Jan Herman Jan Herman
592
BLOG

Dobre Dobro. Z Janem Szomburgiem w tle.

Jan Herman Jan Herman Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

W jednym z moich „koleżeństw” powielano niedawno dowcip o jakimś zjeździe językoznawców. Mówczyni opowiada, że w każdym niemal języku podwójne zaprzeczenie daje efekt potwierdzenia. A w żadnym chyba języku – peroruje mówczyni – podwójne potwierdzenie nie jest odbierane jako zaprzeczenie. Na to wstaje delegat z Polski i mówi: dobra-dobra! 

Polska zatem podwójnym dobrem stoi. Mamy na przykład Dobrą Zmianę. Jest ona – chyba w zastępstwie – projektem „poprawionym” konceptu IV Rzeczpospolitej. Sięgnę do Pedii, gdzie ten niegłupi koncept dożywa dni swoich.

Jedną z koncepcji hasła „IV Rzeczpospolita” sformułował (jako pierwszy) politolog i publicysta Rafał Matyja w artykule „Obóz IV Rzeczypospolitej” opublikowanym przez środowisko tzw. pampersów w piśmie „Debata” w 1998. Sloganu użył też socjolog i publicysta Paweł Śpiewak na łamach „Rzeczpospolitej” w artykule „Koniec złudzeń” z 23 stycznia 2003 roku.

W koncepcjach tzw. „IV Rzeczypospolitej” zakładano m.in.:

1. odnowę moralną w życiu publicznym;

2. oparcie o tradycje narodowe i demokratyczne;

3. odbudowę zaufania społecznego do instytucji państwa, prawa, parlamentu, administracji, rynku gospodarczego;

4. konieczność stworzenia od nowa wielu praw i instytucji, likwidację zbędnych urzędów;

5. zwalczanie przez (odnowione – JH) władze korupcji;

6. likwidację komunistycznej (PRL-owskiej- JH) agentury w służbach specjalnych;

7. szczególną opiekę prawną nad rodziną jako podstawową instytucją życia społecznego;

8. solidarność społeczną (hasło „Polski solidarnej” w opozycji do tzw. „liberalnego eksperymentu”);

9. nadrzędność polskiego prawa konstytucyjnego nad międzynarodowym (z naciskiem na „unijne” – JH);

„Myślenie o IV Rzeczypospolitej nie wynika z kaprysu znudzonego umysłu czy z woluntarystyczno-rewolucyjnych sympatii. Wynika z przekonania, że grozi nam nawet nie tyle katastrofa, ile miernota, prowincjonalizm, dryfowanie, poczucie bezradności, a przede wszystkim próżnia władzy” – pisał P. Śpiewak.

Formacja około-PiS-owska porzuciła slogan, bo podczas swojej 2-letniej kadencji sama sobie strzeliła w rządową stopę, starając się pośpiesznie, na chybcika stworzyć lepszy świat w kilka miesięcy, za pomocą dekretowania rzeczywistości i ścigania wytypowanych „wrogów sanacji”. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że slogan był „własnością” całego POPiS-u, ale w ostatniej chwili zrejterował i wyszydził go D. Tusk, co mu zresztą weszło w krew.

* * *

Ktokolwiek mnie zapyta o poglądy polityczne (nie mylić z ideowymi) – to w odpowiedzi uzyska zapewnienie, że wciąż od nowa marzę o Samorządnej Rzeczpospolitej (kontynuacji tego zamysłu) wzbogaconej o autopoprawkę IV Rzeczpospolitej.

Uczestniczę – bardziej lub mniej aktywnie – w rozwijającym się od kilkunastu lat projekcie środowiska liberalnego realizowanym w formule Kongresu Obywatelskiego. Nie przeszkadza mi odmienna od mojej inspiracja ideowa. Obywatelstwo, samorządność, lokalność, dekoncentracja, zniesienie wszechwładzy kamaryl wyborczych – to moja „pozytywna szajba”. Na końcu rozwinę ten wątek.

Dobra zmiana – jak dotąd – postawiła nieco wyżej poprzeczkę zatrudnienio-dawcom, wręczając niektórym socjal, zwracając uwagę na społeczno-kulturową moc życia rodzinnego. Zatrzymała część „usypującego się” grochu podatkowego, uszczelniając VAT i grożąc paluszkiem rozmaitym aferzystom. Publicznie powtórzyła to, co wszyscy wiedzą, że coraz więcej jest w naszej gospodarce korzyści „zagranicy”, coraz mniej korzyści „polskiej”, co czyni, że dopłacamy do wszystkiego, płacimy „zagranicy” przerośnięte „myto” od demokracji-rynkowości, którą stamtąd nam „podarowano”.

Dobra zmiana – choć tego oczekiwano (mam na myśli kukizonadę’2015) – nie zabrała się ustrojowo za wykluczenia, a wiele spośród „państw w państwie” przejęła na „swoje dobro”, nie doprowadziwszy do końca likwidacji żadnego z nich (naliczyłem ich ponad 40), co ją – Dobrą zmianę – kosztowało wiele, a rachunki jeszcze wciąż krwawią.

* * *

Dzisiejszą, współczesną miarą postępu i sukcesu jest to, „ile z tego mamy” w obrocie patentami, markami, firmami, finansami – bo to są dziś wręcz elementarne twarze współczesnego kapitału. Dla myślących jeszcze dalej, zahoryzontalnie – miarą jest też stopień uspołecznienia gospodarki, czyli – jak z entropią – stopień dekoncentracji strategii, rozproszenia (dyspersji) decyzji gospodarczych.

No, dobra, powiem to słowo: KOLEKTYWIZACJA. Trzeba w sobie zdusić „antykomunizm” i zauważyć, że pojedynczy czy mało-grupowy gracz jest dziś obumierającym fenomenem gospodarczym, bo w świecie projektów, budżetów, a nawet wielkich technologii – w pojedynkę to można sobie co najwyżej lizać egoistyczne rany. Początkiem kolektywizacji na tzw. Zachodzie była chyba grupa Oppenheimera, która zgodnym, zbiorowym wysiłkiem intelektu i wdrożeń doprowadziła do przebudowania ludzkich wyobrażeń o „postępie”.

To by oznaczało – wróćmy między nasze opłotki – że gospodarkę trzeba rozumieć ŁĄCZNIE z rozwiązywaniem problemów społecznych – i zarazem stymulować ją poprzez mega-projekty, budżety, a nie monetarystycznie, np. poprzez fiskalizm. I nie technokratycznie, poprzez keynesowskie „roboty publiczne”.

Akurat Tusk w swoim drugim „ekspozesie” zadekretował mega-projekt Polskie Inwestycje Rozwojowe, ale oto sam fakt, komu powierzył wdrożenie (gogusiowaty narcyz udający, że jest kompetentnym bankowcem), a także nader widoczne intencje (zebranie resztek regaliów polskich do jednego wora i zapłacenie nimi za kolejne „transze pomocy unijnej”) – przekreśla ten koncept i dobrze, że sam zdechł, a Dobra zmiana go dobiła.

Niemniej takie mega-projekty powinny być mega-budżetowane. Przykład – międzywojenny COP, Gdynia i podobne. Dodam nieśmiało, że nie ustaje (otwarte na wszystkich) zaproszenie globalnego gracza gospodarczego do ponadczasowych giga-inwestycji opartych na formule „spółdzielni” wielo-narodowych: my to zaproszenie na razie odrzucamy ze względu na nasz „antykomunistyczny” sojusz z innym graczem, mniej uprzejmym gospodarczo wobec sojuszników.

* * *

Spróbujmy dostrzec Polskę za lat kilkadziesiąt. Głównymi graczami gospodarczymi będą w niej – to nieuchronne – korporacje obcujące z uspołecznieniem, z udziałem administracji regionalnej (związki gmin, województw, regionów), administracji angażującej w te koncepty swoje tereny, infrastrukturę krytyczną i pracującą, obywatelską ludność, ponoszącej koszty eko-środowiskowe, a czynnik najbardziej w tym wszystkim pasjonarny, czyli biznes (partnerstwo prywatno-publiczne) - powinien mieć „wstęp” do takiej przestrzeni tylko jako „ferment-podpuszczka”, a nie jako lider-eksploatator.

To tam niech się lokują wielo-klastry, dla których motorem napędowym byłyby inicjatywy B+R.

Przede wszystkim eliminować-zabezpieczać trzeba takie przedsięwzięcia przez Decydenturą-Nomenklaturą (dekoncentracja, bo sama decentralizacja nic nie da), inaczej szybko wejdziemy w wypróbowany kanał w postaci socjalizmu domniemanego, czyli nakazowości-rozdzielczości.

Wbrew pozorom – w te koleiny warto wpisać (z zabezpieczeniami przed Komercjalizmem) tak bardzo „niebiznesowe” obszary, jak edukacja, nauka, socjal, art-kultura, rekreacja-sport, obronność, strażo-policyjność. To jest temat słabo rozpoznany, zwłaszcza po rwaczych doświadczeniach „wygryzania” formuł uspołecznionych przez prywatno-grupowe, aspołecznie nastawione podmioty komercyjne.

* * *

Nie widzę myślenia zaproponowanego powyżej – w działaniach Dobrej zmiany, a jeśli już – to śladowo, w konwencji „przypadku”. Na przykład wielkie spółki Skarbu Państwa, poręczne w takim myśleniu – są konsekwentnie traktowane jako przedłużenie działań rządowych, a niekiedy wręcz jako synekury dla „rezerw kadrowych” najsilniejszych kamaryl.

W globalnym obrocie patentami, markami, firmami, finansami – jeśli chcemy się liczyć (a powinniśmy chcieć) – powinniśmy zauczestniczyć poprzez takie właśnie przedsięwzięcia, przy czym – by przegonić w tym powszechnie uznawanym wyścigu – konkurencję np. zachodnią – trzeba postawić na uspołecznienie, na radykalne zwiększenie wagi środowiska społecznego (otoczenia biznesu) w procesach mezo-decyzyjnych (nie całkiem strategicznych i nie całkiem wykonawczych).

* * *

Dostałem newsletter, a w nim krótkie przesłanie autorstwa Dra Jana Szomburga. Jego inicjatywa pod nazwą Kongres Obywatelski zmienia się co do przesłania od czasu, kiedy w Polsce nastała Dobra zmiana. W 2016 roku sloganem przewodnim XI Kongresu było „Dojrzali Polacy – lepsza Polska, w 2017 sloganem XII edycji było „Partnerska i wspólna Polska”, a w minionym roku, w edycji XIII – „Siła lokalności – siła Polski”. Cieszy mnie ta oczywista przebudowa myślenia kongresowego, natychmiast zresztą kojarzę ją ze zrodzoną w powojennych Niemczech „Soziale Marktwirtschaft”, którą nieobeznani kojarzą z socjalizmem (zwłaszcza kiedy rozlała się na inne kraje Europy), a która – jako koncept – jest „zaledwie” liberalnym ukłonem w kierunku tych, którzy sobie nie poradzą w pełnej tupetu grze rynkowej (wszystkich ze wszystkimi o wszystko).

Sam Dr Jan Szomburg, niegdyś znany jako „jastrząb” wczesno-transformacyjnej grupy o nazwie Kongres Liberalno-Demokratyczny (początkowo gdańskie środowisko liberałów) – dziś pisze (cytuję z jego wypowiedzi):

„Jeśli jako Polacy nie zbudujemy swojego samoakceptującego „My”, ciągle będziemy obrażeni i bojący się świata, przykurczeni, resentymentalni, mający poczucie ciągłej krzywdy, pełni wzajemnych pretensji i zbiorowego niespełnienia. Ciągle będziemy skłonni do obrzydzania sobie wzajemnie naszych ewidentnych sukcesów, dając się nierzadko wykorzystywać cynicznym politykom”.

Od razu skojarzyłem te słowa z jego dawną książką „Jakie Razem Polaków w XXI wieku? Wspólnota tożsamości, zasad czy działań?”, IBnGR, Gdańsk 2009. Ta książka to „socjalistyczna” perełka między jego publikacjami wyraźnie liberalnymi…

Nie trzeba być anty-liberałem, aby wyczuć w tonie JS kolorową ideowo nutę późnej „abramowszczyzny” (poszwajcarskiej). Otóż modelowy liberalizm zakłada, że przedsiębiorcy (wolni gracze rynkowi) w swej masie są w stanie ustąpić ze swojej drapieżności i samo-ograniczyć cel główny (zysk-sukces), aby do mety zmierzać „razem”, ramie w ramię, niezależnie od tego, jacy sprawni w grze są pojedynczy uczestnicy procesów społecznych. To jest oczywista utopia, wobec równie oczywistej monopolizacji, której doświadcza Ludzkość w dowolnym ustroju, a już na pewno w „rynkowym”.

Od „wolnego gracza rynkowego” do marksowskiego „wolnego wytwórcy” – już całkiem niedaleko… a JS wyraźnie podkreśla potrzebę „zrzeszenia zrzeszeń”.

Socjalizm, a już na pewno „abramowszczyzna”, opiera się na innym paradygmacie: kolektywnie planujemy, kolektywnie tworzymy, kolektywnie dzielimy. To jest też utopia, zanim w człowieku nie zdusimy zwierzęcego egoizmu, gaszonego w gatunkach przedludzkich żelazną dyscypliną stadną, a pośród ludzi – poszukiwaniem formuły „człowieka radzieckiego”, psycho-mentalnie nastawionego na to, że „mój sukces tym fajniejszy, im bardziej uspołeczniony, uwspólniony”.

Zatem, kiedy czytam słowa Dra Jana Szomburga o budowie samoakceptującego MY, kiedy widzę przesłania kolejnych edycji Kongresu Obywatelskiego zmieniające się na „uspołecznione” – to widzę coś więcej, niż społeczną gospodarkę rynkową (a’priori zarzuconą przez polskie rządy, mimo obowiązku konstytucyjnego). Widzę postęp. Oby nie iluzoryczny.


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo