Obłok Obłok
994
BLOG

Dzikie pole

Obłok Obłok Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 86

Współcześnie rzecz ujmując – konstytucja jest zbiorem zasad i przepisów prawnych, według których mają pracować instytucje państwa. Celem nadrzędnym tej regulacji jest obywatel i gwarancja jego praw osobistych. Państwo ma pracować na rzecz obywatela tak, aby nie go nie krępować.

W istocie rzeczy państwo to ludzie (obywatele) i powołane przez nich instytucje, regulujące zasady bytu wspólnego na jakimś terytorium. Terytorium państwa jest wyznaczone granicami (międzypaństwowymi). W obrębie tych granic obowiązuje prawo, któremu poddane są organy państwa i jego obywatele.

Konstytucja wyznacza - przez nałożenie obowiązków i ograniczeń – ramy działania instytucji państwowych wobec obywateli. We współczesnej demokracji konstytucja może regulować wyłącznie obowiązki obywateli, nie może jednak nakładać żadnych dodatkowych ograniczeń. Ponieważ pojęci „obowiązki obywateli” i „żadne dodatkowe ograniczenia” są nieostre, to generalnym posadowieniem obywatela w zbiorowości ludzi składających się na państwo jest zasada, że wszystko, co nie jest zabronione prawem, jest dozwolone.

W interesie tej zasady konstytucja zawiera i nakazuje przestrzegać instytucjom państwa prawa i wolności obywatelskie. Oznacza to tylko tyle, że instytucja stanowiąca w państwie prawo – w Polsce jest to sejm – nie może go stanowić dowolnie, powołując się na mandat społeczny (argumentując, że pochodzi z wolnego wyboru obywateli).

Rzecz w tym, że w państwie demokratycznym znaczna, decyzyjna część jego instytucji pochodzi z wyboru powszechnego, lecz ten odbywa się według konfrontacji różnych sposobów (programów) zarządzania państwem. Trzeba jednak zauważyć, że zarządzanie państwem to przede wszystkim, a w zasadzie wyłącznie, sposób pracy instytucji państwowych.

Konstytucja nakłada na instytucje państwa obowiązki i ograniczenia niezbywalne, niezależne od wyników kolejnych wyborów (i zgłaszanych w nich programów czy też obiecywanych sposobów rządzenia). Większościowy wybór obywatelski pewnej koncepcji politycznej zarządzania państwem wcale nie oznacza wyzwolenia ukształtowanych w wyniku wyborów instytucji państwowych od obowiązków i ograniczeń wynikających z konstytucji ). Czymś innym jest program polityczny jakiegoś ugrupowania, czymś innym konstytucyjne zasady zarządzania państwem - w przypadku konfliktu między nimi zasady państwa dominują nad zasadami ogłoszonymi w programie jakiegoś tam ugrupowania politycznego.

Jest tak, ponieważ na państwo składają się nie tylko obywatele określonej, zwycięskiej w wyborach, opcji politycznej. Swoboda manewru tymczasowych, politycznych zarządców państwa, wyłonionych na kolejny cykl wyborczy, jest ograniczona konstytucyjnie w interesie obywateli tymczasowej mniejszości politycznej i obywateli politycznie nie zdeklarowanych lub biernych.

Rzecz jasna konstytucja – jej poszczególne przepisy, lub jej całość – nie jest aktem wieczystym i może podlegać zmianom, częściowym lub generalnym. Klarowny musi być jednak zasadniczy cel każdej większej lub mniejszej zmiany.

Kluczem dla rozważań nad zmianami konstytucji jest rozważenie co, jak i po co chcemy zmienić w zasadach funkcjonowania instytucji państwa, szczególnie w kontekście zmiany relacji pomiędzy instytucjami państwa a obywatelem (każdym).

Początkiem tych rozważań powinien być obywatelski pragmatyzm i zdrowy rozsądek. Gdy np. rozważamy równowagę między dwoma organami władzy wykonawczej (rządu i prezydenta) to na początek zadaję sobie najprostsze pytanie – a cóż mi się zmieni, gdy prezydent będzie miał mniejszy lub większy, niż dziś, wpływ na politykę zagraniczną czy sektor wojskowy? A co mi z drożności lub niedrożności kontaktów między MON a pałacem prezydenckim? Czy naprawdę trzeba zmieniać konstytucję, bo paru polityków nie umie się porozumieć? A jeśli nawet – to jak sformułować nakaz posługiwania się rozumem w praktyce politycznej i jak go egzekwować?

Czy przez jakiś nowy rozkład kompetencji między poszczególnymi instytucjami państwa przybędzie komukolwiek tego rozumu, a decyzje poszczególnych prominentów będą trafniejsze? Czy nowe uregulowanie konstytucyjne, za którym opowiem się w referendum, sprawi automatycznie, że generał, będzie dowodził lepiej swoją dywizją, a ja poczuję się bardziej chroniony przed napaścią na mój kraj?

Czy naprawdę ambasador mianowany decyzją ministra będzie lepszy od mianowanego decyzją prezydenta (czy na odwrót) bo tak zechce konstytucja i przez to konsul, do którego będę miał sprawę będąc za granica będzie dla mnie przyjemniejszy?

Czy sędzia mianowany ze wskazania grupy posłów ugrupowania X, lub przez określonego ministra, będzie sprawniejszy niż ten wskazany przez samorząd sędziowski i czy osądzi mnie sprawiedliwiej teraz, czy może za innego ministra lub innej większości sejmowej?

Przecież konstytucja nie jest po to, żeby załatwiać czy ułatwiać porachunki polityczne - wręcz przeciwnie, ich ostateczne rozstrzygnięcie ma pozostawić mnie i moim współobywatelom. Siłę wpływu na państwo tych, którzy nam doskwierają, weryfikujemy przy urnach wyborczych. Konstytucja jest po to, aby w międzyczasie zabezpieczyć mnie, lub mego sąsiada o przeciwnych poglądach politycznych, przed nadużywaniem władzy - przez każdego z wybrańców do instytucji państwa.

Krojenie konstytucji pod określoną opcję polityczną jest tym bardziej szkodliwe, im bardziej wpływ tej opcji będzie dominujący, a dyspozycje ideologiczne czy interesy partyjne wyraźniejsze. Taka konstytucja byłaby konstytucją jednych przeciw drugim, wyrażając wolę jakiejś tymczasowej większości przeciw tymczasowej mniejszości – krótko mówiąc byłby to akt bolszewicki.

Pisanie nowej konstytucji w warunkach trapiących kraj wyraźnych sprzeczności politycznych i społecznych po prostu nie ma sensu, bo konstytucja ma wyrażać i przenosić w przyszłość nasz ład powszechny – ale osiągnięty, a nie mniemany. Jeżeli tego ładu nie ma, to nie ma czego spisywać. Żadne referendum takiego ładu nie wykreuje. Wprost przeciwnie, może tylko pogłębić różnice i zaostrzyć sprzeczności – których „wola ludu” czy „wola większości” wcale nie zniweluje i nie rozwiąże, co najwyżej wykaże.

Dopóki nie umiemy porozumieć się w jak najszerszym wachlarzu grup społecznych i opcji politycznych co do nowego prawnego fundamentu naszego państwa, to nie ma się co zabierać za nową konstytucję. Jest to obiektywne uwarunkowanie historyczne – przy którym argumenty polityczne mają motyli żywot.

Myślę, że warunkach otwartej demokracji inicjatywa konstytucyjna i bazowy projekt inicjujący dyskusję powinien wychodzić ze środowisk opozycyjnych wobec środowiska, które aktualnie kontroluje instytucje państwa. Wspierając taki proces urzędujący prezydent rzeczywiście miałby do spełnienia ważną rolę – byłby swoistym advocatus diaboli wobec własnego środowiska politycznego - czyniąc ze swego pałacu miejsce rzetelnej, szerokiej konfrontacji zróżnicowanych poglądów na funkcjonowanie państwa i formuł dla jego struktur.

Myślę, że taka wielosesyjne debata konstytucyjna, choć skryta przed fleszami i kamerami, dałaby znacznie lepszy skutek niż populistyczne zagrywki z referendum i mizdrzenie się do „wielu zwykłych obywateli”, do cna skołowanych zalewem propagandowego bełkotu, płynącego wartkimi strumieniami z rozmaitych publicystycznych kloak.

Wątpię, żeby obecny prezydent zdecydował się na otwarcie takiej platformy wzajemnego zrozumienia i porozumienia, bo pewnie wyparłoby się go własne środowisko polityczne. Nie sądzę też, aby opozycja polityczna wzięła się za taką inicjatywę, bo wyraźnie widać, że sposobi się do konfrontacji wyborczej, a nie szukania konsensusu w szerokim spektrum spraw polskich. Ważny jest też brak elementu wzajemnego zaufania w obrębie naszej klasy politycznej.

Dlatego pochopnie i ogólnikowo zainicjowana dyskusja konstytucyjna spełznie na manowce pyskówek politycznych. W tym nasi wybrańcy są najbardziej biegli – na swój wstyd i pośmiewisko zresztą.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka