się, a potem wyciągnęła broń i zaczęła strzelać. Dwóch gestapowców zginęło, jeden został ranny. Niuta jednak nie odpuściła. W lekarskim fartuchu weszła do szpitala, w którym leżał ranny, i zabiła zarówno nazistę, jak i pilnującego go policjanta[4].


Nie ma niczego złego w poszukiwaniu bohaterów. Lecz czasem jest to niczym poszukiwanie „zaginionej Arki”. Zaginionej na pewno, ale czy na pewno Arki? W zacytowanym fragmencie widzimy samotną Niutę, która bez żadnej pomocy, niczym komiksowa SuperWoman, wkracza do mieszkania (a może nawet przenika przez drzwi, kto wie) i zabija trzech nazistowskich gestapowców (nie mylić z niemieckimi gestapowcami)... pardon, dwóch, bo trzeciego dobija w szpitalu. To jak ze scenariusza filmu kryminalnego, albo IV część „Ojca Chrzestnego” Coppoli. A jak było naprawdę?


W swych wspomnieniach o Niucie Tajtelbaum, ps. „Wanda”, zachowanych w Archiwum Żydowskiego Instytut Historycznego, Jerzy Duracz twierdzi: „myśmy zlikwidowali w mieszkaniu na ulicy Chmielnej, trzech gestapowców żydowskich. W akcji tej brała udział Wanda. Kiedyśmy wtargnęli do mieszkania, oni zaczęli się prosić: jesteśmy Żydami. Na to Wanda odpowiedziała: Ja też jestem Żydówką, ale wy jesteście zdrajcami i dlatego zginiecie"[4].


Podobną relację Jerzego Duracza zamieszczono w pamiętniku Wiery Gran pt. Sztafeta oszczerców. Autobiografia śpiewaczki (Paryż 1980), na s. 198: „wykonaliśmy wyrok [...] na trzech żydowskich gestapowcach (mieszkali na ulicy Chmielnej)”. A więc nie jest to coś nieznanego. Czemu ten wątek został pominięty w „silnie nacjonalistycznej” narracji o PPR-GL obowiązującej w PRL? Czemu nie wyszedł na jaw w ostatnich 30 latach?[4]


Przypomina mi się zestawienie dwóch narracji o tym samym zdarzeniu, które analizowałem w swoim artykule: Jak znany Śpiewak falsetem śpiewał, czyli kto walczy z prawdą. Zarówno tu jak i tam rzeczywistość i „rzeczy-wistość” dzieli morze Czerwone. Dlaczego morze i dlaczego czerwone, nie muszę chyba wyjaśniać. Ale w świat pójdzie przekaz książkowy (może wkrótce także poparty filmem znanego reżysera), będą akcje promocyjne, będą wykłady, będą kolejne tłumaczenia (na portugalski, czeski, fiński, francuski, niemiecki, hebrajski, polski, rosyjski, hiszpański, szwedzki, litewski, turecki, rumuński, ukraiński, włoski) i... żadne tłumaczenia już nie pomogą. Przygody Niuty Teitelbaum staną się w przyszłości materiałem edukacyjnym o holokauście, który jednak źle świadczy o stanie edukacji dnia dzisiejszego.

„Czy nastąpi korekta obrazu co do akcji na Chmielnej?” Nie ma co na to liczyć. „New York Times” nie zamierza drukować sprostowania. A książkową „narrację” potwierdzili już: Wojciech Karpieszuk z Gazety W. (potwierdzając, że jest prawdziwa i rewelacyjna) oraz prof. Jacek Leociak, związany z Centrum „Badań” nad Zagładą. Tylko patrzeć jak prawdziwość tej historii potwierdzi także Barbara E. oraz Jan G. (może napiszą książkę „Dalej jest Niuta”), albo nawet sam nadredaktor Adam M. Wszyscy – jak zwykle – zaśpiewają na tę samą Niutę... pardon, nutę. Po takich głosach przyjdzie nam chyba spalić archiwa, żeby nie psuć tak pięknego świętowania „prawdy” w dzień.

I tylko gdzieś... gdzieś daleko, może nawet za siedmioma górami i siedmioma rzekami, coś... jak zepsuty dzwon, może w kościele na kresach świadomości... dzwonić będzie... jak pytanie: co by było, gdyby to polski bohater narodowy zastrzelił „trzech gestapowców żydowskich”? Czy przypadkiem nie byłby to czyn antysemicki? Znamy przecież dobrze takie przypadki, prawda? A może nie znamy? Jak możemy być dumni z polskich bohaterów, skoro tak niewiele o nich wiemy? Przez to nie potrafimy docenić tego, co dla nas zrobili, nie potrafimy uczcić tych, „którzy swoją postawą po stokroć sobie na to zasłużyli”...


[1] Prof. K. Szwagrzyk o „Łupaszce”: Stało się inaczej niż chcieli mordercy..

[2] Krzysztof Szwagrzyk: Toczymy samotną walkę 

[3] Szef białoruskiej dyplomacji o polskiej „heroizacji nazizmu”. Poszło o Wyklętych 

[4] Przygody Niuty Tajtelbaum. Historia czy hagiografia?

Krispin
O mnie Krispin

Jestem Polakiem. Jestem chrześcijaninem. Czy tak samo, czy bardziej? Jestem osobą myślącą. To ja, Krispin z Lamanczy. PS. Nie wierzę w przypadki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura