RHCP Vinyl, mat. promo zespołu z oficjalnego konta na Twitterze
RHCP Vinyl, mat. promo zespołu z oficjalnego konta na Twitterze
Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk
303
BLOG

"Return of the Dream Canteen" - druga płyta Red Hot Chilli Peppers w tym roku!

Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 12
Jest to płyta na przekór tym czasom. Są tutaj prawdziwe piosenki, z pomysłem, z melodią, ze świetnymi motywami gitary i basu, ze świetnymi bitami, i jest ich takich na niej bardzo dużo. Jest to płyta w czasach, kiedy płyty już nie powstają. Jest to muzyczny album wydany w czasach antyalbumów.

Mam wrażenie, że Redhoci dobrze podzielili materiał nagrany w 2021 roku na dwa albumy. Wydany w kwietniu "Unlimited Love" to album dla krytyków i wytwórni. "Return Of The Dream Canteen" to album dla fanów. Album, który fani docenią i polubią od pierwszego przesłuchania.

Jeden akapit, max dwa, historii najnowszej zespołu, a potem jedziemy z koksem, ok?

Historia gitarzystów Red Hot Chilli Peppers zasługuje na osobny tekst. To niezwykła historia, jakich po prostu nie ma, nie występują w świecie rokendrola. To historia fascynacji, wychowanków, oddania, bolesnych rozstań i powrotów we łzach. Historie uzależnień i dramatów tych muzyków niestety nie są już tak wyjątkowe dla tego muzycznego świata. 

W tym tekście napiszę jedynie, że John Frusciante dwa razy rozstawał się z zespołem, i to jest jego trzecia "kadencja". Był gitarzystą na najpopularniejszych płytach Redhotów. To jego partie gitary współtworzą takie przeboje jak "Under The Bridge" i "Give It Away", jak "Californication", "Scar Tissue", czy "Can't Stop", "By The Way", czy "Dani California". Zanim zaczął grać w RHCP, był piętnastoletnim fanem tego zespołu. Kto nigdy nie był piętnastoletnim fanem żadnego zespołu, ten nie zrozumie, co to znaczy. Ten piętnastoletni fan wciaż w nim jest i kiedy teraz, po 14 latach wrócił po raz trzeci do grania z muzykami, z którymi na scenie stanął po raz pierwszy 34 lata temu, obopólnej radości nie było końca. Rick Rubin, producent, który też wrócił do pracy z chłopakami po dekadzie przerwy, zeznaje, że się popłakał kiedy zobaczył ich razem na próbie.

Producent. Producent się popłakał.

Niech to wybrzmi w Waszych głowach.

Miałem na początku zaznaczyć jedną rzecz, ale pchany emocjami zapomniałem: zignorujcie wszystko, co wyświetli się Wam o tej płycie z szacownych serwisów muzycznych. To są bzdury i brednie zblazowanych durni. Miles Davis o swoim młodym zespole z lat 80tych powiedział, parafrazując: To był świetny zespół, świetne chłopaki i świetni muzycy, ale mieli jeden problem: za bardzo byli ciekawi co sądzą o ich grze krytycy. Ci muzycy to byli Mike Stern, Bill Evans, Darryl Jones, Mino Cinelu. Wklepcie sobie w googla kim jest basista Darryl Jones i z kim gra. Bądźcie jak Miles Davis — miejcie wyrąbane na krytyków. 

Ja nie jestem krytykiem, jestem fanem muzyki. Jestem też fanem Redhotów. Na frazach Flea uczyłem się grać na basie mając 13 lat. Odwijałem do zajechania kasety próbując nauczyć się wszystkich niemożliwych dźwięków i z wypiekami na twarzy słuchałem tej muzyki - na maxa głośno na sprzęcie taty, gdy rodziców nie było w domu, w swoim pokoju skacząc po materacu z basówką na szyi, na słuchawkach w autobusie do szkoły, chodząc po gdyńskim bulwarze nadmorskim na wagarach.

— Acha, czyli jesteś nieobiektywny!

Pewnie, że jestem nieobiektywny. Obiektywizm w muzyce nie istnieje. Obiektywizm może istnieć w badaniu związków przyczynowo-skutkowych procesów historycznych, a nie w odbiorze muzyki! Muzyka może się podobać, albo nie. Ja jestem fanem Red Hot Chilli Peppers, ale niektóre ich płyty mi się zwyczajnie nie podobały. Nie lubię "Mothers Milk" i nic na to nie poradzę. Nie jestem fanem "By The Way". Nie słucham "Stadium Arcadium", bo mnie męczy jak cholera. Ale kiedy wyszło "The Gateway" dałem jej, jak każdej nowej ich płycie, szansę i weszła. Spodobała się. Nieobiektywnie.

To nie będzie zatem recenzja płyty. Nie będę opisywał poszczególnych utworów. Ale zostańcie ze mną, to dowiecie się, dlaczego warto mieć tę płytę. 

Napisałem celowo "mieć", a nie "dodać do ulubionych".

"Return of the Dream Canteen" spodobała mi się. Przesłuchałem całą płytę i ani przez chwilę nie miałem ochoty skipować żadnego utworu! Nie pamiętam, kiedy miałem takie doświadczenie muzyczne z nową płytą, w ogóle z jakimkolwiek albumem, nie tylko z Redhotami! Zagrała cała i cała była dobra. Cała była ładna. Słucham jej teraz trzeci raz. W kółko. Zanim skończę sprawdzać tekst, z pewnością polecia czwarty raz. To musi coś znaczyć.

Ok, ta muzyka to nie jest Tool, żeby po jednym przesłuchaniu trzeba było się zanurzać głową w dół w pradawnej studni celem opłukania duszy po doświadczeniu lakrymologicznym. To jest lekka muzyka. To jest muzyka do samochodu. To jest muzyka do maszerowania z psem na długi spacer. To jest muzyka do sprzątania. Czy to źle? Jeśli jest dobra muzyka, przy której przyjemniej nam się "działa w domu", czy wędruje przez miejską dżunglę, to chyba dobrze. Ta muzyka jest i dobra, tak po prostu dobra, i do tego naprawdę świetna do powyższych składowych codziennego życia! 

To płyta bez udziwnień. Chłopaki nie próbują wymyślić prochu. Cieszą się wspólnym graniem i to słychać. Nie jest wymuszona. Każdy numer na tym dwupłytowym albumie wydaje się być szczery! Nie mogłem tego wszystkiego powiedzieć o wydanej w kwietniu "Unlimited Love". Słuchałem tamtej płyty, gdy wyszła, ale: raz, że skipowałem niektóre utwory, a dwa, ani przez chwilę nie chciałem o niej nic napisać. Nawet na twitterze. Cieszyłem się, że wyszła, że Frusciante wrócił do zespołu, niektóre refreny i frazy gitarowe były bardzo fajne, ale nie będę do niej jakoś za często wracał. 

Napiszę jeszcze raz, bo jest to wrażenie, które było ze mną od pierwszych dźwięków, dosłownie od pierwszych taktów, do końca płyty i jest mną wciąż przy kolejnym słuchaniu: "Return of the Dream Canteen" to album pełen szczerej muzyki weteranów stęsknionych za sobą. To jest wielka wartość w dzisiejszym zblazowanym i zcyfryzowanwym świecie. To jest płyta muzyków, którzy strasznie lubią ze sobą grać. Jest to taka właśnie płyta i zostaje wydana w czasach, kiedy przytłaczająca większość muzyki jest nagrywana przez ludzi, którzy nigdy w życiu nie zagrali na żywo z innymi ludźmi! Przy okazji, choć nie ma tutaj żadnej muzycznej rewolucji, jest to zestaw naprawdę bardzo ładnych melodii! Ja myślałem, że melodie się skończyły. Wiele z tych piosenek zagrają tak, jakbyśmy je już znali, ale to jest tutaj pochwała, a nie zarzut!

Niektóre płyty zostają wydane tuż przed sezonem letnim, żeby podczas ich słuchania powstały do nich letnie wspomnienia i zrodził się sentyment do słuchania ich jesienią i zimą z rozżewnieniem. Są też płyty, które wychodzą jesienią, a słuchając ich mamy wrażenie, że były z nami w wakacje. Choć słyszymy tę muzykę po raz pierwszy w październiku, to mamy wrażenie, że grała z nami podczas tych pięknych zachodów sierpniowego słońca, podczas tych niezapomnianych spacerów nad morzem, podczas sączenia drinków z ukochaną osobą pod cudownymi cirrusami w lipcowe popołudnie. "Return of the Dream Canteen" bez wątpienia udała się ta sztuka. Ja przynajmniej mam nieodparte wrażenie, że tak właśnie było.

————

Pośród mnóstwa zarzutów wobec tej płyty ze strony "uznanych autorytetów", pojawia się wszędzie ten, że jest "za długa", że to "resztki", które nie weszły na "Unlimited Love" i, że co najwyżej mogłyby się znaleźć na półgodzinnej epce. Boże, miej dla nich litość. Napiszę przekornie, tak jak RHCP to zespół przekorny, że to jest właśnie jej wielka zaleta! Żyjemy w czasach, kiedy gwiazdeczki, których imion tutaj nie będę przytaczał, jak nie godzi się posługiwać językiem Mordoru w Shire, wydają po cztery "płyty" w roku, na których jest jedna pseudopiosenka, a reszta materiału to postprodukcyjny generyczny szlam powstały w stu procentach pod palcami na myszce, a nie na strunach, czy klawiszach. "Return of the Dream Canteen" to płyta na przekór tym czasom. Są tutaj prawdziwe piosenki, z pomysłem, z melodią, ze świetnymi motywami gitary i basu, ze świetnymi bitami, i jest ich takich na niej bardzo dużo. Jest to płyta w czasach, kiedy płyty już nie powstają. Jest to muzyczny album w czasach antyalbumów. 

Zdecydowanie warto ją "mieć".

Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema. Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura