Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
5846
BLOG

Brawo Patryk Jaki!

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 55
Konferencja zorganizowana trzeci raz przez europosła Solidarnej Polski wyróżnia się na tle zdegenerowanej polskiej debaty. Jej organizatorzy naprawdę starają się wyjść poza swoją bańkę i warto to docenić, nawet jeśli jest się w sporze z formacją Patryka Jakiego czy nim samym.

Rzadko zdarza mi się chwalić za coś polityków – bo i po prawdzie nie ma za bardzo za co. A jednak czasami trzeba.

Najpierw wspomnienia. Kongres Polska Wielki Projekt po raz pierwszy odbywał się w 2011 r. i był jak powiew świeżego powietrza. W środku coraz bardziej gnuśniejących i coraz bardziej jałowych rządów Platformy Obywatelskiej wówczas Instytut Sobieskiego (potem organizator się zmienił), powiązany z PiS, uruchomił przedsięwzięcie całkowicie inne niż cokolwiek wcześniej znanego: duże, kilkudniowe spotkanie ekspertów, publicystów, analityków, intelektualistów z mnóstwem arcyciekawych dyskusji, a co najważniejsze – wychodzące poza bańkę. Choć wtedy chyba to pojęcie nie było jeszcze tak popularne jak dzisiaj. Owszem, konferencji i debat było mnóstwo w różnych miejscach i firmowanych przez różne organizacje, ale to jednak było coś nowego. Po raz pierwszy partia polityczna, choć za pośrednictwem powiązanego z nią think-tanku, pokazywała, że jest w stanie otworzyć się na koncepcje z innych środowisk, również krytyczne wobec własnej linii, i traktuje to spotkanie jako zaczyn dla swoich koncepcji programowych. A przynajmniej takie było wówczas i w kolejnych latach odczucie. Szczególnie uderzający był kontrast pomiędzy intelektualną martwotą rządów PO w tamtym czasie a naprawdę żywymi dyskusjami, jakie odbywały się na Kongresie PWP.

Niestety, PWP spotkał taki sam los jak większość podobnych przedsięwzięć: gdy władza się zmieniła, Kongres PWP stopniowo, w kolejnych edycjach, przestawał być miejscem żywej dyskusji i tworzenia idei dla rządzących – bo oni tkwili coraz głębiej w bagnie praktycznego sprawowania władzy, co na ogół niszczy intelektualną refleksję i pracę koncepcyjną – a stawał się w coraz większym stopniu okazją do składania hołdów wcielanym w życie koncepcjom Naczelnika oraz jemu samemu i do wzajemnego dopieszczania się przez intelektualistów bliskich obozowi władzy. Jednym słowem – theatrum vanitas bez żadnej specjalnej wartości.

Na poziom debaty narzekało się w Polsce od zawsze – od kiedy można ją było prowadzić swobodnie, czyli od początku III RP (a i w innych czasach). Jednak problemy bywały w różnych okresach różne, a i obiektywnie rzecz biorąc poziom jej bywał wyższy lub niższy w różnych czasach. Wiadomo, że zawsze najbardziej doskwiera to, co najświeższe. Jednak przypominając sobie dyskusje, w jakich zdarzało mi się brać kiedyś udział – ba, patrząc na stare z nich zdjęcia i widząc, kto z kim był w stanie usiąść za stołem i normalnie rozmawiać, i porównując to z czasami dzisiejszymi jestem w stanie powiedzieć, że degeneracja polskiej debaty po 2015 r. jest bezprecedensowa. Może nie w perspektywie całej naszej historii, ale w perspektywie 33 lat istnienia III RP na pewno. Część przyczyn jest niezależna od tego, co robimy w Polsce – z pewnością bardzo przyczyniły się do tego media społecznościowe. Ale to niejedyne wyjaśnienie i nawet nie główne. Gigantyczną winę ponoszą najważniejsze siły polityczne, które postawiły na najbardziej tępą propagandę, w której na normalną rozmowę miejsca nie ma. Rządzący zaprzęgli do pracy media rządowe: i te nazywane wciąż formalnie publicznymi, i te prywatne, pozorując za ich pomocą dyskusję, w rzeczywistości będącą żenującymi spektaklami czołobitnych pochwał wobec opcji jedynie słusznej.

W niebywałym stopniu do zniszczenia normalnej dyskusji przyczyniły się dwa momenty w naszej najnowszej historii: covidowa histeria i wojna na Ukrainie. W obu przypadkach zadziałał podobny mechanizm (o czym zresztą wielokrotnie pisałem): debata została stłumiona, właściwie skasowana, poprzez oznaczenie poglądów sprzecznych z obowiązującą linią jako oszołomskich, niebezpiecznych, a argumentem ostatecznym okazało się przyczepienie ich wyrazicielom łatki „ruskich onuc”. Etykietowano hurtowo, nie starając się nawet argumentować czy polemizować. Wystarczyło, że ktoś kwestionował obowiązującą linię.

Miało przy tym miejsce kilka w pewnym sensie zabawnych i paradoksalnych zjawisk. Pierwsze – że w obu przypadkach miękką cenzurę z równą zaciekłością wprowadzała główna partia opozycyjna i główna partia rządząca (jakkolwiek mająca w swoich szeregach i w swoim obozie dysydentów). Drugie – że wyjątkowo gorliwi cenzorzy pochodzili z obozu władzy (vide Janusz Cieszyński czy Stanisław Żaryn), którego lider zarazem głosi niezmiennie ludowi, że rządy jego partii są gwarancją wolności obywatelskich, w tym wolności słowa. Trzecie – że w pewnych wypadkach po stronie cenzury stanęli ci, którzy dotąd nazywali się liberałami. To ostatnie zjawisko jest szczególnie wyraźnie widoczne w przypadku wojny na Ukrainie. Zdarza się, że więcej szacunku dla wolności słowa i prawdy wykazuje – niestety – lewica niż ci, którzy sami siebie nazywają prawicą albo liberałami. (Przykładów podawał nie będę, bo musiałbym wskazać konkretne osoby i zdarzenia, a nie jest moim celem wchodzenie przy okazji tego tekstu w jakieś personalne spory. Kto uważnie obserwuje sytuację, ten wie.)

Tu mogę wreszcie przejść do zapowiadanej pochwały: na tle tych wszystkich fatalnych zjawisk na korzyść odróżnia się zorganizowana właśnie po raz trzeci przez europosła Solidarnej Polski Patryka Jakiego konferencja „Zderzenie kulturowe”. Jakkolwiek skromniejsza niż PWP, jest dzisiaj o niebo wartościowsza. Kaliber uczestników nie jest mniejszy, a przede wszystkim jej organizator staje na głowie, aby ściągnąć na wydarzenie osoby z różnych środowisk. Ja sam miałem okazję skonfrontować się podczas niedzielnej dyskusji z Markiem Budziszem w kwestii relacji Polski z Ukrainą i była to dobra, rzeczowa, spokojna dyskusja – właśnie taka, jaka być powinna. Absolutnie wyjątkowym wydarzeniem było zaś spotkanie na konferencyjnej scenie Krzysztofa Gawkowskiego z Lewicy, Krzysztofa Bosaka z Konfederacji, Pawła Poncyljusza z PO i Sebastiana Kalety z Solidarnej Polski. To się po prostu teraz nie zdarza – poza studiami telewizyjnymi, w których rozmowa (jeśli to w ogóle można tak nazwać) ma całkiem inny charakter i poznawczo niewiele wnosi. Tu natomiast panowie spierali się o pojęcie polskości, a różne jego definicje, jakie prezentowali, stanowiły naprawdę fascynujący przegląd postaw i poglądów.

Taka zresztą była cała konferencja, a jeśli ktoś uzna, że zbyt mało było w niej jeszcze wychodzenia poza bańkę, to spieszę wyjaśnić – po rozmowach z organizatorami – że ich ambicje były większe, ale w wielu przypadkach napotykali odmowę albo nawet niechęć. W niektórych przypadkach ze strony osób, których bym o taką postawę nie podejrzewał, lecz cóż – czasy mamy dziwne.

Z poseł Jakim można się nie zgadzać, można nie zgadzać się z formacją, której jest członkiem, ale jego wysiłek na rzecz stworzenia miejsca dobrej dyskusji powinien docenić każdy, kto rozumie, jakie to ma znaczenie i jak szkodzi nam jej brak. Lecz do tanga trzeba dwojga. Do zmierzenia się z wydarzeniem organizowanym jednak przez przeciwnika politycznego potrzeba też pewnej odwagi, bo znacznie przyjemniej i łatwiej brać udział w takich, gdzie nikt nikogo ze strefy komfortu nie wyprowadza. Dlatego warto docenić obecność posłów Gawkowskiego i Poncyljusza, ale też wszystkich pozostałych, którzy nie byli na konferencji „u siebie”. Do tych, którzy odmówili, mam natomiast prośbę, żeby w przyszłości potraktowali przyjęcie zaproszenia tego typu jako część misji cywilizowania polskiej debaty, co – jak sądzę – jest dla nich ważne.

Całą konferencję można zobaczyć tutaj:

Dzień 1

Dzień 2

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka