Jan Herman Jan Herman
490
BLOG

Podzwonne dla anty-PiS-owskiej Ententy

Jan Herman Jan Herman Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Coś tu nie jest w porządku. Ale nie to, co myślicie, nie to... 

W 2005 roku (wiem, wiem, prehistoria) miały miejsce wybory, do których prawie cały ruch post-solidarnościowy szedł przeciw sile post-PRL-owskiej. Po stronie POPiS stała – wciąż jeszcze wtedy żywa mimo „doświadczeń” – Racja Solidarności, po stronie post-PRL stała racja ludowo-robotnicza, już wtedy jako farsa, wielki szwindel, bo to nie „lewica” broniła racji proletariackich, tylko podskakiewiczowski żywioł drobnicowy. Jakby tego było mało – post-Solidarność wspierana była przez zapowiedź „nowego ducha polityczno-państwowego”, w postaci konceptu zwanego w skrócie IV Rzeczpospolitą, mającego zresetować patologie III Rzeczpospolitej.

Elektorat przez długie miesiące był wabiony przez POPiS właśnie ową IV Rzeczpospolitą. I kiedy już „wiadomo było”, że formacja post-PRO-owska skończy na marach politycznych, a elektorat już tylko patrzył, jak się pięknie ma odrodzić dawny duch związkowy pośród „serdecznie nastawionego” żywiołu biznesowego (społeczna gospodarka rynkowa) – nagłej wolty dokonał Tusk, depcząc koncept sanacji Państwa i szydząc z sojuszników opcji parafialno-patriotycznej. Liczył na to, że elektorat „rozpędzony” POPisem nie zdąży się przeformułować.

I miał rację: drużyna post-PRL przeszła do parlamentu na brzuchu, poszła w rozsypkę (11,3%), ale gambit kosztował Tuska (PO) przegraną z PiS w stosunku 26,99 do 24,14. Jeszcze próbował oszwabić opinię publiczną „telewizyjnym przetargiem o premiera z Krakowa”, ale bez skutku.

* * *

Rozłam w POPiS – patrząc w szerszej perspektywie – zakończył Transformację i rozpoczął Kolonizację.

* * *

Kaczyńskim pozostało tylko naprędce sklecić rząd popierany dodatkowo przez Samoobronę RP (11,41) i LPR (9,97) – który nie miał przyszłości, zwłaszcza że był chytrze torpedowany przez „platformersów” (afera gruntowa, itp.). i ten rząd posypał się, a „po swoje” poszli eleganccy euro-kosmopolici.

No, i się zaczęło.

Eksplodowała liczebnie biurokracja, a polegało to na tym, że wokół „spraw biznesowo-unijnych” narosły kiście geszefciarskie, a wokół funduszy „pomocowych” narastały kiście pozarządowe. Oba rodzaje kiści wymagały „obsługi administracyjnej”, ale wymagały też – o biurokracjo – wdrożeń rozróżniających „swoich” (transformatorów, europoidów) od „nieswoich”, eurosceptyków. Ot, i cała prawda o rozroście administracji z poziomu ok. 370 tys. urzędników w 2007 roku do ok. 444 tys. w 2015 roku. A skoro administracja – to procedury, przepisy, standardy, itp., itd.

Podana przez GUS liczba urzędników to oczywiście nie wszyscy zatrudnieni w sektorze publicznym. Szacuje się, że pracuje w nim ponad 3 mln osób, czyli 20 proc. ogółu Polaków posiadających pracę. Każdego roku na obsługę sektora publicznego wydawano w roku 2015 ponad 80 mld złotych z budżetu (cytuję jedno z licznych źródeł).

>>Według obliczeń Grant Thornton, na koniec 2015 r. na polski system podatkowy składało się 11 kluczowych ustaw podatkowych oraz 260 rozporządzeń Ministra Finansów. Wspomniane ustawy składały się z 1514 stron maszynopisu, a rozporządzenia z 4297 stron maszynopisu. Oznacza to, że przedsiębiorca, który chce przestrzegać przepisów podatkowych, musi znać przepisy zawarte na 5811 stronach. Jest to stos dokumentów o wysokości około 40 centymetrów. Tymczasem akty prawne to tylko jedno ze źródeł, z których czerpane są przepisy i normy podatkowe. W polskich warunkach równie ważnym źródłem są interpretacje podatkowe Ministerstwa Finansów oraz orzeczenia sądowe – one również mają duże znaczenie dla podatników, ponieważ w wielu przypadkach decydują, jak podatnik w danej sytuacji biznesowej i prawnej powinien się zachować. Polskie przepisy (omawiane wcześniej ustawy i rozporządzenia), mimo że są bardzo liczne, są nadal w wielu miejscach nieprecyzyjne i nie dają jednoznacznych rozstrzygnięć, dlatego te luki interpretacyjne muszą być „łatane” interpretacjami podatkowymi i orzeczeniami sądów. To oznacza ogromny, dodatkowy wysiłek dla przedsiębiorców, którzy chcieliby płacić podatki zgodnie z prawem. Wystarczy wspomnieć, że w samym 2014 r. polskie ograny skarbowe wydały 33,6 tys. interpretacji podatkowych, które składały się łącznie z 240 tys. stron maszynopisu. Teoretycznie jest to kolejny, jeszcze większy stos dokumentów, z jakimi w trakcie roku powinien zapoznać się podatnik, jeśli nie chce być oskarżony o rozliczanie podatków niezgodnie z prawem<< (https://grantthornton.pl/wp-content/uploads/2016/01/RaportBiurokracja_GT_PracodawcyRP.pdf )

I to wszystko nie zmieniło ani o jotę patologii polegających na coraz liczniejszych i dziedziczniejących wykluczeniach społecznych, na wykluczeniach biznesu nie „zblatowanego”, na rozbójniczym odsysaniu budżetów lokalnych, na nomenklaturowym przewłaszczeniu funduszy dotacyjnych, na bezkarnym omijaniu przez „swojaków” obowiązku podatkowego, akcyzowego, celnego. Polska rzeczywiście popadała w ruinę, a przede wszystkim rodzima administracja stawała się zaledwie plenipotentem administracji brukselskiej, czy kto tam rządził… Pilnym wykonawcą zaleceń, odczytującym na wyprzódki nawet intencje brukselskiego suwerena.

A mimo to słyszeliśmy – przed kolejnymi głosowaniami do Sejmu, że prezydencki łże-arystokrata, człowiek o mentalności prowincjonalnego zarządcy PGR, musiałby po pijaku przejechać ciężarną zakonnicę na pasach, aby przegrać wybory. I przegrał, choć zakonnica żyje, przegrał z kukizonadą, która ogromadziła wokół siebie rozmaitych „oburzonych”. Po czym – pokonawszy Bula – zbastowała.

Przegrawszy to co „miał w kieszeni” – Bul pozwolił sobie na ostatni akt lojalności wobec transformatorów-kolonizatorów. Otóż na kolanie przygotowano czerwcowo-lipcową (2015) nowelizację dla Trybunału Konstytucyjnego. Wstawiono tam bowiem zapis, który mówił: jeśli „nie nasz” Prezydent będzie podskakiwał „nam” – to się go odsunie od urzędu (Art. 3 pkt 6). Wtedy jeszcze myślano, że formacja transformacyjno-kolonizacyjna wygra w cuglach jesienne (2015) głosowania do Sejmu.

Nie wygrała, mimo obrzydliwej kampanii obrzydzającej wyborcom „Kaczora”, z której zapamiętałem „Raport gęga czy”, obrzydliwy paszkwil, manipulujący statystykami natury ekonomicznej i domysłami natury politycznej. Więcej: „Kaczor” po raz pierwszy w „nowych czasach” dostał od elektoratu walne poparcie w iście PRL-owskim, bezwzględnie większościowym stylu. I powtórzył je po 3-ch latach.

I powtórzy jeszcze raz, jesienią 2019. Chyba że po pijaku przejedzie na pasach ciężarną zakonnicę. Tyle że on nie ma prawa jazdy i nie pije…

Każdy, kto mnie zna choć trochę – wie, że nie pałam żadnym uczuciem politycznym do formacji rządzącej. Ale interweniowałem za przyzwoitością przed głosowaniami jesiennymi 2015, kiedy przy Nowym Świecie debiutował Raport Gęgaczy, interweniowałem przeciw paskudnej kampanii KOD-owniczej, wychodzącej z założenia, że „Kaczory” nie mają prawa rządzić. Dziwiłem się, że „Kaczory” pacyfikują TK zamiast po prostu obnażyć podłość art. 3/6 wakacyjnej ustawy o TK. Dziwiłem się, że – za podpowiedzią kukizoidów – nie zabrali się za (wszystkie ciurkiem) „państwa w państwie”.

Powiadało się, że w 2015 „Kaczor” oszukał elektorat, a Polska przecież „przed „Kaczorami” kwitła jak nigdy. Zupełnie pomija się pamięć „poliszynela”, ludzkie wzburzenie wykluczeniami. Powiada się, że „kaczory” kupiły elektorat rozmaitymi „plusami”, w ten sposób wygrywając administrację lokalną (zwaną samorządami). Puknijcie wy się wszyscy w czoła!

Współczesne (niekoniecznie nowoczesne) państwa stoją na budżetach: nie na gospodarkach, nie na konkurencyjności, tylko na budżetach. Dyskusyjne to jest? Proszę bardzo, podyskutuję, jak będzie trzeba. „Kaczory” przebudowały budżety polskie z geszefciarsko-nomenklaturowych na socjalne. Ich robota idzie w kierunku Minimalnego Dochodu Gwarantowanego (cały świat tam zmierza, poza światem biurokratyczno-liberalnym). Dziś wydajność, stopy, indeksy – mniej się liczą niż minimum gwarantowane, które nie pozwala szarakom odkładać na „zaś” (pod inwestycje), ale przywraca godność przeciętnemu, a zwłaszcza ubogiemu gospodarstwu domowemu.

Szkoły ekonomiczne tego nie uczą (jeszcze), wciąż ślepo urzeczone monetarystycznymi modelami gospodarczymi i ortodoksyjną matematyką ogarniającą każdą szczelinę życia publicznego. Świat się zmienił, tylko nie świat akademicki Rzeczpospolitej, nie mówiąc o szkolnictwie przed-akademickim.

Pozostało jeszcze „Kaczorom” przebudować polskie Państwo z modelu autorytarnego (budowanego konsekwentnie od czasów Kanclerza) i modelu kolonialnego (budowanego od początku Transformacji) w nowoczesną Rzeczpospolita samorządną, dla której centralne urzędy, organy, służby i legislatura będą zaledwie punktem odniesienia, a nie „władzą”.

Myli się, kto sądzi, że „Kaczory” działają przeciw tej globalnej, historycznej, cywilizacyjnej tendencji. W dobie multimediów i teleinformatyki jest jasne, że wygra każde „wybory” ten, kto da do ręki środowiskom lokalnym, branżowym i pozarządowym rzeczywiste samo-rządzenie swoimi sprawami, bez oglądania się na „centrale”. Tylko że tego nie wystawia się na półkach, trzeba serwować, a nie rzucić na odczepnego…

Podkreślam: ja bym to robił inaczej, uruchamiając Państwo Równoległe, Rzeczpospolitą Samorządną, do tego trzeźwiej historycznie, w każdym razie nie próbowałbym powtórki z Kasztanki I Oleandrów, a „komuchom” nie odbierałbym na każdym kroku racji, tylko zaprzągłbym ich do budowy „kraju rad” (nie mylić z Krajem Rad, doświadczeniem raczej traumatycznym). Niech mnie zresztą „Kaczor” zapyta, ja się nim nie brzydzę, w odróżnieniu od eleganckich europoidów.

Ale szydzę z „ekonomistów”, którzy na ołtarzach nad-wydajności i nad-nowoczesności (oba ołtarze to świątynie nieodwracalnych wykluczeń wielkiej miary) bronią budżetów przed otwarciem na egalitaryzm, na obywatelską kontrolę Gminu, pozostawiają je pod ścisłą kontrolą (RIO) agentury globalno-korporacyjnej.

Trudno u tuzów (he-he, tuzów) polskiej ekonomii znaleźć nawet wstępny koncept gospodarki społecznej…

Oto (przypadkowo?) realizujemy jednak scenariusz z wierszyka St. Trembeckiego „Myszka, kot i kogut” (może to tylko tłumaczenie…).

Czarzasty (godność, wolność, demokracja, he-he-he), Kosiniak-Kamysz (uzdrowiciel w sukmanie), Lubnauer (egzaltowane kaczątko liberalizmu) et consortes uznali, że mimo wszystko „Kaczory” są nieestetyczne, a „tuskowizja” jest ponętniejsza, choć oznacza powrót około-nomenklaturowych kiści geszefciarskich i klientelizmu pozarządowowego. A projektu alternatywnego dla polityki ratowania godności „nie-swojackich” gospodarstw domowych i przedsiębiorstw – nie widać. Co oznacza, że Ententa go nie ma, a szukać należy za granicą, i to tam, dokąd swego czasu wiarołomny Tusk zrejterował wprost z premierowskiego stołka, niczym bananowo-republikański kacyk. Nikt mu tego nie przypomina, akolici na wyprzódki gładzą mu białego konia. On zaś go po swojemu ochwaci, po czym pójdzie po kolejne judaszowe sakiewki. Wiem dokąd pójdzie, przecież mówię: judaszowe, dla niego tylko geszeft ma sens. Swoich służalców spod różnokolorowej zbieraniny nie weźmie ze sobą, nie on tam rozdaje…

KOD-ownicy czy Obywatele RP przycupnęli, zdezorientowani. Czyżby już odczytali o co w tym bałaganie chodzi, czy może raczej czekają na wynik rozgrywki, którą powinni sami prowadzić, wedle swoich nazw..?

Razemici i Wiosennici grają już w zupełnie innej rzeczywistości, skazani na pożarcie przez globalne żarna, zanim dojrzeją. Wszak młode tkanki smaczniejsze dla ich rzeczywistych mocodawców… Znaczy, cielęcinka…

No, więc mamy faktyczny podział polskiej sceny politycznej:

1. Ruch na Rzecz Gminu, z elementami patriotyczno-parafialnymi, trącący autorytaryzmem;

2. Ruch na Rzecz euro-Amalgamacji, z elementami tusko- geszefciarskimi, trącący mega-neo-totatlitaryzmem;

3. Cielęcinka bliskowschodnia (słodkowodne Jam Kinneret) – nie trącąca niczym, wszak świeżutka, apetyczna;

Ten trzeci element wydaje się niejasny, a nawet jeśli jasny – to jakiś taki… antysemicki. Zapowiadam od kilku dni tekst duży objętościowo („Polska jest do odstrzału”), tam Czytelnik znajdzie „odczyt” procesów środkowo-europejskich…

* * *

Nazwałem tę różnobarwną zbieraninę „koalicyjną” – Ententą. Jej jedynym elementem wspólnym jest Anty-Kaczyzm. Jeśli się zatem wgłębić w ten osobliwy projekt – negują oni ekonomiczny koncept „Budżet a nie Korporacje”, negują prawo Gminu do życia tradycyjnego (nie mówię, że wspaniałego), stawiają na „miasta z rynkiem” (odrzucając z powrotem na śmietnik najbardziej dziś chronione powiatoidy parafialne, jak kiedyś wioski PGR-owskie), stawiają na nowoczesność tak wdrażaną, że odrzuca ona (z obrzydzeniem) większość Gminu, czyli jest dyskryminacyjna, jeśli nie wręcz rasistowska. A tych, których nie odrzuca – przeistacza w bezwolne, wpatrzone w ekraniki, lemingowate wnuki Orwella.

Powtórzmy, bo może niewyraźnie coś powiedziałem: postęp polega nie na podziale na tych „nadążających” i na tych „niewprawnych”, tylko na odrzucani patologii urbanizacyjnych po to, by je zastąpić wielowymiarową samorządnością. Wszystko inne nie jest postępem, choć najczęściej ładnie błyszczy i pachnie oraz dźwięczy.

Dawniej wmawiano nam, że postęp mierzy się ilością dymiących kominów i wyrobisk po wydobyciu, do tego wielkomiejską „wielką płytą” oraz hektarami betonu czy asfaltu. Już nam – podobno – minęło. Ale w to miejsce wpisano łże-postęp kojarzony z degradacją większości, by uszlachetnić „wybranych-urzeczonych”. Potem ich wygubić jak lemingi, by świat służył nielicznym, naprawdę nielicznym…

Można o „Kaczorze” mówić różne złe rzeczy. Też mówię, i jeszcze sobie poszydzę któregoś dnia z „akcji szpieg”, którego to szpiega prowokacyjnie wypuszczono za kaucją (o zgrozo, szpiega, za kaucją…!).

Ma „Kaczor” kilka niezdrowych zajobów, że o tych pomnikach, placach i ulicach wspomnę, nie mówiąc już o próbach orwellowskich, nie gorszych niż te liberalne.

Ale jest on konsekwentnym obrońcą kondycji materialnej gospodarstw domowych (nie uniknąwszy zresztą pomyłek systemowych). Postaw się, Czytelniku, w roli kogoś, kto rano, a może dopiero około 11-stej wychodzi z domu głodny, tyle że nie do pracy, tylko szukać okazji przeżycia, kto jedzie na gapę ryzykując poniżenie, bo autobus kosztuje 2 bochenki chleba, kto może do woli oglądać nowoczesność – za wystawową szybą „salonów”, z których go wyproszą, jeśli tam wejdzie odziany i obuty nędznie, który za wszystko płaci gotówką i drożej, bo nikt mu nie da abonamentu i związanych z tym ulg-promocji. Kto nie kupi gazety, tylko czyta „idioten-gazetki sponsorowane”. Kto fajny posiłek zje wyłącznie podczas „fet dla proletu”.

Połowa z tego bieda-towarzystwa ma robotę za nieco niej niż oficjalna „minimalna” (zawsze jest „sposób”, nieprawdaż…), angażującą ich niewolniczo na tyle, że ani nie myślą o swoich prawach pracowniczych i prawach człowieka, ani o samorozwoju, ani o aktywności publicznej-społecznikowskiej. Legną na wyro, by o świcie znów biec do kieratu…

I taki ktoś dostaje szansę od „Kaczora” w postaci „plusów”, niedoskonałych przecież, nieco zwichrowanych ideowo. Nadal sądzisz, że to jest bezczelne przekupywanie elektoratu…?

Ententa zaś półgębkiem przyznaje „Kaczorowi” rację, ale przecież najęła się u global-kapitału, global-mediów, global-służb, global-biurokratów. Coś trzeba za te srebrniki napsuć…

Niedoczekanie!


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka