Materiały prasowe
Materiały prasowe
Marek Różycki jr Marek Różycki jr
27394
BLOG

Elżbieta Dmoch z "2 plus 1", czyli inna jakość twórczości

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 75

Była jedną z najjaśniejszych polskich gwiazd lat 70. i 80. Piękna, czarująca, utalentowana, osiągnęła wraz z grupą „2 plus 1” niemal wszystko. Później los wystawił ją na ciężką próbę, po której zupełnie wycofała się z muzyki. Dziś żyje samotnie, skromnie, w zapomnieniu…

Objawienie estrady. Elżbieta Dmoch niespodziewanie postanowiła zejść ze sceny tak jak nasza Najwybitniejsza wokalistka - Ewa Demarczyk, czy Edyta Bartosiewicz. Nie udziela wywiadów i unika prasy…

ELŻBIETA NIE CHCE ŚPIEWAĆ

Mówiono, że ma wszystko. Urodę modelki, głos, talent, sławę. I wielką miłość. W Januszu Kruku, swoim mężu – z którym założyła „2 plus 1”, jeden z najpopularniejszych zespołów lat 70. i 80. – była zakochana na zabój. Poznała go, mając 17 lat, i odtąd stał się jej całym światem, który jednak rozpadł się w roku 1989. Wtedy też Janusz zachorował na serce. Wkrótce się rozwiedli, choć zostali przyjaciółmi.

Kruk z nową partnerką założył rodzinę. Niestety, w 1992 r. nagle zmarł na zawał. Elżbieta przeżyła załamanie. Popadła w depresję. Przestała śpiewać. Zaczęła unikać ludzi. Sprzedała swoje warszawskie mieszkanie i przeprowadziła się do domu na wsi. Znajomi i przypadkowi świadkowie twierdzili, że dziwnie się zachowuje, chodzi zaniedbana, żyje w swoim świecie.

Biografia Elżbiety Dmoch to z jednej strony historia wyjątkowa, a z drugiej – opowieść oddająca twarde realia rządzące branżą muzyczną. Można ją sprowadzić do prostej reguły: “Artysta jest tak dobry, jak dobrze sprzedała się jego ostatnia płyta”. Albo rozwinąć w drugiej: “Artysta, który nie nagrywa, nie istnieje”. Brutalne, ale prawdziwe.

W latach 70. i na początku kolejnej dekady piosenki, które nagrała z zespołem 2 plus 1, znali niemal wszyscy – “Chodź, pomaluj mój świat”, “Windą do nieba”, “Czerwone słoneczko”, “Wstawaj, szkoda dnia”, “Hej, dogonię lato” czy “Iść w stronę słońca” to tylko garstka z przebojów, które nie schodziły z czołówek list. Ona sama była ozdobą ówczesnych okładek, programów telewizyjnych i radiowych, błyszczała towarzysko, ale przede wszystkim elektryzowała na scenie.

Elektryzujące było też jej małżeństwo z liderem, kompozytorem i gitarzystą zespołu, Januszem Krukiem. – Byli najpiękniejszą parą lat 70. – wspomina dziennikarka Maria Szabłowska, długoletnia przyjaciółka Elżbiety Dmoch. I rzeczywiście… wystarczy spojrzeć na liczne wspólne fotografie obojga. Uśmiechnięci, szczęśliwi, spełnieni, właściwie żadnych znaków, które mogłyby zdradzać, że nie wszystko w ich życiu było takie kolorowe.

BAŚNIOWE POCZĄTKI

Zaczęło się trochę jak w baśni o Kopciuszku, poznającym na balu księcia, czy raczej króla życia, bo tak nazywano towarzysko usposobionego Kruka. Skończyło zdecydowanie mniej bajkowo, choć liczni fani Elżbiety Dmoch i grupy „2 plus 1” nadal wierzą, że ich ulubienica jeszcze na scenę wróci. Niestety, z każdym rokiem ich wiara słabnie. Bo nic przecież takiego obrotu spraw nie zapowiada. - pisał w swym szkicu na Onecie Paweł Piotrowicz.

@ Gdy się poznali, Elżbieta (ur. 29 września 1951 w Warszawie) miała zaledwie siedemnaście lat. Była utalentowana artystycznie, od wczesnego dzieciństwa brała lekcje śpiewu i uczęszczała do szkoły muzycznej, a od niedawna występowała z rockową grupą Nieznajomi. – Graliśmy w szkole na Grochowie na studniówce – wspomina Cezary Szlązak, długoletni członek „2 plus 1”. – Janusz wypatrzył piękną wysoką dziewczynę, która wystartowała w konkursie piosenki podczas tego wieczoru.

Wtedy, w 1968 roku, nie było jeszcze „2 plus 1” – Janusz Kruk prowadził grupę „Warszawskie Kuranty”. Znajomi wspominają, że choć starszy o pięć lat artysta był żonaty - natychmiast zakochał się w Eli. Bez problemu i on zawrócił jej w głowie. W konsekwencji porzucił rodzinę i równie szybko zwerbował dziewczynę do swojego zespołu, nie tylko w roli wokalistki, ale i flecistki. Ale to nie Warszawskie Kuranty miały podbić serca publiczności, także tej zagranicznej.

„2 PLUS 1”, TO NIE AŻ… „ICH TROJE”… 

Nowa grupa, nazwana „2 plus 1”, powstała w 1971 roku. W jej składzie, oprócz Dmoch i Kruka, znalazł się Andrzej Rybiński, zastąpiony później przez Andrzeja Krzysztofika, a w 1976 roku – Cezarego Szlązaka, który już wcześniej współpracował z formacją, choć nie na prawach oficjalnego członka.

Zespół bardzo szybko zdobył ogromną popularność, a jego piosenki bez przerwy grane były nie tylko w radiu, ale i telewizji. Już w 1971 roku dostał w Opolu nagrodę za utwór “Nie zmogła go kula”. Rok później wylansował swoje pierwsze duże przeboje: “Czerwone słoneczko” i “Chodź, pomaluj mój świat”. Spora w tym zasługa właśnie czaru i wdzięku Elżbiety Dmoch. Od początku budziła wielką sympatię, przyciągała wzrok, ale na szczęście potrafiła też dobrze śpiewać.

INNA JAKOŚĆ TWÓRCZOŚCI

Grupa wykraczała poza schemat polskiej muzyki rozrywkowej, choć ma dziś pewne miejsce w jej kanonie. Piosenki były pogodne, czasem refleksyjne, na pewno melodyjne i łatwo wpadające w ucho, z dobrymi tekstami, pisanymi przez takich autorów jak Marek Dutkiewicz, Ernest Bryll, Wojciech Młynarski czy Jonasz Kofta. „Dwa plus 1” cały czas przy tym było Grupą Poszukującą. Trio potrafiło wzbogacić swoją muzykę o elementy symfoniczne (“Wyspa dzieci”), nagrać ambitną jazzującą suitę poświęconą tragicznie zmarłemu aktorowi Zbigniewowi Cybulskiemu (“Aktor”), czy inspirować się kulturą celtycką (“Irlandzki tancerz”). Na początku lat 80. Elżbieta i Janusz zaczęli nawet – z powodzeniem – penetrować rejony muzyki new wave i popowo-elektronicznej (“Bez limitu”). - pisał Paweł Piotrowicz.

Jak podkreśla nasza wspaniała dziennikarka muzyczna, MARIA SZABŁOWSKA, Dmoch i Kruk mieli wiele szczęścia, że na siebie trafili. Ona, gdyż jej wybranek był wyjątkowo utalentowanym muzykiem i kompozytorem. A on, gdyż trafił na piękną, zdolną i muzykalną dziewczynę. – Na scenie była żywiołowa, dynamiczna. Świetnie się ubierała, lecz trudno się temu dziwić, skoro stroje szykowała jej Grażyna Hasse.

image

„W 1998 r. wydawało się, że kryzys minął. – Namówiliśmy ją, by wróciła na scenę. Chyba tego chciała, bo zgodziła się. Wystąpiła na „Pikniku Dwójki” w Gnieźnie. Ludzie przyjęli ją fantastycznie. Ela była zaskoczona i zachwycona. To był dla niej wielki zastrzyk energii. Wystąpiła w programie „Dozwolone od lat 40”. Była w świetnej formie. Miała chyba też wyruszyć w trasę z reaktywowanym „2 plus 1”” - opowiadała Maria Szabłowska.

Ostatni program telewizyjny z udziałem Elżbiety Dmoch to „Szansa na sukces”, kiedy śpiewano piosenki jej zespołu. Potem jakby zapadła się pod ziemię.

Głośno zrobiło się o Niej w 2005 r. za sprawą programu „Uwaga!”. Pojawiły się głosy, że piosenkarkę trzeba otoczyć opieką socjalną, psychiatryczną i finansową. – Dość podła sensacja! – twierdzi z oburzeniem osoba z tzw. branży, znająca Elżbietę od dawna. – Po emisji tego reportażu poczuła się zaszczuta, zdołowana. Upokarzające były dla niej wypowiedzi opisujące ją jako wariatkę i nędzarkę, a jej dom jako ruinę. Tymczasem ona przeżyła tragedię, po której wybrała życie na uboczu.

TO NIE KRYZYS – A ŚWIADOMA DECYZJA, KTÓRĄ NALEŻY USZANOWAĆ

"Ludzie pamiętają Elę z czasów, gdy miała sceniczny makijaż, ciuchy projektowane przez Grażynę Hase, i uważają, że musi nadal tak wyglądać. A ona żyje po swojemu. Skromnie. Wystarcza jej emerytura twórcza, otrzymuje też tantiemy za wykorzystywanie utworów „2 plus 1”. Zrzutki pieniędzy? To dla niej policzek.

Ela zawsze sprawdza, czy pieniądze, które dostaje, aby na pewno się jej należą. Halina Frąckowiak poznała Elżbietę Dmoch w latach 70. Miały wspólne trasy koncertowe. - Elżunia jest osobą wrażliwą i delikatną – mówi piosenkarka. – Dwa lata temu w rozmowie z moim mendżerem powiedziałam, że byłoby miło, gdyby Elżunia zechciała być gościem w moich recitalach i śpiewać swoje piękne piosenki, ale chyba nie była otwarta na taką propozycję. Trochę żal, bo publiczność wciąż bardzo ją lubi, kocha, tęskni – mówi Halina Frąckowiak.

-- Nie tak dawno spotkałyśmy się na pogrzebie naszego wspólnego znajomego, dziennikarza radiowego Witolda Pogranicznego. Nie był to moment dłuższą rozmowę. Wyglądała jak zawsze, subtelnie i delikatnie. Był czas, gdy wróciła do Warszawy. Zamieszkała z matką na Saskiej Kępie. Ale mama nagle zmarła. Piosenkarka boleśnie przeżyła kolejny dramat…

Znów spekulowano, jak się czuje, co robi. Remigiusz Grzela, pisarz i dziennikarz, wiedząc, że nie ma telefonu, wysłał jej list z prośbą o wywiad. – Podałem numer komórki. Oddzwoniła. Była w dobrej formie. Rozmawialiśmy. W miłym tonie przeprosiła, że nie udziela żadnych wywiadów, ponieważ już NIE PROWADZI ŻYCIA ARTYSTYCZNEGO.

Pytania o dziewczynę, która tak melodyjnie zapraszała „Więc chodź, pomaluj mój świat…”, nie ustają. -- Co robi? To, co wszyscy… : chodzi do sklepu, odwiedza przyjaciół, spotyka się ze znajomymi i rodziną – mówi Slavek, od 30 lat fan zespołu i przyjaciel Elżbiety. -- Mieszka w Warszawie. Widujemy się co jakiś czas – zapewnia. W sierpniu 2008 r. zorganizował zjazd fanów, także z Austrii i Niemiec. Atrakcją było pojawienie się na nim Elżbiety. – Świetnie się bawiła, opowiadała ciekawostki o zespole, wspominała swą wielka Miłość, Janusza Kruka.

Z fanami zanuciła kilka piosenek, rozdawała autografy. Obiecała, że pojawi się na następnym zlocie. Wielbiciele skupieni wokół internetowego forum „2 plus 1” odwiedzają ją, pamiętają o urodzinach. I chronią. Nie zdradzają nic z jej obecnego życia, nie komentują stanu zdrowia. USZANOWALI Jej prośbę, by zdjęcia ze spotkania nie trafiły do Internetu. Wieść, gdzie odbędzie się zjazd, każdy dostał dzień wcześniej na prywatną skrzynkę.

Czy jest szansa, że Elżbieta Dmoch wróci na scenę? – Niestety, nie – żałuje Slavek. – Ona mówi, że już nie śpiewa, ponieważ po śmierci Janusza Kruka nie oddano jej nut na papierze, poza tym straciła częściowo głos. Stale jednak kontaktuje się ze swoimi fanami. KOCHA MUZYKĘ - TAK JAK ONI...

naked-night                                    4 stycznia 2022, 20:28

Regularnie spotykam Panią Elżbietę w sklepach na Saskiej Kępie. Chociaż... nie widziałem jej już ze dwa miesiące. Mam nadzieję, że mam jedynie pecha...

Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłem ją spacerującą z czarno-białym wyżłem koło 1996 r. - wysoka, piękna, patrząca się jedynie w dal... jakby niewidząca nikogo. Teraz, mam takie wrażenie, nikt jej nie poznaje. Cóż, bardzo się zmieniła. Wydaje mi się, że nie chce być rozpoznawana...

Jakieś 5 lat temu wyjeżdżałem na trasę łazienkowską i nagle patrzę jak ktoś spokojnie bez patrzenia się na samochody zaczyna przechodzić przez pasy. Pierwsze wrażenie - to jest ktoś, komu nie zależy na życiu. To była Pani Elżbieta. Wtedy idąc po pasach uśmiechnęła się. Jeszcze raz widziałem ją jak się uśmiechała gdy sobie spacerowała obok kościoła na SKępie. Niestety, od dawien dawna nie widziałem jej uśmiechającej się...

WRAŻLIWEJ, ZJAWISKOWEJ ELŻBIECIE DMOCH – DEDYKUJĘ NAJPIĘKNIEJSZE PRZESŁANIE, JAKIE ZNAM, BOWIEM WIDZĘ JĄ POMIĘDZY WERSAMI NAPISANYMI PRZEZ PROF. KAZIMIERZA DĄBROWSKIEGO:

PRZESŁANIE

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za waszą czułość w nieczułości świata,

za niepewność – wśród jego zwierzęcej pewności

za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych

zarażając się każdym bólem

za lęk przed światem, jego ślepą pewnością,

która nie ma dna

za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego

nawet brudu ziemi

bądźcie pozdrowieni

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za wasz lęk przed absurdem istnienia

i delikatność niemówienia innym tego co w nich

widzicie

za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność

obcowania z niezwykłością

za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego

za nieprzystosowanie do tego co jest a przystosowanie

do tego co być powinno

za to co nieskończone – nieznane – niewypowiedziane

ukryte w was

Bądźcie pozdrowieni, nadwrażliwi

za waszą twórczość i ekstazę

za wasze zachłanne przyjaźnie, miłości i lęk, że miłość

mogłaby umrzeć jeszcze przed wami

Bądźcie pozdrowieni

Za wasze uzdolnienia – nigdy nie wykorzystane –

(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli

poznać wielkości tych, co przyjdą po was)

za to, że chcą was zmieniać zamiast naśladować,

że jesteście niszczeni - zamiast leczyć chory świat

za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę

za niezwykłość i s a m o t n o ś ć waszych dróg

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi…

Prof. Kazimierz Dąbrowski



P.S. Korzystałem z wypowiedzi Marii Szabłowskiej PR pr., Haliny Frąckowiak i innych oraz tekstów, wywiadów na łamach "TK", Sceny, TiM-u oraz szkicu na Onecie autorstwa Pawła Piotrowicza. 

Oprac. Marr jr


Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura