Maciek Skowron Maciek Skowron
538
BLOG

Białoruś - kolejny Polak ofiarą warszawskiego MSZ-u

Maciek Skowron Maciek Skowron Polityka Obserwuj notkę 1

Kilka dni temu zmarł w Grodnie Apoloniusz Woliński - jeden z działaczy polskich, na święto 9 maja zawsze chodził w polskim mundurze. Pan Woliński bronił Warszawy w 1939 roku potem był w łagrach. Umarł mając zakaz wjazdu do Polski. Na pogrzebie było ok. 30-40 osób; reszta znajomych bała się, bo przyjście groziło zakazem wjazdu do Polski - to najbardziej skuteczna broń Angeliki Borys popieranej przez polski MSZ i TV Polonia.


„Głos znad Niemna”, nr 14 (719)

 

Jestem rozczarowany…

Kolejna “ofiara” dyplomacji polskiej - kombatant Apoloniusz Woliński

 

 

 

- Państwo, co się dzieje w tej Polsce? Kto pracuje w naszym konsulacie grodzieńskim? — z takimi pytaniami retorycznymi przyszedł do redakcji w tym tygodniu, opierając się o laskę, Apoloniusz Woliński, znany działacz Związku Polaków na Białorusi, kombatant kościuszkowiec, prezes Oddziału Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Grodnie.

 

Ze zdenerwowaniem ten człowiek w sędziwym wieku opowiedział o tym, że nie wydano mu wizy do Polski oraz obrażono w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie. Opowiedział o zawiłej historii swojego życia, pokazał dyplomy i odznaczenia państwa polskiego, zaproszenie do Warszawy na 4 kwietnia na Plenarne Posiedzenie Zarządu Głównego SPK w Kraju. Oburzenie go nie mogło minąć nawet w spokojnej atmosferze naszej redakcji przy herbatce: „Jak ten zielony ochroniarz konsulatu, Polak, mógł powiedzieć do mnie — zdrajca?”

   

Polak z krwi i kości

 

Ojciec Apoloniusza Wolińskiego był legionistą I Brygady Marszałka Piłsudskiego. Wracając z Krakowa do Wilna, w Grodnie, zapoznał się z przyszłą żoną, Weroniką Poczobut.

 

“Jako wynik — mówi pan Apoloniusz — pojawiłem się na świat 11 września 1921r. w Grodnie”. Ojciec z wykształcenia był radiotechnikiem, w owych latach pracę otrzymał w Warszawie w Polskim Radiu. W 1926r. zabrał żonę z synem do Warszawy, gdzie zamieszkali przy ul. Długiej. Chłopak poszedł do gimnazjum im. M. Reja przy ul. Królewskiej, w tym gimnazjum wstąpił do harcerstwa polskiego. Brał w nim czynny udział, uczestniczył w obozach. W gimnazjum było również przysposobienie wojskowe, w którym również się szkolił marząc o lotnictwie.

 

Po zdaniu matury w 1938r. młody chłopak złożył podanie do szkoły lotniczej w Dęblinie, stanął przed komisją lekarską, która stwierdziła: godny do służby lotniczej.

 

Ponieważ był nastolatkiem, od razu nie przyjęli go na studia, a skierowali do młodzieżowych hufców pracy, do 12 batalionu w Modlinie. Tam, oprócz zajęć wojskowych, młodzież pracowała w zakładach remontu broni. Po 3 latach dostałby skierowanie do szkoły lotniczej. Ale…

 

Rok 1939 i wojna zniweczyły wszystkie plany. “Zamiast szkoły lotniczej zostaliśmy skierowani do Warszawy, gdzie budowaliśmy zapory przeciwczołgowe na wylotach ulic Warszawy z szyn tramwajowych i wagonów — wspomina Apoloniusz Woliński. — Później dostaliśmy skierowanie do służby sanitarnej przy szpitalu wojskowym przy ul. Zakroczymskiej. Woziliśmy rannych z linii frontu do cytadeli warszawskiej, gdzie był szpital”.

 

27 września… Warszawa padła i młodych jeńców polskich przyprowadzono do Radomia, skąd pociągami towarowymi wywieziono do łagru Fuestenberg za Odrą. W 1940r. 30 jeńców z tego łagru, w tym pana Apoloniusza, skierowano do niemieckiego majątku ziemskiego, gdzie pracowali na roli — do Beskof wieś Kummerof.

 

Barak, gdzie mieszkali, ogrodzono drutem kolczastym i wystawiono ochronę starych ludzi z karabinami z opaską, którzy codziennie wyprowadzali z tego małego obozu na pola. Jedzenie przynoszono w kotłach na pole, a wieczorem zabierano z powrotem do baraku.

 

Życie trudne było do zniesienia i gdy Niemcy napadły na ZSSR, pan Apoloniusz próbował uciec z pola pracy. Ucieczka się nie udała, pobito go i uprzedzono, że za drugim razem rozstrzelają.Dokumentów jeńcy nie mieli, każdy miał tylko blaszany numer Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, na ten numerek wydawano paczki żywnościowe, ubranie, papierosy.W 1944r. z Prus Wschodnich Niemcy zaczęli wyjeżdżać i bardzo dużo przybyło ich do Kummerofa. Korzystając z zamieszania, trzech młodych Polaków postanowiło podjąć próbę ucieczki. Przed Wielkanocą zrobili w nocy przejście w drucie kolczastym — i na wolność. “Ślady przysypywaliśmy tytoniem, aby zmylić psów — mówi Apoloniusz Woliński. — Szliśmy tylko polnymi drogami i lasami. Tak dotarliśmy do Odry, gdzie znaleźliśmy przywiązaną łódkę bez wioseł. Wiosłując rękami przeprawiliśmy się na drugi brzeg. Śpieszyliśmy w stronę Polski. W ciągu dnia czekaliśmy albo w stogach, albo w gąszczach zarośli, szliśmy nocą. Jedzeniem było to, co wykopywaliśmy z kopców: kartofle, buraki, marchew… Trwało to około miesiąca. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy przekroczyliśmy linię frontu. Pewnej nocy natknęliśmy się w lesie na żołnierza rosyjskiego”.Zatrzymał on młodych chłopców i odprowadził do sztabu, gdzie trafili do piwnicy. Po dochodzeniu stwierdzono, że byli jeńcami, a w trzecim dniu w drodze do sztabu zauważyli ciężarówkę z emblematami polskimi I Dywizji Kościuszki. W gabinecie sztabu był płk Armii Radzieckiej, a obok major w polskim mundurze i sierżant Wojska Polskiego. Wtedy rozstrzygnięto ich dalszy los. A przypomina pan Apoloniusz: „Pułkownik zwrócił się: “Oto wasze Polaczki, możecie ich zabrać”. Widząc majora polskiego zasalutowałem na baczność (byliśmy w starych zniszczonych mundurach) i zameldowałem się: “Panie majorze, szeregowy prosi o skierowanie do Wojska Polskiego”. Major zwrócił się z dziwnym zapytaniem: “W polskom wojsku choczesz służyt’?” Co na mnie zrobiło wrażenie niezrozumiałe — jak to polski oficer w ten sposób do mnie się zwraca? Fakt, że major zwrócił się do sierżanta: “Zabieraj rebiat na maszynu i pojechali.” Przywieziono nas do Lublina. Daty nie pamiętam, zostaliśmy skierowani do obozu jednostki wojskowej I Dywizji im. T. Kościuszki do 3 pułku. Tam nas wykąpano, wydano nowe mundury. Przeszliśmy dwutygodniowe szkolenia, zapoznaliśmy się z nową bronią systemu sowieckiego i postawieni byliśmy do przysięgi Ludowemu Państwu Polskiemu”.

Następnie jednostkę skierowano pod Warszawę, mianowicie wtedy rozpoczęło się powstanie warszawskie. “Nie udało mi się po raz drugi czynnie bronić Warszawy, znad Wisły oglądaliśmy co się działo w naszej stolicy — mówi Apoloniusz Woliński. — Krew się w sercu zapiekała… A nam kategorycznie zabroniono działać. Po stłumieniu powstania przeprawiliśmy się przez Wisłę. Na Warszawę strach było patrzeć, była zniszczona całkowicie… Za przejście (bo właściwie nie napotkaliśmy żadnego żołnierza niemieckiego) Warszawy otrzymaliśmy medale… Pierwszy opór spotkaliśmy pod Kutnem, odkąd systematycznie prowadziliśmy już walkę z Niemcami aż do Wału Pomorskiego. Później przekroczyliśmy Odrę w Kistrzynie i następnie szliśmy w kierunku Medlina. Przechodząc przez miasto Lukenwald dołączono do nas polskich jeńców wojennych, którzy się tam znajdowali…”

8 maja: “W Berlinie powiedziano nam, że wojna się skończyła. Z tej radości wszystko, co u mnie było w pepeszy, wypuściłem w powietrze. Przed nami była droga do domu…”

 

26 maja jednostkę skierowano do Polski i w drodze Polacy zostali w lesie zaatakowani przez oddział niemiecki SS. Tak się stało, że żołnierze nie mieli czym się bronić.

“Zeskoczyłem pod samochód — przypomina pan Apoloniusz. — Wtenczas rozerwał się granat i całe szczęście, że odłamek rykoszetem o maszynę uderzył mnie przez watnik i mundur w brzuch, ale nie rozerwał kiszek… Za nami szły czołgi sowieckie, które obstrzelały Niemców. Były tam sanitariuszki, które opatrzyły rannych. Odwieziono nas do szpitala wojskowego w Szwibus — Świebodzinie. Leczyłem się tam pół roku. Zostałem przy życiu dzięki amerykańskiej penicylinie.”

 

Zyjemy tu z dziada pradziada, nie chcemy swoje kosci rozrzucac po swiecie...

 

Lata powojenne

 

Po wyjściu ze szpitala Apoloniusz Woliński został zdemobilizowany i skierowany do pracy w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym w Poznaniu. Ponieważ miał maturę, został skierowany na Uniwersytet Poznański na Wydział Prawa. Pracował i uczył się jednocześnie. “Brałem w owym czasie czynny udział w wysiedlaniu Niemców mieszkających na ziemiach zachodnich za Odrę — wspomina. — Mieliśmy rozkaz pozostawienia na miejscu jedynie tych, którzy przyznawali się do pochodzenia polskiego, nazywano ich autochtonami. Na osiedla opuszczone przez Niemców przyjmowałem repatriantów ze Wschodu, m.in. z Grodna, Wilna, okolic Lwowa.

 

Proponowałem swojej rodzinie wrócić do Polski, ale powiedzieli mi: żyjemy tu z dziada pradziada, nie chcemy swoje kości rozrzucać po świecie…”

 

W 1947r. otrzymał dyplom prawnika (kurs nauki był skrócony do 3 lat — brakowało ludzi na stanowiska). Został skierowany do Centrum Szkolenia Milicji Obywatelskiej w Słupsku — na szkołę oficerską, gdzie po pół roku otrzymał stopień podporucznika i stanowisko kierownika Referatu Służby Śledczej przy Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Świebodzinie.

 

22 lipca 1948r. Apoloniuszowi Wolińskiemu przyznano stopień porucznika:

 

“Praca moja polegała na prowadzeniu spraw kryminalnych, czułem się moralnie w porządku. Lecz w budynku, w którym pracowałem, w drugiej części, był urząd bezpieczeństwa. Między sobą nie za bardzo przyjaźniliśmy się. W 1949r. połączono te dwa urzędy — UB i milicji, widocznie zaważyło na tym to, że w milicji było więcej inteligencji. Podlegaliśmy wówczas pułkownikowi UB. Pewnego razu przyszedł on do mojego gabinetu z naganą, że nie wywiązuję się ze swoich obowiązków, ponieważ obojętnie podchodzę do spraw politycznych. Pułkownik zapytał, czy jestem w partii, ponieważ jestem na stanowisku oficerskim. Na odmowną odpowiedź zażądał, abym wstąpił do partii komunistycznej. Kategorycznie odmówiłem. Więc rozpoczęły się represje…”

 

W tej skomplikowanej sytuacji pan Apoloniusz napisał do swojej rodziny w Grodnie, aby wysłali mu zaproszenie ze stwierdzeniem, że jest im potrzebny jako podpora na starość. Gdy takie zaproszenie nadeszło, złożył w Ambasadzie Radzieckiej w Warszawie dokumenty oraz wniosek o zwolnienie ze służby, ponieważ chciał wrócić do Grodna.

 

Po dwóch tygodniach otrzymał dokumenty, natomiast po latach dowiedział się, że wtedy ambasada zbierała o nim pełną informację i trafił do nich list pułkownika UB ze Świebodzina, że Woliński nie wstąpił do partii, nie jest godny zaufania.

  

 

Zamiast Grodna… Kustanaj

 

Po otrzymaniu dokumentów wsiadł do pociągu w Warszawie i w dobrym nastroju wracał w rodzinne strony, pewny, że nie zostanie wplątany w sprawy polityczne i miał spokojne sumienie.Jednak po przekroczeniu granicy na stacji Łosośna pod Grodnem został aresztowany przez NKWD i umieszczony w filtracyjnym łagrze 312 na osiedlu Folusz, gdzie wówczas trzymano powracających z Niemiec Rosjan. “W obozie prowadzono dochodzenie, ponieważ podejrzewano, że przyjechałem nie do rodziny, a do połączenia się z Armią Krajową — wspomina pan Apoloniusz. — Tłumaczyłem, że jest to niemożliwe, ponieważ jestem kościuszkowcem i gdyby zgłosiłem się do akowców, to rozstrzelaliby mnie, bo uważaliby za szpiega”.Po dwutygodniowym pobycie w tym obozie otrzymał “wid na żytielstwo dla inostrannych lic” — i… deportowano go do Kazachstanu do miasta Kustanaj.

 

Jak się okazało, Polaków tam w ogóle nie było, przeważali tam zesłani Ukraińcy.“Tendencja owych władz była taka — mówi pan Apoloniusz, — “wyślemy tego polskiego oficerka do Ukraińców, ponieważ oni Polaków nie lubią — dobiją”. Po przybyciu do Kustonaja zapytano mnie, jaki wykonuję zawód. Oświadczyłem, że jestem prawnikiem, pokazałem dokument. Odpowiedziano: “To tylko w Polsce.” Poprosiłem, aby mnie skierowano do pracy fizycznej z łopatą, ponieważ na chleb muszę zarobić. Było to przecież wolne “posielenije.” Okazało się, że do łopaty mam za wysokie wykształcenie. Orzeczono — będę budował elewatory zbożowe, a przecież elewatorów nie widziałem na oczy! Powiedziano: “Nie ma znaczenia, będziesz prowadzić pracę administracyjną przy budowli, a budować będą specjaliści z kwalifikacjami.”Jednak Ukraińcy oraz miejscowa ludność nie byli nastawieni przeciwko Polakowi, choć zajmował stanowisko kierownicze. Był w takiej samej sytuacji, nie posiadał praw do przeprowadzenia jakichkolwiek represji wobec innych. Otrzymał skierowanie na linię budowy kolei od Kustanaja do Karagandy — trzech stacji: Amankaragaj, Kuszmurun i Kajbagor. Na każdej tej stacji miał być elewator. Razem z trzema brygadami fachowców z pełnym wyposażeniem rozpoczął drogę w nieznane…Kolej budowało wojsko radzieckie, miejscowa ludność zakładała fundamenty, a te brygady robiły montaż elewatorów. Mieszkali w wagonach. Płaca była bardzo skromna, zaopatrzenie — tylko ryż i konserwy z pomidorów.

Chleb i inną żywność trzeba było kupować od ludności miejscowej, która była życzliwie nastawiona do przybyszów.Z rodziną kontaktował się listownie, natomiast na początku nie otrzymywał żadnych odpowiedzi — cenzura nie przepuszczała listów. Z czasem zaczął pisać w imieniu zaprzyjaźnionych Kazachów i pod ich adresem otrzymywać listy.“Życie było skomplikowane, szczególnie zimą — wspomina. — Do ich klimatu nie byłem przyzwyczajony i spuchła mi twarz. Po roku organizm przyzwyczaił się.”

Tak przeleciało 7 lat. Po śmierci Stalina i dojściu do władzy Chruszczowa została wydana amnestia, która zezwoliła na powrót w strony rodzinne. I tu nie obeszło się bez przeszkód: “W 1956r. zwróciłem się do władz w Kustonaju, gdzie oświadczono mi: nie mam potrzeby wracać do Grodna, mam objąć stanowisko głównego inżyniera ciepłoenergetyka przy budowie elewatorów. Powrót do Grodna był mi zabroniony. Wyjście się jednak znalazło: poprosiłem kolegę Ukraińca Wasyla Greczkę, który pracował jako magazynier i był w 1945 r. wywieziony tu z rodziną, o wzięcie ślubu cywilnego z jego córką, abym mógł z ich rodziną wyjechać. Tak trafiłem do Żytomierza”.Po przybyciu w urzędzie milicji major Ukrainiec obejrzał jego dokumenty i powiedział: “Co Kazachi piszut, kakoj on inostraniec? Rodilsia w Grodnie, a Grodno nasze”. Zniszczył dokument i wypisał paszport sowiecki. Po otrzymaniu paszportu pojawiła się nadzieja na powrót do Grodna, ale krewni odpisali, aby nie śpieszył z powrotem.Mieszkał na Ukrainie w Nowogrodzie Wołyńskim z rodziną Greczków. Pracował w fabryce agregatów budowlanych. Po dwóch latach z Grodna poinformowali, że Chruszczow w urzędach zmienił kierowników i można już wracać do domu. Rodzinne miasto zobaczył pod koniec 1958r. Musiał zataić wszystkie dane o sobie. Miał w ręku dokument inżyniera ciepłoenergetyka z Kazachstanu i otrzymał pracę w Fabryce Żelazobetonowych Konstrukcji SŻBI-10, gdzie na stanowisku majstra kotłowni przemysłowej przepracował aż do emerytury — 1981 roku.

  

Siedemdziesiecioletni Apoloniusz Wolinski aktywnie wlaczyl sie w odrodzenie jezyka polskiego na naszych terenach

 

Jak zaznacza pan Apoloniusz, kontaktować się w Grodnie z Polakami można było przede wszystkim w kościele: “Do swego kościoła parafialnego — franciszkańskiego — chodziłem, dwoje dzieci chrzciłem. Na starszych ludzi nie zwracano uwagi, obserwowali młodych.” Gdy w 1989r. w czasie pierestrojki dowiedział się o zebraniu Polaków na Uniwersytecie Grodzieńskim — był tam już w pierwszych szeregach. Wspomina tamte czasy: “Uzgodniliśmy zespołem, w którym byli Tadeusz Gawin, Tadeusz Malewicz, Józef Łucznik, że zrobimy spotkanie w domu E. Orzeszkowej. Tak powstało Polskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe im. Adama Mickiewicza, które z czasem stało się Związkiem Polaków na Białorusi. Przechowuję legitymację z tamtych czasów. Zarząd postanowił, że mam się zając sprawami polskich kombatantów i rozpocząłem zbieranie informacji o nich, kto i gdzie walczył w Wojsku Polskim. Zapraszałem tych ludzi na spotkania do nowo wybudowanej siedziby ZPB, mówiłem, aby się nie bali ujawniać swojej przeszłości.”

 

Niektórzy mówili: “Jak wróci sowiecka władza, Pana pierwszego wywiozą do białych niedźwiedzi”. Ludzie bali się wstępować do organizacji, wstępowali patrioci. W ten sposób został zorganizowany klub kombatancki. Zgłosiło się ponad 100 osób: obrońcy września, żołnierze AK, żołnierze sił zbrojnych na zachodzie oraz żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. Założono koła, których przewodniczącymi odpowiednio byli: Hipolit Suchocki (przedwojenny zawodowy podoficer, obecnie podporucznik, walczył pod Klebergem, następnie w AK, w grudniu 1945r. został aresztowany przez władze sowieckie i trafił do łagrów na 15 lat), śp. kapral podchorąży Bolesław Wołosiewicz, śp. Michał Szlachtun ze Szczuczyna (major lotnik, pilot 309. dywizjonu armii brytyjskiej) oraz Apoliniusz Woliński. Organizacja rozwijała się, jej członkowie brali udział w różnych zjazdach, uroczystych spotkaniach w Polsce, a także zbierali się z okazji świąt w Grodnie, dbali o groby poległych bohaterów.

 

Gdy o zjednoczeniu kombatantów polskich na Białorusi dowiedziano się w Warszawie, Stowarzyszenie Polskich Kombatantów w Kraju należące do Światowej Federacji SPK w Londynie zaprosiło Apoloniusza Wolińskiego do Polski. Nadano mu pełnomocnictwo do założenia przy ZPB Oddziału Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, wysłano z Londynu pieczątki, które posiada jako przewodniczący stowarzyszenia i obecnie.

 

Nie wszystko jednak poszło gładko, mówi pan Apoloniusz: “Po rozgłosie naszej działalności w SPK, prezes Światowego Związku AK zaprosił Bolesława Wołosiewicza i Tadeusza Malewicza i zaznaczył, że u kościuszkowca nie powinni być akowcy — należy usamodzielnić organizację AK. Natomiast zjazdu założycielskiego AK w Grodnie władze nie pozwoliły przeprowadzić. Tadeusz Malewicz zwrócił się do mnie, abym w tym celu zrobił zjazd Kombatantów Polskich na Białorusi. SPK otrzymało pozwolenie. W Teatrze Dramatycznym zebraliśmy się w 1995r. w wyznaczonym dniu, było dużo oficjalnych gości z Polski. Ale prawnie okazało się, że zjazd założycielski Stowarzyszenia AK nie był legitymy, nie powstała samodzielna struktura. Przy ZPB do dziś jest stowarzyszenie AK. Po trzech dniach zostałem wezwany przez KGB, zapytano mnie: “Czy to próba organizowania bandy do lasu? Dlaczego są w stowarzyszeniu akowcy?” Oni nie wiedzieli, że w zarejestrowanym statucie akowcy byli w stowarzyszeniu od początku. Po tym wszystkim powiedziałem: “Przecież już odeszli ze stowarzyszenia”.

“Natomiast uważam do dziś, aby nie całe to zakłócenie, akowcy mieliby uprawnienia kombatanckie oraz ulgi, które mają kombatanci z naszego stowarzyszenia, którzy są pełnoprawnymi weteranami wojny: 50 proc. opłat za gaz, prąd, telefon, bezpłatne przejazdy w miejskim i podmiejskim transporcie i in. Nie mogłem się zgodzić podczas kłótni w ZPB z tezą, że Polacy są prześladowani i uciskani przez władze Białorusi, to nieprawda, a aktywnie włączając się do polityki mógłbym zaszkodzić wszystkim starym ludziom, którzy korzystają z tych ulg, jak inni obywatele. Należę do Grodzieńskiego Obwodowego Komitetu Weteranów, jestem przedstawicielem Wojska Polskiego, zapraszają mnie na zebrania i uroczystości.”

Kombatanci polscy na Białorusi od państwa polskiego systematycznie otrzymują pomoc finansową. Stało się to dzięki spotkaniu pana Apoloniusza z ówczesnym ministrem Adamem Dobrońskim w Warszawie w 1995r. O tym spotkaniu nasz kombatant tak wspomina: “Na pytanie ministra: “Co słychać na Białorusi?” odpowiedziałem: “Źle, moi kombatanci w większości to ludzie ze wsi, pracowali w kołchozach, trzymali gospodarkę i z tego żyli. Mają teraz małe emerytury i nie mają gospodarek, nie są w stanie obrobić ogrodu. Prowadzą nędzne życie”. Przerażony minister wsadził mnie do samochodu i powiózł do Senatu RP, abym tam opowiedział o tej sytuacji. Podczas wystąpienia w auli sejmu powiedziałem, że mam w stowarzyszeniu 280 kombatantów. Posłowie orzekli: można okazać pomoc do 60 USD miesięcznie, wszyscy przegłosowali “za”. Od tej pory przekazuje się im pomoc finansowa. Wtedy dopiero się zaczęło: do mnie do siedziby ZPB zaczęli przychodzić kolejni kombatanci, abym pomógł wyrobić dokumenty, miałem kolejki. Po weryfikacji zebrało się 1100 osób… Gdy w 2000r. przyjechałem do Warszawy i spotkałem się z Leszkiem Balcerowiczem, powiedział mi: “Pan nas oszukał” — “Jak oszukałem? — udałem greka. — Sam nie wiedziałem, ilu nas jest na Białorusi, a nasza organizacja nie wszystkich obejmowała.” — “Nic nie szkodzi, ale więcej Pan niech nie przyjmuje dokumentów” — rzekł. Ale po decyzji rządowej nawet w 2004r. wyrabiałem dokumenty naszym kombatantom”.Siedemdziesięcioletni Apoloniusz Woliński aktywnie włączył się w odrodzenie języka polskiego na naszych terenach. Wspomina: “Z chwilą, kiedy ZPB zaczął organizować naukę języka polskiego, były wielkie trudności. Ówczesny prezes mnie oraz Marię Ejsmont skierował do Ministerstwa Edukacji w Moskwie, aby żądać pozwolenia do wprowadzenia w szkołach nauki języka polskiego dla naszych dzieci i wnuków. W Moskwie otrzymaliśmy pismo, które złożono w Mińsku — i od tej pory w szkołach tworzyły się polskie klasy i fakultatywy polskie. Zwróciłem uwagę, że nie mają możliwości uczyć się języka dorośli. Wówczas w 1990r. założyłem kursy języka polskiego dla dorosłych w Klubie Budowlanych na BLK w Grodnie: prowadziłem przez 3 lata naukę systematycznie dla 30-40-osobowej grupy studentów i dorosłych. Pracowałem społecznie.”

 

W sierpniu w Wolkowysku - Byl to rzeczywisty Zjazd, na ktory wybrani zostali patrioci polscy,

w sierpniu w Wołkowysku - Był to rzeczywisty Zjazd, na który wybrani zostali patrioci polscy,

 

  Polak Polakowi…“Ta polityka kłótni na marcowym Zjeździe ZPB mi się nie podobała, ponieważ doprowadziła do problemów w Związku Polaków, ubolewam z tego powodu jako jego założyciel — mówi pan Apoloniusz. — Cała sytuacja wprowadziła mnie w bardzo wielkie zakłopotanie, przecież dużo osiągnęliśmy i mieliśmy wiele do stracenia. Kiedy doszło do powtórnego Zjazdu ZPB w sierpniu w Wołkowysku, nawet nie zgłosiłem się jako delegat, ale poprosiłem o udział jako gość, jako organizator ZPB. Byłem tam i muszę stwierdzić, że należało mi wystąpić jako delegatowi. Był to rzeczywisty Zjazd, na który wybrani zostali patrioci polscy, którzy dotychczas prowadzili organizację w obwodach i rejonach. Satysfakcją jest to, że rzeczywiście przekonałem się o fakcie. Na prezesa ZPB wybrano Józefa Łucznika, którego znam osobiście od początku organizacji od 1989r. On jako pierwszy w rejonie grodzieńskim otworzył polskie klasy oraz przyczynił się do tego, że w Sopoćkiniach ul. Stalina nosi imię Jana Pawła II, czego nigdzie na Białorusi nie ma. Żałowałem, że nie miałem możliwości oddać głosu jak wielu na Łucznika. Ze względu, że nie brałem udziału w Zjeździe, nie jestem w Zarządzie, jestem tylko zwykłym członkiem ZPB i przewodniczącym stowarzyszenia”.W związku z zakazem wjazdu do Polski opowiedział: “Mając wizę roczną jeździłem do Polski w połowie marca i chciałem wyjaśnić, że Rodacy w Polsce są w błędzie. ZPB prowadzi normalną działalność, nie włączając się do polityki. A jeśliby rzeczywiście rząd białoruski prześladował Polaków, to w ub. roku już zamknęliby ZPB i polskie szkoły. Ale ZPB pracuje, ukazuje się Głos znad Niemna, uczą się dzieci w polskich szkołach. Z gazety można dowiedzieć się wszystkich rzetelnych informacji o warunkach życia Polaków na Białorusi.Zawiozłem listy od ZPB do Sejmu i Senatu RP, “Wspólnoty Polskiej” i Fundacji “Pomoc Polakom na Wschodzie”. Do sejmu przepustki nie otrzymałem, natomiast zostałem przyjęty w senacie przez przedstawicieli PO. Po oświadczeniu mojej pozycji, o której wyżej powiedziałem, jak najbardziej ze mną się zgodzili i przyznali rację.W czasie pobytu w Fundacji, choć życzliwie byłem przyjęty, w momencie wypowiedzenia się o rzeczywistej sytuacji w ZPB, kierownik kategorycznie przerwał rozmowę. Dyrektor Wspólnoty natomiast powiedział: “Pan jest wrogiem Wspólnoty” — na tym rozmowa się skończyła.Andrzej Stelmachowski rozmawiał życzliwie, chociaż prosił, abym się nie udzielał w tej sprawie.W pociągu z Warszawy do Grodna rozmawiałem z ludźmi, wyjaśniałem sytuację.Pytano mnie: — A co Pan z tego ma? — Nic, jestem patriotą — odparłem. — Pan jest głupi! — powiedzieli.Fakt mnie przeraził: w Polsce nie ma patriotyzmu, wszyscy myślą tylko o pieniądzach. Do czego prowadzi rząd RP? Co się w Polsce dzieje? Powinni przecież dążyć do sprawiedliwości.Ponieważ wiza polska u mnie się skończyła, a otrzymałem zaproszenie na walne zebranie Stowarzyszenia Kombatantów we “Wspólnocie Polskiej”, poszedłem do Konsulatu RP w Grodnie i nie zostałem wpuszczony, jak to było wcześniej, do środka. Prosiłem o spotkanie z konsulem Krętowskim. Żołnierz polski na bramce powiedział: “Pan konsul nie chce rozmawiać ze zdrajcą państwa polskiego”. Zdrętwiałem… Walczyłem o przyszłość takich wnuków? Co on wie o życiu?Nie otrzymałem wizy i nie mogłem wziąć udziału w zjeździe walnym, gdzie poruszone zostałyby sprawy moje i organizacji. Podupadłem na zdrowiu, ponieważ nerwy moje są nadszarpnięte. Na razie leczę się w domu, chociaż dostałem skierowanie do szpitala. Nie rozumiem dlaczego zostałem tak potraktowany?”Nie mogliśmy wyjaśnić w redakcji temu szanownemu starszemu Panu dlaczego tak jest: w TVP lecą deklaracje wszelkiej pomocy niektórym kontrowersyjnym osobom na Białorusi, a “tutejszych” Polaków strona polska obraża i uciska. Proponowaliśmy natomiast panu Apoloniuszowi naszą pomoc w obronie swoich praw i godności oraz życzyliśmy zdrowia i wytrwałości w kolejnej w jego życiu walce, tym razem z głupotą ludzką.

Tatiana ZALESKA   

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka