Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
4612
BLOG

O wolności, nożach i Solidarnej Polsce

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 78

 Faktyczne przyczyny, dla których Solidarna Polska wpadła na pomysł nowelizacji Ustawy o Broni i Amunicji (UoBiA), są dość oczywiste. Zbigniewa Ziobrę czeka kandydowanie na następną kadencję do Europarlamentu w Małopolsce, a właśnie Kraków kojarzy się ze szczególnie brutalnymi starciami bandytów, wyposażonych nie tylko w noże, ale nawet w maczety. Chodzi więc po prostu o swoistą kiełbasę wyborczą.

Przypomnijmy: SP wymyśliła sobie, żeby w UoBiA zawrzeć zakaz noszenia „broni białej”, czyli wyposażonej w ostrza o długości powyżej 8 cm. Projekt wygląda na opracowany w przelocie, gdzieś między poczekalnią na lotnisku a kawiarnią. Zdradza całkowity brak znajomości praktyki działania UoBiA, a nawet stosowanej w niej terminologii. Istnieje tam bowiem – w odniesieniu do broni palnej – pojęcie „przenoszenia” broni w odróżnieniu od pojęcia „noszenia”. Projektodawcy wydają się nie zdawać sobie z tego sprawy, ponieważ nie posługują się tymi pojęciami w swojej propozycji.

Poważną wadą istniejącej UoBiA w obecnej postaci jest również brak jednoznacznej definicji niektórych pojęć lub dziwna klasyfikacja przedmiotu przepisów (np. broń gazowa jest niemalże zrównana z bronią palną bojową – choć w wielu krajach jest dostępna bez pozwolenia, podczas gdy rewolwery rozdzielnego ładowania, strzelające amunicją w postaci kulek gumowo-metalowych o energii do 17 dżuli, w ogóle nie są w świetle przepisów bronią palną – choć są wielekroć groźniejsze od broni gazowej).

Autorzy projektu zawarli w nim pomysły kompletnie absurdalne. Czytamy na przykład:

 

Kto posiada w miejscu publicznym nóż, siekierę, tasak lub inne przedmioty mające charakter broni ofensywnej, z wyłączeniem noży o jednej krawędzi roboczej i długości ostrza nieprzekraczającej 8 centymetrów, podlega karze grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2.[…]

Nie popełnia przestępstwa określonego w ust. 1 osoba, która posiada w miejscu publicznym nóż, siekierę, tasak lub inne przedmioty mające charakter broni ofensywnej w celu ichprzetransportowania po zakupie lub nabyciu w inny sposób oraz w sytuacji, gdy posiadanie tych przedmiotówjest niezbędne dla prawidłowego wykonania uprawnień i obowiązków zawodowych, sportowych oraz rekreacyjnych.

 

Co znaczy „przedmiot mający charakter broni ofensywnej” – nie wiadomo, bo nie ma w przepisach odpowiedniej definicji. Dlaczego siekiera, która w ogóle nie jest bronią i nie służy do walki, ale rąbania drewna, miałaby podpadać pod taką definicję – również nie wiadomo. Kiedy taki przedmiot jak tasak albo siekiera jest, a kiedy nie jest niezbędny do „prawidłowego wykonywania obowiązków zawodowych, sportowych (ki diabeł? Czy jest konkurencja „rzut siekierą”?) oraz rekreacyjnych” – również nie wiadomo, bo nie mamy definicji takich „obowiązków”. Oznacza to po prostu, że policja miałaby pełną i nieskrępowaną dowolność w interpretacji przepisów, zaś adwokaci mieliby równie duże pole do popisu.

To wszystko aspekty praktyczne i prawne proponowanych zmian. Ale nie one są w tej sprawie najważniejsze. Najważniejsze jest, że rozpaczliwie broniąca się przed politycznym niebytem partia próbuje nam zaserwować kolejny przepis, którego skutkiem musi być ograniczenie i okrojenie naszej wolności o kolejny obszar. Nie jest w tym zresztą odosobniona – to samo robi partia rządząca, zaś największa partia opozycyjna prezentuje w wielu sprawach postawę, każącą obawiać się, że gdy tylko obejmie władzę, pójdzie w ślady PO. Szczególnie zaś niepokojące jest, że – podobnie jak w rozmaitych analogicznych przypadkach (palenie, zdrowe jedzenie, ruch drogowy) pomysł zyskuje natychmiast entuzjastycznych zwolenników, którzy gotowi są bez oporów oddać kolejne obszary własnej wolności nawet nie za realne bezpieczeństwo, ale jedynie za jego iluzję. Bo tak właśnie byłoby w przypadku realizacji projektu SP.

Zastanówmy się nad realnością obietnic, jakie składają politycy SP. Powiadają oni, że wejście w życie nowych przepisów umożliwiłoby policji zatrzymywanie osób, które potencjalnie mogą popełnić przestępstwo przy użyciu niebezpiecznego narzędzia, jakim stałby się nóż o ostrzu powyżej 8 cm. Idąc po kolei, zadajmy kilka pytań.

Czy policja byłaby w stanie wyegzekwować przepis? Oczywiście – nie. Byłby to kolejny przepis nie tyle martwy – co jeszcze nie byłoby najgorsze – co raczej stosowany wybiórczo wobec osób, co do których policja miałaby inne powody, aby utrudnić im życie. To tym groźniejsze, że – co chyba politycy SP doskonale rozumieją i widzą – polska policja nie jest dzisiaj służbą godną zaufania i przyjazną obywatelom. Przeciwnie. A podrzucenie komuś noża wystarczająco długiego, aby można mu postawić zarzut nielegalnego posiadania tegoż, nie jest problemem.

Czy przy dzisiejszym stanie prawnym policja nie ma możliwości działania?Ależ oczywiście, że ma. Spierając się ze mną na Twitterze, Jacek Czabański podawał przykład „grupy dwudziestu podpitych mężczyzn z nożami”. Policja ma mnóstwo możliwości interwencji prewencyjnej, poczynając od zakłócenia spokoju publicznego. Czasem zresztą takich właśnie interwencji dokonuje. Niestety, zbyt rzadko. I tu leży problem z zapewnieniem bezpieczeństwa publicznego, nie w braku kolejnych zakazów. Prewencja generalna nie polega na wprowadzaniu nowych kategorii zabronionych narzędzi, ale na tym. Aby policja była widoczna, trafnie rozpoznawała miejsca potencjalnego zagrożenia i tam skupiała swoje wysiłki, a także wypracowywała takie metody i skuteczność interwencji w razie zaistnienia incydentu, żeby popełniający wykroczenie albo przestępstwo miał przekonanie, iż prawdopodobieństwo, że zostanie schwytany, jest bardzo duże.

Tych wszystkich zadań dzisiaj polska policja oczywiście nie spełnia. Nie spełniała ich również w Krakowie, gdzie doszło do wyjątkowo brutalnych czynów. Z tym że znacznie trudniej jest zmienić policję – jej struktury, mentalność funkcjonariuszy, istniejące układy, decydujące o jej gnuśności – niż napisać na kolanie jeden absurdalny przepis.

Czy należy zwijać każdego, kto posiada przy sobie nóż (większy niż przewidziany limit)? Wszystkim entuzjastom takich pomysłów polecam uważne obejrzenie znakomitego „Raportu mniejszości” według prozy niezrównanego Philipa K. Dicka. Książka i film stawiają pytanie o zasadność i granice każdej prewencji. Twierdzę, że wypaczone jest rozumienie prewencji jako dania władzom możliwości wprowadzenia restrykcji wobec każdego, kto tylko potencjalnie może popełnić przestępstwo, bo posiada przy sobie narzędzie, którym można okaleczyć lub zabić. Do takich narzędzi można zaliczyć całe mnóstwo przedmiotów – łyżkę do kół, kastet z plastiku (jest to narzędzie przeznaczone dla osób posługujących się Krav Magą), nóż ceramiczny, a także miniaturowy scyzoryk czy arsenał dostępnej dziś bez zezwolenia broni (a zapewniam, że jest to arsenał potężny, od miotaczy gazu po broń ASG). Wychodząc z takiego założenia, z jakiego wyszła SP, należałoby zatrzymać i ukarać posiadaczy wszelkich potencjalnie groźnych przedmiotów. Powie ktoś: jednak nóż nosi się z wyraźną intencją. Odpowiadam: każdy groźny przedmiot można nosić z intencją neutralną, intencją użycia go w samoobronie albo zrobienia komuś krzywdy. Każdy.

Gdyby w życie wszedł projekt SP, bandyci podzieliliby się na dwie grupy. Jedną stanowiliby ci, których nowe ograniczenia wcale by nie obeszły, bo łamanie prawa jest częścią ich obyczaju. Drugą ci, którzy w przejawie charakterystycznego cwaniactwa natychmiast zastąpiliby maczety czy noże bojowe czymś, co nie byłoby zakazane – na przykład nożami o ostrzu poniżej 8 cm. A zapewniam, że wybór takich narzędzi, skonstruowanych z myślą o walce, jest olbrzymi. Co w następnym kroku zrobiliby geniusze od Ziobry? Zakazali jakichkolwiek noży? A może zabroniliby nam noszenia przy sobie w ogóle czegokolwiek, co nie jest z gumy?

Czy proponowany przepis zwiększyłby w takim razie w jakimkolwiek stopniu bezpieczeństwo zwykłych ludzi? Wydaje się, że przekonująco wykazałem, że nie. Przeciwnie – byłby idealnym instrumentem nękania uczciwych obywateli.

Czemu zatem zwolennicy podobnych regulacji są za? Ulegają złudzeniu, że samo uchwalenie przepisów załatwia realne problemy lub ulegają emocjom, które nie pozwalają im logicznie rozumować. Najważniejsze jednak, że nie czują naturalnego oporu przed oddawaniem państwu kolejnych kawałków swojej wolności. Gdy ktoś proponuje: „Damy wam trochę więcej bezpieczeństwa, ale musicie się pogodzić z kolejnymi ograniczeniami” – nie zapala im się lampka ostrzegawcza i nie weryfikują takiej, na ogół czczej, obietnicy dziesięć razy, tylko ochotnie na nią przystają.

Ich sposób myślenia oddają doskonale dialogi, jakie od dawna toczą z sobą zwolennicy prawa do posiadania skutecznych narzędzi do samoobrony i przeciwnicy tegoż. Ci drudzy twierdzą, że zwyczajny obywatel i tak nie ma szans w starciu z bandytą, który zawsze go pokona. A jeżeli napadnięty będzie się próbował bronić, poniesie jeszcze większe szkody. Cóż, taki scenariusz jest możliwy, ale trudno powiedzieć, na czym jego głosiciele opierają niezachwianą pewność, że tak będzie w każdym przypadku. To do wolnego obywatela powinna należeć ocena sytuacji zagrożenia i decyzja, czy chce się bronić, czy woli skapitulować. Przy pełnej świadomości, że państwo w postaci policjanta nie zawsze będzie w stanie mu pomóc na czas, nawet przy idealnie działającej policji. A nasza taką nie jest.

Nie jest też prawdą, że zwykły człowiek nie ma szans w starciu z bandziorem – przy czym nie mówimy tu o profesjonalnej bandyterce; spotkania z takimi osobami zdarzają się w gruncie rzeczy rzadko, problemem są natomiast przypadkowe żule, dresiarstwo i inny tego typu element. To ludzie, którzy przywykli do dominacji nad potencjalną ofiarą. Stanowczy opór w wielu przypadkach ich odstraszy. Nie bez powodu reklamuje się – i robi to także policja – np. zajęcia z samoobrony dla kobiet. Nie miałyby przecież sensu, gdyby nie miała sensu samoobrona. W tym względzie polecam odszukanie wypowiedzi specjalistów od samoobrony i psychologów policyjnych.

Jest natomiast prawdą, że zwykły człowiek ma znacznie mniejsze szanse w takiej sytuacji, jeżeli jest pozbawiony jakichkolwiek narzędzi do samoobrony.Z gołymi rękami niemal na pewno sobie nie poradzi. A tak właśnie chciałaby go postawić naprzeciwko bandziorów Solidarna Polska.

Jeśli ktoś wie, że nie będzie w stanie się bronić, niech się nie broni. To jego sprawa. Nie przypominam sobie jednak historii, w której bierność ofiary dałaby jej jakąkolwiek korzyść. Powtarzam: to powinna być suwerenna decyzja napadniętego. Nie widzę powodu, dla którego taktyce bierności mieliby się podporządkować wszyscy.

Niewytłumaczalna jest również wiara „etatystycznych pacyfistów” w to, że wprowadzenie zakazu posiadania tej czy innej broni spowoduje, iż grzecznie zrezygnują z niej bandyci, a więc będzie ogólnie bezpieczniej. Nie – zrezygnują z niej tylko praworządni obywatele. Dokładnie taki mechanizm działa w przypadku broni palnej. Spokojny człowiek nie kupi na lewo pistoletu. Z wielu powodów. Bandyta kupi go bez oporów. Czasem zresztą nawet otrzymawszy od policji pozwolenie na broń do ochrony osobistej, bo system wydawania tych pozwoleń jest dzisiaj czysto uznaniowy i wystarczy być np. właścicielem kantoru wymiany walut, aby przekonać policję, że broń jest nam potrzebna. (To zresztą temat na osobny tekst.)

Wolność jest dziś towarem bardzo deficytowym. A stała się nim, ponieważ większość obywateli jej nie ceni i nie szanuje. I to jest najbardziej niepokojące. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka