leszek.sopot leszek.sopot
539
BLOG

Jarosław Kaczyński pisany Rymkiewiczem

leszek.sopot leszek.sopot Polityka Obserwuj notkę 56

 

Rymkiewicz jakiś czas temu został uwiedziony wizją powieszonego króla. Z tego powodu napisał książkę Wieszanie, za którą w 2008 r. otrzymał nagrodę im. Mackiewicza. Odbierając ją powiedział, że wieszanie jest dobrą metodą reformowania kraju, i że w czerwcu 1989 r. trzeba było powywieszać komunistów. Dowodem na to ma być jego hipoteza alternatywnego rozwoju wypadków przed 200 laty. W 1794 roku król Poniatowski miał zadyndać na szubienicy obok tych, których mieszkańcy stolicy mieli za zdrajców. Z tego aktu królobójstwa miała się narodzić nowoczesna Polska. Naród wieszając dalszych zdrajców stałby się silny i obroniłby się przed wrogimi, dążącymi do zguby Polski sąsiadami.

Teraz Rymkiewicz pisze wiersze dla Jarosława Kaczyńskiego, czyli składa lenno jako pisarz i poeta politykowi, klęka przed nim i poleca swoje usługi. Wyznaje, że w czerwcu 1989 r. myślał o wieszaniu członków PZPR i wojskowej władzy z gen. Jaruzelskim na czele. Jednak wówczas do wieszania nie wzywał, wolał siedzieć przy komputerze i pisać. Dziś natomiast twierdzi, że wieszać trzeba było.

 

 

Wieszanie wg Rymkiewicza

Jak mogłaby wyglądać historia alternatywna według Rymkiewicza? Po ogłoszeniu wyniku wyborów z 4 czerwca 1989 r. (a może w dzień wyborów?) rozradowani mieszkańcy stolicy szturmują KC PZPR, łapią tych, których w gmachu złapali, ciągną na rynek i wieszają. Ze 100 trupów zadyndało na warszawskich latarniach. Wśród nich np. Rakowski, Kwaśniewski i Leszek Miller. Jaruzelskiego spalono żywcem na stosie, tak jak w 1794 r. palono na warszawskich ulicach sterty gnoju, co Rymkiewicza w Wieszaniu tak zafascynowało. Wojsko i siły bezpieczeństwa składają broń przed walecznym ludem i oddają się do dyspozycji Jarosławowi Kaczyńskiemu. Kapłani „Solidarności” błogosławili tych, którzy wieszali. Ci, którzy nie błogosławili wygoniono odartych z habitów za rogatki miasta – na czele z prymasem Glempem i przypadkowo będącym w stolicy kardynałem Macharskim. Stworzono oddziały patriotów mścicieli im. np. śp. ks. Jerzego Popiełuszki, którego podobizna została umieszczona na sztandarach.

Brocząc w kałużach krwi, wśród smrodu trupów, dymiących resztek partyjnych komitetów naród cenił najwyżej tych, którzy najwięcej komunistów zabili, a uwielbiać zaczął tego, który do aktu ustanowienia takiego „nowoczesnego państwa” wezwał – Jarosława Kaczyńskiego.

Wydarzenia w stolicy są sygnałem dla patriotów w całym kraju.  Wszędzie dochodzi do pogromu komunistów. Żadna gmina, nawet wioska i osada nie mogła być gorsza. Każdy chcący uchodzić za patriotę patriotyzmem musiał się wykazać. Jeszcze by go oskarżyli, że jedynie udaje patriotę, a tak naprawdę to jest szpiegiem obcych sił! Wszędzie komunistów wyciągano z domów, a ukrywających się z piwnic i strychów, stawiano w szeregu na rynku i w pośpiechu rozstrzeliwano. Prym wodził przybyły z Niemiec o. Rydzyk, którego „Rodziny Maryi” pilnowały, aby nikt nie umknął ludowej sprawiedliwości. Resztki pomordowanych dla większego poniżenia zakopywano w „ruskich trumnach”.

W kraju zapanował zdrowy terror spokoju i stabilnego rozwoju. Polska stała się krajem silnym, prężnym i nowoczesnym – jak Włochy duce Mussoliniego, który tak bardzo nienawidził czerwonych i dlatego nosił brunatną koszulę. Wybito wszystkich aktywnych komunistów. Aktem łaski zlitowano się jednak nad wieloma szeregowymi i byłymi komunistami, którzy w różnym okresie PRL rzucili legitymację partyjną. Nikt nie mógł zarzucić, że nowa władza jest bez serca. Kazano jednak ułaskawionym z pogromu wykazać się przed odpowiednimi komisjami swoją patriotyczną postawą, co było następnie nieustannie kontrolowane przez specjalne służby zorganizowane przez gen. Macierewicza. Jednocześnie zorganizowany przez o. Rydzyka nowy kościół prawdziwie polski oraz jego świeckie już służby „Rodziny Maryi” czuwały, aby nigdzie łba nie podniosła hydra postalinowskich liberałów, lewicowców, globalistów, pseudodemokratów i różowych. Kraj stał się prawdziwie nowoczesny i gotowy do odparcia każdego wroga z wewnątrz i z zewnątrz na czele z innymi szatanami (poeta Uklejewski został zaliczony do panteonu narodowych wieszczów).

 

 

Jarosław Kaczyński realnie

Prezes PiS nie jest krwawym potworem, jakim widzi go w swej wyobraźni Rymkiewicz, i który przedstawia prezesowi PiS wizję spalonego ciała brata:

[…]

Dwie Polski – ta o której wiedzieli prorocy

I ta którą w objęcia bierze car północy

Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie

I ta druga – ta którą wiozą na lawecie

Ta w naszą krew jak w sztandar królewski ubrana

Naszych najświętszych przodków tajemnicza rana

Powiedzą że to patos – tu trzeba patosu

Ja tu mówię o sprawie odwiecznego losu

Co zrobicie? – pytają nas teraz przodkowie

I nikt na to pytanie za nas nie odpowie

To co nas podzieliło – to się już nie sklei

Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei

Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu

Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!

Dokąd idziecie? Z Polską co się będzie działo?

O to nas teraz pyta to spalone ciało

 […]

 

Trzeba nie mieć uczuć, aby taki wiersz napisać, aby ciałem brata, a jednocześnie ojca i dziadka szantażować moralnie, aby szczuć go na Polaków, aby jeden Polak w drugim szukał potwierdzenia, że myśli tak samo jak nakazuje to partia, aby był nieufny wobec swojego bliźniego, aby straszyć naród groźną, nieznaną wizją przyszłości Polski. Aby tak pisać trzeba nie szanować Polski i Polaków – poczucie pogardy dla wspólnoty narodowej i wybiórcze decydowanie o tym kto jest prawdziwym Polakiem a kto nie jest, prowadzi do osłabienia kraju tonącego w małostkowych, natchnionych urojeniach pseudopatriotów.

W czerwcu 1989 r. Jarosław Kaczyński wraz z bratem byli jednymi z motorów działań „Solidarności” z Lechem Wałęsą na czele. Aprobowali, a często opracowywali wszystkie zapadające w wąskim gronie decyzje, które następnie realizował Wałęsa. Przed wyborami, w których kandydowali, zrobili sobie z przewodniczącym zdjęcia.

Lech Kaczyński był przeciwny, aby kandydatem w wyborach na prezydenta Polski w kontrze do kandydatury gen. Jaruzelskiego był Lech Wałęsa. Tłumaczył to publicznie, np. na spotkaniu wyborczym w Pszczółkach. Przypuszczał, że „Solidarność” po wyborach przedstawi swojego kandydata na prezydenta, który z braku większości w Parlamencie wybory przegra i dlatego nie może nim być L. Wałęsa. Uważał po drugie, że niebezpiecznie byłoby wystawienie kandydatury Wałęsy, bo mogłoby się okazać, że poparłoby go SD i ZSL i wówczas: „Ministrowie Obrony Narodowej i Spraw Wewnętrznych musieliby by pozostawić do jego dyspozycji milicję i wojsko co równałoby się zamachowi stanu”, a na to „Solidarność” była za słaba. Tłumaczył, że „Solidarność” nie przyjęła programu rewolucji z uwagi na to, że członkowie Związku zostaliby pokonani przez milicję, czołgi i pałki. Także dlatego, że gdyby okazało się, że udałoby się siłą pokonać przeciwnika, to grupy, które by tego dokonały mogłyby „zbyt długo utrzymywać przemoc w kraju co nie byłoby popularne wśród społeczeństwa. Dlatego Solidarność przyjęła metody przejmowania władzy etapami” (AIPN Gd 003/196, t. 1. Sprawa obiektowa kryptonim „Duet”, informacja z 02.06.1989 r., k. 318).

Partii w uspokojeniu nastrojów społeczeństwa po wyborczym zwycięstwie "Solidarności" przyszły w sukurs wydarzenia na Placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie, gdzie 4 czerwca 1989 r. doszło do masakry chińskich studentów, którzy od 17 kwietnia demonstrowali, domagając się demokratyzacji kraju. Liczba ofiar nie została dokładnie ustalona. Uznaje się za pewne, że zginęło wówczas kilka tysięcy ludzi. Polska telewizja wielokrotnie pokazywała drastyczne sceny z Pekinu. Sceny szokowały, a telewidzowie automatycznie je kojarzyli z tym, co rządy komunistyczne są w stanie zrobić z własnym społeczeństwem. Powstrzymało to ludzi od wieców, demonstracji i świętowania wyborczego zwycięstwa oraz ostatecznego odsunięcia komunistów od władzy.

Na powyborczym spotkaniu w kościele oo Redemptorystów w Gdyni 13 czerwca 1989 r. Lech Kaczyński tłumaczył, że decyzja władz państwowych o drugiej turze wyborów jest pogwałceniem ordynacji wyborczej. Uważał, że sprawom nieobsadzonych mandatów powinien zająć się na swoim pierwszym posiedzeniu nowo wybrany Sejm. W sprawie wyboru prezydenta Polski powiedział, że „Solidarność” jest skłonna poprzeć kandydaturę gen. Jaruzelskiego, gdyż „obejmując funkcję prezydenta będzie musiał zrezygnować z dotychczas zajmowanych stanowisk i funkcji. »S« zdaje sobie sprawę iż obecna kadencja Sejmu będzie stanowić tzw. okres przejściowy, w którym związek umocni swoją pozycję i po czterech latach wykorzystując poparcie społeczne oraz obowiązujące prawodawstwo zyska większość w parlamencie co automatycznie pozbawi władzy ekipę partyjno-rządową” (AIPN Gd 003/196, t. 2, sprawa obiektowa kryptonim „Duet”, meldunek inspektoratu analityczno-informacyjnego SB w Gdańsku z 14.06.1989 r., k. 26).

Jaruzelski nie był pewny, czy w nowowybranym Sejmie zdobędzie dostateczną liczbę głosów. Nosił się z zamiarem rezygnacji. Przekonywali go najbliżsi współpracownicy, a także przybyły 9 lipca do Polski prezydent George Bush. 11 lipca przyleciał do Gdańska. Najpierw spotkał się z Wałęsą w jego domu przy ul. Polanki. Przekonywał Wałęsę, aby „Solidarność” wyborowi gen. W. Jaruzelskiego na prezydenta się nie sprzeciwiała. Wałęsę przekonywali również do tego i popierali kandydaturę gen. Jaruzelskiego prezydent Francois Mitterand i premier Margaret Thatcher (Por. „Wałęsa i spółka” – z Lechem Wałęsą rozmawia Maciej Łopiński, „Tygodnik Gdański” 20.08.1989 r., nr 1).

Co by się stało, gdyby Jaruzelski zrezygnował, co powodowało amerykańską administrację, że widziała ona w Jaruzelskim  gwaranta dalszych demokratycznych zmian w Polsce i w całym bloku wschodnim? „Solidarność” po to, aby Jaruzelski nie zrezygnował postanowiła nie wysuwać żadnego kandydata. Widzę jedno wytłumaczenie – Jaruzelski i pokojowe zmiany zachodzące w Polsce były dla USA i państw Zachodu gwarantem dalszego rozpadu sowieckiego imperium i wybicia się na niepodległość pozostałych państw bloku – bez wystrzału, bez zbędnych ofiar, bez ustanawiania nowej antykomunistycznej dyktatury. Była to ryzykowna hipoteza, ale potwierdził ją przyszły rozwój wydarzeń. Nie trzeba było bić się o niepodległość. Wystarczyło „jedynie” trzymać się solidarnościowych zasad, metod i moralności, aby odnieść zwycięstwo, a nie szarpać płótno z pańskiego stołu każdy w swoją stronę, kłócić się i dać komunistom pole do udowodnienia, że „solidaruchy” to pazerni, kłótliwi i niebezpieczni ludzi, przed którymi od 13 grudnia 1981 r. cały naród ostrzegali. Nie Okrągły Stół dał im okazję do wyrwania z kasy państwa bogatych łupów i wygodnego życia w III RP, lecz zerwanie z elementarnymi zasadami postępowania po solidarnościowej stronie. Społeczeństwo nie było ślepe… i dlatego w 1993 r. „Solidarność” nie przejęła całej władzy, jak chciał tego Lech Kaczyński, lecz wygrali wybory postkomuniści, którzy lansowali tezę, że oni prawdziwie troszczą się o państwo a nie o państwowe synekury i przywileje. „Solidarność” przegrała w oczach społeczeństwa na płaszczyźnie moralnej.

Jarosław Kaczyński parł po wyborach do zawarcia porozumienia z „przystawkami” komunistów SD i ZSL, aby wraz z prezydenckimi ministrami z nadania gen. Jaruzelskiego utworzyć wspólnie rząd. On pierwszy podjął zakulisowe rozmowy, które następnie ubrał w zgrabne hasło Adam Michnik: „Wasz prezydent nasz premier”. To także on po czerwcowych wyborach ostrzegał przed grożącym zamachem stanu „twardogłowych” i po raz drugi – po wyborze na premiera Mazowieckiego.

Maciej Łopiński po ukonstytuowaniu się rządu Tadeusza Mazowieckiego apelował o jego jak największe wsparcie: „Powinniśmy gorliwie zabiegać o sukces rządu Mazowieckiego, ale powinnyśmy też pamiętać, że jego niepowodzenie nie zamyka drogi przed »Solidarnością« (M. Łopiński, Autonomia, „Tygodnik Gdański” 17.09.1989 r., nr 5). W Tygodniku wydrukowano z tej okazji m.in. list ks. H. Jankowskiego, który pisał w nim: „Wzywam Was, Bracia i Siostry do nieustających modłów w intencji nowego premiera Rzeczypospolitej Tadeusza Mazowieckiego. Módlmy się, aby Wszechmogący dał mu siłę i wiarę w powodzenie jego misji. Nasz nowy premier jest katolikiem, nie należy do żadnej partii politycznej, jest od zarania ruchu związany z »Solidarnością«, był wielokrotnie represjonowany. Jest człowiekiem, na którego czekaliśmy od dziesięcioleci” (Ks. H. Jankowski, Wzywam Was, Bracia i Siostry…, „Tygodnik Gdański” 17.09.1989 r., nr 5).

Lech Kaczyński deklarował poparcie dla rządu T. Mazowieckiego, ale uprzedzał, że w przypadku pojawienia się antagonizmów rząd utraci mandat, jaki dostał od „Solidarności”. Uważał, że powstanie rządu było wielkim sukcesem „Solidarności” i nie było możliwości utworzenia go bez przedstawicieli z PZPR: „Wiedzieliśmy, że Wojciech Jaruzelski wykorzystując swe uprawnienia odwoła się do tej siły politycznej, której sam jest członkiem. Nie sądziłem i nadal nie sądzę, by możliwe było powołanie obecnie rządu na innych zasadach”. Pytany, czy „Solidarność” nie pospieszyła się z przejmowaniem władzy, odparł: „Nie mieliśmy prawa nie podejmować działań w obliczu tak koszmarnego kryzysu, gdy rosły szanse sił pragnących przywrócić dawny porządek. Względy taktyczne nie są żadnym usprawiedliwieniem grzechu zaniechania. Pewna odległość, którą pragnie zachować rząd w stosunku do »Solidarności« i OKP ma też poważne zalety. Dlatego nie dramatyzowałbym w obecnej sytuacji” (Związek zgody, rządu i przynależności. Z Lechem Kaczyńskim członkiem Prezydium KKW „Solidarność” rozmawia Maciej Łopiński, „Tygodnik Gdański” 24.09.1989 r., nr 6).

Był przeciwnikiem strajków i opowiadał się za uspokojeniem nastrojów. W Elblągu, gdzie 8 października 1989 r. zorganizowano zjazd „Solidarności” Regionu Elbląskiego, zdaniem relacji Joanny Gwiazdy przekonywał delegatów: „Przetrwanie w spokoju tak olbrzymich podwyżek cen świadczy o społecznym zaufaniu, jakim obdarzony jest rząd wykreowany przez »S«. Mówca zaapelował o cierpliwość i zachowanie spokoju, gdyż protesty w tej dramatycznej sytuacji zagrażałyby zmianą formuły rządzenia” (Lech Kaczyński senator szantażuje, „Poza Układem” październik 1989, nr 8).

W lutym 1990 r. gościem na pierwszym po stanie wojennym Walnym Zebraniu Delegatów NSZZ „S” Regionu Gdańskiego był premier Mazowiecki, na którego wniosek przegłosowano oświadczenie, aby najbliższe wybory do Sejmu i Senatu odbyły się wcześniej – po upływie dwóch a nie czterech lat od rozpoczęcia kadencji.

Czy gdyby alternatywna wizja historii Rymkiewicza urzeczywistniła się w czerwcu 1989 r., to czy dziś ci, którzy by mieli krew komunistów na rękach wypinaliby by piersi po ordery, pełniliby zaszczytne funkcje i urzędy, a my żylibyśmy dostatniej i w pełni demokratycznym, prawym i sprawiedliwym kraju? Czy też lepiej się stało, że Polska poszła drogą wytyczoną także przez braci Kaczyńskich, którzy sprzeciwiali się radykałom i dlatego w kontrze do ich ugrupowań powołali Porozumienie Centrum? Jednak, gdy Mazowiecki w porozumieniu z działaczami „Solidarności” i Wałęsy wezwał do skrócenia kadencji Parlamentu, zaczęła się wojna na górze, której konkurencyjnym hasłem podniesionym przez PC, czyli braci Kaczyńskich, okazało się: Wałęsa na prezydenta!”. Wybory do parlamentu nie odbyły się wiosną 1991 r. lecz dopiero na jesieni. W 1990 r. przetoczyła się przez Polskę „wojna na górze”.

Jarosław Kaczyński stał się radykałem, gdy wydawało mu się, że mając w garści Wałęsę i przemożny wpływ na „Solidarność” może przejąć pełnię władzy w Polsce. Hasła radykalne, które wcześniej odrzucał, wykorzystał instrumentalnie, jak narzędzia w walce partyjnej do popularyzacji swojej partii kosztem innych. Każda partia jakimiś narzędziami służącymi do osiągnięcia celów garstki partyjnych liderów się posługuje. Może być to hasło wspólnej Europy, dostatniej wsi, rozliczenia przekrętów, dotyczące czegokolwiek. Osiągając przewagę nad innymi ta grupka partyjnych liderów będzie czuła satysfakcję. Przy okazji może zrobią coś dobrego dla kraju – ale to w drugiej kolejności. W pierwszej muszą zniszczyć konkurencję, którą oskarża się o cokolwiek. Dla partii i jej lidera mogą także pisać wiersze poeci, którzy mogą zachęcać do wieszania komunistów, a w zasadzie – całej „drugiej Polski”, bo wszyscy, którzy nie z nami to komuniści i postkomuniści. Taka jest myśl „prawdziwej polityki” „patriotycznego salonu”. Ta myśl nie ma nic wspólnego z etosem solidarności ani z patriotyzmem. Ona niszczy patriotyzm, niszczy Polskę.

 

Jarosław Kaczyński, być może pod wpływem córki Lecha Kaczyńskiego, po Smoleńskiej tragedii zachował się bardzo godnie. Miał znakomite przemówienie do „braci Rosjan”. Na tle niektórych swoich radykalnych zwolenników, którzy już w dzień strasznej tragedii rozpoczęli wojnę (np. nie wahali się pisać o politykach i dziennikarzach krytykujących prezydenturę Lecha Kaczyńskiego „bydlacy”, „mordercy”) wypadł tak, jakby wcielił się w rozważną postać swojego brata, tak, jakby przemawiał jego słowami. Dziś się zmienił. Dziś coraz bardziej pisany jest Rymkiewiczem i mu podobnymi… W moich oczach niszczy dobry obraz Lecha Kaczyńskiego.

"W gwałtownych przemianach społecznych grozi zawsze niebezpieczeństwo i pokusa nadmiernego skupiania się na rozgrywkach personalnych. [...] Nie idzie o to, aby wymieniać ludzi, tylko o to, aby ludzie się odmienili, aby byli inni, aby, powiem drastycznie, jedna klika złodziei nie wydarła kluczy od kasy państwowej innej klice złodziei". Prymas kardynał Stefan Wyszyński, słowa do delegacji "Solidarności" Warszawa, 06.09.1980 r. __________________________________________________ O doborze reklam na moim blogu decyduje właściciel salonu24 Igor Janke. Nie podobają mi się, ale nie mam na nie wpływu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka