Jan Herman Jan Herman
1616
BLOG

Wrangler. Nowa definicja liberalizmu

Jan Herman Jan Herman Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 28

Należy się Czytelnikowi wyjaśnienie: tekst zacząłem pisać kilka dni temu, kiedy sondowano zastąpienie Loli kimś z jajami (Sikorski, Trzaskowski) albo Budką, po czym – ledwo zdążyłem wwiercić się w analizy potrzebnej tu koncepcyjnie Rewolucji Francuskiej (i całego „pięciopaku”, od Frondy po Komunę Paryską) – a tu znowu mnie sondażownia wezwała do tele-roboty i od nagabywanych respondentów dowiaduję się, że jednak Trzaskowski.  

Znaczy – intuicja mnie nie myliła.

Więc – uwaga: oto co pisałem, zanim platformersi, z właściwym sobie wdziękiem, wyrzucili do kosza całą swoją prawyborczą demokrację.

Całkiem możliwe, że Rafał Trzaskowski zostanie kandydatem formacji „sytych” zamiast tej Loli, która wygrała wewnątrz-partyjne prawybory, jak się okazało – lipne, wszystko tam jest lipne. Właściwie wyszła z niej w kampanii pularda, nieznośna i nie-nośna, bezjajeczna samica kur’a, tuczona receptami Pi-aR-owców, warta swojej roli, a nie jakaś tam Sofia czy inna Gina, raczej ciele-mele.

Oczywiście, nikt poważny nie podejrzewał jej nigdy o to, że stała ona w pobliżu jakiejkolwiek ideologii. Po prostu wyglądała i pachniała, więc się z czasem spodobała. Do jej wybitnego męża mówię: nic do ciebie nie mam, chłopie, sam bym się zauroczył, tyle że miałem nieszczęście kilka lat temu oglądać ją na żywo w Uniwersytecie Trzeciego Wieku i wyszło, że robiła tam za plakat, a nie za polityka.

Cokolwiek by nie mówić o Trzaskowskim – ma jakieś poglądy, choć pobieżne, połebkowe – i uzbroił je w tzw. refleks, co dzisiaj jest akurat dużo większym kapitałem niż same poglądy. Dojrzał też do ról ważnych politycznie, otrzaskał się z polityką i z mediami, rozróżnia rzeczy istotne od badziewia, nie snuje się za nim duch HGW. A to, że mu czasem coś w administrowaniu Warszawą nie wychodzi – no, Stolica tak już ma, że nie zawsze jej się trafia MISZCZ.

A teraz już to, co tworzę po fakcie. Po TYM fakcie.

* * *

Rafał Kazimierz należy do tej części pokolenia „wrangler” (tak określani byli najlepsi studenci Cambridge, potem to się przyjęło szerzej), która narzuca ton osobliwej formacji kulturowej, nazwę ją tu na próbę SBO (shirt, backpack, bermuda-shorts, personal-organizer), jako kontestację SBN (suit, briefcase, necktie) . To lepsza, użytkowa wręcz, pełna naturalności forma luzu niż okazyjny Casual Friday (dress-down-day). Pokolenie to odrzuca sztywną etykietę ubraniową obecną w urzędach i w biznesie, pozostając nadal w konwencji eleganckiej, dystansując się od lumpen-dresiarstwa czy poszarpanych jeansów. Obowiązkowo dwudniowy zarost na twarzy, niekoniecznie strzyżenie głowy do gołej skóry. To forma wprowadzona tak naprawdę przez tutorów-bacalariusów uniwersyteckich w okresie „kontestacji’68”, „kumpli z tytułami profesorskimi”, którym bliżej było do życia obecnego w kampusie niż do biblioteki uniwersyteckiej.

To nie jest kwestia wyłącznie estetyki, to jest cała filozofia „self-made”, wyzwolenia się od zewnętrznych oznak poprawności, solidności i wiarygodności, kindersztuby salonowej wpajanej w dobrych domach przez rodziców.

Inwestowanie w siebie poprzez sprawne opanowywanie rozmaitych przydatnych umiejętności, a nie pogłębionej wiedzy. Starsze pokolenia w wytrzeszczem w oczach obserwują kariery tych wiecznie młodych-zdolnych, pełne tupetu, ale zabójczo skuteczne.

Rafał Kazimierz, niemal urodzony wrangler, był w młodości skuteczny w zaliczaniu przydatnych sprawności i był mistrzem skupiania na sobie uwagi tuzów nowej polityki, europejskiego sznytu. Kiedy odpalono fajerwerki festiwalu pierwszej Solidarności – zaliczał pierwsze klasy podstawówki, a kiedy rozpoczęła się Transformacja – stawał się pełnoletni. Nic dziwnego, że po krótkim okresie terminowania został „zauważony i adoptowany” przez nieco starsze pokolenie, które „mieszało” w polityce. Jadał z różnych pieców, ale zawsze to co świeże i pożywne.

Nie miał czasu ani ochoty wgłębiać się w niuanse ideologiczne, jest wszak politologiem, czyli specjalistą od szybkiego taksowania ludzi i zdarzeń.

* * *

Tu dochodzimy do sedna. Poglądy Trzaskowskiego, najprawdopodobniej są liberalne. Ale byłbym ostrożny z używaniem tego słowa wobec niego. Słowo „liberalny” wzięło się w polityce od czasów Rewolucji Francuskiej, popatrzmy (powtarzam poniższe jak mantrę, żeby się nie opatrzyło):

1. Liberté – to był postulat przemysłowców-manufakturzystów-przedsiębiorców francuskich, którzy walnie finansowali budżet monarchii, ale nie byli tam (na salonach) widziani inaczej niż „kuchennymi drzwiami”. Walczyli nie tylko o należną pozycję polityczną, ale też o prawo do swobodnej przedsiębiorczości: to była esencja Rewolucji;

2. Égalité – to był postulat zwodniczy zachęcający lud paryski do masowych wystąpień: lud się bardzo do tego nadawał ze względu na swoją tłumną liczebność i instynkt straceńczy, burżuazja była wszak nieliczna i mało skłonna ruszyć swoje pasibrzuchy do jakiegoś konkretnego działania, tym bardziej do ryzykowania zdrowiem i życiem;

3. Fraternité – to był chrześcijański postulat na użytek duchowieństwa francuskiego, obliczony na kunktatorstwo: zanim rzecz się nie rozstrzygnie – ojczulkowie niech się modlą i nie wtrącają do polityki, wszak animująca całą rzecz burżuazja wyłoży na Kościół, a Król – nie, bo ma pusty skarbiec. Potem już było obojętne, burżuazja swoje ugrała, braterstwo poszło w kąt;

Jeszcze tuż przed rewolucją głównym nurtem ideowym „tych co zasiadali po prawicy” było coś na kształt współczesnej chadecji. Ale sama Rewolucja otworzyła drogę do erupcji myśli wypracowanej przez Encyklopedystów (Les collaborateurs de l'Encyclopédie).

Podczas gdy paryscy Les ouvriers, Les misérables, biedota fabryczna i ulicznicy-gawrosze dokazywali na placach i ulicach – w pałacach zagnieżdżali się (nie wiedząc, że na krótko) erudyci, znający na wyrywki prace Diderota, D’Alemberta, Voltaire’a, Condillaca, Monteskiusza, Quesnay’a, Rousseau, Helwecjusza, Turgota. Legitymizowali oni, dawali ideologiczny certyfikat cwaniakom, których wyniesiono do roli „szczególnej kasty” poprzez crème de la crème ówczesnej polityki, czyli Dyrektoriat (Le Directoire), pysznych i dumnych, ale przedwczesnych konsumentów Rewolucji, zanim jeszcze jej fermentacja dojrzała.

Tak też ich zastał Napoleon, sprawiając wrażenie, że im użyczy swojego „entité invisible”, Ducha, Espritu. On zaś potraktował tych wszystkich pięknoduchów po wojskowemu: 18 brumaire’a roku VIII (9 XI 1799) pogonił Dyrektoriat, na wzór rzymski mianował się Pierwszym Konsulem i naprał po pyskach zdziwionych erudytów.

Ostatecznym zwycięzcą Rewolucji okazali się mimo to „przedsiębiorcy” i ich „nomenklatura”, czyli Francja stała się Republiką, stworzyła takie stosunki i okoliczności, które pozwoliły postaci groteskowo przeciętnej odegrać rolę bohatera na miarę Cezara czy nawet Aleksandra. Niech sobie zdobywa świat, a my tu, na miejscu, będziemy robili swoje biznesy.

* * *

Trzaskowski wewnątrz swojej formacji pozuje na Napoleona, zapowiada „walkę o Polskę”, ale w rzeczywistości jest ostatnim z kierownictwa Dyrektoriatu, formacji tracącej obywatelską legitymizację opartą na pragnieniu wolności, rynku, demokracji, przedsiębiorczości, swobód, praw. To on ostatecznie wręczy urnę z prochami transformerskiej Platformy – butnym zwycięzcom rodem z Delfinarium (już nie będę objaśniał, poszukajcie na blogu).

Bo on się nie nadaje do budowania czegokolwiek, tym bardziej nowego. To jest urodzony oportunista, pozycjoner, wychwytywacz okazji. Ma w sobie tyle samo wdzięku politycznego, ile po drugiej stronie plemienności mają misiewicze, patkowscy i cała ta sztuczna czereda, parada imitatorów, tyle że akurat on jest – faktycznie – wranglerem, przerasta ich talentem, w tej samej jednakowoż robocie.

Nieodrodnym „wranglerem”, poczętym u zarania Transformacji w stęchłej pościeli nieprawego łoża tuskowitów, zdrajców sprawy solidarnościowej, wygląda i pachnie jak „zdjęta” przezeń Lola, ale próbuje wranglerskiej kontynuacji: tupeciarskiej, bezczelnej, nie liczącej się z żadnym dobrem, poręcznej dla euro-finansjery i euro-nomenklatury.

Charakterystyczny jest komentarz Tuska (nadal „najlepszej partii w mieście” po tej stronie plemienności):

>>Wielkie uznanie dla @M_K_Blonska za styl i odpowiedzialność, dla @sikorskiradek za gotowość do walki i lojalność i dla @trzaskowski_ za start i nadzieję na zwycięstwo. Będziemy Cię wszyscy wspierać. Z całych sił<< </p>

W polityce taki język oznacza: pokaż co potrafisz. W domyśle: wiem że ci się nie uda. Ale staraj się, kibicujemy.

* * *

Tusk, ta dramatyczno-groteskowa postać „emigranta zarobkowego” przechodzącego z europejskich etatów na równie europejskie śmieciówki – zaczynał dorosłą karierę uwolniwszy się od koleżeńskiej i politycznej odpowiedzialności przed grupą scementowaną jako Kongres Liberalno-Demokratyczny – po czym poszukał nowych sponsorów i akolitów, których znów, po swojemu, mógł oskubać z mrzonek. Tak powstało nowe rozdanie, trzech muszkieterów, Płażyński, Olechowski, Tusk. To była formacja od początku nijaka ideowo, pragmatyczna (oportunistyczna), tyle zysku co w pysku, skubnij i przycupnij w przysiadzie.

Po czym Tusk, kosząc w bezpośrednim otoczeniu równo każdego ambitnego – został na tyle sam, że pojechał na saksy europejskie.

Trzaskowski takiej samo-emigracji nie planuje (Europa jeszcze zjada żabę tuskową), choć na ile go wyczuwam – ma „dupochrony” w zanadrzu, bo przecież nawet ten neo-entuzjazm środowisk KOD-owniczych nie zbuduje mu elektoratu wystarczającego do zwycięstwa z Dobrą Zmianą. Nie ten kaliber.

* * *

Duda słabnie wizerunkowo, lepszy już był nawet w roli Adriana. Napisałem – tak, mówię poważnie – najważniejszemu polskiemu ViP-owi, by rozważył rzeczywiste oddanie władzy szarym ludziom, np. w formule upodmiotowienia braci sołtysowskiej. Tam są niewykorzystane pokłady pasjonarności. Wystarczy doposażyć ją programem „spółdzielnia socjalna w każdej gminie” (parafialna wzajemnia). Ktoś może pamięta: Polska Solidarna, nie Liberalna…?

W każdym razie batalia o Polskę nabrała rumieńców. Wrangler przeciw Ostremu Cieniowi Mgły. Mały Pałac przeciw Dużemu. No, igrzyska!

No, a dla nas, Szanowni, nic z tego dobrego nie wyniknie. Jak zwykle…


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka