Mistrz pługa Mistrz pługa
2810
BLOG

Lockdown tak, wypaczenia nie! - nowy epizod 'Wspomnień z przyszłości'

Mistrz pługa Mistrz pługa Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 44

Elsa von Fernsehen podeszła do okna, które rozciągało się na całą długość jej gabinetu. Ze złożonymi na piersiach rękami patrzyła nieruchomo wypatrując znajomych kształtów biurowców na przeciwko. Okno skrzyło się fantazyjnymi wzorami mrozu, mimo iż, jak gorzko pomyślała, był już pierwszy marca. Bye bye globalne ocieplenie. Wiatr sprawiał, że padający dużymi płatkami śnieg lepił się do szyby dodatkowo blokując widok. Elsa mimo iż ubrana była w termoaktywną bieliznę z merynosów, którą normalnie ubierała tylko w czasie wypadów na narty w Alpy, zadrżała. Ogrzewanie było co prawda ustawione na maksymalną wartość, ale ponieważ działało równie dobrze jak Strategia Lizbońska, w dużym pomieszczeniu było odczuwalnie zimno. Wiedząc że nowoczesne ogrzewanie w budynku szwankuje, ubrała się przezornie też w ciepły, długi i obcisły sweter z ręcznie wyczesywanego przez nieletnich kaszmiru w kolorze écru. Co trzeba przyznać Elsa miała czyste sumienie. Nie wiedziała jak powstał jej sweter, a zapłaciła za niego wystarczająco dużo, by wszyscy zatrudnieni w jego produkcji zarobili nawet niemieckie stawki. O takim wynagrodzeniu, podobnie jak o Elsie, wytwarzające jej sweter dzieci i kobiety w dalekim Kaszmirze całe szczęście nigdy nie słyszały. Świat mógł niezakłócenie brukować swoją drogę do globalnego szczęścia.

Dla von Fernsehen ten sweter z eleganckiego markowego butiku był czymś w rodzaju nowoczesnej zbroi. Wiedziała, że podkreślał gasnące zalety jej sylwetki. Kto powiedział, że pani prezydent musiała wyglądać równie nieatrakcyjnie jak większość polityków, z większymi lub mniejszymi brzuchami wylewającymi się zza nierzadko całkiem niewidocznych pasków.

Europa u jej stóp pokryta była śniegiem, cała była biała. Jeden z niemieckich dzienników chcąc również o niespodziewany atak zimy obwinić von Fernsehen, dał na okładkę zdjęcie narciarzy brnących przez zamieć przed bramą Brandenburską z takim właśnie tytułem:

“Europa jest cała biała!

Co na to von Fernsehen?”

Elsa odpowiedziała błyskawicznie. Błyskotliwie odparła, że Europa wcale nie jest cała biała. Pogłoski jakoby Europa była biała były teorią spiskową, która jest nie do przyjęcia w Unii.

Cała postępowa Europa w poparciu Elsy zawyła głośniej niż smagające Europę wichry.

Niemiecki dziennik nie tylko musiał przeprosić Elsę, ale także zmienić skład zarządu. Okazało się bowiem, że cały był… biały.

O ile jednak von Fernsehen mogła odbielić media, wobec potęgi żywiołu natury była bezsilna. Niczyje wysiłki nie mogły uratować zaplanowanego na ten tydzień już dwa lata wcześniej, szczytu klimatycznego na Malediwach.

- W tych trudnych czasach gdy globalne ocieplenie zagraża lodom Arktyki, gdy małe foki topią się nie mogąc znaleźć lodu na którym mogłyby odpocząć… - prawie bezgłośnie powtarzała z pamięci przemówienie, które miała tam wygłosić.

Na szczycie, który miał być miłym odpoczynkiem od marcowych deszczy Europy, a który się nie odbył, gdyż żaden z prywatnych odrzutowców w obecnych warunkach nie mógł się wydostać nawet z hangaru na zamarznięte pasy startowe. Twórcy Learjetów zaprojektowali je bardzo elegancko i wygodnie jednak teraz cała ich flota w Europie, a nawet w Kanadzie i północnych Stanach, stała bezużyteczna, niczym alianckie lotnictwo w trakcie ofensywy w Ardenach.

To Bestia ze wschodu raz złapawszy Europę nie zamierzała odpuścić.

Cóż za trafna nazwa - pomyślała z irytacją Elsa - ze wschodu. Wszystko co było związane ze wschodem przyprawiało ją o migrenę. Zaczęła wyliczać - Europa Wschodnia, Bliski Wschód, Daleki Wschód...

Nie przychodziło jej do głowy nic wartościowego mającego w nazwie ‘wschód’. Nawet Niemcy Wschodnie nie były nawet w połowie tak dobre jak pozostałe Niemcy! Niemcy, które bohatersko niosły cywilizację na wschód, ale wiecznie spotykały się tam z niezrozumieniem. Drang nach Osten było jakimś fatum, które ciążyło nad Niemcami przy każdej próbie cofając ich bardziej i bardziej na zachód.

To była wielka tragedia Niemiec, bo Niemcy zamiast Atlasem, były przez to Syzyfem Europy!

Wschód przynosił jedynie rozczarowania. Ach, gdybyż dało się ze wschodem zrobić to samo co z podziałem na mężczyzn i kobiety. Przecież to kiedyś też wydawało się niepodważalne, a teraz proszę, sama miała 4 asystentów i każdy był innej płci! Asystentki, asystentów? Sama już nie wiedziała.

Może podobnie dałoby się zrobić porządek z kierunkami świata? Przecież 3 powinny w zupełności wystarczyć! W końcu do wyrażenia przestrzeni wystarczą trzy wymiary, dlatego jest 3D, nie ma przecież 4D - zaczęła marzyć, gdy nie wiadomo skąd duża garść śniegu uderzyła w okno tuż przed nią. Odruchowo odsunęła się od okna. Zadziałał refleks, to by rzucali w okna jej gabinetu jacyś protestujący było niemożliwe, nie tylko z powodu temperatury na zewnątrz, zniechęcającej do jakichkolwiek protestów. Nawet olimpijczyk nie dorzuciłby niczym na 25 piętro, na którym znajdował się jej gabinet. A nawet gdyby, to przecież okna były kuloodporne. To więc pewnie był śnieg z dachu, który musiał być odśnieżany przez bohaterskich pracowników z Rumunii, przywiezionych w tym celu jeszcze w styczniu, gdy Bestia na kilka dni odpuściła. Ci dziwni, krępi ludzie pracowali za najniższe legalne stawki i mimo odmrożeń wychodzili codziennie na dach budynków unijnych. Najlepsi niemieccy i francuscy architekci zaprojektowali je by były neutralne środowiskowo w ocieplającym się klimacie. Teraz zaś, nie dość że wszystkie panele słoneczne zamarzły na kość, to płaski dach pokrywał się codziennie śniegiem tak szybko, że sami musieli zgłosić administracji konieczność ich odśnieżania.

W tych warunkach, bez Rumunów funkcjonowanie Unii byłoby niemożliwe, a na pewno dużo droższe. Im wystarczyło dać od czasu do czasu ciepłą herbatę i jakiś rosół z torebki, albo kanapki z byle jakim serem fermentowanym chemicznie, a od miesiąca pracowali na zmiany po co najmniej 20 minut ciągiem, podczas gdy połowa jej asystentów wciąż leżała chora. Wszyscy rozchorowali się od przeciągów zimnego powietrza jakie Rumuni wywołali otwieraniem drzwi na dach, podczas wymiany ekip. Stało się to, gdy Elsa z asystentami próbowała poczęstować ich, w obecności telewizji, gorącymi napojami, gdy temperatura w ciągu dnia spadła poniżej - 25 C. Z niezrozumiałego wtedy dla Elsy powodu Rumuni upierali się, żeby podczas zmiany wrócić z dachu na ciepłe napoje ze swoimi szuflami na śnieg. Nawet gdy asystenci Elsy próbowali im pomóc i położyć je przy wyjściu na dach, ci nie pozwolili się oddzielić się od swoich narzędzi pracy. Żaden Rumun nie wypuszczał ich z ręki. Było to głupie, bo od tego robiły się tylko dodatkowe kałuże rujnujące wykładzinę w korytarzu.

Dopiero później von Fernsehen dowiedziała się, że mieli zapobiegawczo wpisaną do kontraktów odpowiedzialność za wszystko, w co wyposażono ich do wykonania pracy. I tak za utratę szufli z Chin po 5 euro za sztukę, każdy Rumun miał mieć potrąconą stawkę za trzy godziny pracy. Nic dziwnego że szarpali się z jej asystentami przed kamerami, krzycząc coś po rumuńsku. Gdy tłumacz próbował ich uspokoić ona rozglądając się bezradnie stała jak idiotka ze stygnącymi herbatami na plastikowej tacce ze stołówki. Ujęcie trzeba było powtórzyć przy kolejnej zmianie dwadzieścia minut później, oczywiście z nowo zaparzonymi herbatami. Tym razem mądrzejsi o doświadczenie asystenci pozwolili Rumunom zasiąść na specjalnie ustawionych w korytarzu krzesłach ze stołówki, z szuflami opartymi o kolana. Nakręcony tak materiał został frenetycznie okrzyknięty dowodem jej głębokiego humanizmu. Przynajmniej w wiernych mediach niemieckich i francuskich.

Raz pokazawszy całej Europie, że staje w pierwszej linii oporu, Elsa straciła zainteresowanie i Rumunami, i dachem. Więcej się tam nie zbliżała. Nie miało to sensu, gdyż helipad mimo regularnie podejmowanych prób odśnieżania, przy takiej pogodzie nie był używany. Jako była minister obronności była boleśnie świadoma, że choć Eurocoptery wg producenta miały latać do minus 45⁰C, to na ich lot wpływały też inne czynniki. Dowódca Luftwaffe osobiście zapewnił ją, że w razie konieczności przyleci po nią helikopter, nawet jeśli temperatura jeszcze spadnie i zbliży się do tej granicy, jednak przy wietrze który widocznie wzmagał się za oknem, choć bardzo chciał w to wierzyć, sama przed sobą przyznawała, że nie była już tego taka pewna. Mimo pancernych okien wyraźnie słyszała dziwny gwizd. Mocniejsze podmuchy sprawiały, że śnieg chwilami unosił się, zamiast opadać. To wycie Bestii zagłuszyło wejście jednego z jej asystentów.

Był to nominalny mężczyzna, na dodatek biały, reprezentujący ten szczęśliwie ginący już podgatunek, o imieniu Karl. Karl świadom swojej ułomności zawsze zachowywał się szalenie dyskretnie, instynktownie próbując nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi ewolucji. Tym razem także zapukał i otworzył szklane drzwi najciszej jak potrafił. Dawniej, w momencie głębokiej zadumy szefowej zachrząkałby lub zakasłał znacząco, ale od roku chrząkanie i kasłanie było zdecydowanie passé. W związku z tym tam gdzie mógł, Karl zwykle szurał butami. Niestety w gabinecie von Fernsehen, na wykładzinie udanie imitującej krwisto purpurowy paszkijski dywan, szuranie butami nie było możliwe.

Gdy tak stał niepewnie, von Fernsehen bardziej wyczuła niż usłyszała jego obecność. Obróciła się z gracją patrząc na niego smutnym wzrokiem. Karl, co było przez maskę kompletnie niewidoczne, uśmiechnął się niepewnie.

Nastrój jaki panował w gmachu coraz bardziej przypominał mu opowieści pradziadka o nastroju w ostatnich dniach w der bunkrze. Co prawda znał je z drugiej ręki, ale dobrze je zapamiętał. Były, tak jak niepełny zestaw sztućców z kancelarii Rzeszy, dziedzictwem jego rodziny. Podobnie jak tam, przywódcy w minorowych nastrojach snuli się po swoich gabinetach, podczas gdy obsługa, tacy jak on, w wolnych chwilach i ukradkiem dopijali zapasy francuskiego szampana. Balując jakby nie było jutra.

Opowieści jego pradziadka były tak obrazowe, że gdy kiedyś towarzyszył niemieckiej delegacji na Ziemie Utracone, był jedyną osobą nie potrafiącą ukryć swojej ekscytacji, ze zmiany planu jej przebiegu. Polacy w jakimś amoku, albo być może słowiańskiej przebiegłości, zaprosili jego szefową do wciąż stojącej i użytkowanej kopii budynku Kancelarii Rzeszy. Było to równie taktowne, jak zaciąganie wampira do gotyckiej katedry. Karl w przeciwieństwie do szefowej, która osłupiała przed wejściem, wypatrując ze strachem czy niemieckie fundusze remontowe z pietyzmem restaurujące wszystkie dawne niemieckie napisy aby nieopatrznie się nie rozpędziły. Zdjęcie na tle pełnego przywrócenia do dawnej postaci kopii Kancelarii mogłoby się dla niej skończyć skandalem. Tego typu prowokacja była możliwa ze strony niechętnej jej opozycji we własnej partii. Z powodu jakiejś rocznicy, po obu stronach wejścia, w specjalnie do tego oryginalnie zaprojektowanych miejscach, wisiały długie od dachu po podmurówkę flagi, póki co uzupera. Poza tym jednak nic nie przypominało dawnego charakteru, co Elsa przyjęła z ulgą, a Karl z rozczarowaniem.

Nauczony tym doświadczeniem Karl uznał, że najlepiej samemu zatroszczyć się o to by życie miało posmak i nigdy nie marnować okazji. Oczywiście wiedział, że upadek instytucji w której pracował nie był ani bliski, ani nieunikniony. Niemniej jednak warunki pracy stały się trudne. Uważał, że dojeżdżając do pracy na nartach, dał dowód swojej wierności i męstwa. Nie mogąc liczyć na Krzyż żelazny musiał sam sobie zrekompensować wierną służbę. Gdy wszystko wróci do normy nikt i tak nie będzie wracał do tych ciężkich chwil, sprawdzając stany zapasów. Niżsi urzędnicy organów kontroli także brali udział w zabawach jakie miały miejsce co wieczór w piwnicach. Także dlatego Karl, poza czystym sumieniem miał sporego kaca.

- Czekają - powiedział.

Elsa nałożyła maskę, obciągnęła nieco sweter, dumnie uniosła głowę i udała się za nim do niedalekiej sali konferencyjnej.

Karl szybkim truchtem po zamknięciu za nią drzwi gabinetu przegonił ją by otworzyć jej drzwi do kolejnego pomieszczenia. Ten gest, być może wywołujący w innych okolicznościach jako przeżytek naganę, obecnie był przez Elsę mile widziany. Oszczędzał jej konieczności ciągłego nacierania rąk żelami antybakteryjnymi. Co w jej wieku, dla jej rąk miało znaczenie.

Karl otworzył drzwi do sali konferencyjnej, wszedł tam i trzymając klamkę stanął na baczność. Im bardziej bolała go głowa, tym bardziej próbował zachowywać się profesjonalnie.

Von Fernsehen weszła do przestronnego pomieszczenia zdecydowanym krokiem, od początku dominując nielicznych uczestników spotkania. Pamiętała, to co mówiło się o wielkich przywódcach biznesu, że wchodząc gdziekolwiek sygnalizowali swoją zdolność fizycznej eliminacji wszystkich obecnych. Elsa mimo swoich ograniczeń z przyjemnością odnotowała, że gdyby zaszła taka konieczność, miałaby duże szanse urządzić w sali konferencyjnej epicką masakrę.

Wzdłuż długiego mahoniowego blatu zajęte było może co piąte krzesło. W sali była co prawda, o czym wiedziała, jedna młoda kobieta, która trenowała wszystko od kenjutsu po zumbę, jednak von Fernsehen była pewna swojej przewagi, wykutej w wieloletnim parciu do przodu.

Elsa widziała siebie jako lodołamacz rozbijający topniejący polityczny lód męskiego szowinizmu. Wygryzła po drodze postacie wydawałoby się nieusuwalne, premierów i ministrów Badenii Wirtembergii, Nadrenii Palatynatu, Hesji a nawet samej Bawarii - lista była długa, Elsa wielokrotnie wyliczała sobie ją z dumą, gdy nie mogła zasnąć - więc nawet wysportowana młoda kobieta nie stanowiła w jej przekonaniu zagrożenia. Triumf jej woli byłby na tej sali kompletny, choćby miała powbijać ołówki w oczodoły siedzących sflaczałych mężczyzn i suchej jak uschnięte przydrożne badyle w listopadzie hiszpańskiej komisarz. Karl i jego rówieśniczka - sportsmenka byliby pierwsi, którzy rzuciliby się do ucieczki.

Poza obecnymi, w spotkaniu miał wziąć udział holenderski profesor, który był szefem Europejskiego Programu Sztucznej Inteligencji. Problem epidemiologiczny von Fernsehen początkowo próbowała rozwiązać w sposób tradycyjny, oficjalnymi spotkaniami z urzędnikami i mniej oficjalnymi z producentami szczepionek. Wszyscy ją jednak zawiedli. Miała wrażenie, że ze wszystkich stron otaczali ją albo partyzanci, albo tępi służbiści. A wina zawsze spadała na nią. Nikt nie zauważał, że była pierwszą kobietą na tym stanowisku. Atakowano ją brutalnie!

Zawiedziona stanem organicznej inteligencji otaczającego ją aparatu unijnego, Elsa swoje dążenie do zostania Matką Europy zaczęła od zostania matką Sztucznej Inteligencji. To o czym od dawna marzyła von Fernsehen było przynajmniej tymczasowo nieosiągalne. Mutti podobnie jak Führer była tylko jedna. Dlatego Elsa zmuszona była mierzyć wyżej. Postanowiła zostać Mateczką całej Europy. Nie tylko die Mutti ale też la mère, la madre i la mamma. I to mateczką kochaną, co Parlament Europejski mógł przegłosować gdyby mu kazała, ale niestety nieskutecznie. Dlatego die liebe Mutti, die große Mutti chciała Europę olśnić. Nie mogąc tego osiągnąć przy pomocy unijnych ekspertów osobiście podpisała wniosek i przepchnęła finansowanie programu AI. Do udziału zmusiła nawet centrum obliczeniowe CERNu. Zagoniłaby wszystkich, nawet europosłów i ich asystentów, gdyby tylko zwiększyło to potencjał intelektualny projektu. Będąc pod wrażeniem chińskiego autora głośnej książki o AI, zakupiła wystarczającą ilość egzemplarzy w potrzebnych językach. Nie mogąc zachęcić samego autora do pracy dla Unii dopilnowała, by całe grono opiniujące projekt i zatwierdzające jego budżet przeczytało tę książkę. Albo przynajmniej nie ważyło się przyznać, że tego nie zrobiło.

Chińczycy bardzo parli w tym kierunku i Unia nie mogła pozostać w tyle. Von Fernsehen czuła, że jest wizjonerką. Wyobrażała sobie pomnik w Berlinie, tej prawdziwej stolicy Unii Europejskiej, przypominający pomnik Henryka Żeglarza w Lizbonie. Elsa nie miała pojęcia o komputerach ale wiedziała, że Dom Henrique o Navegador także nigdy nie żeglował. Stać będzie na czele zapomnianych postaci, wśród których niestety pewnie blisko niej, będzie stał mało atrakcyjny wizualnie grubas z Holandii. Być może uda się jednak odsunąć ją od anonimowego tłumu za nią bardziej niż Henryka od prawdziwych żeglarzy. No i ustawić plecami do przeklętego wschodu. Będzie patrzeć na zachód, na tę lepszą Europę, podczas gdy wycieczki ze szkół z całej Europy będa składać kwiaty pod pomnikiem, kwiaty dla niej…

Na razie musiała jednak patrzeć na Holendra, który pojawił się na dużym ekranie. Duży Holender na dużym ekranie był jeszcze większy, co obrażało jej, ukształtowane niemałym kosztem i wysiłkiem rodziców, poczucie estetyki.

Holender ledwo mieścił się w koszuli w paski, w okolicach biustu wyraźnie widać było jakieś okruchy. Elsa patrzyła świdrująco na Karla, aż ten zrozumiał co miał zrobić. Z praktyki wiedział, choć nigdy nie było to wyrażone wprost, że jego szefowa nie lubi patrzeć na postacie dużo większego niż ona sama formatu. Gdy przez kaca przebiło się do niego czego się od niego oczekuje rzucił się do komputera. Na dużym ekranie poza okienkiem z Holendrem pojawiło się okienko chatu, a gdy i to niewiele pomogło zwyczajnie zmniejszył okienko wideo tak, że Holender nabrał bardziej ludzkich wymiarów. Każdy z obecnych starał się nie dziwić.

Mój drogi profesorze Meijer - powiedziała ciepło von Fernsehen, choć faktycznie osoba profesora przyprawiała ją o torsje. Na zumie nie musiała przynajmniej profesora wąchać co dawało pewną ulgę.

Academiehoogleraar Meijer uśmiechnął się szeroko, siedział bowiem samotnie w swoim gabinecie i nie musiał nosić maski. Widok jego popsutych zębów pierwszy raz pozytywnie pobudził von Fernsehen. Wyczuwała dobrą nowinę. Niestety profesor Meijer miał irytującą manierę cedzenia słów. Robił sobie odpoczynki pomiędzy zdaniami i generalnie przedłużał swoje wywody do dzwonka. To mogło się sprawdzać na uniwersytetach, ale Elsę von Fernsehen doprowadzało do szaleństwa.

Już sama wymiana nieuniknionych grzeczności trwała tak długo, że Elsa siłą woli musiała się powstrzymać przed spojrzeniem na zegarek.

- No dobrze - postanowiła przyspieszyć - Mam wrażenie, że ma pan dla nas dobrą nowinę.

- W rzeczy samej, w rzeczy samej - rad z siebie profesor Meijer kiwał głową.

Nie dość że cedził, to jeszcze się powtarzał! Jego kiwanie przypominało Elsie z dzieciństwa jakiś film przyrodniczy o leniwcu z wolna przesuwającym się po gałęzi. Już wtedy tak powolne stworzenia nie przystawały do jej dynamiki i wzbudzały w niej agresję. Ale tak jak wtedy mogła teraz jedynie patrzeć, co najwyżej w myślach poganiając powolną istotę na ekranie. Istota jednak zamiast przyspieszyć zamarła ze skłonioną głową. Obraz się zatrzymał. Elsa popatrzyła zdziwiona na boki. Wszyscy obecni odpowiadali unosząc ze zdziwienia brwi. Karl zaczął stukać w klawiaturę.

Jeden z najnowocześniejszych w Europie systemów komunikacyjnych zawodził. Te wszystkie anteny na dachu za milion euro pokrywał śnieg, ale był przecież za kolejny milion system instalacji podziemnej.

To chyba nie po naszej stronie - słyszalnie z kąta mruczał Karl.

W tle połączenia wideo z zegara wyszła kukułka.

- Profesorze, profesorze! - zawołała zaniepokojona Elsa. Tylko by tego brakowało, żeby jej tu umarł w trakcie konferencji, przed ogłoszeniem wyników. To by ją opóźniło o przynajmniej kwadrans, zanim Karl by odnalazł jego zastępcę i nawiązał z nim połączenie na zumie!

Bicie zegara wybudziło profesora Meijera. Niezrażony patrzył na Elsę. Wciąż się uśmiechał. Von Fernsehen przeleciała przez głowę myśl, że chyba powinna na czele programu postawić kogoś młodszego i żywszego. Najlepiej jakiegoś co najwyżej doktora. Wiedziała jednak, że zwyciężyło zwykłe biurokratyczne sekuranctwo. W razie klapy projektu autorytet profesorski stanowił lepsze zabezpieczenie przed oskarżeniem o marnotrawstwo środków. Ciekawe ile lat miał ten Chińczyk co to wszystko wymyślił?

Profesor tymczasem dalej się ciepło uśmiechał.

- Czy profesor zdradzi nam odkrycie zespołu - zagaiła uprzejmie Elsa widząc, że profesor zapomniał, że jak na razie nic istotnego jeszcze nie zakomunikował.

- A tak - profesor przypomniał sobie kim były osoby na ekranie jego laptopa i czego od niego chciały - Mój zespół zaprzągł sztuczną inteligencję by odpowiedziała w jaki sposób możemy usprawnić proces szczepienia Europejczyków.

Elsa westchnęła z rezygnacją.

- Połączyliśmy sztuczną inteligencję z europejskimi bazami danych i z wynikami pierwszych szczepień jakie udało się przeprowadzić przed nadejściem ochłodzenia - wysapał z trudem profesor.

Wyraz ochłodzenie podobał się walczącej z ociepleniem Elsie jeszcze mniej niż termin Bestia ze wschodu ale musiała udać, że go nie słyszała.

- Zaimplementowaliśmy mój algorytm, który miał na celu usprawnienie... - Meijer jako typowy w organach unijnych gracz zespołowy zmierzał w kierunku ogłoszenia dobrej nowiny. Gdyby nowina miała być zła, słowo mój nigdy by nie padło.

Karl pojawił się znikąd z filiżanką kawy. Elsa n-ty już raz nieco wystraszona jego skradaniem miała przynajmniej co robić z dłońmi. Zajęła się mieszaniem.

- ... i znaleźlismy korelacje, które prowadzą do praktycznych wniosków - triumfalnie zawiesił głos profesor Meijer.

Ta wiadomość wyraźnie ożywiła wszystkich uczestników spotkania. Wątpliwe by się do tego przyznali, ale nie robili sobie większych nadziei z tego spotkania.

Profesor Meijer zaczął z zadowoleniem mlaskać co nagłośnienie warte kilka tysięcy euro przekazało słuchaczom w wysokiej jakości stereo.

Esla nie zaszłaby tak daleko jak zaszła, gdyby nie umiała nad sobą panować.

- Co więc możemy zrobić? - zapytała niewinnie.

- Okazuje się, że jest pewna grupa, która w bardzo małym stopniu łapie wirusa i jeszcze inna która nie łapie go wcale - profesor dobitnie skierował palec wskazujący w górę.

Ponieważ nikt nie wydawał się rozumieć doniosłości odkrycia sztucznej inteligencji profesor powrócił po pauzie do tematu ujmując całość nieco inaczej, zupełnie identycznie jak przy grupach najbardziej tępych studentów.

- Skoro nie ulegają wirusowi, nie chorują i nie zarażają, to nie musimy tych grup w praktyce szczepić - ciągnął.

- Czy to nie zaprzecza samemu celowi szczepień - głośno zaprotestowała sucha Hiszpanka - Czy to w ogóle jest dobra wiadomość?

Wokół stołu widać było kiwające się w poparciu głowy. Tyle pieniędzy, tyle nadziei!

- Oczywiście, że to dobra wiadomość - obruszył się profesor - Nie musimy ich szczepić i dlatego możemy mieć odfajkowane więcej ludzi.

Hiszpanka była sceptyczna. Elsa skończyła mieszać kawę. Delikatnie odłożyła łyżeczkę na krawędź filiżanki.

- Czy to duże grupy profesorze Meijer? - zapytała chłodno.

Profesor niepewnie kiwał głową na boki i w końcu wydusił z siebie - Znaczące.

- Uchm - zachęcająco dodała Elsa popijając kawę. Maskę trzymała w lewej dłoni.

Kilka osób podparło się na łokciach.

- To generalnie rudzi i impotenci - wystrzelił profesor.

Cisza jaka zapadła na sali konferencyjnej była tak kompletna, że przez sekundę było słychać jak Elsa przełknęła kawę. Po czym gwałtownie się zakończyła, gdy młoda wielbicielka kenjutsu wybuchła śmiechem.

Gdy wszyscy się obrócili w jej kierunku przepraszająco pomachała dłonią. Śmiech ucichł.

- Czy to pewna informacja o tej grupie? - zapytał gruby Francuz, który do tej pory się nie odzywał.

- O rudych, czy impotentach? - zapytał profesor; uszy francuza zrobiły się czerwone - z resztą to nie ma znaczenia. Obie grupy zostały wyselekcjonowane przez Sztuczną inteligencję. Mój zespół je oczywiście sprawdził. Wnioski są poprawne. Rudzi prawie nie zapadają na chorobę, a impotenci nigdy.

- Nie możemy tego wykorzystać! - krzyknęła Hiszpanka.

- Ale dlaczego? - zdziwił się profesor - Pomyślmy ile dawek jest kompletnie niepotrzebnych!

- Nie i już! Niby jak to zakomunikujemy? - Hiszpanka była coraz bardziej rozgniewana.

- Że rudzi i impotenci są bezpieczni - profesor mówił coraz mniej pewnie.

- Zna pan jakichś rudych Afrykanów albo Azjatów? - zapytała Hiszpanka złowrogo.

- Rudych to faktycznie nie, ale na pewno są jacyś impotenci - bronił się profesor - Mam tu wyliczenia - machał jakimiś kartkami.

Von Fernsehen dopiła kawę. Wiedziała, że pomnik z cokołem będzie musiał poczekać.

- Azjato i Afroeuropejczycy wpadną w panikę jeśli się dowiedzą, że jakichś białych nie szczepimy, Mało to już jest teorii spiskowych? - Hiszpanka znajdowała poparcie u wszystkich uczestników spotkania.

- Impotenci mogą nie chcieć się ujawnić - przyłączył się Francuz. Uszy miał purpurowe.

Elsa była wyraźnie rozczarowana. Jeśli o nią chodziło, impotentów można było nieszczepić, nawet gdyby byli grupą najciężej chorującą.

- Wrócimy do tego jak się ociepli - obiecała Meijerowi

Nic co jeszcze padło przez kolejną godzinę spotkania nie było warte jej czasu. AI - jej wunderwaffe zgodnie z niemiecką tradycją okazało się mirażem w starciu z rzeczywistością. Unia Europejska pozostała piękną ideą, niestety realizowaną przez ludzi miałkich i bez polotu. Elsa zrozumiała, jak wiele racji miał Bismarck o profesorach.

Trzy miesiące później, gdy globalne ocieplenie ocknęło się ze snu zimowego, wnioski z projektu profesora Meijera powróciły w dość nieoczekiwanej formie i znów przyprawiły Elsę o potężny ból głowy.

Dzień wyglądał jak codzień. Unia Europejska radziła sobie z problemem epidemiologicznym w sposób umiarkowanie udany. Czasowo wprowadzony lockdown przedłużony został do końca letnich wakacji w całej Unii.

Elsa do pracy przyjechała w lnianym kostiumie w kolorze róży pustyni. W drzwiach jej gabinetu czekali na nią wszyscy jej asystenci.

Gdy siedząc za biurkiem podpisała już wszystkie dokumenty troje jej asystentów ulotniło się z ulgą. W gabinecie pozostał jedynie wierny jak niemiecki owczarek Karl.

Elsa obróciła się na swoim fotelu i patrzyła na błękitne niebo. Zapadła cisza i z rezygnacją po chwili zapytała:

- Tak Karl?

- Hakerzy wykradli nagranie z konferencji z profesorem Meijerem. Zapewne je upublicznią.

Elsa była oczywiście nieco rozdrażniona tym, że poufne sprawy Unii kolejny raz miały się stać pożywką gawiedzi. Nie widziała jednak specjalnego niebezpieczeństwa w akurat tym nagraniu. Nie odwracając się od okna machnęła lekceważąco dłonią. Panta rhei.

- Służby wywiadowcze informują nas o zawiązaniu się ruchów impotentów, które będą protestować przeciwko lockdownowi. Zwłaszcza w Polsce, gdzie znajduje się ich prowodyr.

Ironia tego, że impotenci byli zdolni do stworzenia czegoś nie umknęła Elsie. Do czego to doszło, że w Unii, gdzie udało się ujarzmić protesty antyszczepionkowców, restauratorów a nawet w czasie zimy stulecia właścicieli wyciągów narciarskich, rzucali jej wyzwanie impotenci. Jak śmieli?!

No i ten wschód! Jakoś jej to nie zaskoczyło. Pan Bóg obdarzył Niemców równą i przestronną Niziną Niemiecką, jakby stworzoną specjalnie dla rozpędzonych zagonów pancernych, które niestety przetaczały się przez nią swobodnie w obu kierunkach, by w swoim niepojętym poczuciu humoru zesłać na nią z gór Kaukazu przebiegłych Słowian. Z którymi tysiąc lat później ona musiała się użerać jak jakaś sklepikarka. Ludźmi ciągle wyciągającymi ręce po niemieckie pieniądze. A teraz znów chcącymi protestować przeciwko z takim trudem zmontowanemu lockdownowi.

W głowie Elsy zaczęło coś pulsować. Budziły się furie. Zaciągnęła przecież do renegocjacji za łby zarządy producentów szczepionek, musieli się przed nią ukorzyć, gdy całkowicie ucięła ich wywóz z europejskich fabryk. Przetrwała nawet bunt niemieckich krajów związkowych. Nie wahała się przed sięgnięciem po wszystkie istniejące kompetencje, a gdy ich zabrakło stworzyła sobie nowe. Nawet amerykańska wiceprezydent była pod wrażeniem. Swoją marionetkową pozycję przerabiała na realny ośrodek władzy. Jeśli impotenci chcieli ją powstrzymać nie wiedzieli co ich czekało. Jaja im poobrywa! Zmiażdży, zmieli, zdepcze. Będą śpiewać sopranem.

- Niech spróbują Karl. Niech tylko spróbują - knykcie Elsy pobielały gdy zacisnęła mocniej palce na trzymanym ołówku.

*

Ruch który niepokoił Karla zawiązał się na międzynarodowej grupie dyskusyjnej, której członkowie wszyscy byli anonimowi. Nie ze względu na wywrotowy charakter, ale raczej osobliwie panującą tam skłonność do dyskrecji.

Zaczęło się od impotentów - lekarzy z Hiszpanii, którzy z niezrozumiałego powodu wylecieli z kolejki do szczepień. Rząd Hiszpanii próbował ich protesty bagatelizować. Nie podano żadnych wyjaśnień.

Ich przerażone skomlenie na forum dyskusyjnym impotentów zwróciło uwagę reszty członków tego elitarnego grona. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie kraje unijne zaczęły gubić na swoich listach impotentów. Jedynym logicznym wnioskiem była więc dyskryminacja. Unia Europejska musiała uznać impotentów za trutnie i skazać ich na wymarcie!

Te wszystkie kobiety w organach unijnych patrzące na nich z pogardą musiały uzgodnić ich eksterminację.

Na coś takiego nie mógł się zgodzić zawodowy aktywista z Polski - Jędrzej Poruta - przypadkowo impotent. Początkowo nie chciał w to uwierzyć. Gdy jednak na grupie, na której wcześniej głównie dyskutowano o środkach farmakologicznych albo o kamiennych sercach i nieposkromionym libido kobiet, odzywali się coraz to kolejni wystraszeni impotenci, musiał to przyjąć do wiadomości. Czuł się przez Unię zdradzony, a jako że znał tylko jeden sposób radzenia sobie z zewnętrznymi problemami i miał bardzo rozwinięty mechanizm wyrażania sprzeciwu, postanowił zorganizować duże protesty we wszystkich stolicach europejskich.

Sam wymyślił hasło protestów - Impotenci też mają potrzeby.

Początkowo inni impotenci woleli się nie dekonspirować, ale strach to potężny motywator. Demonstracje choć bardzo ograniczone odbyły się. Unia Europejska walcząc z fejknjusami, ustami samej Elsy von Fernsehen zdementowała pogłoski o zaplanowanej hekatombie impotentów.

Okazało się, że niektórzy wzgardzeni przez kobiety impotenci zużywali uzyskany za sprawą kobiecej oziębłości wolny czas na osiągnięcie biegłości w programowaniu. Nic dziwnego, że szybko znaleźli się tacy, których nie powstrzymały unijne zabezpieczenia. Musieli sprawdzić prawdomówność von Fernsehen. Nagranie z konferencji wyciekło.

O swojej odporności dowiedzieli się i rudzi. Zrozumieli, że i oni byli celowo pomijani przy szczepieniach. Ilość uświadomionych wykluczonych szybko rosła, podobnie jak ich żądania.

Przytomnie niektórzy z nich zauważyli, że skoro są odporni, nie ma powodu by siedzieli zamknięci w domach. Kwestią czasu okazało się pojawienie nowych, bardziej radykalnych haseł ruchu:

Impotenci mogą więcej

Wolność prawem ludzi z problemami

Gdy zaś do protestów dołączyli rudzi, hasła stały się bardziej uniwersalne, jak najpopularniejsze:

Lockdown tak, wypaczenia nie!

Czując, że opór eurourzędników słabnie, a opinia publiczna się chwieje, Jędrzej Poruta szukał sposobu by ruchowi impotentów znaleźć lepsze wsparcie niż fałszywi zapewne rudzi. Naturalnym ruchem było sięgnięcie po jego doświadczenia z innych protestów.

Jego celowo lakoniczny w treści wpis informujący o zwiększeniu potencjału protestów, na forum impotentów stał się legendarny. Zaplanował go perfekcyjnie.

Jestem po rozmowach z innymi grupami. Połączymy siły z protestami proaborcyjnymi w Polsce!


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura