Poseł Artur Dunin ma podobno przedstawić nowy, kompromisowy projekt ustawy o "związkach partnerskich". W tej wersji rejestracja związków miałaby się odbywać u notariusza, a nie w Urzędzie Stanu Cywilnego. Według ustawy pary miałyby podpisywać stosowną umowę, której wzór byłby ułożony przez ustawodawcę. Pytanie tylko po co to wszystko?
Sprawni i myślący prawnicy już dzisiaj są w stanie stworzyć umowę zapewniającą nieformalnym związkom praktycznie wszystkie korzyści, których rzekomo zazdroszczą one małżeństwom. Rzekomo, bo gdyby tak bardzo zależało im na prawie do odwiedzin w szpitalu czy spadku - to już dziś mieliby takie umowy podpisane. Jednak tego nie robią. Dlaczego? Bo zdecydowana większość ludzi żyjących na kocią łapę ma w nosie rejestracje w urzędach i przywileje małżeństwa. Gdyby ich naprawdę pragnęli to by po prostu wzięli ślub. Tego jednak boją się jak diabeł święconej wody.
Cała wrzawa wokół tego kretyńskiego pomysłu jest więc kolejnym tematem zastępczym oraz próbą stworzenia wrażenia, że Platforma jest partią dla lewicy (chcą dobrze, ale Gowin z kolegami ich blokują...) oraz konserwatystów (chcą dobrze, ale lewacy jak Tusk czy Arłukowicz przepychają postępowe projekty...).
Niezastąpiona jest tu pomoc usłużnych dziennikarzy, którzy jak jeden mąż wiedzą jaki temat i kiedy staje się "gorący". Bez względu na jego realne znaczenie naturalnie.