Stowarzyszenie Lepszy Świat Stowarzyszenie Lepszy Świat
3015
BLOG

Śmierć Bin Ladena- czyli jak kończą przyjaciele USA

Stowarzyszenie Lepszy Świat Stowarzyszenie Lepszy Świat Polityka Obserwuj notkę 67

 

Zanim przejdę do sedna zacznę może od małej dygresji. Chciałbym otóż wiedzieć, z czego płynie wniosek, że armia USA Bin Ladena przedwczoraj zabiła. Bo sama tak twierdzi? Bo Obama, ten „gołąbek pokoju”, który sprzeniewierzył się niemal wszystkim obietnicom wyborczym, jedyny pokojowy noblista ciągnący w nieskończoność zbrodniczą wojnę, za której zakończenie Nobla przedwcześnie dostał, tak sobie w Waszyngtonie ogłosił? Gdzie są, poza nędznej z resztą jakości komputerowymi symulacjami, jakiekolwiek dowody na ten „sukces”?

 

Oczywiście rozumiem euforię bezmózgich Amerykanów pokazywaną na okrągło wczoraj w „polskich” mediach, w końcu poza kilkoma procentami elity oligarchicznej i max. kilkunastoma procentami (łącznie!) antyoligarchicznej prawicy i lewicy amerykańskiej, cała reszta tego narodu to uwarunkowane do podatności na manipulację zombie, tresowane od małego przez korporacyjne telewizje do posłusznego łykania każdej medialnej ściemy, skąd jednak ta histeria również u nas?

 

Jak wygodnie- wybory się zbliżają, z Afganistanu czas w końcu uciec, przepraszam, wycofać się z godnością, pozostawiając za sobą „demokratycznie wybrane” władze, wszyscy zaczynamy świecić po Fukushimie, USA nękają huragany, reformy leżą, zadłużenie kraju (u bankierów sponsorujących pana Obamę) jest niebotyczne, a tu Prezydent Najbardziej Demokratycznego Kraju Świata dostaje taki prezent…

 

W dodatku „osobiście nadzorował akcję” - ma więc szansę mimo kolejnych klęsk posłużyć Wall Street przez następne parę lat, zyskując głosy żądnej krwi i zemsty gawiedzi czerpiącej wiedzę o świecie z CNN…

 

Na wypadek, gdyby jakiś złośliwy niedowiarek pytał, gdzie jest jakikolwiek dowód, że Bin Laden nie żyje(czy może- że zginął właśnie teraz), przygotowano opowiastkę o utopieniu ciała w morzu - niby, żeby „nie tworzyć męczenników”. Jakoś nie przeszkadzało to siepaczom CIA obwozić całymi dniami po Boliwii ciała Che Guevarry. Może dlatego, że Che, cokolwiek by o nim nie mówić, w odróżnieniu od Osamy nigdy nie był na liście płac CIA? A może tylko polityka medialna od tamtej pory się zmieniła? A może po prostu Bin Laden żyje sobie wygodnie od 10 lat w strzeżonym ośrodku CIA, śmiejąc się z koleżkami do rozpuku nad grobami tysięcy ofiar awantury, w jaką był wmieszany, lub też odwrotnie- od 5-10 lat nie żyje zlikwidowany w celu ukrycia dowodów tej awantury? A teraz ze wzgledu na jakieś geopolityczne, czy PR-owe kalkulacje, czas nadszedł ogłosić sukces?

 

Bin Laden był agentem służb amerykańskich już w latach 80-tych. To wiemy na pewno, reszta- to już zabiegi socjotechniczne tej samej służby, która utrzymywała, że w Iraku była broń masowego rażenia i bazy terrorystów godzących w światowy „ład i pokój”. Mamy wierzyć, że po wyrzuceniu ZSRR z Afganistanu za amerykańskie i saudyjskie miliony Osama zerwał z mocodawcami, zradykalizował się, zobaczył, że realnym zagrożeniem dla islamu jest Ameryka (co prawda, to prawda) i został światowym czarnym charakterem nr.1, prześcigając wszystkich antybohaterów z amerykańskich komiksów o głowę.

 

Zupełnie przypadkowo doskonale wpisało się to w strategię „kreacji wroga zewnętrznego”, którą USA szykowało już od schyłku ZSRR. Antybohater się poddał, a jakoś trzeba trzymać lud w ryzach, jeszcze by się o prawdziwą demokrację, czy o pieniądze z prywatnej Rezerwy Federalnej zaczęli upominać… I po kilku pokazowych akcjach tytułem wstępu, nastąpił 11 września, świat znowu został podzielony na dobrych i złych, z czego dobrzy to kilka największych potęg gospodarczych i militarnych wyzyskujących całą resztę ludzkości (w tym Polskę), a źli- grupa pasterzy bydła strzelających z kałachów i wysadzających się od czasu do czasu w powietrze z okrzykiem „Bóg jest wielki”.

 

Nie ma co strzępić sobie języka nad wynikami niezależnych śledztw dotyczących 11/09 prowadzonych przez samych Amerykanów (no, przez badaczy reprezentujących te kilkanaście procent, które jeszcze potrafi w USA samodzielnie myśleć i o 11/09 mówi coraz częściej jako o „inside job” -wewnętrznej robocie). Społeczność światowa nie widzi niczego dziwnego w tym, iż kilku facetów niepotrafiących latać nawet awionetkami oszukało najpotężniejszy wywiad świata, plastikowymi nożami porwało 3 samoloty, wykonało manewry niemożliwe dla pilotów wojskowych, zburzyło pożarem nie tylko dwie główne wieże WTC, ale także stojący obok budynek WTC7, który zawalił się razem z archiwami amerykańskich specsłużb (jako pierwszy w historii wieżowiec świata od pożaru na raptem 2 piętrach), na nic zeznania świadków mówiących o eksplozjach poprzedzających zawalenia, przypominających planowe wyburzenia, na nic wreszcie dziura w Pentagonie mniejsza niż samolot, który w nią niby wleciał, za to w sam raz pasująca do pocisku criuse.

 

Niezależnie od tego, czy nietrzymająca się kupy, fantastyczna teoria spiskowa przedstawiana przez CIA i "nasze" media jest prawdziwa, czy nie, ważny jest efekt: Bush, oligarchia i służby zdobyły pretekst do największej wojny z własnym narodem w historii USA, a na zewnątrz- z każdym, kto tylko imperium amerykańskiemu w kaszę dmuchał.

 

To terroryści, to Bin Laden, chodźmy chłopaki na wojnę - motłoch będzie siedział cicho, w Afganistanie jest sporo heroiny do opylenia naszym narkomanom, a Irak płynie ropą...

 

No i tak się własnie wtedy szczęśliwie złożyło, że do zamachu przyznał się eks-agent CIA Osama Bin Laden, po czym poszukał schronienia u Talibów, zagrażających ciągłości strumienia heroiny do UE i USA z Afganistanu, stanowiącego wspaniały przyczółek do inwazji na pola roponośne Iraku. Talibowie nie mogli mu odmówić- w końcu bohater wojny z ZSRR, a święte prawo gościnności- jak sama nazwa wskazuje- święte jest i tyle. No i skoro w dodatku zaatakował Amerykę, w heroiczny sposób uderzając w samo serca „Szatana” - wymówić trudnej gościny nie sposób. I pretekst do wojny gotowy.

 

W imię wojny z terroryzmem amerykańskie i sojusznicze (w tym, o hańbo, polskie…) żołdactwo zamordowało w Afganistanie i Iraku więcej cywilów, niż Saddam Hussein, Talibowie i obie bomby atomowe z Hiroszimy i Nagasaki łącznie.

W imię wojny z terroryzmem każdy, kto śmie podważać prawo USA do dominacji nad światem, każdy walczący o prawa obywatelskie, o prawa pracownicze i ochronę środowiska naturalnego z korporacjami – znalazł się pod lupą służb specjalnych.Patriot Act. Inwigilacja internetu w UE. Miliardy pompowane w systemy monitoringu ulicznego i integrowanie baz danych. Cenzura prewencyjna w globalnych mediach. Guantanamo. Tortury stosowane na więźniach, w planowy i przemyślany sposób- od Syrii po Polskę. Wszystko w imię naszego bezpieczeństwa…

 

I to wszystko przez faceta, któremu kiedyś CIA płaciło krocie- i w którego śmierć mamy teraz uwierzyć kłamcy- Obamie i Pentagonowi, który na machlojkach faktami zjadł zęby.

 

Ale w sumie nie o tym chciałem pisać.

 

Zastanawia mnie jedno. Jeżeli w mojej kamienicy mieszkałby facet, który kolejno zaprzyjaźniałby się, a potem mordował mi sąsiadów, to w życiu nie zaprosiłbym go na obiad. Taki już widać ze mnie owładnięty manią prześladowczą psychopata.

 

Potrafię zrozumieć, że Imperium w walce o utrzymanie swojej dominacji wchodzi w konszachty z szumowinami. Tak robił Rzym, tak robiła Wielka Brytania, Rosja, Francja, III Rzesza. I rzeczywiście, USA w popieraniu najgorszej marki zbrodniarzy, dyktatorów i terrorystów przebiło z pewnością nawet ZSRR.Nie licząc okresu stalinowskiego- nie da się ich nawet porównać. Wliczając bowiem RAF, Czerwone Brygady, Castro, Jaruzelskiego, Kiszczaka i innych szefów wasalnych rządów, cała ta ekipa w porównaniu z drużyną amerykańską to tak jakby porównać podblokowy gang 15-latków z bojówką Lecha Poznań. Do pięt im nie sięgają, statystyki zamachów, morderstw i tortur mówią same za siebie. Różnica jest taka, że USA większość ze swoich sojuszników potem zdradziła. 

 

Saddam Hussein, Manuel Noriega, Muammar Kaddafi, Hosni Mubarak, niech będzie- Osama Bin Laden - wymieniając tylko bardziej znanych, wszyscy ci ludzie, zostali przez amerykańskiego sojusznika najpierw głaskani po główkach, a potem zdradzeni- Noriegę posadzili na 40 lat, Kaddafi jest już prawie odstrzelony, Mubarak na wygnaniu, przyjaciel Hussein, który był dobry do czasu aż nie zaczął przebąkiwać o suwerenności (bo akurat do ataku na Kuwejt został podpuszczony przez administrację amerykańską) - również zginął (choć i tu śmierć była wielce zagadkowa). Teraz przyszła pora (o ile wierzyć Obamie i reszcie jego gangu) na eks-kolegę Bin Ladena.

Wyjątkiem, który daje się łatwo wyjaśnić jest może tylko stała miłość USA do terrorystycznego państwa Izrael, i jego hersztów chronionych mimo kolejnych zbrodni i idących za nimi miedzynarodowych protestów - prosyjonistyczna finansjera zbyt mocno trzyma za... gardło amerykański system finansowy, żeby od niewygodnego sojusznika się odciąć.

 

Wyjątek jednak potwierdza regułę - Imperium Amerykańskie jest tak wiarołomne, że ufanie mu w jakiejkolwiek sprawie jako sojusznikowi wynika albo z niezmierzonej ignorancji i historycznej niewiedzy, albo ze zwykłej głupoty.Tym smutniejsze jest, że dotyka ona większość polskiej klasy politycznej- i niestety sporą część społeczeństwa. Polska, choć już raz zdradzona przez USA w Jałcie, potem po 1989r. okradziona przez wykształconą w USA załogę statku pirackiego kapitana Balcerowicza - i trzeci raz - osamotniona w sprawie Smoleńska (pomijając wszystko inne- zginęło kilku dowódców NATO i prezydent sojuszniczego kraju, matactwa i farsa zwana śledztwem trwają już ponad rok, a interwencji kochanego sojusznika, choćby dyplomatycznej- „Władziu, prosimy, oddaj tym upierdliwym Polaczkom ten ich wrak i czarne skrzynki, przecież nie masz nic do ukrycia, prawda?”- wciąż nie widać), wciąż w czołobitności wyprzedzając (jak na kolonię przystało) standardowych wasali imperium, odznacza się kolejny raz w historii masowym zanikiem umiejętności trzeźwej analizy politycznej.

 

Fakt, że mamy obecnie większe problemy w politycznym rozdarciu między amerykańskim protektoratem -UE, a Rosją (gdyż opcja suwerennej Polski nieuwikłanej we współpracę z jakimkolwiek imperium nie wchodzi jak widać w grę) nie zwalnia od czytania i myślenia o innych krajach, o innych kontynentach, których buciory marines przedeptały wzdłuż i wszerz stąpając po grobach setek tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci zamordowanych w imię wolności, demokracji i oczywiście wolnego rynku. Nie zwalnia też od trzeźwego osądu dotyczącego pobudek i działań naszego "największego sojusznika" i "gwaranta wolności". Gdyż jeżeli tylko zacznie się dziać coś złego, Ameryka zostawi Polskę na pastwę każdego agresora bez chwili wachania, tak jak poświęcała kolejne pionki na swojej "wielkiej szachownicy" już nie raz, nie dwa.

 

Bin Laden nie żyje? Oby.

 

I oby amerykańscy oprawcy z kolejnymi prezydentami tego zbójnickiego kraju podążyli szybko jego tropem.

 

Marcin Janasik

PS. podniosło mnie na duchu głosowanie na portalu prawda2.info. 92% osób nie wierzy w zabicie Osamy przez USA. Niestety, część dyskutantów przewiduje niebawem "zamachy terrorystyczne" będące "zemstą islamistów" za Osamę, które przysłużą się albo kolejnej wojnie, albo dokręceniu nam wszystkim śruby inwigilacyjnej. Oby się mylili.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka