Okładka książki "The Mills Kept Grinding", autor Maricn Małek
Okładka książki "The Mills Kept Grinding", autor Maricn Małek
Marcin Małek Marcin Małek
104
BLOG

Być jak Volker

Marcin Małek Marcin Małek Kultura Obserwuj notkę 0
Czy pisarz może odciąć się od wytworu swojej wyobraźni i jednocześnie nadać temu wytworowi przekonujący rys autentyczności? To tak, jakby ojciec wyparł się własnego dziecka, albo jeszcze gorzej, gdyby matka zwątpiła w narodziny, twierdząc, że krew z jej krwi jest jej zupełnie obca. "Pisząc" Volkera, bardzo bałam się tej zależności i przyznaję, że były momenty, kiedy musiałam się nim stać - być jak Volker... To straszne, ale jednocześnie dziwnie pociągające doświadczenie, wejść w zupełnie inną rolę, przełamać wszystkie bariery i stać się niezależną istotą. Czasami wydawało mi się, że to Jörg dyktuje historię i opowiada swoje myśli, a ja (autor) tylko je notuję.

Szkice literackie do "The Mills Keep Grinding" (A młyny nadal mielą)


Nasze postawy, zwłaszcza w warunkach ekstremalnych, mówią o nas wszystko, ale i nic. Dla twórcy, a właściwie autora, szkic postaci jest czymś więcej niż tylko planem, mapą cech człowieka. W pewnym sensie stajemy się tą osobą, choć nigdy nią nie byliśmy i nie będziemy - przynajmniej nie przy świadomym udziale rozumu. Gdybyście więc zapytali mnie, który z bohaterów "A młyny nadal mielą" jest moim ulubionym, zdecydowanie odpowiedziałbym, że Volker.


Być może to właśnie jego prostota sprawia, że jest tak przewidywalny, jak pozwala wierzyć nasza wyobraźnia. Stworzyłem go z niczego, a raczej z nikogo, w przeciwieństwie do pozostałych bohaterów powieści. Holger i Antoni, zwłaszcza ten drugi, to skrawki ludzi, których znam lub znałem - Antoni jest przede wszystkim odbiciem losów mojego ojca - zwłaszcza w drugiej połowie powieści. Z kolei Wainwright mógłby być poniekąd moim alter-ego, porucznik Adam, kapitan Grzegorz i porucznik Bugaj są tak podobni do moich prawdziwych przyjaciół, że postanowiłem nawet zachować ich prawdziwe imiona.

To swoista niesprawiedliwość, że wyobraźnia pisarza jest w pewnym sensie ograniczona przez jego doświadczenia bądź wypadki życiowe, w których uczestniczył, ale z drugiej strony, jeśli jest wystarczająco plastyczna, może zostać ukształtowana w sferę daleko wykraczającą poza granice czasu i przestrzeni. Tworząc w ten sposób zupełnie nową jakość u początków Nowego Wszechświata, który istnieje tylko jako impuls tej niesprawiedliwie ograniczonej wyobraźni.

Jörg Volker jest właśnie przykładem takiej postaci, która funkcjonuje w pewnej granicy historycznej, odpowiada charakterowi epoki, a jednak w jakiś sposób poza nią wykracza - stając się elementem symbolicznym kwitnącym niezależnie od czasu. Pojęcie zła w fikcji historycznej wielokrotnie oscyluje na granicy rzeczywistości, często czepiając się jej jak pijawka swojego żywiciela. Tworząc postać Jörga, bardzo chciałem uniknąć tego schematu. Widzę go jako alegorię wcielonego zła, ale pod kontrolą umysłu, w którym się ono zakorzeniło. Pozorna głupota i małostkowość postaci rozpływają się jak poranna mgiełka w jego monologach, których w książce jest kilka. Moim zamysłem było powołanie do życia bytu o wielu wymiarach, z warstwami jak cebula, na zewnątrz stwardniałymi i gorzkimi, za to w środku, pod każdą z powłok ukrywa się skrawek prawdziwego człowieka ze wszystkimi swoimi słabościami, ale i garścią zalet, choć w niewielkiej ilości, co poniekąd czyni go znośnym.

Wydaje się, że najważniejszym zadaniem pisarza mierzącego się ze złem jest uczynienie go znośnym dla czytelnika – dzieje się to poprzez połączenie losów bohaterów przesiąkniętych złem z emocjami odbiorcy a rdzeniem tej koncepcji jest odwieczna walka światła z ciemnością - ale czy na pewno?

Wydaje się, że ten sposób postrzegania był już tyle razy eksploatowany, że bez większego wysiłku każdy może go zidentyfikować i odtworzyć w wyobraźni, jakby był to jakiś ogólny wzór wpisany w nasz kod genetyczny.

Dlatego dokonałem tu pewnego zwrotu, czy też, jak kto woli, przewartościowania, odwołując się do formuły równie starej i sprawdzonej jak powyższa - Goethego zmagania się zła z samym sobą, gdzie mniejsze może zwyciężyć (zwalczyć) to większe. Ukaranie niesprawiedliwości i podłości tymi samymi metodami, które zostały użyte do ich osiągnięcia. Taki jest Volker w skrócie i tak właśnie myślał o nim Holger: "Jedno jest pewne, Gerver był prawdopodobnie jedyną osobą na całej ziemi, która zetknęła się z nożem Volkera i przeżyła. Jeśli więc nawet udawał nerwicę okopową, to było to najlepsze, co mógł zrobić w tym przypadku, gdyż z pewnością Volker wydał mu się ową niecną siłą, która lada chwila może powrócić aby dokończyć co zostało szczęśliwie przerwane. Nikt już nie zawracał sobie głowy tym nieszczęsnym człowiekiem, i nawet Behrendt z czasem zrezygnował z dochodzenia prawdy. W końcu Volker, choć nie zupełnie rozumiejąc swoją rolę, stał się «częścią tej siły która wiecznie zła pragnąc wiecznie czyni dobro». Może nie do końca tak, jak u Goethego czy Bułhakowa, ale jednak okazał się sędzią, karzącym niesprawiedliwość i niegodziwość człowieka, do którego zdawały się nie przystawać żadne ludzkie ani boskie prawa."

Czy pisarz może odciąć się od wytworu swojej wyobraźni i jednocześnie nadać temu wytworowi przekonujący rys autentyczności? To tak, jakby ojciec wyparł się własnego dziecka, albo jeszcze gorzej, gdyby matka zwątpiła w narodziny, twierdząc, że krew z jej krwi jest jej zupełnie obca. "Pisząc" Volkera, bardzo bałam się tej zależności i przyznaję, że były momenty, kiedy musiałam się nim stać - być jak Volker... To straszne, ale jednocześnie dziwnie pociągające doświadczenie, wejść w zupełnie inną rolę, przełamać wszystkie bariery i stać się niezależną istotą. Czasami wydawało mi się, że to Jörg dyktuje historię i opowiada swoje myśli, a ja (autor) tylko je notuję.

Zło jest dla nas (w równej mierze czytelników i pisarzy) szczególnie atrakcyjne ze względu na swoją obcość. Mówiąc prościej, jest jak owoc orientu - nieznany i pożądany aż do uczucia sytości.

Trudno się do tego otwarcie przyznać, ale cząstki tej ciemnej siły tkwią w każdym z nas. Nie wiadomo czy się z nią rodzimy, czy może zasiewają ją w nas okoliczności: bliska rodzina, dalsi krewni, znajomi itp. Nie umiem powiedzieć, czy odżywiamy ją w takim samym stopniu, ale prawda jest taka, że ona w nas żyje i daje o sobie znać, zwłascza gdy wydaje nam się, że wszystko już wiemy. No właśnie... Czy wiemy?

Czy zatem pisarz świadomie wybiera sposób opisywania zła, czyniąc je tematem powieści, czy też jest to przypadkowe zło, które kusi pisarza niezwykłym tembrem narracji? Może to naiwność z mojej strony, ale wierzę, że podmiot w opowiadaniu wybiera autora. Pisząc "A młyny nadal mielą", nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wszyscy ci ludzie i ich historie w jakiś cudowny sposób narzuciły się mojej wyobraźni. Opór wydawał się zatem zbyteczny, głęboko pod skórą czułem, że zrodziły się one z moich osobistych doświadczeń lub tych, które odziedziczyłem w ustnie przekazywanych tradycjach rodzinnych opowieści. Czasami te opowieści były tak subiektywne, że niemal stawały się żywą materią, zacierając w ten sposób cienką granicę między tu i teraz, a tam i wtedy. Wszystko to mieszało się z emocjonalnymi wspomnieniami z dzieciństwa o dzikim fanatyzmie Koreańczyków z Północy, który widziałem na własne oczy w połowie lat 80. Myślę, że skumulowane doświadczenia moich rodziców i dalszej rodziny w połączeniu z późniejszym zetknięciem się z drapieżnym totalitaryzmem reżimu Kmirsena - którego dotknąłem jako dziecko dotkliwie się parząc - zrobiły swoje, wyzwalając potrzebę naprawy świata za pomocą słowa pisanego. Pomógł mi w tym wreszcie obraz moich przyjaciół, których mogłem postawić naprzeciw złu. To dało mi pewną zbroję, przyoblekło w pancerz przyjaźni chroniący przed Volkerami wszystkich czasów i miejsc.

Więc czym jest prawda w powieści? Na litość boską! Pisarz nie jest reporterem, więc nie upierajmy się aby nim był! Czujemy i piszemy sercem, nasze dusze są wystawione na ciosy świata zewnętrznego i często cierpimy z powodu nadwrażliwości na jego uroki. Racjonalny wybór, historia napisana z zimną krwią, jest dla nas jak punkcik światła znikający w pustce pośród szalejącego oceanu – fałszerstwo nad fałszerstwami! Nigdy więc nie czułem przymusu podejmowania racjonalnych decyzji, wręcz przeciwnie, wiele wydarzeń i osób w nich uczestniczących, wspomnień i snów z nimi związanych, przeczytanych książek, wysłuchanych opowieści, obejrzanych filmów... Cały ten cudowny, a zarazem surrealistyczny korowód inspiracji i podpowiedzi narzucał się z nagła, żądając uwagi. Dlatego też nieustannie powołuje się na duchy i ich domenę, które przeczą racjonalnej rzeczywistości. I z tego powodu irracjonalny element twórczości literackiej zawsze będzie o krok przed racjonalnym, bo z niego się rodzi, lecz wymyka się ku czemuś większemu i z natury lepszego – ku miejscu, do którego każdy z nas dąży. Zatem w mojej perspektywie, ta irracjonalność mieszczącą się w nas obok owego elementu zła, któremu wychodzi na przeciw promień słońca – oświetlający nawet Jörga, gdy ruszył na pomoc Frau Lieselotte i spółce. Bo powieść ma urzekać, lecz nie da się tego osiągnąć, poprzez racjonalną wizję rzeczywistości, w której wszystko jest tak, jak być powinno.

Pojawienie się Volkera miało jeden zasadniczy cel: zmniejszyć, a jeśli to możliwe, zlikwidować dystans między opowieścią a czytelnikiem. Nic nie pobudza krążenia bardziej niż uczucie nienawiści i pogardy wobec tych, od których uważamy się za lepszych. A któż z nas mógłby być gorszy od Volkera? W tym sensie to raczej on stał się moją ofiarą, a nie ja jego. W pewnym sensie jest on ofiarą nas wszystkich, choć można powiedzieć, że wtargnął do świat a siłą, bo potrzebowaliśmy cienia, by należycie docenić słońce.


Esej napisałem w oryginale po angielsku, do przeczytenia tu: Being Volker

Ksiązka do nabycia w Amazon i innych ksiegarniach w jezyku angielskim.

Przyszedłem na świat w trzecim kwartale XX wieku i jestem. Istnieje dzięki słowu i tylko w tej mierze, w jakiej sam się realizuje – m.in. poprzez język którym wytyczam własną drogę. Nie wyróżniam się w tłumie, większość z was mija mnie na ulicy nie ofiarując nawet krótkiego spojrzenia, ale ja na was patrzę i uczę się od was, jak przetrwać poza obszarem zmyślenia. Tak, żyję w zmyśleniu, stąd większość tych, których znam nie ma o mnie pełnego wyobrażenia – należę sam do siebie i dobrze mi z tym odosobnieniem. Mam tyle twarzy, ile akurat zechcę mieć w danym momencie. Bywam wielkoduszny, ale także zawistny, łaskawy i okrutny, szczodry i skąpy, zły do szpiku kości i bezgranicznie dobry. Kocham i nienawidzę, lubuje się w kłamstwie i walczę o prawdę. Wciąż szukam odpowiedzi na to kim jestem, lub na to, jak mnie widzicie. Niektórzy mówią o mnie „poeta”, inni „grafoman nie wart złamanego grosza” – nie boje się jednych i drugich. Ważne, że ktoś mnie czyta, i że mogę się przejrzeć w waszych źrenicach jak w lustrze, albo przejść przez wasze życia, jak przez tranzytowy korytarz. Jeśli więc nadal chcecie mnie poznać, proszę was tylko o jedno – wpuście mnie do środka, wtedy i ja się przed wami otworzę. Wszakże nie gwarantuje gotowego przepisu na to kim jestem – sami musicie wybrać własną odpowiedź.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura