Zaraza fot. Miłosz Matiaszuk
Zaraza fot. Miłosz Matiaszuk
Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk
409
BLOG

Plaga Idzie Przed Panem

Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Staram się patrzeć na tę epidemię tak, jak staram się żyć: jako chrześcijanin. Ja się jej nie boję, nie lękam jakoś przeraźliwie, ale bynajmniej jej nie lekceważę. Traktuję z respektem. Wierzę w Bożą ochronę, ale z drugiej strony, praktycznie nie wychodzę z domu. Ja mam jednak chorobę autoimmunologiczną, a wszystkie raporty mówią, że w takim wypadku jestem w grupie ryzyka do o wiele cięższego przechodzenia choroby spowodowanej tym wirusem. Więc nie wychodzę, dzieci praktycznie też trzymam pod kluczem, Ula wychodzi po zakupy, ale uważa, omija ludzi itd... Geddy chodzi nad ranem i w nocy.

Dużo by pisać. Wiele dni przemyśleń. Siłą rzeczy jednak nie da się oderwać sytuacji społecznej od samej "wirusologii", bo przecież nie jesteśmy wirusologami, a jesteśmy domorosłymi socjologami i fantastami.

Czy groźna? Ludzie umierają. „Starzy i chorzy”? To prawda, głównie „starzy i chorzy”. Tylko, że bardzo mi się nie podoba, że fakt, iż umierają głównie ludzie starsi i schorowani, służy wielu mądralińskim do bagatelizowania zagrożenia... Wszak wychowano nas w kulturze, że starcy, chorzy zasługują na specjalne traktowanie, na opiekę, na miejsca w kolejkach, na ewakuację w pierwszej kolejności itd itd; tymczasem nagle pojawiła się jakaś szalenie głośna grupa (niestety głównie w moim zbydlęconym pokoleniu...) strasznych egoistów, którzy mówią: Eee tam, dla mnie to katar i ból gardła oraz stan podgorączkowy przez trzy dni, więc ja to mam gdzieś, idę na piwo z kumplami. I lekceważą zagrożenie, nie w imię celów ekonomicznych, nie w imię utrzymywania i bytowania, ale w imię niewoli socjalizacji, w której żyją. 

Mi łatwo mówić, bo ja żyję na emigracji wewnętrznej od praktycznie czterech lat. Spotykam się z ludźmi od święta, i generalnie kompletnie nie rozumiem, że konieczność ograniczenia kontaktów może stanowić dla ludzi tak poważny problem.

Nie rozumiem, że w imię tych kontaktów, piwka z kumplami, nie potrafią sobie wyobrazić tego, że narażają ludzi. A czy narażają? No właśnie, wracamy do pytania o stan zagrożenia... Co wiemy: kontakty powodują rozprzestrzenianie się wirusa. Większość zdrowych koni w sile wieku może być nosicielami wirusa bez zachorowania na COVID-19, które jest de facto wirusowym zapaleniem płuc. I teraz o tej groźbie: Przecież w dzisiejszych czasach niemal każdy ma mamę/siostrę/kochaną ciocię/koleżankę/siostrę kumpla/matkę przyjaciela etc., która walczy z jakąś formą nowotworu bądź to piersi, bądź narządów kobiecych – my z Ulą mamy na tę chwilę cztery/pięć kobiet, o które się modlimy: trzy w trakcie strasznej chemii obecnie, jedna w remisji, jedna przed operacją... Jeśli wyobrazić sobie, że bliska Tobie kobieta w trakcie chemii miałaby nagle przechodzić zapalenie płuc, to chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie zlekceważyłby takiego zagrożenia, prawda? W przypadku obecnej sytuacji takie zagrożenie jest przerażająco realne! A to tylko jego część.

Jesteśmy społeczeństwem schorowanym, mnóstwo ludzi cierpi na schorzenia przewlekłe, które same w sobie nie stanowią skrajnego zagrożenia dla ich życia, ale kiedy dochodzi jakikolwiek dodatkowy problem, to przechodzi się je o wieeeeele bardziej dotklimie... Ja mam nietolerancję białka, nieswoiste zapalenie jelit, i gdy pilnuję diety jest wszystko ok. Ale każde odstępstwo, każde "zatrucie pokarmowe", np. przyniesiony przez dzieci ze szkoły rotawirus żołądkowy, to u mnie dwa dni rzygania z krwią, po których przychodzi noc, w której z wycieńczenia żegnam się z Ulą, bo czuję się, jakbym nie wiedział, czy dożyję poranka... 

Co chcę przez to powiedzieć... Tylko tyle, że istnieje niebezpieczeństwo związane z tym wirusem, o którym do końca ... nie wiemy, że istnieje... nie do końca je sobie wyobrażamy. Choć niby mówi się o nim ciągle, to jest to niebezpieczeństwo schowane w tej pierwotnej charakterystyce tej epidemii: Dotyka głównie starych i chorych...

Niemcy, jak to tylko oni potrafią, umywają ręce i nie klasyfikują jako zgonów z powodu epidemii SARS-CoV-2 ludzi zarażonych tym wirusem, jeśli mieli jakiekolwiek inne schorzenia. Nie wiem, czy jest to forma ich obrony przed tą epidemią, czy jest to wynik ich wojny informacyjnej z WHO, czy z Chinami... Ale daje do myślenia, że akurat oni, taką formę zakłamywania statystyk wybrali.

Czytałem raport, którego autor zestawił działania Chin/Japonii/Korei/Singapuru, z krajami Europejskimi, z którego wynikało, że tak naprawdę jedyną zasadniczą różnicą, cechą wyróżniającą pierwszą grupę krajów (nie licząc może skrajnych faszystowskich metod izolacyjnych Chińczyków) w zastopowaniu liczby transmisji było masowe używanie przez społeczeństwa dalekiego wschodu masek. Jak wiemy, u nich używanie maseczek w centrach miast było i przed epidemią na porządku dziennym przez bardzo wielką liczbę ludzi, więc bardzo szybko i łatwo weszło im to w nawyk.  – Jeśli jednak przyjąć za dobrą monetę to, co mówią nasi wirusolodzy, to jeśli unikać bardzo bezpośredniego kontaktu, to maseczki nie są tak niezbędne jakby się mogło wydawać. Tymczasem może jednak pomagają bardziej, nie tylko tym skazanym na kontakt bezpośredni? 

Wraca echo: Nie wiemy wszystkiego. W kontaktach międzyludzkich mogę być naiwny jak pijane indiańskie dziecko, ale w traktowaniu przekazów ogólnych raczej jestem bardzo nieufny. I o ile wiele mogłoby wskazywać na to, że pojawienie się tego wirusa nie jest przypadkowe – że było kontrolowane, to temat osobny, i że generalnie, jako zwolennik wielu teorii spiskowych, mógłbym myśleć, jak zapewne wielu konserwatystów, zwłaszcza z mojego pokolenia, że to inside job, i nie do końca mamy czego się obawiać, że piorą nam mózgi itd itd, to jednak w tym przypadku raczej skłaniam się –wręcz odwrotnie niż większość zazwyczaj podobnie do mnie myślących– do większej ostrożności, niż ta zalecana. Zaraz spróbuję to wyjaśnić, również z logicznego punktu widzenia.

Nie do końca wydaje mi się uprawdopodobniona wersja, by była to broń biologiczna Chin wymierzona w Zachód, aby uzyskać status jedynego supermocarstwa. Za dużo zmiennych, za mało kontroli. Poza tym, wydaje się sprzeczna z filozofią Chin, jako Państwa Środka, która jest wciąż obowiązująca, mimo postmaoizmu. 

Bardziej już prawdopodobna wydaje się wersja, by był to efekt "spisku ogólnoświatowego" – jako walka z przeludnieniem i z zachwianą strukturą demograficzną ludzkości i tego wszystkiego konsekwencjami – niewydolnościami systemowymi służby zdrowia, systemów socjalnych, z problemami klimatycznymi, etc... Wynalezienie i wypuszczenie "stosunkowo niegroźnego" wirusa, który wybiłby „tylko starych i schorowanych” wydaje się wymarzonym rozwiązaniem dla "demiurgicznego rządu światowego"...

Za takim rozwiązaniem przemawia fakt, że żadne z państw, żadna z "grup państw", nie podważa faktu zagrożenia, żadne z państw nie mówi, że to jakaś propaganda Wschodu/Zachodu/Ameryki/Rosji/Arabów (niepotrzebne skreślić). Generalnie, co można zauważyć, to że mocarstwa w różny sposób pokazują statystyki, w różny sposób je przekłamują, natomiast wszystkie podjęły "działania ochronne". I Chińczycy (najostrzejsze, jak ostre tego też do końca nie wiemy, należy założyć, że ostrzejsze, niż nam się wydaje – z raportów od ludzi ze spedycji, z agencji celnych, z którymi np. współpracują na stałe od wielu lat nasze firmy, wiadomo, że miasta tak liczne, że przechodzi to nasze europejskie pojęcie, stały się jak wymarłe, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w dzień, a czasem w kilka godzin...), Rosjanie, Turcy, Japończycy i Koreańczycy, Amerykanie i Francuzi, Saudowie i Polacy, ale też i Persowie. Wszyscy podjęli działania. Gdyby to miałaby być "broń którejś ze stron" wymierzona w "jakąś inną stronę", to wydaje mi się, że tak ostre działania ochronne nie byłyby tak powszechne... A jeśli założyć, że mogła być to próba kontrolowanego przerzedzenia światowej demografii, to zamiast lekceważenia, należy potraktować sprawę poważnie i zachować daleko posuniętą ostrożność. A jeśli jednak zawierzyć neokonserwatystom, miałaby to być broń biologiczna Chin na Zachód, to tym bardziej należy być ostrożnym...

Osobną sprawą wydaje się być fakt, że zmiany w porządku światowym, są niejako dziejową koniecznością i są, wbrew temu jakie przywódcy mają miny, wielu z nim na rękę i przyspieszają po prostu działania, które i tak marzyli, by zaistaniały. Generalnie, bez rozwodzenia się, chodzi o schengen w Europie, o to, czego początkiem była "wojna celna", czyli "nacjonalizacja" gospodarek poszczególnych krajów - generalny reset układu przemysłowo-gospodarczego, który funkcjonował przez ostatnie dekady w oparciu o tzw globalizację, a którego formuła się wyczerpała, czego zwiastunem był choćby powrót koncepcji izolacjonistycznych w gospodarce amerykańskiej...

Generalnie, tego typu rzeczy przez wieki regulował zupełnie inny czynnik, który ostatnio przestał istnieć.

Wojna.

Kiedyś, gdy świat był mniejszy – gdy było wiele mniejszych światów, wojny "lokalne" regulowały tak nawarstwiające się problemy, jak problematyczna demografia, jak "zbytnia dojrzałość cywilizacyjna" któregoś z mocarstw. Ileż to mieliśmy potęg w historii, które po prostu "nagle upadły". Różnorakich, Tych nastawionych na naukę i rozwój, tych nastawionych na kolonizację gospodarczo-społeczną, tych nastawionych na krwiożerczy, czysto militarny podbój. Upadały. Nagle. Potykały się. Tonęły nadziane na wierzchołki gór lodowych. Gdy światy mniejsze zlały się w jeden większy świat, mieliśmy dwie wielkie wojny, po których ten jeden wielki świat postanowiono jeszcze bardziej scalać, a następnie kompresować, jak to ma w zwyczaju kompresja, ścinając najróżniejsze krzywe. W efekcie, z wielkiego jednego świata, powstał jeden mały, choć skrajne napakowany... Przekompresowany do bólu... chciałoby się powiedzieć: do granic. Ale, kto choć raz bawił się jakimkolwiek kompresorem, ten wie, że kompresja nie zna granic. Zawsze jest jakaś krzywa, którą można zagiąć, jakieś częstotliwości, które można na krótko podbić, by stworzyć wrażenie wielkości, a inne przyciąć by dla tego efektu zrobić miejsce...

Jastrzębie wielkich mocarstw założyły już dawno temu Międzynarodową Partię Wojny. Najpierw dążyli do niej po cichu, następnie otwierali różne lokalne "pola konfliktu", by dawać upust częstotliwościom, które nie mieściły się w tym skompresowanym świecie, aż wreszcie w ostatnich latach otwarcie twierdziły: wojna trwa, tylko zmieniła się jej widzialna forma – zamiast generalnych powszechnych frontów na morzu, rzekach i w powietrzu, są fronty ukryte, w cyberprzestrzeniach, pomiędzy chmurami dronów, czy w miejscach, o których Bóg zapomniał, gdzie sojusze wrogich mocarstw walczą ze sobą w przebraniach lokalnych stronnictw (co w tym niby miałoby być nowego??? Na moje nic to nowego, ale różni pseudmądrzy tak o tym opowiadali, jak gnostycy o Eonach).

Tymczasem jednak, otwarty wielki konflikt zbrojny, tradycyjna wyniszczająca wojna nie nastąpiła. Bo jak się jednak okazuje, te "inne formy wojny, która trwa", być może pozwalały realizować jastrzębiom ich krótkowzroczne cele, ich ukryte interesy, być może dawały upust demonicznej żądzy ludzkiej krwi, to nie pozwoliły spełnić tego innego celu wojny, o którym jastrzębie nie myślą, a o którym myślą ci, którzy jastrzębiom zdejmują raz na jakiś czas czepce i wypuszczają na ofiary – dekompozycji światowego porządku. Znów, pamiętajmy: kiedyś były to dekompozycje lokalnych światowych porządków, później dopiero "porządku globalnego"... 

Jako chrześcijanin staram się jednak patrzeć na to wszystko przez pryzmat tego, że istnieje Opatrzność. Bóg pozwala na wojny. Bóg dopuszcza wojny. Bóg używa Nabuchodonozorów i Kserksesów, Cezarów i Atylli, Urbanów, Ottonów, Karolów i Ludwików, Napoleonów i Hitlerów. Tak. Tak wierzymy, prawda? Choć to trudne, to jednak wiemy, że asyryjska machina wojny, imperium stworzone po to, by podbijać i zniewalać, palić, zabijać i gwałcić, zostało użyte przez Boga. Do Jego celów.

Jako chrześcijanin od kilku lat bardzo intensywnie, co wieczór, czasem co noc, codziennie, modlę się pokój. Błagam Boga, by odsunął od nas wojnę. By dał nam jeszcze trochę czasu. Bo wojna to podbój, bo wojna to zniewolenie, to palenie domów, miast, to zabijanie i gwałcenie. Błagam Boga, by, mimo tego wszystkiego, co napisałem powyżej, że widzę, iż świat wyczerpał swoją obecną formułę kompresji, dąży do dekompozycji, by wbrew temu, nas od wojny ocalił.

I Bóg jest wielki. Trzyma ten świat w Swoim Ręku. I co Wielki Bóg „wymyślił”? Ano chyba się okazuje, że „wymyślił” jak zdekomponować ten świat bez wojny. 

Część skutków będzie podobnych. Zmiana stylu życia. Dla wielu porównywalna z niewolą. Dla wielu życie stanie się okupacją. Kryzys. Bieda zajrzy w oczy wielu, a "dobrobyt" być może przestanie oznaczać rozmyślania o tym, jakie pakiety w kablówce można dokupić, gdy skończy się obecna umowa, a zacznie oznaczać tłuściejszy rosół na najbliższe trzy obiady. Zmieni się tak wiele, prawdopodobnie na całym świecie.

Tak jak wojna niesie niepewność o to, z czego będziemy żyli, bo z dnia na dzień nie ma "fabryki, do której codziennie chodziłem do pracy", tak i teraz już, jest taka sama niepewność. Czy dalej będę mógł sprzedawać wycieczki? Czy będę mógł organizować masowe imprezy sportowe? Czy będę mógł grać koncerty? Czy dzieci wrócą do szkoły? Czy skończę studia? Czy uda nam się wziąć ślub? To wszystko pytania, na które tak samo nie dałoby się odpowiedź, gdyby wybuchła "trzecia wojna światowa" – taka prawdziwa, konwencjonalna, w starym stylu dawniejszego nieskompresowanego świata. Tymczasem mamy te same skutki, ale z tą różnicą, że nie płoną domy, nie trzeba uciekać pieszo, porzucając książki gromadzone przez pokolenia, porzucając bezcenny kontrabas, puszczając wolno domowe kochane zwierzaki, nie trzeba martwić się o gwałty na naszych żonach, matkach i córkach. 

Co czuję? Nie czuję strachu. Czuję respekt przed tym, co się dzieje. Nie boję się wirusa, ale go nie lekceważę. Nie martwię się o jutro, bo jestem w Bożym Ręku. 

To jest plaga. 

Plagi przychodzą, dekomponują, zalewają, ale ... u Habakuka czytamy, że plaga idzie przed Panem. Więc, może za tą plagą idzie Sam Nasz Pan. Po nas. Tak żyjmy w te dni. Jakby szedł. Marantha!

Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema. Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo