Zawód golibrody wraca do łask
Zawód golibrody wraca do łask

Barber, golibroda - powrót przedwojennego rzemiosła

Redakcja Redakcja Moda i uroda Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Zapomniany przez lata zawód golibrody wraca do łask. Golarzy, którzy strzygą, podcinają czy trymują brody niczym przedwojenni rzemieślnicy, można znaleźć w barbershopach, czyli męskich salonach fryzjerskich.

Zakład golibrody to męskie sanktuarium. Meble z ciężkiego, ciemnego drewna, szafki w stylu retro, solidne lustro w drewnianej ramie, czasami poroże na ścianie – wystrój obowiązkowy miejsca dla dbających o siebie mężczyzn. Panowie czekają w kolejce do balwierza popijając whisky czy rum, rozmawiając o bieżących sprawach. Golarz z brzytwą w ręku starannie przycina kolejne fragmenty zarostu, pochylając się nad brodaczem zasiadającym w fotelu. Po zabiegu, rozprowadza na dłoniach aromatyczny olejek, który następnie wciera w brodę klienta. Po zakładzie roznosi się charakterystyczny zapach wody po goleniu Wars. Na koniec delikatny masaż twarzy, psiknięcie perfumami i gotowe. Do salonu wszedł mężczyzna, wychodzi z niego prawdziwy dżentelmen.

Czy to obrazek z przedwojennych czasów? Nie. Klimat dawnych lat doskonale odwzorowują dzisiejsze barbershopy.

image

Golibroda nowej generacji

Barbershop to enklawa męskości. – Większość zakładów powstaje z prostej przyczyny – mężczyznom brakuje miejsc, gdzie mogą poczuć się swobodnie, a jednocześnie zadbać o siebie. Zazwyczaj salony fryzjerskie zdominowane są przez kobiety, to one w przytłaczającej większości są klientkami i to do nich dostosowana jest atmosfera miejsca – kolorystyka, wystrój, nawet czasopisma, które można przeglądać, czekając na zabieg. Mężczyzna w takim otoczeniu czuje się jak intruz – tłumaczy Marie-Pascal Bernard z The Hermit Barber Shop w Warszawie.

Moda na brody i wąsy zadomowiła się w dzisiejszych czasach na dobre, a klasyczny barbering od kilku lat przeżywa prawdziwy renesans. Balwierze czerpią z jednej strony z XIX-wiecznej europejskiej tradycji, a z drugiej z amerykańskich zakładów fryzjerskich z lat 50. To na nowojorskim Williamsburgu – jednej z najmodniejszych dzielnic miasta rozpoczął się bum na utrzymane w stylu retro barbershopy nowej generacji. Niektóre przypominają salon tatuażu, w innych widać fascynację właścicieli stylem harleyowców albo deskorolkarzy. Każdy ma inny styl – a charakter wnętrza przekłada się na styl strzyżenia. W Polsce zagorzałym miłośnikiem brody i jej propagatorem jest Adam Darski, lider grupy Behemoth. Jednym z miłośników brody jest też znany prezenter telewizyjny Szymon Majewski.


Historia zatacza koło

W Polsce w latach sześćdziesiątych każdej soboty już od samego rana w zakładzie golibrody ustawiał się sznur klientów. - Wszyscy z lekkim zarostem, prosto pod brzytwę, do golenia! Aż kręciło w nosie od zapachu wody kolońskiej - opowiada Andrzej Czernek, który od ponad 50 lat strzyże klientów w salonie Rococo w Gdyni. Zakład fryzjerski o tej nazwie otworzono w 1925 r. Pan Andrzej z sentymentem wspomina czasy, kiedy przy fotelach wisiały skórzane pasy, na których ostrzyło się brzytwy.

- To zapomniana umiejętność, dzisiaj już nikt nie potrafi golić brzytwą, nie ma nawet takich egzaminów w szkołach zawodowych - wzdycha pan Andrzej. Dawniej każdy golibroda posiadał własny zestaw brzytew. Zanim ostrze dotknęło policzków klienta, najpierw ostrzył je na kamieniu, a potem jeszcze polerował na skórzanym pasku posmarowanym woskiem.

- Można było się w takiej brzytwie przejrzeć, niektórzy golibrodzi sprawdzali ostrze, dotykając go językiem - wspomina Czernek. - Jak pięknie ogoleni panowie od nas wychodzili! Jeszcze w latach siedemdziesiątych panowie bardzo o siebie dbali: nosili piękne wąsiki, bródki, modelowane szczotkami bokobrody.

Jednak klientela nie zawsze była przyjemna. Panowie płacili za golenie 5 zł i zdarzało się im przychodzić po całonocnym posiedzeniu przy wódce. - Pierwszych klientów mieliśmy już z samego rana, bo chcieli wrócić do domu ogoleni i pachnący, jakby nigdy nic - opowiada Czernek.

image

Młodzi ludzie, którzy zapisują się na wizytę do barbera myślą, że to nowa moda. Z drugiej strony siedemdziesięcioletni panowie cieszą się: "Wreszcie wróciły te czasy!". Proszą o strzyżenie i golenie "jak za młodych lat". - To wszystko już kiedyś było, ale nasza edukacja wyrzuciła z programu coś takiego jak fryzjerstwo męskie. Na trzy lata szkoły fryzjerskiej miałem tylko 10 godzin strzyżenia mężczyzn – mówi Mateusz Banaszek z Salonu Fryzur Męskich w Gdańsku.

Także w Krakowie mężczyźni na nowo zainteresowali się swoim zarostem. Buttercut Barbershop oferuje profesjonalne strzyżenie brody oraz trymerowanie zarostu. Na wizytę w salonie trzeba było czekać do 3 miesięcy. - Z tego względu na to zrezygnowaliśmy z zapisów - mówi Mateusz "Delma" Poznański, golibroda z Buttercut. - Obsługujemy osoby prosto z kolejki, ale to sposób najbliższy korzeniom zakładów podobnych do naszego. Choć na trwające ok. 20-30 minut strzyżenie brody w kolejce trzeba poczekać nawet 1,5 godz., klientów jest wiele, a lokal zamienił się w miejsce spotkań dla facetów. Ten klimat podkreśla zresztą zasada, że we wnętrzu Buttercut mogą przebywać wyłącznie mężczyźni. - Chodzi o to, aby wszyscy faceci, którzy nas odwiedzają mogli poczuć się luźno i oprócz strzyżenia uczestniczyć w "spotkaniu z kumplami" - tłumaczy Delma.

Koszt wizyty u barbera

Koszt strzyżenia włosów u barbera zaczyna się od 50 zł, a brody od 30 zł. Za 50 zł można także skorzystać z golenia brzytwą. Jak takie golenie wygląda w praktyce? Do golenia brzytwą nie stosuje się pianek - używa się kremów i mydła do golenia. Przy szczególnie twardym zaroście, wcierany jest roztarty w dłoniach olejek zmiękczający zarost. Golibroda dobiera brzytwę, a przy samym goleniu ważne jest jej właściwe prowadzenie. Strzyżenie zaczyna się od baczków i zawsze w pierwszym etapie odbywa się "z włosem". Dopiero w drugim etapie goli się "pod włos", pamiętając o odpowiednim naprężeniu skóry twarzy. W efekcie klienci otrzymują bezpieczne golenie, a cały rytuał jest bardzo relaksujący.

Zaletami golenia brzytwą jest jej dokładność oraz komfort. Golarki elektryczne czy powszechnie stosowane maszynki spopularyzowane na początku XX wieku przez firmę Gillette, to tylko imitacja prawdziwego ostrza. Pozwalają one oszczędzać czas i nie wymagają dużej wprawy, ale nie pozwolą osiągnąć efektu, jaki daje doświadczona ręka golibrody. Brzytwa daje także niesamowity komfort. Odpowiednio prowadzona działa cuda. Nie powoduje podrażnień, złuszcza naskórek i redukuje zjawisko wrastania zarostu w skórę.



źródło: wp.pl. deluxe.trojmiasto.pl,
trojmiasto.wyborcza.pl, gazetakrakowska.pl, nowości.com.pl

KJ


© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości