Marek Różycki jr Marek Różycki jr
1727
BLOG

Zwyczajna - niezwyczajna Anna Dymna, czyli aktorka z misją

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 91

"Pokora jest matką Olbrzymów" - wyznała niegdyś Zosia Nałkowska. Natura stwarza wartość człowieka, ale los i wybory pozwalają się jej objawić. W każdym zakątku świata żyją ludzie, których można stawiać za wzór człowieczeństwa. Wiemy tylko o niektórych. Pozostała część żyje w cichości swego miejsca. Nie wynoszą się z tym co robią na co dzień, jak żyją, co myślą i mówią. Ci Ludzie są wielcy: Skromnością! W odróżnieniu od tych, których rozdyma  niczym nie uzasadniona Pycha i Miłość Własna - w czasach, gdy nie przez wszystkie przypadki człowiek bywa odmieniany.

Są zwykłymi ludźmi, ale z tych: Zwyczajnych – Niezwyczajnych a Nadzwyczajnych i przez to stają się najbardziej Prawdziwymi. Nie idą najczęściej autostradą przez życie. Ich drogi są kręte, usłane niebezpieczeństwami, przepaściami, potykają się i upadają. Ale wciąż idą…, mimo wszystko idą, wierząc, że w końcu dojdą, bo wiedzą dokąd idą i bardzo chcą tam dojść. A to bardzo, bardzo ważne w tym nader labilnym świecie atrofii wszelakich wartości i braku niekwestionowanych Autorytetów.

Nie korzystają ze skrótów, układów, nie sprzedają się za żadne bogactwa świata tego i SĄ niby cenne wskazówki. Raczej sami próbują dojść do prawdy, do istoty problemu, robią często to, co kochają i kochają to, co robią. I w tym tkwi ich wielkość i siła. Bo Człowiek został stworzony do działania, a nie do mędrkowania.

@ Aktorzy są jak towarzystwo, które człowiek sobie sam dobiera. Czemu Anna Dymna? Bo to według mnie Ktoś, kto do takich Ludzi – zawsze pisanych z wielkiej litery - należy. Jej też się udało. Co więcej. Jej wciąż się udaje... Wrażliwa w życiu,  rozczulająca na ekranie, kochana przez tych, którym okazuje serce i daje swój czas. Działa według praw nadanych przez Stwórcę: Robi to, co kocha, wkłada w to całą swoją miłość, niesie nadzieję i siłę. To nic innego jak szukanie najpierw 'swojego' Królestwa Bożego – wtedy wszytko inne jest dodane. Kiedy robimy to co naprawdę kochamy, dziwnym sposobem, wciąż mamy coraz więcej przyjaciół od Serca, coraz więcej dobrej energii do rozdania, a nawet - środków materialnych, by dzielić się nimi z najbardziej pokrzywdzonymi przez Los, Chorymi, Odrzuconymi, Zmarginalizowanymi… "Kiedy się działa - mniej boli...". - mówi Anna Dymna i ja to wiem, i potwierdzam. 

Z NADZIEJĄ odwołuję się do Pisma Świętego, uprzedzając potencjalne ataki 'ortodoksów': "Poznacie ich po ich owocach "(Mt 7,20)  Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierp­liwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowa­nie (Ga 5,22n). Po cóż nam zgłębiać Genezę Dobra... Na Miłość Boską: cieszmy się każdym Dobrem, bo tak mało Go w nas i wokół nas...

PRZYPOMNĘ POKRÓTCE WAŻNE DATY I WYDARZENIA Z JEJ ŻYCIA:

Wszyscy pamiętamy ją z roli Marysieńki w "Znachorze" czy Barbary Radziwiłłówny w "Królowej Bonie". Mowa oczywiście o Annie Dymnej. Aktorka świętuje jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Od 45 lat jest związana z Teatrem Starym w Krakowie. Widzowie pokochali ją za wszystko: talent, urodę i wdzięk.

W czasach PRL-u utożsamiana głównie jako śliczna, delikatna, powabna, eteryczna emanująca sexem Ania Pawlaczka za sprawą trylogii dwóch zwaśnionych rodów zza Buga: Pawlaków i Kargulów. Gdy się pojawiała na ekranie chłopcy po cichu wzdychali, wieszali na ścianie zdjęcia z jej podobizną i w marzeniach całowali się z nią... Zastąpiła wcześniejszą idolkę – Polę Raksę czyli Marusię z „Czterech pancernych”.

27 marca w 1969 w Dzień Teatru miałam pierwszą profesjonalną premierę. Grałam Isię i Chochoła w „Weselu” u Lidii Zamkow. Do dziś pamiętam frazę, pierwsze słowa, które zresztą śniły mi się tej nocy: mnie się nie chce spać, pokil bedom grać, a tamte dziecka śpiom, niech se lezom, tak jak som. Zdałam sobie sprawę, że to mój drogowskaz na całe życie. Bo mnie się wcale nie chcę spać, pokil grają. Cały czas zasuwam do przodu. Cieszę się, że mogę uprawiać ten najpiękniejszy zawód na świecie” - mówiła w rozmowie z Magdaleną Zbylut-Wiśniewską Anna Dymna. „To się kocha do końca życia i ja tak mam. Co nie znaczy, że nie jest trudno. Operacje, wypadki… ale teatr, teatr mnie zawsze ratował. Ubieram się, maluję, wchodzę na scenę i tu czuję się bezpiecznie. Teatr wyznacza rytm mojego życia już od 50 lat” - dodaje aktorka.

Do 34. roku życia wyglądała nieprzyzwoicie młodo, jak dziewczyna, chociaż była kobietą po przejściach i od siedmiu lat wdową. Aktorką została dzięki sąsiadowi (ekscentrycznemu aktorowi Janowi Niwińskiemu) mieszkającemu w tym samym budynku. To on nastoletniej Ani (jeszcze wtedy Dziadyk) udzielał prywatnych lekcji i przygotował do egzaminów, chociaż początkowo myślała o psychologii.

- Nigdy nie zostałabym aktorką, gdyby nie Jan Niwiński - wspominała w audycji z cyklu "Zapiski ze współczesności" PR II. Jak mówiła, to aktor, który koło Poczty Głównej w Krakowie prowadził własny teatrzyk. - Chyba już od siódmego roku życia byłam pod jego opieką; przypatrywał mi się bacznie także wtedy, gdy na podwórku łaziłam z chłopakami po drzewach... - opowiadała artystka. Jak podkreśliła, wcale nie chciała grać; zamierzała zostać psychologiem. - Złożyłam już nawet papiery na wydział psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale na korytarzu Niwiński złapał mnie i krzyknął: "Ty masz zdawać do szkoły teatralnej, ty masz predyspozycje!".

@ Nie pretensjonalnej urodzie zawdzięcza pierwsze role filmowe u Henryka Kluby („Pięć i pół Bladego Józka”) i Sylwestra Chęcińskiego („Nie ma mocnych”, „Kochaj, albo rzuć”), ale dopiero rola Zosi w „Dziadach” Konrada Swinarskiego w Teatrze Starym wyniosła ją do grona „prawdziwych” aktorów.

Od tego czasu starannie selekcjonuje składane jej propozycje ról. Dotyczy to szczególnie ról filmowych i telewizyjnych, gdzie konsekwentnie odmawiała zagrania głupich ról, a obecnie również w idiotycznych sitcomach i telenowelach - „teleduperelach”… Nie sprzedała także twarzy w reklamach zachowując szacunek do siebie i zawodu, tak charakterystyczny dla środowiska związanego ze sceną narodową - Starym Teatrem.

Wprowadzenia w życie cyganerii krakowskiej i „Piwnicy pod Baranami” dokonał poeta, scenarzysta i aktor w jednej osobie Wiesław Dymny. Młodziutka Anna będąca całkowitym jego charakterologicznym przeciwieństwem zakochała się w tym człowieku, chociaż był od niej starszy o 14 lat. To on uczył ją jak żyć i dystansować się od pewnych poczynań, aby nie zatracić się w tym próżniaczym środowisku bohemy artystycznej.

Otwierał nad nią parasol ochronny, którego nikt nie robił nad nim – zatracał się z dnia na dzień w pijaństwie, z którego nie było już wyjścia. Ania mu to wybaczała i jak sama mówiła: wystarczyło, żeby nie pił przez godzinę, i czułam, że jestem w stanie znieść wszystko. Wracając do domu nigdy nie była pewna co w nim zastanie i tak też zdarzyło się owego dnia, gdy zobaczyła go leżącego na wznak na podłodze – już zimnego.

Żyła z nim za krótko, żeby znienawidzić lub zobojętnieć, ale dostatecznie długo, żeby zakodować w sobie jego nauki, które jej wpajał. Żyła i pracowała jak w letargu, aż dopadło ją fatum: wypadek samochodowy (długa rehabilitacja), zaraz potem wypadek na planie filmowym z saniami („Królowa Bona”) i kolejny wypadek samochodowy. W teatrze zaczęto żartować, że gdy jedzie karetka na sygnale, to pewnie Dymnej znowu się coś przytrafiło…

Przełamanie stereotypu zawdzięcza macierzyństwu, które zmieniło ją fizycznie i psychicznie. Natura pozwoliła jej wyzwolić się z ról dziewczątek i wcielać się w postacie kobiet bogatych wewnętrznie, rozgoryczonych, przegranych. Wiedziała, że nie zagra już nigdy Ofelii tylko starą, grubą żydówkę albo szacowną matronę rodu. Uwielbiała grać w „Weselu” gdzie zaczynała od roli Isi, a z biegiem lat Zosię, Pannę Młodą i Gospodynię a nieżyjący już – fenomenalny aktor i Człowiek - Jerzy Bińczycki żartował: zostaje ci jeszcze Wernyhora… ;)

Gdy w rozmowie z dziennikarką kolorowego pisemka, ta napomknęła coś o dietach, Dymna zapytała ją ile ma lat, a gdy usłyszała, że 32 odparowała: No, to ja w pani wieku lepiej wyglądałam. Dymna do swojego wizerunku równego wiekiem, dawno przywykła i nie ma zamiaru poprzez lifting udawać młodszej. Jako aktorka czuje się spełniona, a zamiast grać w czymś głupim, woli zrobić przedstawienie z niepełnosprawnymi albo reportaż telewizyjny o wolontariuszach. I to jest teraz drugie wcielenie Dymnej. Od wielu lat bowiem poświęciła się także pracy artystycznej z osobami upośledzonymi.

Współorganizuje Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno – Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Umysłowo „Albertiana”, prowadzi warsztaty terapii artystycznej, w telewizji ma program „Spotkajmy się” i jest założycielką fundacji „Mimo wszystko”.

-------------------------------------------------------------------------------

Wró­żo­no jej wielką karierę i po­zba­wio­ne trosk życie. Była młoda, utalentowana i zjawiskowo pięk­na, ukoń­czy­ła wy­ma­rzo­ne stu­dia ak­tor­skie, a pro­du­cen­ci za­sy­py­wa­li ją ko­lej­ny­mi pro­po­zy­cja­mi. Jak każda młoda ko­bie­ta wie­rzy­ła, że świat stoi przed nią otwo­rem, zaś wszel­kie nie­szczę­ścia ominą ją sze­ro­kim łu­kiem. Już wkrót­ce te ma­rze­nia miały zo­stać skon­fron­to­wa­ne z rze­czy­wi­sto­ścią w bru­tal­ny i bo­le­sny spo­sób.

Na po­cząt­ku lat sie­dem­dzie­sią­tych za­pro­szo­no ją do Płoc­ka, na plan po­wsta­ją­ce­go wła­śnie filmu Hen­ry­ka Kluby "5 i 1/2 bla­de­go Józka", by part­ne­ro­wa­ła An­drze­jo­wi Mal­co­wi, wcie­la­jąc się w po­nęt­ną Ka­ta­rzy­nę. Anna, wów­czas jesz­cze no­szą­ca mało me­dial­ne na­zwi­sko Dzia­dyk, pro­po­zy­cję przy­ję­ła i na czas krę­ce­nia filmu za­trzy­ma­ła się w wy­na­ję­tym ho­te­lu. Któ­re­goś wie­czo­ru, zi­ry­to­wa­na ha­ła­sa­mi do­cho­dzą­cy­mi zza ścia­ny, po­pro­si­ła im­pre­zu­ją­ce­go są­sia­da o ciszę. Są­sia­dem był nie kto inny, tylko sce­na­rzy­sta filmu, w któ­rym wła­śnie wy­stę­po­wa­ła, pro­wa­dzą­cy hu­lasz­czy żywot uta­len­to­wa­ny ar­ty­sta Wiesław Dymny.

Grzecz­ne proś­by ak­tor­ki nie po­dzia­ła­ły – Dymny, mocno już odu­rzo­ny al­ko­ho­lem, po­rzu­cił na chwi­lę kom­pa­nów od kie­lisz­ka, udał się do po­ko­ju Anny z bu­tel­ką wódki i za­czął na­ma­wiać do wspól­nej kon­sump­cji. Ale dziew­czy­na nie do­ce­ni­ła tego "po­jed­naw­cze­go" gestu, wście­kła się, do­szło nawet do nie­przy­jem­nej wy­mia­ny zdań i rę­ko­czy­nów. Nić po­ro­zu­mie­nia na­wią­za­ła się mię­dzy nimi jakiś czas póź­niej, gdy Dymny się uko­rzył, a Anna wresz­cie ule­gła jego nie­od­par­te­mu uro­ko­wi i wy­ba­czy­ła wcze­śniej­szą awan­tu­rę.

Gdy jej po­pu­lar­ność rosła, a wi­dzo­wie nie szczę­dzi­li wy­ra­zów uwiel­bie­nia, to Dymny jako je­dy­ny przy­po­mi­nał swo­jej mał­żon­ce, że musi twar­do stą­pać po ziemi, nie może po­le­gać je­dy­nie na swej uro­dzie i po­win­na po­zo­stać nor­mal­ną ko­bie­tą. Wy­śmie­wał jej ma­rze­nia o luk­su­sach i życiu ponad stan, kazał cie­szyć się z naj­drob­niej­szych rze­czy. Tłu­ma­czył, że po­win­na być sa­mo­dziel­na, nie może za­wsze po­le­gać na in­nych; przy­po­mi­nał, że o war­to­ści czło­wie­ka świad­czą jego czyny. Byli nie­roz­łącz­ni. Ko­cha­li się i tylko to się li­czy­ło.

I nagle wszyst­ko za­czę­ło się sypać. Je­sie­nią 1977 roku w ich miesz­ka­niu wy­buchł pożar i Dym­ne­mu ledwo udało się ujść z ży­ciem. To, co nie spło­nę­ło, zo­sta­ło roz­kra­dzio­ne przez życz­li­wych funk­cjo­na­riu­szy służb po­rząd­ko­wych. Jed­nak ta pierw­sza ka­ta­stro­fa ich nie za­ła­ma­ła – prze­ciw­nie, za­ci­snę­li zęby i po­sta­no­wi­li upo­rać się z nie­szczę­ściem, a Dymny od­sta­wił nawet al­ko­hol. Wy­da­wa­ło się, że wszyst­ko idzie ku lep­sze­mu...

1978 rok. Wie­czo­rem 11 lu­te­go Anna po­że­gna­ła się z mężem i po­je­cha­ła do pracy, na plan filmu "Do krwi ostat­niej" w re­ży­se­rii Je­rze­go Hof­f­ma­na. Gdy na­stęp­ne­go dnia mał­żo­nek nie zja­wił się na umó­wio­nym obie­dzie i nie od­bie­rał te­le­fo­nu, nie­spo­koj­na ak­tor­ka, drę­czo­na ja­kimś złym prze­czu­ciem, wró­ci­ła do miesz­ka­nia. Wie­sław Dymny leżał na pod­ło­dze w kuch­ni. Nie od­dy­chał. Sek­cja nie przy­nio­sła od­po­wie­dzi co do przy­czy­ny zgonu i choć po­grą­żo­na w ża­ło­bie Anna zro­bi­ła co w jej mocy, do­cho­dze­nie bły­ska­wicz­nie za­mknię­to, tłu­ma­cząc się bra­kiem do­wo­dów...

Po­li­cja zi­gno­ro­wa­ła wszyst­kie wąt­pli­wo­ści i su­ge­stie, by prze­py­tać świad­ków – w tym dziw­ne­go i po­dej­rza­ne­go męż­czy­znę, który od dłuż­sze­go czasu krę­cił się w po­bli­żu mał­żeń­stwa. We­dług ofi­cjal­nej wer­sji Wie­sław Dymny zmarł w wieku czter­dzie­stu dwóch lat, bo jego or­ga­nizm nie wy­trzy­mał wy­nisz­cza­ją­ce­go trybu życia.

"Wciąż go ko­cham", po­wta­rza po la­tach Dymna, py­ta­na o swoje pierw­sze mał­żeń­stwo. Zmar­ły tra­gicz­nie mąż jest stale obec­ny w jej pa­mię­ci i sercu, jego słowa i rady nadal jej służą, kie­ru­je się wy­zna­wa­ny­mi przez niego za­sa­da­mi. Jest wdzięcz­na, że mogła go po­znać. Ża­łu­je je­dy­nie, że nie było im dane spę­dzić ze sobą wię­cej czasu.

Długo wal­czy­ła z de­pre­sją i uczy­ła się żyć w sa­mot­no­ści.Ale gdy tylko znowu uda­wa­ło jej się sta­nąć pew­nie na no­gach, los zsy­łał na nią ko­lej­ne nie­szczę­ścia. Gdy je­cha­ła na plan „Wę­gier­skiej rap­so­dii”, miała wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy, po któ­rym le­ka­rze spo­dzie­wa­li się, że resz­tę życia spę­dzi na wózku in­wa­lidz­kim. Pod­czas re­ali­za­cji se­ria­lu „Kró­lo­wa Bona” tra­fi­ła do szpi­ta­la ze wstrzą­sem mózgu. Potem skrę­ci­ła nogę na pla­nie jed­ne­go z fil­mów i spa­dła z do­mo­wych scho­dów. Ko­lej­ne wy­pad­ki i więk­sze czy mniej­sze urazy ak­tor­ka trak­tu­je już jako coś na­tu­ral­ne­go. Śmie­je się, że jej przy­ja­cie­le i współ­pra­cow­ni­cy drżą ze stra­chu, sły­sząc sy­gnał ka­ret­ki, w oba­wie, że to pew­nie Dymna znowu na­py­ta­ła sobie biedy.

Jako czę­sty gość w szpi­tal­nych sa­lach zdana była na życz­li­wość in­nych ludzi, przy­ja­ciół i ob­cych. Za­czę­ła ro­zu­mieć, że cze­goś jej w życiu bra­ku­je, a ak­tor­stwo nie wy­peł­nia pust­ki w jej duszy, nie po­zwo­li jej cie­szyć się peł­nią szczę­ścia. Wdzięcz­na tym, któ­rzy zu­peł­nie bez­in­te­re­sow­nie słu­ży­li jej po­mo­cą, po­sta­no­wi­ła „spła­cić swój dług”. Rzu­ci­ła się w wir pracy, mó­wiąc, że kiedy się dzia­ła, „mniej boli”. Od tam­tej pory stara się za­wsze za­cho­wać opty­mizm i wiarę, że wszyst­ko się jakoś ułoży. Każde ko­lej­ne spa­da­ją­ce na nią nie­szczę­ście spra­wia, jakby na prze­kór, że staje się jesz­cze bar­dziej nie­ugię­ta, zdo­by­wa jesz­cze wię­cej siły do walki.

Swoją siłą pra­gnie się dzie­lić z in­ny­mi – choć sądzi, że to wła­śnie dzię­ki re­la­cjom z ludź­mi ma w sobie tyle pasji, że to inni na­peł­nia­ją ją taką ener­gią. Prak­tycz­nie po­świę­ci­ła ak­tor­ską ka­rie­rę na rzecz za­ło­żo­nej przez sie­bie fun­da­cji po­ma­ga­ją­cej oso­bom nie­peł­no­spraw­nym, ale w żad­nym wy­pad­ku nie trak­tu­je tego jako wy­rze­cze­nia.

Twier­dzi, że to wszyst­ko bie­rze się Z POTRZEBY SERCA i że w za­sa­dzie robi to dla sie­bie; taka praca daje jej po­czu­cie speł­nie­nia. Jed­no­cze­śnie nie ukry­wa, że bycie osobą sław­ną znacz­nie uła­twi­ła jej tę cha­ry­ta­tyw­ną dzia­łal­ność – bez więk­szych trud­no­ści może na­gło­śnić or­ga­ni­zo­wa­ne akcje, zdo­być fun­du­sze. Spon­so­rzy...  pa­mię­ta­ją ją z ekra­nu jako wiot­ką i ślicz­ną mło­dziut­ką dziew­czy­nę (w któ­rej czę­sto byli za­ko­cha­ni bez pa­mię­ci) i chęt­nie wspie­ra­ją Jej misję.

Praca z nie­peł­no­spraw­ny­mi zmie­ni­ła też jej sto­su­nek do życia. Pięk­no ma teraz dla niej inny wy­miar – du­cho­wy; łączy się z mi­ło­ścią, do­brem, pasją. Prze­sta­ła oba­wiać się sta­ro­ści i upły­wa­ją­ce­go czasu, na­uczy­ła się do­ce­niać każdą chwi­lę, cie­szyć z tego, co otrzy­mu­je od losu, co przy­no­si jej każdy nowy dzień. I choć cza­sa­mi pa­ra­li­żu­je ją strach, że nie po­do­ła ko­lej­nym wy­zwa­niom, że wzię­ła na sie­bie zbyt dużo – nigdy się nie pod­da­je...! A przecież potrzebujących wsparcia i pomocy - wciąż przybywa...

----------------------------------------------------------------------------

Anna Dymna z domu Dziadyk (ur. 20 lipca 1951 w Legnicy) – polska aktorka teatralna i filmowa. Ma w swym dorobku bardzo wiele wybitnych ról filmowych (ponad 60.)  i teatralnych ( blisko 50.).

Założycielka i prezes Fundacji "Mimo Wszystko", członkini Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu oraz Rady Programowej Radia RMF Classic. Jest matką chrzestną sztandaru 2. Korpusu Zmechanizowanego im. Władysława Andersa, pomysłodawczynią Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych "Albertiana" oraz Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty dla uzdolnionych wokalnie osób niepełnosprawnych.

Marr jr.

Zobacz galerię zdjęć:

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura