matmal matmal
499
BLOG

"Reytan. Upadek Polski" - dekonstrukcja mitu

matmal matmal Sztuka Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

 Wszystkim nam znana jest, zobrazowana przez Jana Matejkę, scena z udziałem Tadeusza Reytana, a więc upadek z wyczerpania (bo i taka - wcale nie tak głupia jak się wydaje - interpretacja istnieje) bądź celowa manifestacja spod drzwi sejmowej izby. Przypisywana Reytanowi ofiarność oraz wypowiedziane przez niego bliżej nieokreślone słowa - choć, co zawsze podkreślane: słowa o charakterze na wskroś patriotycznym - przekazywane były (i są nadal) niemal bezrefleksyjnie od momentu jego śmierci (mam tu na myśli nie tyle wymiar dziejowy czynu - bo ten został nam przekazany z nawiązką - ile ignorowanie świadectw ów czyn potwierdzających). Namalowany przez Matejkę - niespełna sto lat po wydarzeniu - obraz, mimowolnie stał się symbolem upadku kraju oraz przyczynkiem do kultywowania osoby Reytana. I tak jak to bywa w przypadku ludzi - legend, czy mitów - do owej historii odnosimy się zawsze w tym samym, niezmiennym od ponad dwustu lat celu: utwierdzania samych siebie w przekonaniu, że było tak, jak zaświadcza nam o tym nieomylny przekaz historyczny. Mało kto pamięta jednak, że: „Przekaz historyczny nie potrzebuje prawdy historycznej [...]”[1], że daje sobie doskonale radę i bez niej, więcej - owa prawda jest mu najzwyczajniej w świecie zbędna.

Aż do 2010 roku nie sposób było doszukać się w literaturze polskiej książki podnoszącej problematykę Reytanowskiego czynu, w oparciu o zachowane po dziś dzień świadectwa, a więc: relacje bliskiego Reytanowi środowiska, zapiski rodzinne, miejscowe legendy, słowem książki, która skupiałaby w sobie wszystkie zebrane na tym polu dokumentacje, która na bazie - okraszonej odautorskim komentarzem - relacji naocznego świadka, rozstrzygnęłaby kwestię postrzegania dziejowej sceny (która powiedziałaby: było tak i tak).  Lektura doskonałej pod tym kątem, choć mającej swe wady (o czym później) książki Jarosława Marka Rymkiewicza: „Reytan. Upadek Polski”, to dokonywany na naszych oczach proces dekonstrukcji mitu. Zacznijmy od przypisywanych Reytanowi (z okazji wydarzeń pierwszego sejmu rozbiorowego) - a pochodzących z kilku różnych źródeł - słów. Stanisław Staszic relacjonował następująco: „Zaklina ich na miłość Ojczyzny, na miłość ich własną, na honor Narodu, aby sobie sami nie czynili tej krzywdy, aby nie gubili Ojczyzny”[2] i „Krzyczy: zdepczcie mnie, kaliczcie mnie, kiedy Ojczyznę gnębicie”[3]. U Ludwika Cieszkowskiego odnajdujemy z kolei, taki oto obrazek : „Niejaki Jezierski [...] przestąpiwszy go we drzwiach leżącego, zawołał: Ja pierwszy! Na co Reytan odpowiedział: Ty pierwszy - szelma!”[4]. Julian Ursyn Niemcewicz natomiast, widział scenę tak: „Jeżeli, wołał, miła wam wiara, miła ojczyzna, jeżeli nie chcecie się podać na wstyd, hańbę i niewolę wieczną, zostańcie, zaklinam was”[5]. Jak z powyższego jasno wynika, obrazów ofiarności Reytana jest tyle, ilu autorów o nim piszących (a nawet więcej, bo u Niemcewicza można odnaleźć przynajmniej trzy różne relacje z tegoż samego wydarzenia). Pozornie zdają się oni zaświadczać o tym samym, nawiązywać do heroizmu i nieprzyzwolenia na rozbiór Polski. Diabeł jednak - jak zawsze z resztą - tkwi w szczegółach, a te się od siebie znacznie i niepodważalnie różnią. Spośród cytujących słowa Reytana autorów (wśród których znaleźli się jeszcze inni, nie przywoływani wcześniej: Józef Wybicki, Adam Mickiewicz, Anna z Rejtenów Geryczowa, Józef Szujski, Józef Ignacy Kraszewski, Wanda Konczyńska), tylko jeden znajdował się (a i względem tego nie ma pewności) w pobliżu feralnych drzwi[6]. Z pewnością nie było tam jednak ani Staszica, ani tym bardziej Niemcewicza.  Pierwszego z nich nie było w tym czasie w Warszawie, a Niemcewicz liczył sobie wówczas piętnaście lat i obradom sejmu się nie przysłuchiwał[7]. Tym, który mógł widzieć padającego na posadzkę sejmowej sieni Reytana (a co do czego - zaznaczam - nie ma stuprocentowej pewności), był więc - pełniący obowiązki pracownika kancelarii sejmu - Ludwik Cieszkowski[8]. Miano najbardziej autentycznych słów przypada więc, jakże sarmackiej (i niepozbawionej awanturniczej żyłki) odezwie Reytana: „Ty pierwszy - szelma!”. 


Na tym jednak nie koniec rewelacji. Istnieje bowiem świadectwo, którego treść nie tylko doszczętnie burzy dotychczasowe postrzeganie dramatycznej dla losów naszego narodu sceny, ale też nakazuje odbieranie jej w kategoriach mistyfikacji. Zanim jednak o tym kontestatorskim świadectwie, warto przybliżyć sobie obraz, który w największym stopniu przyczynił się do utrwalenia Reytanowskiego poświęcenia w świadomości milionów Polaków. Pierwszym wartym uświadomienia faktem jest konieczność czytania obrazu Matejki w sposób symboliczny, a nie - jak czyni to zdecydowana większość widzów - realistyczny (!). Zgodnie z objaśnieniem Józefa Szujskiego (obszernie przez Rymkiewicza cytowanego właśnie w kontekście analizy obrazu), intencją autora było ujawnienie w symbolicznym skrócie istoty tego, co przydarzyło się Polakom w drugiej połowie XVIII wieku[9]. Stąd też tak znamienny tytuł obrazu: „Upadek Polski”[10] oraz obecność na nim osób, które w interesującym nas zdarzeniu (tzn. w posiedzeniu sejmu rozbiorowego 1773 roku) najnormalniej w świecie nie brały udziału. Umieszczony w lewej części dzieła, przewracający krzesło starzec (z którego ręki wypada pióro) to - nieżyjący już wówczas - Franciszek Salezy Potocki.

Po obu stronach marszałka sejmu Adama Ponińskiego (nade wszystko czołowego zdrajcy, twórcy skonfederowanego sejmu rozbiorowego z 1773 roku), znajdujemy przyszłych targowiczan, po lewej: generała i przywódcę owej konfederacji Szczęsnego Potockiego oraz po prawej: trzymającego się za głowę hetmana wielkiego koronnego Ksawerego Branickiego. Nad ich głowami natomiast, umieścił Matejko portret carycy Rosji Katarzyny II, którego to portretu z oczywistych powodów być tam nie mogło, a który spełnia bardzo sugestywną funkcję alegoryczną[11]. Znamienne jest też  ukazanie postaci króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Samo jego umiejscowienie, tj. zaraz pod lożą, w której siedzi (zabawiany przez kokietki: Elżbietę Grabowską oraz Izabelę Lubomirską) ambasador Rosji Nikołaj Repnin, naprowadza nas na wizerunek króla widzianego oczami malarza, tzn. wizerunek przepełniony nieukrywaną wzgardą. „Matejko uważał króla za figurę całkowicie drugorzędną i cokolwiek »znudzoną« rozgrywającą się sceną”[12]. To ku niemu właśnie zwraca swój przenikliwy wzrok Hugo Kołłątaj. Pamiętajmy jednak, że ani jednego, ani drugiego na sejmie rozbiorowym nie było.

Gdyby więc pozbawić obraz Matejki postaci spełniających w obrazie funkcję symboliczną, na płótnie pozostałaby niewyraźna sylwetka samego Reytana (być może bezradnie rozkładającego ręce, ale stojącego?), tłum bezimiennych posłów, wskazujący coś, bądź nie przybierający żadnej szczególnej pozy marszałek Poniński oraz figura stojącego w drzwiach (czy na pewno w drzwiach?) rosyjskiego żołnierza. Miast wiekopomnej chwili uzyskalibyśmy typową polityczną kołomyję, gdzie nie wiadomo, kto za kim, dla kogo,w jakim interesie i po co. Dodajmy do tego, iż niewiadoma jest nam dokładna pora owego wydarzenia - było późne popołudnie albo wczesny wieczór[13]. W wiszącym nad posłami żyrandolu mogło się palić trzydzieści osiem świec, choć równie dobrze cała scena mogła się rozgrywać w półmroku (unikano palenia świec, przez wzgląd na zagrożenie pożarowe), a leżący niemal w ciemności Reytan, mógł być „dla tych, którzy stali nad nim lub nieopodal niego - dla tych, którzy mieli przejść przez niego - niewidoczny”[14].

Na koniec tych - notabene niezwykle fascynujących i dających do myślenia - rozważań, zostawiłem zapowiadaną parę stron wcześniej analizę obrazoburczego świadectwa. Mowa o „Dyaryuszu czterech pierwszych dni Sejmu Extraordynaryjnego Warszawskiego w roku 1773”[15]. Autorstwo owego tekstu pozostaje nam nieznane; wiemy jedynie, iż twórca „Dyaryusza” był jednym z ówczesnych posłów, zaś pozostawione przez niego świadectwo przez lata ukrywano za sprawą rodzinnej zmowy[16] (opublikowany został dopiero w roku 1886[17]). Na pytanie, czemu tak długo zwlekano z ujawnieniem tekstu - nie sposób odpowiedzieć. Jakkolwiek cała treść „Dyaryusza” mieści się na ledwie dwóch stronach wydruku, jego zawartość pozostaje bogatym źródłem wiedzy. Oddaje on bowiem „gorączkową atmoserę [...] widowiska”[18] oraz zwraca uwagę na elementy, które uszły uwadze pozostałym. W opisie trzeciego dnia obrad - tj. 21 kwietnia 1773 roku, czytamy: „Drzwi jednak otwarte były; mnie blisko tychże stoiącemu dobrze y widać y słyszeć zdarzyło się”[19]. W ten oto sposób, autor „Dyaryusza” zaświadcza o swoim uczestnictwie - „byłem świadkiem naocznym i wszystko widziałem”[20] - i mimo niezwykle wiarygodnie oddanej relacji, nawet słowem nie wspomina o leżącym w drzwiach Reytanie (!). Za rzetelnością przywołanego świadectwa przemawia - jak wcześniej wspomniałem - obecność elementów, których brak u innych - przypisujących sobie miano uczestników zdarzenia - autorów. I tu wysuwa się na pierwszy plan zarzut pod adresem autora książki. Nie wiedzieć czemu Jarosław Marek Rymkiewicz, który prezentuje czytelnikowi dowód zaświadczający,  jeśli nie o mistyfikacji, to o nadużyciu przekazu historycznego, stara się ów świadectwo za wszelką cenę zdezawuować. I czyni to ze wszech miar pokracznie. Powołuje się bowiem na autorów (m.in.: Niemcewicza, Szujskiego, Wybickiego), których pod koniec eseju historycznego określa mianem niewiarygodnych (niedosłownie), przez odległość czasową z jakiej o „roku ów” pisali. Pragnienie, by treść przekazu historycznego okazała się prawdziwa, zwyciężyła u Rymkiewicza nad bezstronną oceną faktów (dało o sobie znać pragnienie uczestnictwa w micie).

 

Ewenementem jest, iż znajdujący się w tak trudnej sytuacji dziejowej (u szchyłku XIX wieku) naród, był wstanie ukuć mit w oparciu o być może zupełnie nieheroiczny, być może całkowicie wyimaginowany czyn. Tej zdolności, czy też raczej odwagi wytwarzania mitów przynoszących narodowi wymierne korzyści - zdecydowanie nam dziś brakuje. Przypomnijmy, że spośród kilkunastu sprzeciwiających się rozbiorowi „zelantów” (jak nazywano zagorzałych obrońców idei), na „ikonę sprzeciwu” wybrano tylko jednego: Tadeusza Reytana. Nie wspomina się posłów Samuela Korsaka, Stanisława Bohuczewicza Minkowskiego[21], czy pozostałych. Za sprawą czyjejś decyzji odsunięto ich wszystkich na bocznicę. Piszący o całej sprawie w „Przestrogach dla Polski” - ledwie szesnaście lat później - Staszic, zdaje się z premedytacją ich udział pomijać. Prawdą jest, że nie było go wówczas (1773 roku) w kraju, ale - co niemal pewne - w późniejszym okresie, tj. w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych[22], cała sprawa była na tyle świeża, a naród polski tak bardzo rozgorączkowany, że kwestia rozgrywających się 21 kwietnia zdarzeń, musiała spędzać sen z powiek milionów obywateli i tym samym przyczynić się do ich gruntownego utrwalenia. Powtórzę więc za Rymkiewiczem: z dużą dozą prawdopodobieństwa Staszic o wszystkim doskonale wiedział[23]. Czemu przemilczał sprawę? Można by rzec - dla potomności, bądź „ku pokrzepieniu serc”. Wymowa pisanej przez niego tyrady to prezentacja czarno-białego świata, gdzie wyraźny podział na „jedynego poczciwego Reytana”, „ostatniego cnotliwego Polaka”[24] symbolizującego tlącą się w zgliszczach upadającego kraju cnotę i resztę - tych zepsutych i skorumpowanych - jest wyraźny i oczywisty. W ujęciu Barthesowskim, Staszic wykonał klasyczną robotę mitologa[25]. Obrał sobie ideę, po czym jął szukać materiałów do jej przyodziania. Do „Przestróg” siadał z myślą o społecznej potrzebie rozwiania wątpliwości: winą za wszelkie niepowodzenia i rozkład państwa należy obarczyć króla w parze z rozrzutną szlachtą. Kontrastem dla tegoż założenia okazała się być figura samego Reytana, idealna dla ukazania dysharmonii obu wizerunków kraju. Świadom istoty bohaterstwa oraz powszechnego zapotrzebowania na heroizm, postanowił Staszic stworzyć mit postaci, do której miały sięgać (i sięgały pełną garścią) późniejsze pokolenia Polaków i tym samym przyczynić się, w mniej lub bardziej doniosły sposób, do późniejszych zrywów powstańczych i być może - również do odzyskania niepodległości. Oto zatem ostatni z ostatnich - „od wszystkich opuszczony”[26], szlachetny Polak, ofiarnie przypominający obecnym na sejmie rozbiorowym dygnitarzom ich powinności wobec państwa.



[1] J. M. Rymkiewicz, Reytan. Upadek Polski, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2013, s. 251.

[2] Tamże, s. 263.

[3] Tamże.

[4] Tamże.

[5] Tamże.

[6] Tamże, s. 264.

[7] Tamże, s. 264-265.

[8] Tamże, s. 265.

[9] Tamże, s. 81.

[10] Oryginalny tytuł obrazu brzmiał: „Tadeusz Reytan na sejmie warszawskim 21 kwietnia 1773r.”.

[11] W. Okoń, Jan Matejko, Wydawnictwo Dolnośląskie Sp. z o. o., Wrocław 2001, s. 28.

[12] Tamże, s. 30.

[13] J. M. Rymkiewicz, Reytan..., dz. cyt., s. 261.

[14] Tamże, s. 262.

[15] Tamże, s. 111.

[16] Tamże.

[17] Tamże.

[18] Tamże, s. 112.

[19] Tamże.

[20] Tamże, s. 113.

[21] Tamże, s. 187.

[22] Tamże, s. 189.

[23] Tamże, s. 189-190.

[24] Tamże, s. 189.

[25] Zob. R. Barthes, Mitologie, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2008, s. 260.

[26] J.M. Rymkiewicz, Reytan..., dz. cyt., s. 190.

matmal
O mnie matmal

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura