Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
2949
BLOG

Czy wolno zabić za psa?

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Zwierzęta Obserwuj temat Obserwuj notkę 76
Życie ludzkie - każdego człowieka - jest warte z definicji więcej niż życie jakiegokolwiek zwierzęcia. Jeśli ktoś chce je oceniać według tych samych utylitarnych kryteriów, otwiera drogę do totalitaryzmu, przez który już przechodziliśmy.

W poprzednim wpisie pokazałem, do jakich konsekwencji prowadzi bambizm. Pretekstem do niego była wspomniana w końcówce poprzedniego tekstu sprawa karna. Przypominam: Justyna K. została skazana za zabójstwo mężczyzny, który podczas wspólnej libacji alkoholowej miał się rzekomo przyznać do „ukradzenia” psa sprawczyni i przetopienia go na smalec. Po apelacji sąd zmniejszył wyrok z 25 do 16 lat pozbawienia wolności. Skazana będzie mogła opuścić warunkowo zakład karny już po 12 latach.

Co ważne – nikt nigdy nie ustalił, czy zamordowany 36-latek faktycznie zrobił z psem zabójczyni to, co wyznał po pijaku. Tym natomiast oskarżona tłumaczyła zbrodnię o okrutnym przebiegu, bo ciało ofiary zostało częściowo rozczłonkowane. Ta wersja jest o tyle prawdopodobne, że zabójczyni, która podobno stylizowała się na członka artystycznej bohemy, miała też fiksację na punkcie zwierząt.

Gdy kwestionowałem surowe wyroki orzekane wobec dręczycieli zwierząt, wskazując na ich nieproporcjonalność wobec kar grożących za podobne zachowania wobec ludzi, czytałem komentarze, których autorzy twierdzili, że za zabicie zwierzęcia należy się wieloletnie więzienie albo nawet należałoby sprawcę takiego czynu zgładzić. Gdy zadawałem pytanie, czy są w takim razie zwolennikami przywrócenia kary śmierci za określone czyny wobec ludzi – na przykład zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem w warunkach recydywy – zaskakująco milkli.

Teraz, wspomniawszy zbrodnię Justyny K., zadałem na Twitterze pytanie, czy zwolennicy zabijania dręczycieli zwierząt „za karę” są gotowi usprawiedliwić jej czyn. Ku mojemu mimo wszystko zaskoczeniu znalazło się całkiem sporo takich osób. Samo to pokazuje, jak kompletne jest zdruzgotanie hierarchii bytów.

Ważne, aby dokładnie pojmować, o czym mówimy. Można by ewentualnie – choć z trudem – zrozumieć usprawiedliwienie czynu dokonanego w afekcie i ograniczającego się do jakiejś pierwszej reakcji. Wiele osób pisało, że gdyby ktoś skrzywdził ich zwierzę, zareagowaliby gwałtownie. W tym nie ma chyba nic dziwnego, o ile po pierwszej reakcji przyszłoby opamiętanie. Zresztą lampka ostrzegawcza powinna się nam samym zapalić, jeśli uznajemy, że posunęlibyśmy się dalej niż nawrzeszczenie na kogoś i zawiadomienie policji. Jeżeli ktoś naprawdę uważa, że byłby gotów pobić człowieka, który skrzywdziłby jego psa czy kota, powinien się nad sobą bardzo poważnie zastanowić.

Wciąż jednak można by ostatecznie uznać, że jeśli ktoś zareagowałby na gorąco, będąc świadkiem tego, jak ktoś inny dręczy jego zwierzę, a wynikłoby z tego przypadkowo nieszczęście i śmierć dręczyciela – da się to jakoś tam zrozumieć (choć nie usprawiedliwić). Tu jednak mieliśmy sytuację radykalnie inną. Właścicielka psa nie była świadkiem rzekomego czynu wobec niego, dowiedziała się o nim post factum, więc o spontanicznej reakcji nie było mowy. Mało tego, jak wykazało śledztwo, zbrodnia została metodycznie zaplanowana i nie było tu mowy o działaniu w afekcie. Mówiąc brutalnie: Justyna K. na zimno postanowiła się zemścić za zabicie jej psa, mordując sprawcę tego czynu. O ile oczywiście zeznania jej i jej towarzyszy są wiarygodne, a nawet jeśli są – o ile ofiara faktycznie zrobiła to, czym postanowiła się pochwalić.

W wypowiedziach, które sprowokowało moje pytanie zadane na Twitterze, powtarzają się dwie klisze (bo trudno te stwierdzenia uznać za owoce samodzielnej refleksji – to po prostu powielane wielokrotnie schematy). Pierwsza to stwierdzenie, że człowiek krzywdzący zwierzę jest „śmieciem” mniej wartym niż to zwierzę. To samo pojawia się w nieco zmodyfikowanej postaci: „niektórzy ludzie są mniej warci niż pożyteczne zwierzęta”. To niesamowicie groźne myślenie, którego początki odnajdujemy w antyhumanistycznych, zbrodniczych systemach. Stawianie wyżej wartości zwierzęcego życia niż życia niektórych ludzi było cechą totalitaryzmów. Dla nazistów życie udomowionego psa, a tym bardziej psa służącego w wojsku czy SS, było warte więcej niż życie dowolnego Żyda. Jeśli raz zgodzimy się w ogóle na porównywanie wartości dowolnego ludzkiego życia z życiem zwierzęcia, jesteśmy na prostej drodze do zatracenia. Mierzenie tego w kategoriach utylitarnych ma wydźwięk głęboko antyhumanisytyczny i musi prowadzić do czysto utylitarnego traktowania ludzi w ogóle, na zasadzie uznawania za niepożytecznych i niewartych dbania i ocalenia tych, którzy – zdaniem oceniającego – nie wnoszą niczego do społeczeństwa. I znów kłaniają się totalitaryzmy – by przypomnieć nazistowską politykę mordowania chorych umysłowo. Wydaje się, że fanatyczni wielbiciele zwierząt nie dostrzegają tych dość przecież oczywistych konsekwencji swojego sposobu rozumowania. Wartość życia ludzkiego, nawet należącego do człowieka budzącego naszą odrazę, musi zatem pozostać nieporównywalna z wartością życia zwierzęcia, nawet najbliższego nam.

Drugi, znacznie bardziej kuriozalny schemat myślowy mówi, że zabójczyni „wyrwała chwasta”, który w oczywisty sposób mógł w przyszłości zagrozić ludziom, ponieważ jeśli ktoś tak zachowuje się wobec zwierząt, to na pewno będzie się podobnie zachowywał wobec ludzi. Pomijając fakt, że nie wiemy, czy ofiara faktycznie popełniła czyn, który pojawia się w zeznaniach sprawców – idea karania, a już zwłaszcza samosądem, kogokolwiek za to, co może ewentualnie dopiero zrobić, jest chora. Kara z samej swojej natury w zachodniej cywilizacji jest wymierzana za dokonany czyn, a nie za czyn hipotetyczny. Owszem, czynnik prewencyjny również się w niej pojawia, ale nie powinien mieć przewagi nad czynnikiem retrybutywnym (sprawiedliwa odpłata za popełniony czyn). W pewnych okolicznościach odizolowanie sprawcy nie wynika już z odpłaty, ale z zabezpieczenia społeczeństwa przed kolejnymi jego czynami. Tyle że zwykle dotyczy to recydywistów, sprawców zbrodni (w sensie ściśle prawnokarnym – zbrodnią jest czyn zagrożony karą minimum 3 lat pozbawienia wolności, a więc nie jest nią zabicie zwierzęcia) oraz następuje po procesie i dokładnej analizie opinii na temat oskarżonego, w tym tych pochodzących od biegłych.

Nie trzeba chyba dodawać, że nie istnieje żadne proste przełożenie: jeśli ktoś zadręczył na śmierć kota czy psa, to wkrótce zabije człowieka. To czysty absurd. Ludzka psychika jest znacznie bardziej skomplikowana, a każdy człowiek jest inny. Nie trzeba też dodawać, jak sądzę, że bardzo często ujawnia się zjawisko odwrotne: zagorzali wielbiciele zwierząt okazują się skrajnie okrutni wobec ludzi. Przykładem jest sama Justyna K., a także pewien austriacki niespełniony malarz, który przecież uwielbiał swojego alzackiego owczarka o imieniu Blondi.

W uzasadnieniu orzeczenia sądu apelacyjnego, który obniżył karę dla zabójczyni (przynajmniej na ile znamy je z relacji medialnych) nie ma mowy o tym, że na taką decyzję sędziego wpłynął fakt, iż zbrodni dokonano w domniemanej zemście za zabicie psa. Sędzia wskazała na inne względy, co do których możemy mieć wątpliwości, ale to już całkiem inna sprawa.

Problem z bambizmem polega na tym, że jego konsekwencje dla całego zachodniego systemu wartości są bardzo daleko idące, natomiast są niemal kompletnie niezrozumiane i niedoceniane. Jego promotorami, nawet jeśli w nieco ograniczonym stopniu, są politycy oficjalnie uważający się za przedstawicieli prawicy. Na szczycie tej piramidy jest prozwierzęca fiksacja samego Naczelnika, ale swoje cegiełki dokładali niestety tacy intelektualiści jak profesorowie Zdzisław Krasnodębski czy – co piszę już z największą przykrością, bo mowa tu o osobie, która z absolutną pewnością musiała rozumieć konsekwencje propagowania tego trendu myślowego – Ryszard Legutko, podbijając pisowskie inicjatywy bazujące na tej emocji w Parlamencie Europejskim.

Na koniec muszę podkreślić: człowiek ma obowiązek zwierzęta szanować, nie wolno zadawać im zbędnych cierpień czy dręczyć. To także miara naszej cywilizacji. Nie może to jednak oznaczać uderzenia w wykorzystywanie zwierząt dla naszych celów poprzez hodowlę albo w tradycję łowiecką. Kwestionowanie tych elementów naszego życia opiera się bowiem na nieuprawnionym rozszerzeniu pojęcia dręczenia, opartym na opisanych wyżej błędach myślowych.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości