Jestem już licealistką. Czas jakoś biegnie i nie powiem, aby mnie zaskoczył ten fakt tak samo, jak zaskoczył moich rówieśników. Gdy wszyscy wołają zdziwieni "Nie mogę uwierzyć, że to już liceum!" to ja myślę "Nie mogę uwierzyć, że zaraz będę pisać maturę...". Może to się bierze ze spokojnego przyjmowania tego, co się dzieje, czyli innymi słowy akceptacji teraźniejszości, ale nie dziwię się, że jestem licealistką. Natomiast (to z kolei może brać się z fobii n.t. wszystkiego, co istnieje i z niewiary w siebie.... i lenistwa) zaskoczyło mnie i przeraziło przede wszystkim to, że będę lada chwila pisać maturę. Przytoczę tu fragment (właściwie większość) przemówienia przewodniczącego samorządu szkolnego mojego nowego liceum:
"Drodzy pierwszoklasiści! Przed wami trzy lata nauki w naszej szkole! (śmiech)
Drodzy drugoklasiści! Przed wami najlepszy rok liceum! Znacie już szkołę, a do matury macie jeszcze rok! (większy smiech)
Drodzy trzecioklasiści! Przed nami matura... (ściany szkoły trzęsą się ze śmiechu) Ale nie łamcie się! Jest jeszcze trochę czasu! (śmiech, naturalnie) Na pociechę powiem wam, że czekają was najdłuższe wakacje waszego życia! (...)
Te wakacje były zdecydowanie za krótkie. Zaczęły się za późno i kończą za wcześnie. Ale na pociechę powiem: za trzy dni weekend! (wśród śmiechów opuszcza podium)."
Także mając łzy w oczach na wspomnienie tego przemówienia musze oświadczyć wszem i wobec: czuję się trzecioklasistką. Wiem, że przede mną jeszcze trochę czasu i mam wrażenie, jakby kolejne wakacje miały być najdłuższe na świecie. Te nie były takim odpoczynkiem, mimo ich naturalnej wspaniałości, z jednego tylko powodu właściwie: miałam niezwykłego doła gdyż opuszczałam moje najukochańsze gimnazjum. Teraz, kiedy nie kończę wreszcie żadnej szkoły (odpoczynek po ostatniej zmianie szkoły muzycznej a rok później ogólnokształcącej) będę mogła wreszcie cieszyć się wakacjami, tak jak powinnam. No i odkryło się przez te dwa miesiące nieznane nam dotąd walory miejsca, do którego jedziemy co roku :).
Cóż. Faktem jest, że jestem w liceum, co już pisałam. Nie można temu zaprzeczyć, choćby się chciało. Choćby się chciało ze względu na to, co się słyszało o tej szkole i co się o niej wie. Choćby się chciało ze względu na obskurną salę gimnastyczną. Choćby się chciało ze względu na zbliżającą się maturę. Choćby się chciało ze względu na chłopaka, który (czego się naprawdę nie spodziewałam) zdał do klasy równoległej i którego... hm.... znam. Choćby się bardzo chciało zaprzeczyć. Nie można. Jestem w liceum.
I jakoś żyje. Pół życia cierpiałam na brak znajomych. Mnóstwo przyjaciół z kręgu spoza szkoły, a w szkole - raptem dwie koleżanki? Trzy? Ale zdarzało się zmieniać te szkoły, a co ważniejsze - zdarzało się mieć dwie szkoły na raz. Co spowodowało dwa oryginalne zjawiska. Pierwsze w zeszłym roku: gadałyśmy z koleżanką nowo poznaną na przerwie w szkole muzycznej. Żaliła się "Ja nikogo tutaj nie znam, w ogóle…", na co ja mówię, że mam tak samo. „W poprzedniej szkole znałam dużo osób, a tu...". Kiedy jednak powiedziałam kolejnym pięciu osobom "cześć" stwierdziła, że gadam, bzdury. Kolejne zjawisko da się zauważyć w liceum wreszcie, kiedy inne koleżanki żalą się, że nikogo nie znają a ja na wstępie oznajmiam, że znam parę osób z innych klas... a następnie zauważam kolejne dziesięć osób, o których nie miałam pojęcia, że też tu zdali. Poprawiam się wówczas: znam paręnaście... parędziesiąt osób.
Także, jak moznawywnioskować z tego tekstu: byłoby źle. A jednak z jakiegoś powodu nie jest. I nawet przez moje zdziczałe lenistwo przebija się cień ambicji: moze jakieś lepsze oceny? Czerwony pasek?. Tylko plan strasznie napięty. W obu szkołach. Zajęć z aktorstwa nie zmieszczę.
Cóż. Tę notkę można uznać za sprawozdanie ostatnich wydarzeń mojego życia :).
Komentarze