Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
1306
BLOG

Krytyka wystraszonego rozumu. Odpowiedź Sergiuszowi Kowalskiemu

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 6

 Sergiusz Kowalski napisał tekst o tym, że popieramy Jarosława Kaczyńskiego, bo nie chcemy poprzeć „mniejszego zła”, czyli Platformy Obywatelskiej. Napisał, że jesteśmy  „konsekwentni w zwalczaniu PO i oddemonizowywaniu PiS bez względu na konsekwencje”. Jedno i drugie jest nieprawdą, co tłumaczy, dlaczego Kowalski na poparcie swojego ataku nie potrafił znaleźć potwierdzeń w naszych słowach, uciekając się do własnych domysłów, sfałszowanych cytatów i pokrętnej logiki.   

Polemizuje się z odmiennymi opiniami. Kowalski natomiast przekroczył granice kłamstwa. Jeśli odpowiadamy, zamiast zażądać serii sprostowań, to tylko dlatego, że tekst został wydrukowany na moment przed ciszą wyborczą. Dziękujemy za coraz bardziej wyrafinowane wysiłki naszych kolegów i koleżanek z „Gazety Wyborczej”, żeby namówić nas na przedwyborczą jedność poglądów, ale ani bezdyskusyjne poparcie dla Platformy Obywatelskiej nie jest jeszcze żadnym poglądem, ani nie są nimi przekręty Kowalskiego. No i nie da się chyba zmusić kogoś do poparcia Platformy, zapisując go do obozu Kaczyńskiego… Choć można się bać Kaczyńskiego i wzmacniać go jednocześnie nami… Ale nie należy. 

  

Owszem na przestrzeni lat zdarzały się w naszym, sporym przecież i rozdyskutowanym, środowisku głosy pozytywne na temat Kaczyńskiego, zawsze uzasadniane poczuciem solidarności z jego elektoratem, pełnym ludzi sfrustrowanych i wykluczonych. Ale także w tych i wszystkich pozostałych wypowiedziach stosunek ludzi „Krytyki Politycznej” do działalności obozu Kaczyńskiego był jednoznacznie negatywny. Autor tekstu Sojusznicy z lewej („Gazeta Wyborcza”, 6 października 2011) zauważa wprawdzie, że „nie wszyscy w KP mówią tym samym głosem, bo nie ma tam dyscypliny”, co na jego rozum oznacza „wspólnotę antypatii”. Nie przeszkadza mu to jednak cytować wyłącznie tych fragmentów naszych wypowiedzi i publikacji, które podepnie do swojej tezy o naszej „nienawiści” do liberalizmu, „pogardzie” dla mainstreamu, obojętności wobec patologii rządów PiS i „odrzucaniu liberalnego status quo”. Kowalski wprost manipuluje wypowiedziami – gdy Kazimierze Szczuce przypisuje wypowiedź, która faktycznie była… zadanym jej pytaniem dotyczącym znużenia Polaków duopolem PO-PiS. Kowalski zapisuje Agnieszkę Graff do obozu ignorującego zagrożenie Kaczyńskim, choć przed wyborami prezydenckimi podpisała, razem z innymi członkami naszego środowiska, przedrukowany natychmiast przez „Gazetę Wyborczą” list przestrzegający wyborców przed… zagrożeniem Kaczyńskim.

Następnie Kowalski insynuuje najbardziej absurdalne tezy Kindze Dunin, cytując zupełnie bez związku jej tekst o tym, że współczesna demokracja nie radzi sobie z globalnym kapitalizmem, nierównościami i płynącymi z tego problemami społecznymi (zanik więzi, tkanki moralnej, przestępczość, terroryzm). Kowalski twierdzi, że tak naprawdę jest to zawoalowana krytyka Polski pod rządami PO. W związku z tym autor odnosi „przedwyborcze wrażenie, że nie przeszkadzałaby jej zmiana na PiS”. Niezbyt kontrowersyjna diagnoza problemów współczesnej Europy, której częścią jest Polska, okazuje się „obiektywnym” wsparciem Jarosława Kaczyńskiego. Ciekawa to logika u kogoś, kto sam przypisuje nam „próbę heglowsko-marksowskiej dialektyki”. Na marginesie, przypominamy Kowalskiemu, że taktyka rzucania oszczerstw i jednocześnie zarzucania tego innym, to filozofia samego Kaczyńskiego, więc niech się Kowalski lepiej nie ima takich metod, bo łatkę sojusznika Kaczyńskiego, którą przyszykował dla nas, przylepi sobie sam.
 

Kowalski twierdzi, że KP „ignoruje węgierskie zagrożenie”, tzn. PiS-owskie marzenia o powtórce sukcesu Orbana nad Wisłą. O Węgrach Orbana pisaliśmy jednoznacznie, że tamtejszego projektu nie da się bronić z żadnej strony oraz że część liberalnych publicystów popełnia błąd, przypisując węgierskiemu przywódcy jakikolwiek populistyczny „solidaryzm”. Michał Sutowski napisał niedawno [], że największe zagrożenie płynące z miłości Kaczyńsko-węgierskiej to nie tyle sny i marzenia prezesa PiS, co pracowite, systematyczne naśladownictwo – tworzenie własnych mediów, niezależnych kanałów dystrybucji i komunikacji, sieci „społeczeństwa politycznego” pod patronatem lokalnych proboszczów, etc. My nie ignorujemy „zagrożenia węgierskiego”, my twierdzimy że histeryczne moralizowanie i piętnowanie „faszyzmu” wroga nie pomaga, a na pewno nie wystarcza, jeśli ów polityczny wróg zaczyna zdobywać poparcie połowy społeczeństwa.  

  

Sergiusz Kowalski cytuje Monikę Strzępkę, której nie odpowiadało  medialne gnojenie Anny Fotygi, faktycznie przekraczające nieraz granice przyzwoitości. Wyciąganie stąd wniosku, że KP popiera albo chociaż toleruje wizję polityki zagranicznej PiS, to kolejna bzdura w tekście Kowalskiego. Wieńcząca całość wywodu o „obiektywnym” wspieraniu PiS. 

  

Nie trzeba być badaczem dyskursu publicznego, żeby zrozumieć, co w wywiadach dla „Wprost” i „Polski the Times” mówił Sławomir Sierakowski: „PiS przekroczył wszystkie możliwe granice populizmu”, „PiS osiągnęło taki poziom szaleństwa, że nie potrafi już udawać wrażliwości społecznej”.

  

Gdy wszyscy jeszcze klęczeli, na portalu „Krytyki” ukazywały się teksty zebrane potem w książce Żałoba, demaskującej początki szaleństwa posmoleńskiego, za którą niemal cała polska prawica hurtem uznała nas za zdrajców ojczyzny.

  

Objawem naszej ślepej nienawiści do „salonu” nie było chyba otwarte poparcie premiera i rządu we wszystkich możliwych mediach w sprawie najważniejszej z reform, czyli sensownych zmian w OFE („Niech się Rostowski nazywa jak chce, ale kiedy prezentuje rozwiązania, które są socjaldemokratyczne, lewica się nie będzie martwić jego etykietką”, „Nieuczciwie byłoby na moim miejscu udawać, że się tej zmiany w PO nie dostrzega, choć ani nie czyni ona z Platformy partii lewicowej, ani ze mnie wielkiego entuzjasty rządu Donalda Tuska. W stosunkach polsko-rosyjskich, reformie emerytalnej, w niektórych propozycjach dotyczących służby zdrowia – choćby w ograniczeniu wpływów działalności koncernów farmaceutycznych przez zmiany w systemie refundowania leków – rząd podejmuje decyzje, które na jego miejscu podjęłaby ekipa socjaldemokratyczna” - to z rozmowy Sierakowskiego z Igorem Janke dla „Rzeczpospolitej”). Nie wahaliśmy się wziąć udziału w rządowym Europejskim Kongresie Kultury, co posłów Prawa i Sprawiedliwości i publicystów prawicy wprawiło w gorączkę i wywołało wysypkę tekstów w „Rzeczpospolitej”, równie sympatycznych i prawdziwych jak ten Kowalskiego. Tam z kolei robimy za „sojuszników Platformy”…

  

W odróżnieniu od niektórych publicystów „głównego nurtu” (których krytykujemy, ale nimi nie pogardzamy, gdyż od początku zwalczaliśmy ostentacyjną „antysystemowość” jako jałowy i przeciwskuteczny gest) nie uważamy własnych czytelników za kretynów. Jesteśmy przekonani, że nasza działalność wydawnicza, publicystyczna, artystyczna daje naszym odbiorcom i sympatykom czytelny sygnał, co uznajemy za mniejsze zło, większe zło i większe dobro w polityce. Zamiast ograniczać się do moralizowania i histeryzowania na temat polskiego Weimaru i faszystów u bram staramy się zrozumieć, jakie czynniki doprowadzą do sytuacji, w której nie tylko margines katolickich fundamentalistów, ale 30 procent wyborców gotowych jest głosować na Jarosława Kaczyńskiego. Także po to, żeby Sergiusz Kowalski i mądrzejsi od niego nie musieli przed każdymi wyborami wzywać ciągle do tego samego, czyli popierania Platformy ze strachu przed Kaczyńskim. Po tylu latach i sześciu kolejnych wyborach, nieskuteczności tej histerii nie należy nadrabiać, dokładając jedynie oszczerstwa wobec tych, którzy tę nieskuteczność obnażają, ale pójść wreszcie po rozum do głowy i zrobić coś, żeby populiści nie mieli tak łatwego żeru w sporej części społeczeństwa.

  

W dalszym ciągu uważamy, że nic tak nie sprzyja populistom jak letarg społeczny, brak aktywnego uczestnictwa, miałkość nieistotnych konfliktów politycznych zastępująca pluralistyczny spór racji i scedowanie szans wyborczych na ręce niczym nie ograniczonych speców od marketingu. Martwienie się tylko o to, co zrobią Polacy w ostatniej chwili, gdy przychodzi do wrzucenia kartki wyborczej to jak proszenie się o szybszą lub późniejszą porażkę. Obnażanie zła populizmu bez odważnej refleksji na temat jego źródeł, jak widać nie załatwia sprawy, skoro zagrożenie nie znika. W jednym się na pewno i od zawsze możemy zgodzić: dopuszczenie Kaczyńskiego do władzy oznacza w najlepszym razie zmarnowane lata dla Polski, a w najgorszym bezwstydne zawłaszczenie instytucji publicznych przez ludzi  niemądrych i nieodpowiedzialnych. Niech każdy wyciągnie z tego swoje wnioski w czasie wyborów, ale także po nich. Najlepiej takie, żeby nie trzeba było za cztery lata apelować znowu o to samo, czyli jak nie dopuścić Kaczyńskiego do władzy. Jeśli to jest maksimum możliwości polskiej polityki, to szkoda Polski.

  

Redakcja „Krytyki Politycznej”

  

Tekst ukazał się na portalu www.krytykapolityczna.pl

 

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka