Jan Herman Jan Herman
477
BLOG

Eeeeeh, Włodzimierzu…!

Jan Herman Jan Herman Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

/uwaga: piszę poniższe od kilku dni, i niestety słabo mi idzie, bo mi przeszkadzają wciąż nowe wieści, przy czym nie chodzi o to, że „poprawiam wątki”, zmieniam poglądy, tylko że Państwo (Rzeczpospolita Polska) zwariowało: okaże się to poniżej, a tekst dziś zakończę/ 

Relacja między Państwem a Obywatelem zawsze była delikatnej natury (piszę o rzeczywistości polskiej), nigdy jednak nie była relacją tak ewidentnie psychiatryczną, w której Państwo jest pacjentem wciąż bardziej i bardziej głodnym kontroli nad wszystkim, a Masy Obywatelskie wciąż bardziej i bardziej wyzbywają się samostanowienia i poszukują tylko takiego urzędu, organu, prominenta – który lepiej obieca opiekę.

Piszę zatem list z psychiatryka, zamkniętego na spusty, na zatrzaski, na hermetyczne przepusty, gdzie w tłumie szaleńców trudno jest odróżnić „personel” od „podopiecznych”, bo wszyscy gorączkowo szukają „maseczki”, jeszcze bardziej gorączkowo niż identyfikatora, dającego władzę lub opiekę, wedle rozpaczliwych oczekiwań.

Jest już grubo po rozpoczęciu XXI wieku. Wieku, w którym dawno przestali się liczyć ludzie, nawet ci ważni, a liczą się jedynie skrajnie zurbanizowane, bezosobowe hiper-struktury.

Piszę książkę „Dalba”. To jest książka naukowa, rozpostarya między kilkanaście nauk społecznych, książka o tym, że kiedyś infrastruktura pomagała jedynie mnożnikować efekty codziennych działań, potem przyjęła rolę wielkomiejskiego spoiwa i regulatora dla mrowia ludzkich siedzib i „placów zabaw społecznych”, a teraz to ona, hiper-urbalna nad-struktura o charakterze „krytycznym” (decydującym) – staje się celem samym w sobie, zawładnęła wyobraźnią ludzką, zaś ludzkie jednostki, społeczności, środowiska – mogą sobie co najwyżej umościć ulotne gniazda na jej konstrukcjach i przycupnąć w nich tak długo, jak się da, do kolejnej przebudowy, remontu.

I ja tej książki nie dokończę, bo umrę. Nie, nie fizycznie, tylko wessie nie rozlewające się wokół NIC.

Jestem pełnokrwistym obywatelem. Nie takim obywatelem rejestrowym, zakleszczonym wewnątrz PESEL, REGON, NIP, adres korespondencyjny, telefon oficjalny, zakres obowiązków, konto bankowe i w ZUS, wyposażonym w różne PIN-y i podobne przepustki do „normalności”. Jestem z tych, którzy mają w miarę dobre, wystarczające rozeznanie w sprawach, którymi żyją, i mają bezwarunkową, do tego bezinteresowną skłonność do czynienia tych spraw wciąż lepszymi niż są.

A piszę do luminarza, właściwie do prominenta, do osoby najwyżej ulokowanej w Państwie spośród tych, które znam osobiście i tak długo, że nie zdołają mnie omamić pierdółkami. Nie, nie spodziewam się efektu doraźnego. Zwłaszcza w relacji JA-ON, ale jakem obywatel – spełniam swój obowiązek wobec współ-obywateli: czynię mu wiadomym, co myślę o wszystkim ważnym w czasie zamętu. Żeby nie było, iż „nikt nie zgłaszał”.

Z prominentami obcuję „cieleśnie” od ponad 40 lat, zawsze w roli „rzepa”, który się ich psiego ogona uczepił. Dziś trafiło na niego. Nie popisuje się. Ktoś, kto aktywnie spędził lata roześmiane i lata dojrzałe funkcjonując w mieście stołecznym – musi mieć w notatniku co najmniej kilkadziesiąt ważnych telefonów, inaczej byłby tylko udawaczem. Pytanie, jak wykorzystuje ten spis telefonów. Ja akurat nigdy nie splamiłem się w tej sprawie prywatą…

* * *

Znamy się lat… poczekaj, niech policzę – od roku 1982 (?), wychodzi prawie 40. W każdym razie obaj byliśmy aktywni w czasie przełomu związanego z Pierwszą Solidarnością, kiedy SZSP z powrotem przyjęło nazwę pierwotną (ZSP), a jednocześnie zyskało na uczelniach silną konkurencję w postaci NZS i wielu organizacji „jednowymiarowych” (w „moim” SGPiS było ich chyba ponad 20).

Piszę do Ciebie z prostego powodu: znajdujemy się na przeciwnych biegunach potencjału politycznego, przy czym Ty jesteś jak zwykle po stronie zwycięzców politycznych, a ja – jak zwykle pośród tych wciąż odnoszących nieprzydatne, niepraktyczne zwycięstwa moralne. Warto w przełomowej dla Kraju (i dla świata) chwili – wymienić doświadczenia.

O tym za chwilę, najpierw zajmę się tak nielubianą przez Ciebie „prehistorią”. A właściwie refleksją nad swoim „przeznaczeniem”. Które każe mi wciąż antyszambrować poza głównymi nurtami, ale nie „po przeciwnej stronie”, tylko „tuż za szybą”. Nawet jeśli czasem ów główny nurt daje mi szansę – to ja ją z jakichś „pryncypialnych” powodów zaprzepaszczam, odrzucam, jak zwyczajny podskakiewicz.

Na poziomie estetycznym jesteśmy porównywalni: gadaliśmy wciąż i robiliśmy rzeczy paskudne z krótkimi przerwami na sprawy wzniosłe i ważkie. Różniło nas jednak zawsze podejście, w Twoim przypadku PRAGMATYCZNE, a w moim – IDEALISTYCZNE, przy czym mój idealizm nie oznaczał jakiejś szlachetności, po prostu ciągnęło mnie ku ideałom, tak jak Ciebie ciągnęło ku „własno-realizacji”. W ogóle słowo „pragmatyzm” od dawna jest w moich ustach obelgą, epitetem.

* * *

Początek naszej znajomości był właśnie taką chwilą, kiedy obaj parliśmy ku sprawom wzniosłym. To były okolice tego Kongresu, kiedy z kierownictwa SZSP odchodził polonista Tadeusz Sawic, a przewodnictwo ZSP obejmował prawnik Cezary Drożdż. A Polska wokół nas „stała w poprzek”, władza pełna nadętego tumiwisizmu nawet nie przeczuwała, że hiperstrajkowa epidemia zmusi ją do działania nieco bardziej trzeźwego niż „morda w kubeł, ludu roboczy”.

Nie lubisz „prehistorii”, więc może nie pamiętasz: obaj byliśmy w tym wielkim narodowym sporze – po stronie ówczesnej władzy. Nawet jeśli ja – redaktor naczelny uczelnianej „Relacjosondy”, potem szef OPP „Dialog”, pisałem eseje pod hasłem „Upadek samorządu” (bo tak czułem w dobie tryumfu jakże „obywatelskiej” Solidarności), a Ty piąłeś się w uniwersyteckich hierarchiach działaczowskich. Potem obaj wylądowaliśmy przy ulicy Ordynackiej.

Nasze kontakty, dość częste i czasem intensywne, niekiedy nawet przyjazne – ostatecznie uczyniły nas przeciwnikami politycznymi (wiem, wiem, że nie ma porównania, więc próbuję zachować proporcje): Ty jesteś dla mnie kimś, kto zdołał osiąść w obcym Twojej postawie środowisku mającym pretensje do lewicowości, ja zaś – po latach nieśmiałego aplikowania – jestem aktywnym członkiem gasnącego politycznie środowiska socjalistów-patriotów, najstarszej działającej partii politycznej w Polsce. Gasnącego – dodajmy – z Twoim niemałym udziałem.

* * *

Tematem, którym chcę Ciebie zająć, i to w liście o charakterze otwartym-publicznym – jest systemowo-ustrojowa nieudolność władz Rzeczpospolitej (nie, nie myślę o partii rządzącej, tylko szerzej, o władzach Rzeczpospolitej). Nieudolność ta polega na absolutnym chaosie wywołanym przez… No, powiedzmy że przez nagłą epidemię… (zacytuję tu Jacka Kleyffa: świeże groby zawsze wzruszą, obojętne gdzie kopane, jak porosną wyjdzie na jaw, kto knuł i co było grane).

Ostatnio do osoby tej samej rangi – wieloletniego znajomego z czasów studenckich i późniejszych, będącego Wicepremierem – pisałem ładnych kilka lat temu, tuż przed śmieszną rejteradą Tuska, który niczym bananowy kacyk porzucił premierostwo w średnim europejskim kraju, wziął pod rękę wicepremierkę i pojechał na saksy do super-kamaryli brukselskiej. Nadal stamtąd judzi, z tamtejszych okopów, jakby miał jakikolwiek moralny, czy choćby polityczny tytuł do tego.

Jak widzisz, nie krępuję się z tonem wypowiedzi, kiedy w grę wchodzą sprawy największej wagi. Zresztą, nasz to z naszych częstych niegdyś kontaktów…

* * *

Nie wiem, na ile pamiętasz, więc na wszelki wypadek przypomnę: moje doświadczenie edukacyjne, zawodowe, moje zainteresowania i kilka innych okoliczności czynią ze mnie „systemowca”, czyli – zaryzykujmy to słowo – znawcę i analityka rozmaitych sieci-struktur-systemów, znawcę towarzyszących im właściwości-instrukcji-panaceum (uczyłem się w jednej grupie studenckiej ekonometryków – wymienię politycznie znanych – z Markiem Górą, studiowałem u takich systemowców jak Marek Rocki, Wojciech Misiąg, Tomasz Szapiro, Michał Kolupa, Mieczysław Nasiłowski). Ukończyłem też kurs logistyki pod okiem Krzysztofa Rutkowskiego.

Chyba nie wątpisz, że wciąż się uczę, mam swoje „tranzystory” w stanie „ready”. Podpowiem znów, bo może umknęło: pisuję referaty i uczestniczę w konferencjach.

Nie mam ważnych (aktualnych) tytułów naukowych, w ogóle nie jestem utytułowany, ale mam o sobie wyobrażenie, że coś-tam, coś-tam umiem. Popiszę się autorską tabelą uwypuklającą moje przygotowanie, tytuł do wymądrzania się na temat systemów-ustrojów-reform:

SIEĆ STRUKTURA SYSTEM

… zbiór zjawisk/fenomenów podobnych pod względem jakiejś osobliwej cechy… …pajęczyna relacji (wzajemnych ułożeń) łącząca elementy sieci w klasyfikowaną całość… …sieć samo-zdolna do trwania w iteracjach, dostosowująca się do zmiennych warunków…

… np. zbiór ziaren piasku, maszyn mechanicznych, obywateli, mieszkańców… …np. struktura cegieł, taśmy produkcyjnej, stowarzyszenie, infrastruktura… …np. inteligentny budynek, proces wytwórczy, wspólnota,

WŁAŚCIWOŚĆ: ziarna piasku, choć każde inne, są identyczne wobec zewnętrza INSTRUKCJA: wedle jakiejś receptury piasek nieuchronnie i zawsze staje się cegłą PANACEUM: właściwości piasku i recepta wytwarzania cegieł czynią realnymi - budowle

 Samodzielnie doszedłem do pojęcia „systemów metabolicznych”, czyli zdolnych do samo-odnawiania, prokreacji, biopolityki, w tym sensie żywotnych.

 Równie samodzielnie „odkryłem” trój-kanon logistyczny: dobry system to taki, który (A) oparty jest na jednoznacznym celu-programie (nie rozprasza się na kilka celów), (B) zawiera mechanizm samonapędzający (nie trzeba go wmuszać marketingiem-dekretem, sam się mnoży), (C) jako priorytet ma dobro beneficjenta końcowego (buty produkujemy by je noszono, a nie dla zysku)

Popisuję się, bo nie chcę abyś podejrzewał mnie o amatorszczyznę, albo – tym bardziej – o egoistyczną próbę nawiązania kontaktu (korzystnego?) w dobie kryzysu. Wciąż jestem tym samym „pojebem” (chyba nadal tak o mnie mówisz…?), który nie myśli o sobie, tylko o „całości”.

Więc – aby nie było niejasności – piszę do kogoś, kto ma dobry powód, by traktować mnie jako „sprawdzonego” przez lata, bezinteresownego inicjatora „panaceów” , systemów metabolicznych.

* * *

Z mojego „szaraczego” punktu widzenia – Polską zarządza dziś kilka kamaryl (nie tylko stricte politycznych) spełniających kryteria „zorganizowanej grupy przestępczej”, a kilka innych, obcujących z tamtymi „cieleśnie” – udaje, że tego nie widzi. Na zasadzie: rozumiemy się, ale nie wytykamy sobie, bo nie wiadomo, czyje będzie na wierzchu, i kiedy. Lepiej zagrajmy w jakąś udawankę.

/sam doświadczyłeś niemal na sobie, jak to działa: Komisja Rywina (właściwie Nałęcza) przyjęła ostatecznie najbardziej bezrozumną interpretację działań Lwa (raport Anity Błochowiak), a Sejm w owej anty-bezrozumności posunął się dalej, premiując tzw. raport Delfina, a przy okazji kuglowano przy Tobie w „sprawie Sokołowskiej”/

Ze 20 lat temu ogłosiłem – jak to ja – pojęcie „matrycy”. Nie, to nie jest prosta i lapidarna koncepcja wywołująca myślenie o spisku globalnym. To taki fenomen polityczno-kulturowy, owoc „naszych czasów” liczonych od Pierwszej Wojny, który modelowo rozpostarty jest pomiędzy trzy sekretności:

a) Omerta w sprawie przynależności (własnej, cudzej);

b) Nieoznaczoność celu głównego, racji (domniemany cel);

c) Niewyczuwalność własnej, osobistej pozycji (nawet u szczytu);

Jeśli którąś z tych sekretności uchylić – to mamy np. służby-wywiady, para-religijne zakony, państwa-w-państwie, masonerie, tyle że w każdym z takich przypadków Matryca staje się „osobliwa”, sam fakt jej istnienia jest powszechnie wiadomy (wyczuwany) i przez to prędzej czy później cała Matryca traci swój nimb zjawiskowości. Nadal jednak działa ta szczególna magia, która każe „matryc owcom” działać jak na komendę, ale „bez słów, domyślnie”.

Pierwszą współczesną Matrycą był fenomen „Fredensborg Slot”, miejsce dorocznego, permanentnego zlotu wakacyjnego rodzin dynastycznych spokrewnionych z dynastią brytyjską: dziatwa i „osoby wżenione” bawiły się w salon i ogród oraz celebrę, a „główni” prowadzili niepostrzeżenie wielotygodniowe, przerywane wyjazdami debaty o czymś istotnym, w formule „gry znaczonymi kartami”.

„Fredensborg Slot” ma na sumieniu Pierwszą Wojnę (pierwotnie zwykłą intrygę w celu spacyfikowania Habsburgów), o którą potem oskarżono Friedricha Wilhelma Alberta Victora Hohenzollerna (akurat wykluczonego z tej Matrycy), ale którą ta matryca przegrała (obalenie caratu, amerykańska kontrola nad Niemcami) – a teraz na naszych oczach ta Matryca zdycha.

Kilka innych matryc ma się dobrze: to one np. spowodowały, że świat komercjalny kręci się wokół patentów, marek i firm, a nie wokół Multitude.

Piszę o tym, bo czuję dziś rękę którejś z Matryc na naszym gardle.

Więc – wracając do tych zorganizowanych grup przestępczych – zajęte są one, szczególnie dziś, zaprowadzaniem w Kraju i pośród Ludności takiego ładu, w którym zapewniają sobie (około 100 tysięcy ludzi) dożywotnie bezpieczeństwo osobiste, dochodowe i wszelkie inne, instalują wokół siebie „przyjazne otoczenie” w postaci około 2-3 milionów szczerych orędowników, ok. 10 milionów interesownych bałwochwalców.

Taki proceder jest zabroniony nie tylko w „chmurze legislacyjnej”, ale też ustrojowo-konstytucyjnie, bowiem Konstytucja niesie bezpośredni (wprost) przekaz o bezwarunkowej demokratyczności życia publicznego, czyli:

A. Rynkowość, mrowie równorzędnych co do wpływu podmiotów, bez jakichkolwiek przywilejów i dyskryminacji;

B. Prawa człowieka i obywatela, czyli penalizacja wszelkiej pogardy, poniżenia, przemocy, przymusu, dybania na kondycję zdrowotną, polityczną, społeczną, materialną;

C. Poszanowanie dla wszelkich racji etnicznych, światopoglądowych, ideowych, środowiskowo-lokalnych oraz samorządnościowych;

I nie mówię tu o odpowiedzialności przed opinia publiczną i ustrojem (czyli nie o trybunałach), ale o odpowiedzialności karnej. Przestępcze kamaryle – mając jeszcze świeżo pamięć konsekwencji tzw. Stanu Wojennego (jaruzelszczyzny) – większość swojej przestępczej energii skupiają na legitymizowaniu swojej establishmentowości.

* * *

Mamy w Polsce stosunkowo słaby, kapiszonowy wręcz „wybuch” jakiejś infekcji, której istoty dopiero się uczymy „na trupach”, wszystko wskazuje na to, że jest to kolejna epidemia „osłabieniowa”: nie umiera się na korona-wirusa, tylko Z POWODU korona-wirusa. Osłabia on naturalne zapory tworzone rutynowo przez organizmy w odpowiedzi na rozmaite choróbska, więc te sobie hulają bez przeszkód, siejąc spustoszenie tam, gdzie normalnie dostawałyby cios na wejściu. Rozwiązaniem nie jest jakaś szczepionka „przeciw”, tylko medykament przywracający odporność ogólną.

Rzecz w tym, że reakcją Ludzkości na tę słabiznę systemów jest poszukiwanie farmakologicznego świętego Graala, a z braku lepszych pomysłów – to co najprostsze: przykucnąć na sandałach, odizolować się, przeczekać, zacupnąć. Jeszcze chwilę, i zaczną się modły (nie mówię o modłach religijnych, tylko o zaklinaniu rzeczywistości), i to modły internetowe, w intencji oddmuchnięcia zarazy z naszego nieba. Czyli przedmuchnięcia jej do sąsiadów, nieprawdaż?

Całkiem możliwe, że z tą osłabieniową epidemią ma coś wspólnego „nieznany sprawca z deptaku” (turystycznie rozpylający coś-tam-coś-tam), w każdym razie – jeśli uwzględnić tylko wiarygodne statystyki nie zakłócone np. kombinacjami przy testach, badaniach i liczeniu – są trzy ogniska wybuchowe, wykładnicze (jedna z prowincji chińskich, Lombardia i Iran). Echem tych trzech ognisk jest strefa „zwykłych”, geometrycznych zarażeń (w Chinach ograniczona drakońską dyscypliną i zmasowaną reakcją tamującą władz). Włochy potraktowały temat „wolnościowo i demokratycznie”, przez co zaraza powędrowała do Niemiec, Francji i Hiszpanii. Całkiem możliwe, że „nieznany sprawca z deptaku” zdążył turystycznie zajrzeć na brytyjską „wyspę”.

Takie zadupia jak Polska miały czas na obserwację i reakcję, niestety „jakąkolwiek”, co oznacza tępe rozmontowanie więzi społecznych, zatomizowanie ludności, przy dużej „współpracy” usłużnych mediastów siejących niepotrzebną panikę i ciemnogrodzian internetowych prześcigających się w pokazywaniu kolejnych statystyk naciąganych a do bólu.

Trochę mnie wkurza, przynajmniej irytuje, że władze Rzeczpospolitej pozwoliły na spekulacyjny spazm w dziedzinie handlu żywnością, i że nadal obficie zalewani jesteśmy sosem panicznym pod hasłem „nie chcemy was straszyć, ale…”. Sączy się to wszystko z mediów, naprawdę…! Nie ma na to paragrafów?

Trochę mnie też wkurza, a przy okazji boleśnie dotyka osobiście, że znalazły się już rozwiązania dla wszystkich, którzy mają oszczędności (przedsiębiorcy, służby, urzędy, organy) i są ustrojowo zabezpieczeni, natomiast cały, dosłownie cały polski system-ustrój stanął sztorcem przeciw najsłabszym: sam jestem proletariuszem, czyli kimś, kto ustrojowo nie ma możliwości odłożenia oszczędności i skazany jest na zatrudnienie lub wsparcie socjalne – bądź na wegetację bezdochodową, bo nie zawsze się sprawdzają więzi rodzinne, koleżeńskie, sąsiedzkie.

/przy okazji: wiem, widziałem nieraz, że wspierasz tylko „sobie wiernych”, ale gdyby Ci przyszło do głowy wesprzeć mnie osobiście, na zasadzie jakiegoś wyjątku – odmawiam, choć właśnie tym listem uświadamiam Ci, że takich jak ja, niezasłużenie miotanych przez los, jest mniej-więcej 10% konstytucyjnego „narodu”/

* * *

Na pewno pamiętasz – znów prehistoria, która tak Cię niecierpliwie drażni – początki stanu wojennego. Nasza studencka organizacja została bezczelnie zawieszona. Jednak już po kilku dniach byłem na „sekretnym” spotkaniu kilkorga aktywistów z SGPiS, w mieszkaniu Darka zwanego Ptakiem, gdzieśmy najpierw gadali trzy-po-trzy, dla uspokojenia i oswojenia nastroju, a potem zaczęliśmy normalnie działać, jakbyśmy byli uczelnianym samorządem. O naszej „konspiracji” wiedzieli zrazu nieliczni, a potem wszyscy, również ci niepotrzebni. Ale maszyneria już działała normalnie, naznaczona dobrem publicznym, i nikt nie śmiał jej rozbić. Byliśmy w końcu „po właściwej stronie”, choć trochę niezdyscyplinowani…

Poza ofiarami (śmiertelnymi i „więzienno-internatowymi” – JH) ceną stanu wojennego było wygaszenie kapitału entuzjazmu społecznego i gotowości do poświęcenia dla dobra kraju, jakie wyzwoliła Solidarność. „Stan wojenny pogłębił społeczną izolację władz w społeczeństwie oraz masową frustrację, demoralizację i poczucie beznadziejności” – stwierdzał później autor „Najnowszej historii Polski” prof. Wojciech Roszkowski.

Profesor nie dodał, że tylko ci najbardziej obywatelscy z natury – traktowali z przymrużeniem oka opresyjność stanu wojennego, spotykali się, działali, wymyślali, tworzyli – i to nie jako dysydenci, tylko w ramach normalnej codzienności.

Dziś takiej możliwości nie ma, bo władcy Polski i mediaści osiągnęli efekt wtedy nieznany i niemożliwy: konstytucyjny „naród” został sparaliżowany, jest w długotrwałym stuporze, nawet złodziejom nie udaje się przełamać własnego samo-oporu przed wyjściem na „łowy” kieszonkowe czy cudzo-mieszkaniowe. Poza młodzieżą, zresztą też osobliwie zatomizowaną – „naród” siedzi w domach i bezsilnie drży w obawie przed jutrem. Aż dziw, że jeszcze nie oszalał w tych wiele-set-tysięcznych albo całkiem wiejskich gettach. Pilnują nas patrole, telefonujące spod domu (czyli higienicznie) do całkiem legalnie inwigilowanych „kwarantanników” – a my tym patrolom machamy przyjaźnie, wmontowując w siebie mentalnie, bezwiednie, najbardziej paskudne, najdotkliwiej mordujące obywatelskość mechanizmy ubezwłasnowolniające.

Otóż zwracam się do Ciebie, Wicemarszałka Sejmu, o zrobienie wszystkiego co możliwe, aby straty „koronaworusowe” nie przypominały tych, jakie nas naraził stan wojenny, tym bardziej na straty większe, czyniące nas bezkrytycznymi kwarantannikami. A widać jasno, że są takie ciągotki pośród „władzy”. Bo jedni prą do objęcia Polski jakimś durnym i nieludzkim reżimem drakońskim – a (niegdyś obywatelska) większość pozostałych jest sparaliżowana takim lamentem „co tu robić, co tu robić”.

Bo przecież jesteś najpotężniejszym w kraju „reprezentantem” lewicy, która doktrynalnie stawia samorządność obywatelską ponad wszelki zbędny reżim…? Czy może coś pomyliłem…

* * *

Pytam Ciebie, Włodzimierzu: masz na to jakiś pomysł? Bo ja mam, i chętnie się podzielę, bo i tak nie mam w pojedynkę żadnego przełożenia decyzyjnego.

Od razu uprzedzę: na końcu tego pomysłu jest Minimalny Dochód Gwarantowany. Ludziom uwięzionym „siłą perswazji”, pobawionym szansy na znalezienie choćby śmieciowego zatrudnienia – trzeba zabezpieczyć to, co od dawna nazywam symbolicznie 5+2 (Podłoga-Koszula-Posiłek-Bilet-Gazeta, plus zabezpieczenie edukacyjne i zabezpieczenie zdrowotne). Pora pogłębić rozmaite „pięćsetki” ustrojowe, przebudować je z większym niż dotąd sensem, wedle wskazanego wyżej trój kanonu logistycznego.

Kiedy będzie czas lepszy, poręczniejszy, niż ogólna zapaść systemowa?

Otóż siedzę w miejscowości „odrębnej”, z liczbą mieszkańców 1200 osób, a wokół tej miejscowości, w promieniu 20-30 km, zabudowania wiejskie – to rozproszone sadyby-gospodarstwa-chutory. Tu łatwe jest wdrożenie „pełnego przysiadu i morda w kubeł, nic nie robić”. Działają tylko sklepy, a i to niezbyt normalnie, do tego apteka, listonosz, w każdym razie nie urząd, a tym bardziej nie samorząd. Zamiast rozpisywać się o szczegółach, powiem: miejscowa inteligencja jest bardziej przerażona niż zwykli ludzie, to zaś oznacza, że organy i służby sprawują tu „rząd dusz”, nie mając żadnej konkurencji.

Odezwałem się do wicewójta-sekretarza, z takim oto pomysłem, aby z wykorzystaniem zwykłej kamery, połączenia internetowego, istniejącej od dawna lokalnej strony internetowej – puścić w świat sąsiedzki taką spontaniczną audycję. Ktoś przyjdzie do mikrofonu-kamery, coś powie, coś zaśpiewa, coś zagra, coś pokaże. Ta miejscowość ma – przy ludności 1200 osób – kilka zespołów tanecznych, grup teatralnych, własne wydawnictwo zeszytowe, kilkoro wziętych artystów słowa, muzyki, rzeźby, plecionki, itd. To jest zagłębie sztuk scenicznych i rękodzieła, któremu Warszawa nie dorasta do pięt. Wystarczyłoby na pierwszych 100 godzin audycji, bez żadnego przygotowania. Potem ludzie sami weszliby w kanon.

Byłoby bezpiecznie, jak u fryzjera: wchodzi do „studia” jeden człowiek, dokonuje przedtem tych obowiązkowych, rytualnych ablucji, robi i mówi to po co przyszedł, wychodzi, po nim następny, itd. Szkoła mogłaby działać w formule „edu-sat”. Najlepsi uczniowie dawaliby wirtualne popisy skierowane do mniej ogarniętych (zgodnie z instrukcją rządową).

Ludzie mieliby „bufor” emocjonalny, śledziliby w eterze poczynania swoich sąsiadów, krewnych, „przywódców stada”, mieliby swój własny sąsiedzki serwis, urwaliby się z mroku paniki, tej podskórnej, jakże różnej od strachu przed zjawą czy wścieklizną. Z czasem oswoiliby się, traktowaliby audycję jako miejsce ogłoszeń, rozrywki, integracji wirtualnej. Całość nie naruszałaby kanonu dziś „obowiązującego”, oswajałaby wszystkich z sytuacją, byłaby też uzdrawiającą samo-terapią.

Myślisz, że to mogłoby się udać? Otóż nie, bośmy wszyscy umarli, zbici w wystraszoną miazgę. Żaden społecznikowski, spontaniczny, obywatelski odruch nie ma szans, chyba że jakimś cudem stanie się „koncesjonowany”…

HIBERNACJA

Opozycja jest dziś – jako całość – nieodpowiedzialna (zaraz powiem, o co chodzi), a za chwilę będzie odpowiedzialna za rzeczywisty, a nie tylko polityczny chaos w kraju, który i tak już jest w stanie Total Panic Great Silent.

Pod pozorem, że trzebaby te „wybory” uczynić rzetelnymi (tak jakby ostatnich kilkanaście kampanii wyborczych było rzetelnymi) – naciska na wprowadzenie Na terenie RP jednego ze stanów wyjątkowych.

Opozycja udaje zatroskanie „demokratycznością” wyborów, udaje zatem, że nie wie tego, co Pedia:

1. Konstytucja RP – rozdział XI (art. 228 – 234) (Dz.U. z 1997 r. nr 78, poz. 483, z późn. zm.);

2. ustawa z dnia 29 sierpnia 2002 r. o stanie wojennym oraz o kompetencjach Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych i zasadach jego podległości konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. z 2017 r. poz. 1932);

3. ustawa z dnia 21 czerwca 2002 r. o stanie wyjątkowym (Dz.U. z 2017 r. poz. 1928);

4. ustawa z dnia 18 kwietnia 2002 r. o stanie klęski żywiołowej (Dz.U. z 2017 r. poz. 1897);

5. ustawa z dnia 22 listopada 2002 r. o wyrównywaniu strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela (Dz.U. z 2002 r. nr 233, poz. 1955, z późn. zm.).

To ja pomogę tej opozycji w zrozumieniu do czego dąży (tak naprawdę pomagam Czytelnikom niniejszego „adresu”).

Ustawa oznaczona powyżej jako nr. 5 (o wyrównaniu strat majątkowych). Art. 2. 1. Każdemu, kto poniósł stratę majątkową w następstwie ograniczenia wolności i praw człowieka i obywatela w czasie stanu nadzwyczajnego, służy roszczenie o odszkodowanie. Art. 9. Roszczenie o odszkodowanie przechodzi na następców prawnych poszkodowanego.

Niech zaledwie 10 milionów obywateli wystąpi poprawnie do właściwego sądu z tym roszczeniem – i mamy oczywistą blokadę sądów, czyli chaos, a każda próba rozładowania takiego „korka” będzie niekonstytucyjna (mamy przykład w postaci kredytów frankowych, na tysiąckrotnie mniejszą skalę).

Niech wystąpienia zaledwie miliona „ofiar stanu nadzwyczajnego” będą skuteczne, np. na humorystyczną sumę 1000 złotych. Czyli na łączną sumę 1 miliarda złotych . Każda wielokrotność tej sumy wpędzi budżet – i tak już naciągnięty do granic wytrzymałości – w wieloletnie tarapaty, a tygiel roszczeń odsetek zabije każdą gospodarkę.

/ja na przykład jestem zarejestrowany jako bezrobotny i już mam dowody na to, że pośredniak i zarządzenia o ograniczeniu ruchu uniemożliwiają mi poszukiwanie pracy, czyli godziwego zarobku/

Do tego dojdą oczywiste zawirowania interpretacji-wykładni, w czym lubuje się „prawnicza” opozycja. To będą miliony uzasadnionych pretensji obywateli do Państwa (organów, urzędów, służb). Polska stanie w poprzek i żadna próba uspokojenia nastrojów nie będzie dobra, nie mówiąc już o doświadczeniu Jaruzelskiego.

Jest jeszcze bardziej groźny w skutkach element układanki: postulowany przez opozycję stan klęski żywiołowej oznacza przebudowę struktury rządzenia: stery przejmują wojewodowie, podlegają im starostowie, a jeśli jakiś starosta nie daje sobie rady – można go wymienić na kogoś sprawniejszego (artykuł 10 ustawy oznaczonej powyżej jako nr. 4).

No, i zabawmy się Konstytucją: artykuł 228 pkt 5 mówi jasno: Działania podjęte w wyniku wprowadzenia stanu nadzwyczajnego muszą odpowiadać stopniowi zagrożenia i powinny zmierzać do jak najszybszego przywrócenia normalnego funkcjonowania państwa.

Mamy w Polsce lawinę zakażeń i zgonów dalece słabszą od tego, co „normalne-rutynowe” w przypadku zwykłej grypy, gruźlicy i innych chorób zakaźnych czy słabizn odpornościowo-immunologicznych. A to niemiłosiernie nakręcaną, nad-proporcjonalną kampanię strachu. Rząd też w to się wrobił. Wymuszanie w takiej sytuacji jakiegokolwiek stanu wyjątkowego jest na rękę każdemu, kto życzy sobie epidemii zawałów i ruchawek. Każdemu czyhającemu na okazje do „obywatelskiego rokoszu”, byle tylko zdezorganizować to wszystko, co i tak ledwo trzyma się kupy z powodu tłumności ludzkich reakcji (na razie tłum jest „zwirtualizowany” drakońskimi nakazami samo-izolacji).

Widać teraz wyraźniej niż w zwykłych sytuacjach, jak miałka jest opozycja w swoich zbawczych projektach i podpowiedziach. Im rządowi gorzej – tym lepiej. Obywatele – na szarym końcu rzeczywistej troski i propozycji, mimo nadęcia w ich imieniu.

* * *

Zauważyłeś to wariactwo? Myjemy ręce na każdym kroku, tak długo jak trwa ulubiona mantra modlitewna czy inna, otwieramy klamkę łokciem, nie kichamy, trzymamy się na metr od siebie lub dalej, wchodzimy do sklepu po dwie osoby najwyżej, a po ile do windy na 11 piętro…?

Jak myślisz, czy po dwóch, trzech, sześciu miesiącach takiej szajby powrócimy ot, tak sobie do normalnego trybu? Ja akurat jestem nosicielem PTSD, choć nie byłem w Wietnamie albo w Afganie. Nie wyjdę już nigdy z tego stanu, tyle że już go oswoiłem, udaję normalnego.

Takich jak ja jest niemało w Polsce Wykluczonych, a teraz dojdą ci wszyscy, którym epidemia rujnuje firmy, aktywność społecznikowską, szanse na godną płacowo pracę, dziesiątkuje rodziny i inne oparcie, demoluje psychikę wszystkim skazanym na „kwarantannę”, uwięzionym bez ekonomicznej szansy przetrwania, co rozmija się z wszystkimi dostępnymi zaleceniami psychiatrycznymi.

Co tu jest grane, Wicemarszałku…?

Ja przeżyję, bo już mnie uhartowało życie. Ale przecież nie o mnie tu chodzi…?

* * *

Nie uważam Ciebie za człowieka lewicy. Ty jesteś dla mnie bezideowy pragmatyk, tak jak większość tych „koncesjonowanych” lewicowców. Taka jest dziś bowiem Twoja racja, że opłacalne jest występowanie po lewej stronie, bo tam mas najmniejsza konkurencję. Znam dwa Twoje wystąpienia publiczne, na miarę Twojej rozpoznawalności: jedno przed Komisją Rywina (tzw. swobodna wypowiedź przed pytaniami) ora niedawne wystąpienie Sejmowe, w którym przebiłeś Adriana. Oba świetne.

Ale nie znam żadnych, literalnie żadnych Twoich działań na miarę Twojej rozpoznawalności, które poważnie, bez egzaltacji mieściłyby się w jednej z dwóch miar, choćby z drugiej kolumny:

STARANIA NA RZECZ PROLETARIATU, WYKLUCZONYCH I NA RZECZ SAMORZĄDNOŚCI OBYWATELI

 STARANIA NA RZECZ PARIASÓW SPOŁECZNYCH, WYKLUCZONYCH POPRZEZ OSADZENIE W GETTACH KULTUROWYCH

Wykluczenie o charakterze klasowym: wąska uprzywilejowana elita-establishment uzurpuje sobie prawo określania ustroju-systemu, reguł gry wszystkich ze wszystkimi o wszystko, reprodukującej (dziedziczne) nierówności, tkwiące w braku możliwości oszczędzania dochodów „na zaś”, co uzależnia ekonomicznie

 Wykluczenie o charakterze warstwowym: jakieś kryterium pomocnicze (płeć, wyznanie, rasa, orientacja gender, wiek, miejsce zamieszkania, wykształcenie, rodzaj pracy) pozwala ogółowi dyskryminować, eksterminować i wykluczać tych „stygmatyzowanych”, odbierać im prawa człowieka, obywatela, prawo do normalności

Terapią doraźną jest polityka przesuwania granic wyzysku tak, aby zwykły uczestnik procesów gospodarczych mógł samodzielnie oszczędzać, zabezpieczać się dochodowo na przypadek „siedmiu lat chudych”, polityka systemowo blokująca przechwytywanie od zwykłych ludzi nadwyżek (spekulacja, drenowanie, oszustwa, nierówne transakcje, itp.

 Terapią jest emancypacja jednowymiarowa, zabezpieczenie przed stygmatyzacją, pogardą, wyzyskiem generowanym przez przynależność do warstwy-środowiska spełniającego owo jedno kryterium, czyli feminizm, pacyfizm, prawa do poglądów, zachowań, człowieczeństwa, ochrona godności, powszechność praw wyborczych, likwidacja gett, itp.;

Terapią ostateczną jest wychowanie obywatelskie, oparte na praktyce łączenia w jedno roli wytwórcy i współ-zarządcy spraw, czyli spółdzielczość, kooperatywim, wzajemnictwo, gromadnictwo

 Terapia ostateczna jest przeniesienie spraw pariasów (wykluczonych jednowymiarowo) z rubryki „egzaltowany priorytet” do rubryki „działania wspierające emancypację obywatelską”

Państwo ma za zadanie uformować obywateli współ-rozumiejących i współ-uczestniczących, po czym ustąpić-abdykować na rzecz samorządności obywatelskiej

 Państwo ma za zadanie tworzyć przepisy i penalizować wszelkie odruchy na szkodę pariasów, czyli nie obumierać, ale wzmacniać swoją opresyjność

Państwo, ustępując samorządności obywatelskiej, ma kształtować postawy samozaradności Państwo ma tworzyć zastępy obywateli rejestrowych stojących u wrót tego Państwa, przed jego wrogami

Więc nie jesteś z mojej bajki ideowej, tym bardziej z politycznej, ale nie zwalczam Twoich „ściem” w tej sprawie. Dla „ciemnego i oświeconego ludu” jesteś bardziej lewicowy niż ja. Używaj więc sobie. Tylko mnie śmieszą Twoje wygibasy i akrobacje, które uprawiasz jako człowiek majętny, byle tylko zyskać w oczach ludzi zwykłej, nie-nomenklaturowej i nie-korporacyjnej pracy. Pomagasz sobie w swój chytry sposób, niepostrzeżenie wmawiając lewicy (nie ty jeden), że jej rolą jest łagodzić działania Kapitału (Komercjalizmu) i pozorujący demokratyczność ucisk Polityki (kamaryl władczych), podczas gdy rzeczywistą rolą lewicy (o ile rozumiem tę ideę, ponadczasowy projekt modernizacyjny) jest „wygaszanie” Państwa (urzędów, organów, służb, legislatury, prerogatyw, immunitetów, regaliów), poprzez dojrzewania Ludu do obywatelskości, samorządności, podmiotowości biopolitycznej.

Właśnie przed chwilą zaatakował mnie w blogosferze kolejny amator sądów łatwych i przyjemnych. Zaczepia mnie w odpowiedzi na notkę „Kooperatywizm PiS”: A był inny komunizm niż nakazowo-rozdzielczy ? Odpowiadam zdawkowo: W realu nie było żadnego, choć nie wiedzieć czemu wszyscy go widzieli. On na to: Więc jak nazwiesz to co było za Lenina, Stalina itd. w naszej części świata? Odpowiadam rzeczowo: Np. nazywam to od 1984 roku socjalizmem domniemanym, a tak naprawdę jest znane określenie: kapitalizm nomenklaturowy (tytuł do dochodu wynikający z położenia politycznego). On na to już bejsbolem: Czyli masz przepis na lepszy komunizm niż Mao , Marx, Lenin , Stalin , Pol Pot , Engels i Guzman , o Fidelu nie wspomnę. Mógłbym odszczeknąć, widząc oczywistą złą wolę – debilu nie myl kaszanki z kaszą, ale grzecznie odpowiedziałem: Nie imputuj, tym bardziej nie szydź, ale jeśli szczerze uważasz, że mam lepszy przepis - to propaguj moje poglądy (wcześniej je poznaj, mój blog to tysiące notek).

Włodzimierzu, z wrogami myślenia lewicowego nie walczy się troską o przedsiębiorców dotkniętych skutkami epidemii, tylko punktując systemowe słabizny nieludzkiego systemu-ustroju, obnażając jego wrogość wobec człowieczeństwa. A wrogość ta właśnie wypływa w działaniach rządowych i lobbystycznych. Proletariat – co za przypadek – nie ma swojego lobby, ale twierdzisz, że ma lewicowego Wicemarszałka Sejmu. Prawda’ż to jest, czy mimikra?

Dołożę jeszcze, bo to jest to, co mnie boli. Zwracasz się w swojej działalności ostatnich lat do „sprawdzonej” inteligencji, gotowej egzaltować się niedolą maluczkich bez próby ostatecznego rozwiązania ich problemów z codzienna i społeczną egzystencją. Stąd pewnie postawiłeś na Roberta, który jest coraz jawniej politycznym narcyzem i społecznym neo-liberałem, właściwie pozerem. Chodzącym wstydem dla lewicy i obciachem dla idei lewicowości.

Ta sprawdzona inteligencja jest świetnie przygotowana to rozmaitych akcji i kampanii, ale wszelkie tematy „klasowe” odkłada „na później”, bo zawsze tu-teraz są sprawy pilniejsze, bardziej medialne, łatwiejsze przez swoją prostotę.

* * *

Pytam: co robi kapitał skupiony w funduszach ubezpieczeniowych (w większości gromadzonych na skutek prawa o charakterze podatkowo-przymusowym) i w funduszach statutowo zajmujących się zabezpieczeniem społecznym…!?! Powiem Ci: one kombinują, jakby tu uniknąć powinności, którą odpłatnie na siebie wzięły. To jest zresztą ich stałe, ulubione zajęcie.

Opiszę Ci ten proceder po mojemu. Jest tzw. ubezpieczenie na życie. To nie jest żadne ubezpieczenie, tylko mechanizm loteryjno-dystrybucyjny, ale nazywa się ubezpieczeniem (bezprawnie!). ktoś wymyślił, że skoro ludzie umierają (przykładowo) w wieku średnio 75 lat, to niech płaca składki, a kiedy umrą, to się im da skalkulowaną odpowiednio kwotę. Ale żeby to nie było „na zero” – w kalkulacjach ujmuje się średni wiek 73 lata, przez co kalkulacyjne stawka nieznacznie rośnie. Z punktu widzenia prawa te dwa lata są zwykłą pożyczką ubezpieczalni od składkowiczów. Czy znasz jakiś mechanizm „oddawania” tej pożyczki? Więc jeśli nie – to pożyczka została przejęta na wieczne nie-oddanie. W normalnie działającym prawie jest to przestępstwo przeciw mieniu, oszustwo (bierz paragrafy, sprawdź).

Opisałem tu zatem jeden z najprostszych „produktów”, udających ubezpieczenie, a jest takich setki. Ta branża tak działa. Podobnie jak bankowa. Najpierw kalkuluje się „na zapas”, potem przyzwyczaja składkowiczów do tej kalkulacji, a na koniec udaje się zdziwienie, że jest jakąś powinność, wobec składkowiczów czy lokujących.

Dziś jest czas próby – a Rzeczpospolita nijak nie zmusza banków i ubezpieczycieli oraz zabezpieczycieli to wywiązania się z powinności, za którą w „czasach pokoju” pobierają sute procenty, pomijając lichwę i „boki” na kalkulacjach.

Więcej, pomaga przedsiębiorcom, a nie pomaga rzeszy niezatrudnionych, chyba że to są „powracający”. Co Ty, „człowiek lewicy”, masz w tej sprawie do dodania?

DYGRESJA (prehistoria)

Kiedyś Ordynacka urządziła w Akademii Muzycznej spotkanie z Wicepremierem J. Hausnerem, na temat ogólnej kondycji gospodarki. Byłem naonczas szefem ordynackiej Komisji Edukacji. Napisałem – nie sam – kilkadziesiąt prędkich stron. Językiem potocznym, ale łatwo dającym się sprowadzić do „słupków, tabel, wykresów, parametrów, indeksów”. Przypominam, coś tam z ekonometrią (matematyczne modele gospodarki) mam wspólnego.

Wicepremier rozpoczął spotkanie od wyrażenia gotowości dyskusji na temat tego „mojego raportu”. W języku polityki oznacza to: „temat i podejście warte są uwagi” Na to ówczesny Przewodniczący Ordynackiej błyskawicznie wygasił ten wątek sprowadził całą historię do „spotkania z ciekawym człowiekiem” (czyli Wicepremierem, nie ze mną przecież). A mogła się pojawić dyskusja ekonomistów (nie byłem na sali jedynym przedstawicielem nauk społecznych), w której niechbym nawet poległ, ale pełna kilkuset ordynariuszy sala miałaby ucztę-lekcję ekonomii.

Nie mówiłbym o tym w formie wymówki, gdyby np. Hausner zakulisowo skwitował „mój” dokument słowem „brednie”. On jednak docenił wysiłek i miał szczery zamiar o tym mówić.

KONIEC DYGRESJI

Nie zbijamy – po wałęsowsku – termometru, by ustąpiła gorączka. Wrastamy w nienormalność, nawet na nic nie licząc. Jesteśmy – któryż to już raz wracam do Gintrowskiego – wierszem idioty odbitym na powielaczu.

I Ty jesteś pośród tych, którzy obsługują powielacz…

Już słychać donośny śmiech „ulicy”: w internetowych memach ogłoszono „recover” czeskiego serialu „Szpital na peryferiach”. Zapamiętamy z tego „recoveru” to co najistotniejsze: gdyby głupota umiała fruwać, nasi władcy byliby jak te gołębie…

PODSUMOWUJĄC

1. Na społeczeństwo polskie (zwane w Konstytucji Narodem) nałożono reżim atomizujący, indywidualizujący, przeistaczający nas w luźną gromadę odrębnych jednostek;

2. Jednocześnie oczekuje się, że ów konstytucyjny, zatomizowany Naród jakimś cudem będzie wszelkie luki w reżimie łatał solidaryzmem, wzajemnym pomocnictwem, samo-filantropią;

3. Te dwa sprzeczne, a nawet antagonistyczne podejścia pozostawiają na boku zbiorowość takich osób, które z różnych powodów nie mają ani oszczędności, ani wsparcia rodzinnego;

4. Osoby takie poddane są osobliwej eutanazji społecznej: mają ograniczone możliwości uzyskania wsparcia systemowego, a nawet samo-radzenia sobie (bo reżim izolujący);

5. Przewidziano dziesiątki reżimowych zabezpieczeń przed samowolą i niepokorą, ale nie objęto nimi Was, luminarzy i prominentów;

6. Nabiera żywej i dotkliwie realnej treści pięciosłów: inocentes-huerfanos-excluidos-indignados, obnażający istotę współczesności;

Do Czytelników: nieraz już spotkałem się z uwagami, że popisuje się swoimi „znajomościami”. Odpowiadam jak zwykle: akurat od tych „prominentów”, do których piszę, nie mam szans oczekiwać jakichkolwiek beneficjów (i zaznaczyłem powyżej, dodatkowo, że odmówię), zaś moje pisanie jest „przyrodzonym mi” obywatelskim wołaniem, bym nie dać usnąć ani mojemu obywatelstwu, ani sumieniu tych, do których swoje pisanie adresuję

Włodzimierzu!

Jako Wicemarszałek Sejmu (zostawmy już tytułowanie Ciebie politykiem czy lewicowcem) – masz obowiązek bycia inteligentnym:

a) stosowania możliwie najsprawniejszego „obserwatorium” detektorów informacji;

b) wychwytywania z chmury doniesień tylko tych, które są istotne;

c) podejmowania uporządkowanych decyzji-wniosków trafionych „w sedno”;

To by oznaczało, że powinieneś mieć „czułki” non stop wystawione na sygnały zewsząd i dobrze podłączone do mózgoczaszki. Masz…? Kto tam Tobie teraz doradza? Ktoś, kto dba o Twoje dobre samopoczucie i chroni przez przegrzaniem wojów, czy ktoś, kto uczyni z Ciebie męża stanu…? Nie, na mnie nie licz, jestem przecież dla Ciebie „pojebem”. Ale ogarniętych ludzi dalekich od pustego lojalizmu chyba Ci nie brakuje…?

PS

O wyborach prezydenckich nie mówię, szkoda gadać. Dałem jasna propozycję kilka dni temu, w tekście Wyjście honorowe. Im więcej czasu mija – tym bardziej tekst staje się aktualny. Więc się tego trzymam

Jan Herman

/będę doredagowywał notkę, jeszcze jej nie kończę/


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości