Jan Herman Jan Herman
3813
BLOG

Niecelna anatema. Coś o Kaczyńskim. Tym Kaczyńskim

Jan Herman Jan Herman PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 84

/przerywam ważny tekst, aby zabrać głos w buzującej debacie o pietruszkę/ 

Na ujeżdżaniu Prezesa w stylu tuskowickim – nie da się budować Polski, Demokracji, Praworządności – bo nie ma na to wystarczającego „elektoratu”, gotowego poddać się kolejnemu ćwiczeniu z nowej Transformacji. Prezesa trzeba uszanować – i przeżyć (głęboko, nie pokoleniowo), zrozumieć na czym polega jego feromon (nie pomyliłem słowa)..

Moda na odgromnictwo, czyli poszukiwanie w jednym polityku i jego działaniach – źródła wszelkiego zła polskiego – nie przemija. Skrojone pod nią domysły, koncepcje, hipotezy oraz oskarżenia i obawy wydawać by się mogły już noszone i wypłowiałe – ale wciąż na nowo odżywają.

Ja w tej modzie nie odnajduję inspiracji i samo-napędu dla siebie. Bo ja korzennie jestem ze wsi i z harcerstwa. I w ogóle popaprany jestem: Mama (śliczna dziewczyna o cechach jakby trochę centralno-azjatyckich) urodziła się na Wileńszczyźnie, Tata (silny chłopak o męskiej, „aryjskiej” twarzy i posturze) urodził się z dziwnie niemieckim nazwiskiem na Lwowszczyźnie, ja urodziłem się z repatriantów szukających swojej życiowej szansy – na Opolszczyźnie, ale wychowałem się na Ziemi Lęborskiej (północno-zachodnie Kaszuby), pół życia spędziłem w Warszawie, ale wiele z tego czasu spędziłem w podróżach na Wchód, Zachód i Południe (za „swoje”), czyli po Eurazji, od krańca po kraniec. Najbardziej urzekł mnie rosyjski Daleki Wschód i równie rosyjska Północ, ale Krym czy Kaukaz też są nie od macochy.

W dodatku jestem krwi lewacko-ludowej, beneficjentem dwóch projektów PRL-owskich (gomułkowskiego i gierkowskiego), a wzorcem cywilizacyjno-kulturowym jest dla mnie Europa Środkowa, zwłaszcza jej „ginące ludy”, takie jak Kaszubi-Śłowińcy czy Kurpie, Łemkowie, Bojkowie, Huculi, Gagauzi, Dzukowie, Morawiacy, Gorańcy, Łuźyczanie, Arumuni, regiony jak Bukowina, Karantania, Dobrudża, Spisz, Podhale – o, to jest dla mnie teren fascynacji kulturowych i politycznych, z jego „osobliwościami para-demokratycznymi” jak Kozaczyna, Skupština, Solidarność. Owszem, by(wa)łem w Paryżu, Londynie, Rzymie, Atenach, Berlinie, Kopenhadze, Sztokolmie, Edynburgu, Zurychu, Wiedniu, na całym tym kontynencie, ale więcej wyniosłem z podróży na północ i na południe od Karpat, a porównawczo „studiowałem” w Ułan-Bator, Kijowie, Wilnie, Ufie, Archangielsku, Tbilisi, Jakucku, Władywostoku, i w radzieckiej Azji Centralnej. Za „swoje” – powtarzam, bo to ważne. Miałem też przypadki z niegdysiejszym wice-merem Leningradu (Pitera), zanim osiągnął on pozycję Imperatora. Nie maczałem w tym palców, słowo harcerza.

Piszę to wszystko oczywiście dla przechwałki, ale też po to, żeby pokazać, jak nietypowym jestem Polakiem (a jestem nim na pewno i z całą mocą). I takich jak ja jest nas połowa. Ta gorsza, nie do końca oswojona z klimatem polskich metropolii (Kraków, Wrocław, Poznań, Trójmiasto, Łódź, nie do końca taplająca się w gospodarczych cudach Gierka (cud inwestycyjnego tworzenia) i Balcerowicza (cud łupieskiego rujnowania). Osiadam stopniowo, bez pośpiechu, w swojej prawdziwej ojczyźnie, na krańcach wszystkiego, pośród „mniejszości”, z których składa się Polska pozawarszawska. Tam odnajduję to, co zgubiłem w stolicy i w chrześcijańsko-rzymskiej Europie. Nie, nie zgubiłem, wyrwano mi „na rympał”, kiedy w nuworyszowskim amoku młodości – aplikowałem i płaciłem daniny.

* * *

Jarosław Kaczyński dorastał w dobrej dzielnicy stołecznego miasta, był cherubinem późnego PRL-u, obserwatorem Marca i Grudnia w swoich najlepszych uniwersyteckich latach, czującym świeży jeszcze warszawski powiew Października. Do tego był bliźniakiem, co nadawało mu (im obu) szczególnego rytu towarzysko-politycznego. Obcował z późniejszymi tuzami „opozycji demokratycznej”, wraz z nimi dotarł na polskie szczyty po epizodzie okrągło-stołowym. Nie jest (tak to widzę) ani erudytą, ani narodowo-państwowcem, więcej w nim widzę z Pyłypa Orłyka, autora dokumentu >Pacta et Constitutiones legum libertatumqe Exercitus Zaporoviensis<, obwołanego potem Konstytucją Kozacką, a który to Pyłyp po Mazepie stał się na krótko najznaczniejszym hetmanem gasnącej Kozaczyzny. Tyle że Kaczyński hetmani – co widać – swojej Kozaczyźnie prawie 30 lat </p>

Z Wałęsą i jego „pałacem” rozstał się Kaczyński – wbrew legendzie – z własnej woli, u szczytu (zdawało się) kariery, i to nie dlatego, że nim gardził jako „sierżantem w okopach”, tylko dlatego, że ów narcyz i łobuz zdradził projekt, na którym wyrósł i osiągnął wszystko. Pozostali „eksperci stoczniowi” woleli w cieniu pogardzanego „sierżanta z okopów” używać swobody, jaką mają zawsze inteligenci przy dyletancie. Używają go do dziś, czego on, z czułym na politykę nosem – raczej nie czuje, choć sprawa trąci zjełczałością.

Kiedy wyszedł cało z awantury belwederskiej, która przecież mogła go pogrzebać – odnaleźli telefony do niego zarówno podskakiewicze budujący swoją przyszłość na tanim, ale „odważnym” antykomunizmie, a on znalazł ścieżki do takich postaci, jak Jan Olszewski. Ten pogięty i kilkakroć połamany projekt nie miał prawa się udać, był tak nie-europejski, że tracąca impet Solidarność mogła go zwyczajnie przegapić – ale wyszło.

Osią przewodnią projektu Kaczyńskich (Jarosław był tu „demiurgiem”) – było społeczne przyzwolenie na „PRL bez stalinizmu”, tęsknota za „dobrym-panem” Gierkiem – ale bez równie gierkowskiego „zawierzenia radzieckiego”, które Edward wprowadził do Konstytucji, i które w „drugim obiegu” było przedmiotem „jaj, nosz kurde, jaj jak berety”. Polska jak długa i szeroka była antysowiecka, choć dwa-trzy pokolenia jej „elit” wpisały się w PRL-owską nomenklaturę, wciąż „nosz kurde” mrugając okiem do „publiczności”.

Więc zrekapitulujmy: opieka systemowa państwa lewicowego – tak, ale komunistyczne przesłanie, zwłaszcza moskiewskie (inne przecież niż paryskie) – nie. Zdecydowanie nie. Na tym Kaczyński zbudował iście kozacki projekt polityczny: mogę być banitą politycznym, ale optuję za domniemanym socjalizmem (państwowym), byle bez zadęcia lewackiego. Czy można się dziwić, że przylgnęli do niego Wielebny (o temperamencie redaktora-chrześcijanina) i Delfin (o temperamencie wiecznie przybocznego inkwizytora-oprycznika)?

Plany Kaczyńskiego uległy rekonstrukcji po Katastrofie. Wytraciły twórczy impet, jaki zawsze mają „duety”, w którym jedna strona rządzi, a druga sumiennie współpracuje. Do tego pękł związek dusz, zawsze obecny u bliźniąt, a teraz zmiażdżony boleśnie, i to gdzie, na ruskiej ziemi!

Okazało się jednak, że najlepsze dopiero nadchodzi. Formacja wyśniona przez Jarosława papuguje gierkowszczyznę (nakręcając odruchy roszczeniowe tych gorzej sytuowanych), zdradza też zamiłowanie do „zamaszystości” rodem z okresu „pięciolatek”. I ludziom się to podoba, tylko maruderzy mylą oceny, oskarżając głosujących beneficjentów projektu o to, że są parafialni, prowincjonalni, powiatowi, nie-europejscy, i tak dalej, same pogardliwe epitety.

Formacja (pokoleniowa, ideowa, polityczna) stworzona głównie przez Jarosława, rozleci się nie ze starości i na skutek stetryczenia, tylko za sprawą Delfinarium. Solidarna Polska – to ludzie wychowani paradoksalnie na transformacyjnym tupeciarstwie, rwactwie i połebkowości, ludzie moralnie najgorsi spośród beneficjentów Okrągłego Stołu, zerowi na punkcie społecznej empatii (są takim alter-echo trzaskowszczyzny) – ale uwiła sobie SP gniazdo w niszy przeciw-okrągłostołowej, w domyśle – kozackiej, szanującej tylko tę i taką Konstytucję, którą im redaguje w kącie jakaś niewydarzona popłuczyna Pyłypa Orłyka. Ustrój-system ma pozostawać w służbie Delfinarium, a kiedy strażnicy roszczeniowości osłabią czujność – polikwiduje się te wszystkie „pięćsetki i plusy”, bo darmozjady, nieudacznicy, nieroby i patologia mają swoje miejsce jedynie na społecznym wysypisku, podobnie jak wszelcy odmieńcy „obyczajowi i ideowi”.

* * *

Oskarżanie o to wszystko Jarosława – to jakieś horrendalne nieporozumienie. Więcej szkody Polsce wyrządził Ziuk, jego Kasztanka i pomajowa sanacja, i to nie po zamachu 1926, tylko wcześniej, w służbie wywiadom centralnej Europy, w ramach pańszczyźnianej spłaty za Niepodległość podarowaną na skutek nieudanej intrygi dynastów uknutej we Fredensborgu. A stawiają go, przechrztę wyznaniowego i ideowego, na piedestały, i to wszyscy, nie tylko urzeczone nim panie w wieku trolejbusowym.

Spróbujmy przez chwilę spojrzeć na Prezesa przez krzywe zwierciadło i odnaleźć w nim współgracza na rzecz Europy Środkowej. Ja mam od lat z tyłu głowy myśl, że on w tym macza palce, nurza w tym ręce po łokcie. Co to jest Europa Środkowa? To Kozaczyzna, Skupština, Solidarność, mentalna wtórność i zadupie świata, z wciąż żywymi ciągotkami sanacyjnymi, ale wszystko naraz, razem wzięte. Jeśli nałożymy to na odwieczne „zakodowanie” tej części świata przez możnych jako „oswojonej barbarii” (czytajcie w oryginale o europejskim myśleniu Italii, Galii, Germanii, Brytanii, Iberii, Rosji) – to mamy Kaczyńskiego w całej krasie.

Wszystko to rozwali Delfinarium, równie butne co tępe. Paradoksalnie – opór stawi tu formacja odwołująca się do anty-piłsudskiej dmowszczyzny, a nie zblazowana ostatnio, odcięta od myślenia konstruktywnego „lewizna”. I co, spojrzycie teraz na mnie jak na krypto-Wszechpolaka, tak jak podejrzewacie mnie o kaczyzm? To przyjmijcie do wiadomości, że jestem opcji lewicowo-ludowej (patrz: „biografia” na początku tekstu), dziś w odwrocie, choć to ona trafia w polskie sedno. Polska leczy się powoli z zadęcia transformacyjnego, wyleczy się z delfinowej opryczniny, przeżyje Konfederację. Świat nie musi być „po naszemu” teraz-zaraz, cierpliwości. Ani Prezesa, ani mnie (zachowajmy proporcje) już nie będzie. I o to boli głowa tych, którzy karmią się anatemami na każdego, kto nie kocha Europy szalonej, głupiejącej, zapętlonej w rzymskości tak, jak kochać można tylko Helladę, projekt dużo starszy i lepszy.


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka