Soyka Acoustic - M. Matiaszuk
Soyka Acoustic - M. Matiaszuk
Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk
524
BLOG

Płyty na Polską Jesień - "Acoustic" Soyka - Najlepsza polska płyta?

Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Pytanie to, w tytule postawione tak śmiało,

Choćby z największym trudem, rozwiązać by należało.


Och K.I.G.'u, mój kochany K.I.G.'u, bez Ciebie w lesie byśmy byli i na drzewach siedzieli. 


Wiem jedno: jest to z pewnością moja ulubiona polska płyta.

Nagrana w Teatrze Stu w 1990r., wydana w tym samym roku przez Pomaton. Była to tak naprawdę pierwsza polska autorska płyta Stanisława Sojki, nagrana od A do Z, zrealizowana i wyprodukowana jako normalny album komercyjny. W produkcji Sojce pomagał Dieter Meier, milioner-przemysłowiec ze Szwajcarii, świetny golfista, zawodowy hazardzista, a przede wszystkim, wokalista legendarnej elektropopowej formacji Yello. Nagrania do "Acoustic" były też tak naprawdę początkiem współpracy Sojki z Januszem Janiną Iwańskim. Na płycie ponadto możemy słuchać gry Mateusza Pospieszalskiego, który odpowiadał ze sekcję dęciaków (z Antonim Ziutem Gralakiem na trąbce!), naszego najlepszego wibrafonisty Bernarda Maseliego, Jerzego Piotrowskiego na bębnach i mistrza, wspaniałego i genialnego kontrabasisty Witolda Reka. Ponadto pojawiają się w zadaniowej roli Jacek Wąsowski na dobro, Jan Pilch i Radek Nowakowski na, bardzo ważnych na tej płycie, perkusonaliach, a w utworze "Hard to Part" za aranżację smyczków odpowiadał Jan Kanty Pawluśkiewicz. Genialny skład, który nagrał wspaniałą płytę.

Choć współprodukowana przez Szwajcara, nagrana przez muzyków, którzy sporo czasu zawodowo (niektórzy całe życie) spędzili za Odrą, a większość utworów Sojka (od tej płyty w zasadzie: Soyka) śpiewa po angielsku, to jest to bardzo polska płyta. Jest skrajnie polska. Niestety dla "recenzenta", jej polskość objawia się w tych ulotnych, bardzo trudno definiowalnych elementach, takich jak nastrój, klimat, atmosfera... duch, dzieła. Muzyka na "Acoustic" jest tak samo polska, jak polska jest muzyka Chopina pisana w Paryżu i na Majorce. Jest w niej przestrzeń, jest zaduma, jest przede wszystkim tęsknota, a kiedy pojawia się niepokój, to bywa jednocześnie gęsty i momentami przytłaczający, jak silny mokry wiatr targający naszymi brzozami, wierzbami i głowami w listopadową zawieruchę. Może być też to, w czym jesteśmy ekspertami: melancholia... 

Melancholią płyta się w zasadzie zaczyna, bo otwierająca kompozycja Krzysztofa Komedy "One Hundred Years" jest jej muzycznym wcieleniem. Nie wiem, mam nadzieję, że nie urażę komedologów, ale moim zdaniem jest to miniatura muzyczna bardziej niż pieśń. Cudowna miniatura muzyczna. Przepiękna. Prosta, cudownie zagrana, urzekająca w każdym dźwięku oszczędnie używanego fortepianu, w której każda wyśpiewana fraza zapowiada klimat całej płyty. Jest eteryczna, zawieszona, rozciągnięta jak poranna mgła nad śpiącą doliną. Kocham całą tę płytę, ale jakby mi ktoś ją próbował zabierać, to resztkami pazurów wyszarpię choćby jej zewnętrzny krąg z "One Hundred Years", który kocham bez reszty, na zabój.

Byłem dziesięcioletnim dzieciakiem, kiedy poznawałem tę muzykę. Moi rodzice i kilka lat starsza siostra, z polskiej muzyki, Staszka Sojkę cenili i lubili najbardziej. "Acoustic" grał przez lata w samochodzie jako jedna z dyżurnych płyt. Pamiętam sceny, kiedy oni szli na jakieś zakupy,  a ja zostawałem w samochodzie i od razu przełaziłem między fotelami do przodu i szukałem w schowku tej kasety, niezależnie od tego, że miałem ją już przegraną w domu, że słuchałem jej być może przed wyjściem w swoim pokoju. Szukałem jej z wypiekami na twarzy, włączałem, podkręcałem potencjometr samochodowego radiomangetofonu i wpatrując się w różnorodną jesienną rzeczywistość za oknem, zasłuchiwałem się w tych dźwiękach. Nie wiedziałem jeszcze praktycznie nic o życiu i jego kolorach i szarościach, ale chłonąłem tę muzykę całym sobą. Nasiąkałem nią. 

Szybsze "I Never Felt This Before" i "Take It Home" sprawiały, że tupałem nóżką i chciałem zostać gitarzystą. Nie znałem jeszcze słowa "groove", ale słuchając tych piosenek doskonale poznałem, na czym polega jego istota, czułem, że rytm jakoś tak inaczej sunie, że gitara z bębnami nadaje jakiś taki puls, jak serducho. Dziś mogę dodać - "żrący groove", na jakim zasadzają się te numery, sprawia, że wciąż tupię nóżką i kręcę głową, choć słucham tego częściej, niż jakiejkolwiek innej płyty. W "Take It Home" po raz pierwszy odkrywa sie przed nami geniusz Witolda Reka. Geniusz tego kontrabasisty w tych numerach objawia się tym, że niby nie gra nic wielkiego, ot głównie podstawy harmoniczne, ale gra je na takim feelingu, tak osadzone, że nie sposób tego nie kochać. Może to już wtedy została we mnie zasiana miłość do najniższych dźwięków, do wylewania tej podwaliny całego numeru, do sadzenia dźwięków, które nie wszyscy muszą wysłyszeć, ale które wszyscy odczują? Na pewno na samym początku, jako dziesięciolatek, jeszcze nie potrafiłem wyseparować sobie toru basu w nagraniu, to nastąpiło chwilę później, ale z pewnością go podświadomie odczuwałem.

"Mr Cool" jako dzieciak raczej przeczekiwałem. Był to dla mnie za trudny wówczas utwór. Za gęsty. Wydawał mi się spowity jakimś tajemniczym dymem. Ale był krótki. Wtedy się cieszyłem, że jest taki krótki, a dziś rozumiem, jaką pełni rolę na płycie i że dłuższy po prostu nie mógł być. Stanowi przerzutnię płyty we wszystkich aspektach przerzutni. Przede wszystkim w aspekcie dynamicznym, gdyż nierozerwalnie z nim związana piosenka "No Place For Poetry", to dynamiczny peak tego albumu. Dynamiczny, ale i wykonawczy zarazem też. Kiedy dorosłem i zostałem muzykantem, to "No Place For Poetry" stał się dla mnie utworem z kosmosu - niedościgłym wzorem wirtuozerii kontrabasisty, bez grama popisywania się - wirtuozeria w pełni podporządkowana muzyce - jej koncepcji, kompozycji i aranżacji, które to z kolei składowe stoją w tym numerze na absolutnie najwyższym poziomie. Arcydzieło komercyjnej muzyki akustycznej. Utwór ten toczy się na dwóch poziomach - zestaw bębnów gra znów niespieszny, osadzony groove, a gitary i perkusonalia grają up-tempo. Sojka śpiewa, z pozoru leniwie, frazy tego antyprotestsongu razem z pulsem bębnów, a między tym wszystkim - czasem podkreślając groove, czasem akcentując przebogatą grę "przeszkadzajek" i gitar - ma miejsce koncert kontrabasowy mistrza Witolda Reka - i nagle, w połowie utworu, dosłownie 9 dźwięków zawiesza z muzycznym niedopowiedzeniem w przestrzeń (jak on ją tam znalazł?!) na sopranie Mateusz Pospieszalski, które zostają z nami, jak strachy w nawiedzonym domu, i do dziś powodują ten sam dreszcz po całym grzbiecie. To wszystko w niecałe cztery minuty. Jak oni to zrobili? 

Stronę A kończy pierwszy przebój tej płyty, który zna każdy, jeden z największych przebojów tego artysty - "Cud Niepamięci". Jest w pierwszym wrażeniu zupełnie inny od tego, co dostajemy na tej płycie. Ale pozorom nie wolno się poddawać. Jest, podobnie jak "Mr Cool", na tej płycie niezbędny. Bez niego byłaby niekompletnym pseudokonceptalbumem. Z nim jest zamkniętym, ponadczasowym arcydziełem polskiej muzyki popularnej. Jest konieczny i muzycznie, bowiem po trzech zachmurzonych i gęstych utworach, nagle wychodzi słońce, jak po wichurach, jak po ulewnych deszczach, słońce, które daje oddech, jesienne słońce, które daje uspokojenie po zawieruchach, ale, dokładnie z tych samych powodów, jest też konieczny lirycznie. Po sukcesywnie budowanych szczerą refleksją otaczającej rzeczywistości (mamy rok 1990) emocjach, częściej trudnych i gorzkich, niż pozytywnych, dostać musimy chwilę oddechu. 


Na moim podwórku Blues

Na zegarze wieczór

Nie czekaj tylko żyj

Bo........................


To tylko chwila może dwie

Na nic lamenty

Utyskiwania

Co było wczoraj odeszło w cień niepamięci


Po takim rajdzie emocjonalnym i wyciszeniu Sojka nie planuje już na Stronie B nas znów pompować. Dostajemy muzykę wyciszoną,  estetycznie ułożoną w spójną całość. Refleksje o świecie zostały zastąpione refleksjami o życiu, o miłości, o prawdzie, o wierności. "Play It Again" też weszło do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej - przepiękna zamknięta kompozycja z cudownym tekstem o miłości. O miłości też jest "Railway Hotel" - pamiętam, znów, kiedy jako chłopczyk słuchałem tych piosenek, znałem angielski już jako dzieciak, więc teoretycznie rozumiałem śpiewane frazy, choć dopiero zaczynałem przymierzać się do rozumienia, o czym one traktują. I tak, o wiele więcej rozumiałem z tych śpiewanych po angielsku "Paly It Again" i "Railway Hotel", już mniej z pięknego erotyka "All About You" (kompozycyjnie arcydzieło - przepiękny, przepiękny utwór, namolny do bólu, możesz go słuchać w kółko, i za każdym razem kiedy się kończy, robi ci się smutno), ale najmniej rozumiałem ze śpiewanego po polsku "Tak jak w kinie" Magdy Umer. Paradoksy mojego dzieciństwa. I choć wywoływał we mnie niezrozumiałe, bardzo trudne do ogarnięcia dla dziesięciolatka emocje tekstowo, to znów, był tak piękny, był tak szalenie magnetyczny muzycznie, że nie mogłem go nie słuchać, nie mogłem się nim nie zachwycać, nie mogłem go nie śpiewać... I dziś, 30 lat później, choć "i żonę mam i dzieci też"  - w wieku, w którym ja byłem wtedy, gdy poznawałem tę piosenkę - to wciąż nie umiem się utożsamić z podmiotem lirycznym, ale tak samo jak wtedy, nie mogę go nie śpiewać ze Staszkiem, kiedy słyszę go z głośników. Paradoksy mojej dorosłości. Tak jak w kinie...

Płytę kończy, podobnie jak zaczyna, cudowna miniatura muzyczna. "Hard To Part" stanowi doskonałą klamrę tego niezwykłego albumu. Jest w niej skondensowane wszystko to, o czym napisałem powyżej - tak jak "One Hundred Years" zapowiadało i wprowadzało nas w tę przygodę, tak "Hard To Part" ją podsumowuje. Ciężko się rozstać z taką płytą. Ciężko się rozstać, kiedy się kończy taka muzyczna peregrynacja. Sojka wyśpiewuje ukojenie po wspólnej muzycznej podróży przez te wszystkie emocje, i kiedy po bridge'u robi się już tak sentymentalnie, że wydaje się to nie do zniesienia, następuje solo Janusza Janiny Iwańskiego na gitarze akustycznej z genialnym rozległym pogłosem, tak szerokim, że możemy w nim spokojnie zmieścić to wszystko, co przeżyliśmy w tej muzycznej opowieści.

Wspaniała, genialna, kompletna płyta. Nie wyobrażam sobie bez niej zimy, nie wyobrażam sobie bez niej ani wiosny, ani lata, ale poznawałem ją jesienią i jesieni bez niej sobie nie wyobrażam najbardziej. Zawsze muszę ją mieć ze sobą. Zawsze i wszędzie. 

Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema. Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura