okładka
okładka
Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
881
BLOG

Co Polacy robili pod Saragossą?

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2
Cóż, potrzebowaliśmy spektakularnych zwycięstw, aby podreperować sobie samopoczucie po rozbiorach. Potrzebowaliśmy Bonapartego, aby dał nam przykład, jak zwyciężać mamy…

Na dźwięk słów „Saragossa” czy „Somosierra” prawie każdy Polak staje na baczność, aby uczcić pamięć polskich bohaterów, co to przelewali krew „za naszą i…” i tu chyba trzeba postawić przynajmniej znak zapytania i stanąć na „spocznij”! A może nawet „w tył zwrot! Tak czy inaczej, pamięć naszych dokonań w epoce napoleońskiej trafiła do polskiej legendy, tak jak do hiszpańskiej trafiła obrona Saragossy siempre heroica i Inmortal przed francuskimi najeźdźcami, wspomaganymi przez polskie oddziały Legii Nadwiślańskiej.


Skąd takie szczególne miejsce Saragossy i Somosierry w zbiorowej pamięci Polaków? Cóż, potrzebowaliśmy spektakularnych zwycięstw, aby podreperować sobie samopoczucie po rozbiorach. Potrzebowaliśmy Bonapartego, aby dał nam przykład, jak zwyciężać mamy… Zbyt często jednak patrzy się przez romantyczne okulary, kiedy to dzielni Polacy tak pięknie giną za cesarza, podczas gdy te wyczyny miały także odwrotną stronę medalu, na co zwracali uwagę tacy polscy pisarze jak Gąsiorowski czy Żeromski. Tak więc to także i czarna legenda, która czasem przeradza się w retorykę wstydu i każe się nam zastanawiać nad skazami na pancerzach… Na historię podbojów napoleońskich spogląda się też niekiedy z perspektywy chłopców, którzy bawią się żołnierzykami i ekscytują militarnymi osiągnięciami ich idola. Zastanawiamy się czy taka, czy inna szarża miała decydujące znaczenie, czy użyto właściwych oddziałów, czy w obliczu ataku kawalerii piechota sformowała czworobok, czy przy oblężeniu stosowano odpowiednie działa i jaki miały zasięg… A w ogóle, Napoleon to Bóg wojny i nie można o nim źle mówić! Cóż, co się komu w duszy gra…

Echa hiszpańskiej wojny docierały do Polski w publikacjach prasowych choćby w Gazecie Warszawskiej czy w krakowskim Czasie, w listach uczestników wydarzeń, z których najbardziej znane są Listy do żony z wojen napoleońskich księcia Antoniego Sułkowskiego, a nawet na scenie Opery Warszawskiej, gdzie wiosną 1809 roku dano balet „Polacy w Hiszpanii”. Ale, jak pisze Barbara Grochulska: „Wojna hiszpańska rozgorzała w sile, budząc niepokój w kołach politycznych Księstwa. Była ogromnie niepopularna w społeczeństwie polskim, uważana za błąd polityczny Napoleona. Wysiłek wojska polskiego oceniano jako zbyt kosztowny i bezsensowny. Bohaterska szarża pod Somosierrą oznaczała dla trzeźwych umysłów owych czasów z jednej strony bolesną stratę bliskich, z drugiej – nadzieję na rychłe zakończenie wojny, której sensu nie umiano się dopatrzyć.”

Później zaczęli wracać żołnierze do kraju po wielkim krachu przygody napoleońskiej i snuć opowieści przy kominku, a potem spisywać wspomnienia. Już wtedy, jak i potem, odczuwano „brak całościowego opracowania udziału Polaków w kampanii hiszpańskiej. Przed blisko stu laty Walery Przyborowski napisał pracę na ten temat, ale stanowiła ona jedynie zlepek relacji pamiętnikarskich. Przyborowski, który wszystkie te pamiętnikarskie wątki starał się zebrać i podsumować w publikacji „Polacy w Hiszpanii (1808-1812)” [24], wydanej w Warszawie w roku 1888. Już na wstępie narzekał:

Dlaczego dzieje tych walk, przypominających niekiedy homerowskie boje, nie znalazły dotąd u nas dziejopisa, nie wiemy. Może dlatego, że nie wydały one żadnego owocu dla kraju, może dlatego, że jedyną nagrodą potoków krwi polskiej, wylanych bezużytecznie za Pirenejami, była sława nieporównanego męstwa, bohaterstwa na wet. Ale tego męstwa i tego bohaterstwa nie płodziła myśl i potrzeba obrony własnego zagonu, więc też pióro dziejopisa polskiego wstrzymywało się wobec historyi najazdu narodu, który Polsce nic i nigdy nie zawinił.

Przyborowski zastanawia się: Skądinąd, dziwne były losy tej polsko-hiszpańskiej epopei. Wyrzuciła ona z siebie, niby gradowa chmura hucząca nieustannym grzmotem i piorunami, kilka potężnych błysków, których mgliste, gasnące światło aż do nas doszło, by resztę cieniem pokryć. Obcy o niej nie pisali, bo ich nic nie obchodziła; swoi, także milczeli. Kilku żołnierzy, bardziej zdatnych do szabli niż do pióra, jak jenerał Mroziński, jenerał Załuski, Brandt, porucznik Brokere, Płaczkowski, Wojciechowski, Dobiecki, Lux itd. pozostawili nam kilka mętnych wspomnień, nic więcej. Nawet pieśń, która wszędzie tam występuje, gdzie historya milczy, nawet pieśń nie opiewała krwawych dziejów Saragossy, Samosierry, Okany, Almejdy i tysiąca innych bojów... Oprócz elegii Kantorberego Tymowskiego i Cypriana Godebskiego, oprócz poważnej dumy Góreckiego, nic więcej w pieśni nie odżyło z wyprawy hiszpańskiej... Materiały zresztą do niej są bardzo skąpe, prawie zawsze zagmatwane, nie pewne, po większej części, jakeśmy to już powie dzieli, składające się z osobistych pamiętników, które, jako pisane w późniejszym wieku, często kroć w kilkadziesiąt lat po wypadkach, przepełnione są błędami. 

Jakie więc były te wspomnienia? Mętne, zdaniem Przyborowskiego… Może nie było tak źle!

Przyborowski wspomina Tomasza Kantorbery dziś już zupełnie zapomnianego poetę i jego elegię „Dumania żołnierza polskiego na wałach starożytnego zamku Maurów nad Tagiem” pióra, Cytujemy fragment:


Choć wszędzie piękną sława dla kraju usługi,

odbijając przekute na oręże pługi,

podpierając zasady iberyjskich tronów,

tracę zaszczyt obrony ojczystych zagonów!

Tępię lackie żelazo na Kantabrów murze

i od swojej daleki obcą ziemię burzę.

Lecz gdzież mię myśl unosi?... Łańcuch z oczu gubię

łączący los mych ziomków w twórcy ich rachubie.

Potrój się, męstwo moje! Niech Wiślańska ręka,

straszna pod Albuhera, mur gadeski spęka!


Zwróćmy uwagę na pierwsze cytowane słowa elegii Tymowskiego: Choć wszędzie piękną sława dla kraju usługi… i porównajmy jak historyk i generał Marian Kukiel, jeden z współzałożycieli Związku Walki Czynnej, który stanowił później kadrę nowych Legionów podczas I wojny, wyjaśniał potrzebę walki Polaków u boku Napoleona, a tym samym uzasadnia w ogóle potrzeby walki o niepodległość:

Choć wszędzie piękna sława - dla kraju usługi, szły w roku 1808 do Hiszpanii regimenty polskie. Reprezentować szły ojczyznę w tej wojnie odległej, w składzie wojsk Napoleona, imię polskie nową odkrywać chwałą wojennego męstwa, a krwią przelewaną hojnie, kupować Polsce pomoc potężnej Francyi. Szły także, aby w bojach nieustannych zahartować się jak stal, przeobrazić w najprzedniejsze wojsko świata, zdobyć wiedzę bojową, a później to wszystko ponieść w ofierze sprawie ojczystej.

Czy to echo grało? Oczywiście taka wersja jest, co prawda z pewnymi oporami, do przyjęcia. Wygląda na to, że Kukiel znał poezję Godebskiego i Tymowskiego, a tym samym zdawał sobie doskonale sprawę z nastawienia poetów tego pokolenia do polskiego udziału w tej całej awanturze napoleońskiej, a także z co najmniej ambiwalentnego nastawienia wielu innych pamiętnikarzy czy pisarzy. Nie mówiąc już o czysto moralnej stronie zagadnienia. (Bardziej idealistycznie do legendy napoleońskiej podchodził Mickiewicz w Panu Tadeuszu, wydanym w 1834 roku.) Mimo to Kukiel starał się wytłumaczyć czytelnikowi "Dziejów oręża polskiego w epoce napoleońskiej" wątpliwości, jakie niewątpliwie mu się nasuną. I nasuwają się do dziś. Natomiast w innym miejscu, już wiele lat później – we wstępie do książki Mariana Kujawskiego, Kukiel powtarza swoje wcześniejsze tezy:

Nie prosiliśmy się na tę wojnę. Poszły tam oprócz lekkokonnych gwardii cesarskiej pułki „nadwiślańskie” będące na żołdzie cesarskim, poza etatem właściwego wojska Księstwa Warszawskiego, a później trzy jeszcze pułki tego wojska na podstawie umowy między cesarzem, a rządem Księstwa. Była to danina krwi płacona przez odtworzone pod tą nazwą państwo polskie, ale myślą Napoleona było to wojsko przechować nie kłując jego nadmiarem oczu zaborców Polski; obiecał, że wrócą do kraju w razie nowej „wojny polskiej” i tej obietnicy dotrzymał. Rząd warszawski nie mógł odmówić ani wojsko nie mogło odmówić posłuchu bez pogrążenia zaczątku państwa i przekreślenia nadziei wyzwolenia i przyłączenia innych zaborów. Polacy musieli dowodzić Napoleonowi, że są „warci być narodem” na polach bitew.

Na pewno zdawał sobie sprawę, że jego wyjaśnienia są „ku pokrzepieniu serc”, które jednak zbyt często bywały tak rozdzierane, szczególnie pod murami Saragossy. Hiszpanie apelowali przecież do polskich legionistów:

Polacy, porzućcie barwy wasze, karmazyn z białym – barwy honoru i niewinności. Wy sami wolności pozbawieni, nachodzicie obcy kraj, katolicki jak wasz, żeby go wolności pozbawić...

Z jaką goryczą musieli patrzeć na swój sztandar piechurzy 4-go regimentu KW, na którym wypisane było motto regimentu wyszyte ręką Zofii Potockiej, żony fundatora i założyciela pułku w roku 1807 Feliksa Potockiego: Gdy się chce bronić, nie innych ciemiężyć, hasłem Polaka zginąć lub zwyciężyć. Dodajmy, że Potocki, kiedy przekonał się, na czym polega wojna w Hiszpanii, poprosił o dymisję i wrócił do Polski. W roku 1809 tak motywował jej powody w liście skierowanym bezpośrednio do Cesarza:

Sire, Spełnienie Waszej Cesarskiej Mości jest świętym obowiązkiem każdego dobrego Polaka. Zasłużyć sobie – przez nasze oddanie i staranne wypełnianie obowiązków – na aprobatę naszych zwierzchników i łaskawość wyzwoliciela, któremu zawdzięczamy Oyczyznę naszą, to dla nas niezłomne życzenie; to ono kazało nam opuścić domostwa nasze. Jednak Sire! Wola nie wystarczy, gdy brak środków jej spełnienia, gdy paraliżuje się w naszych rękach wszystkie zasoby; gdy zatruwa się wszystkie źródła moralnej zachęty. Czułem się w obowiązku przedstawić – za pośrednictwem pana generała Savary gorycz, jaką sprawia nam nasza sytuacja. Od tego czasu meldowałem bezpośrednio – jako dowódcy wojsk - Jego Wysokości Wicekonetablowi (Berthierowi) o niszczących środkach użytych do dezorganizacji trzech pomocniczych pułków polskich. Jeszcze teraz trwają wysiłki, by zrzucić na nas, bośmy cudzoziemcy, całą ohydę postępowania armii francuskiej z mieszkańcami tego kraju. Posiadanie funkcji bez możliwości godnego wypełniania związanych z nią obowiązków, nie jest moim celem, Sire! I nie może pogodzić się z mym charakterem. To nie jest służba ani memu krajowi, ani Waszej Cesarskiej Mości. Zbyt cierpię naocznie obserwując pomiatanie dowodzonym przeze mnie pułkiem, jego degradację i wyniszczenie, a nie mogę temu zaradzić. Błagam Waszą Cesarską Mość by powierzył go komuś innemu, a mnie pozwolił powrócić do domu, poświęcić skromne środki służbie mojemu krajowi i spokojności mej rodziny.

Powróćmy jednak do pamiętników. Henryk Brandt, pruski żołnierz, który po klęsce Prus w 1806 roku znalazł się w Księstwie Warszawskim i wstąpił do polskiego wojska, pozostawił nam wspaniały pamiętnik o dziejach Legii Nadwiślańskiej. Zdaniem Kirkora, „ten Prusak i luteranin pisał o Legii i swoich tam kolegach, zwierzchnikach i żołnierzach, z takim umiłowaniem, jak nie mógłby tego uczynić najlepszy Polak. Prawda, że był on wtedy na drodze do pełnego spolszczenia, i że w tym nastroju spisywał wówczas swoje notatki, ale opracował je dopiero pół wieku, potem, gdy jako generał pruski był na emeryturze.” Dzięki Brandtowi możemy prześledzić losy polskiej piechoty z Legii Nadwiślańskiej, wraz z epizodami spod Saragossy, we wznowionej niedawno książce „Moja służba w Legii Nadwiślańskiej”.

Drugie ważne wspomnienia spod Saragossy, to „Pamiętniki moje w Hiszpanii” Kajetana Wojciechowskiego. Autor służył w pułku ułanów Legii Nadwiślańskiej, wywodzącym się, podobnie zresztą jak piechota nadwiślańska, z Legionów Polskich we Włoszech.

Wznowiono także wspomnienia Józefa Mrozińskiego z piechoty Legii Nadwiślańskiej „Oblężenie Saragossy w latach 1808 i 1809 ze względem szczególniejszym na czynności korpusu polskiego” opisujące dwa oblężenia miasta. I jest to chyba najważniejsza relacja, dająca nam dość dobry, wcale nie mętny, jak pisze Przyborowski, wgląd w historię oblężenia.

Wielu hiszpańskich pamiętników, wspominanych przez Przyborowskiego, jednak nie wznawiano, tak jak doprowadzonego do r 1808 pamiętnika Wojciecha Dobieckiego „Wspomnienia wojskowe żołnierza 1-go pułku ułanów Nadwiślańskich,” czy pamiętnika Kazimierza Tańskiego opisujący początki 2-giej Legii Nadwiślańskiej i 4-go pułku Legii. Epizody hiszpańskie są także w innych wspomnieniach z epoki, choćby w pamiętniku Dezyderego Chłapowskiego.

Reasumując kwestię pamiętników, to czy można je uznać za wiarygodne źródło przekazu? I tak, i nie. Same fakty w większości wypadków są niepodważalne. Wątpliwości może czasem budzić data czy interpretacja. Należy pamiętać, bo nie jest to bez znaczenia – na co zwraca uwagę Waldemar Łysiak – że wszystkie te wspominki zostawili ludzie, którzy podczas służby w Hiszpanii mieli podrzędne rangi wojskowe, byli zatem pozbawieni możliwości ogarnięcia całokształtu operacji, i potem, w trakcie pisania pamiętników, uzupełniali ten brak posiłkując się, nie zawsze prawidłowo, opracowaniami zagranicznymi. Jedyny pamiętnik oficera wysokiej rangi, Józefa Chłopickiego, w Hiszpanii pułkownika, został niestety spalony przez autora w chwili silnego stresu w 1846 roku. Zachowała się tylko pojedyncza kartka z opisem bitwy pod Epilą. To zresztą nie jest zupełnie ścisłe, bo opis bitwy pod Epilą, tak ważnej w kontekście oblężenia Saragossy, zachował się dzięki relacji Chłopickiego spisanej przez jego przyjaciela, Józef Mączyńskiego, opublikowanej w krakowskim „Czasie”. 

Wracając do Przyborowskiego to właściwie  jest on prekursorem czarnej legendy. Swoją opowieść o Polakach w Hiszpanii rozpoczyna wejściem do tego kraju polskich szwoleżerów i już te pierwsze zdania oddają już jego stosunek do całej sprawy:

Pierwszy żołnierz polski, który wkroczył do Hiszpanii w charakterze najeźdźcy, niestety! należał do pułku jazdy, niedawno uformowanej pod nazwą szwoleżerów gwardyi francuskiej, co na język polski przetłumaczono: pułk lekkokonny.

Potem literacką wersję czarnej legendy, podobno dość bliską rzeczywistości, podali dalej Gąsiorowski i Żeromski, którzy musieli znać pracę Przyborowskiego oraz wspominane przez niego pamiętniki. Pisząc swoje teksty nie ukrywali, że jakkolwiek Polacy walczyli dzielnie to raczej nie zachowywali się zbyt rycersko. To jednak głównie dzięki nim Saragossa uważana jest za „polską bitwę”. To oni, obok Somosierry, wpisali ją do panteonu polskich zwycięstw, ale jej echa zataczają także szersze kręgi.

Można zaryzykować twierdzenie, że w literaturze polskiej zabrakłoby największych dzieł, gdyby w porę nie objawił się Napoleon, który po wkroczeniu do poznańskiego jesienią 1806 roku kazał wydać Dąbrowskiemu mglistą odezwę do Polaków zachęcając ich do wstępowania pod narodowe sztandary, pod którymi mieli służyć… Napoleonowi. Odpowiedziały na ten apel dusze romantyczne cierpiące na kompleks utraty niepodległości, co owocowało potrzebą walki z zaborcami. To właśnie ci ludzie wstępowali pod sztandary Napoleona i nadawali patriotyczno-romantyczny odcień całej późniejszej literaturze na ten temat – od Mickiewicza do Gąsiorowskiego i Żeromskiego.

O Saragossie i udziale Polaków w oblężeniu po stronie Napoleona wspominał ostatnio Sławomir Leśniewski w ciekawej choć pod mylącym nieco tytułem książce „Napoleoński amok Polaków”. W swoim założeniu miała chyba wyjaśnić, dlaczego Polacy walczyli pod sztandarami Napoleona, co wielu historyków usiłowało zrobić to wcześniej. Dodajmy, z różnym skutkiem. Amok kojarzy się z czymś negatywnym – ślepym szaleństwem i tytuł podobnie. Ale książka, zaskakująco po takim tytule, to dość spokojny opis udziału Polaków w wojnach napoleońskich po stronie cesarza Francuzów. Co więcej, autor taki wybór uważa chyba za słuszny, gdyż w epilogu boleje nad przejściem wielu zasłużonych napoleońskich weteranów na służbę w… Królestwie Polskim, czyli de facto na rosyjską. No ale już nie było innej strony, na którą można by jeszcze przejść, praktycznie cała armia Księstwa podporządkowała się Aleksandrowi jeszcze w Paryżu. Pamiętajmy zresztą o zasadzie „dwóch sumień” przypomnianej nam nie tak dawno przez Jarosława Czubatego, która pozwoliła płynnie, bez użycia określenia „zdrada”, przejść spod sztandarów Napoleona, pod sztandary armii Królestwa Polskiego, które przynajmniej z nazwy było polskie…  Leśniewski cytuje Mrozińskiego, który o Saragossie pisał najwcześniej:

Po tym to szturmie (27 stycznia) jeden grenadier francuski zbliżył się do oficera polskiego i żądał, aby mu powiedzieć, jakim sposobem królestwo polskie mogło być zdobytem.

I komentuje to: „Być może właśnie to pełne podziwu i zarazem naiwne pytanie anonimowego francuskiego grenadiera, o którym mowa w zacytowanym fragmencie, wystawia odwadze legionistów najpiękniejsze ze wszystkich i najbardziej wymowne świadectwo”. Te słowa francuskiego grenadiera są jak echo, które grało potem w głowach innych autorów. Przyborowski także to wykorzystał, w tym wypadku opierając się na wspomnieniach Załuskiego, a nie Mrozińskiego, ale całe wydarzeni dzięki temu wygląda bardziej wiarygodnie:

Marszałek Lannes publicznie dziękował Chłopickiemu, a zaraz po szturmie pewien grenadyer francuski zbliżywszy się do Polaków, pytał zdziwiony: „jakże z takimi ludźmi kraj wasz mógł utracić istnienie”. Niestety! nie wiedział, że ci żołnierze, gdy trzeba było bronić kraju, bronili go niemniej walecznie, ale wodzowie ci, którzy tu dla obcej sprawy cudów dokazują, dla własnej, ojczystej, prostego obowiązku spełnić nie potrafią.

Nie wiadomo dokładnie czy grenadier gratulował Chłopickiemu, czy komuś innemu, ale to Chłopicki trafił do polskiej legendy. Sylwetkę Chłopickiego i bohaterstwo Polaków w Hiszpanii propagowano także podczas Powstania Listopadowego, którego Chłopicki, w sumie przeciwny powstaniu, był przez jakiś czas dyktatorem. Odwołano się oczywiście do Saragossy, ale cytat był prawie ten sam:

Marszałek Lannes ogłasza natychmiast mężnego Pułkownika dowódcą attaku w środkowym mieście. - W ten czas to jeden grenadyer Francuzki, uniesiony czynem bohatérskim Polaków i ich Wodza, przystępując do naszych; Wielki Boże! zawołał, jakże to się stać mogło, że wasza Polska zginęła!

Podeprzyjmy to innym dalekim echem. Będąc w Hiszpanii, w niewoli, Lord Andrew Blayney pojmany pod Fuengirolą, zaprzyjaźnił się z majorem Feliksem Grotowskim, szefem batalionu z 9-tego pułku piechoty Księstwa Warszawskiego, z którym prowadził długie pogawędki. W trakcie jednej z nich wyraził zdziwienie: „że tak bitny i liczny, bo liczący 15 milionów naród, posiadający dużą i dobrze wyszkoloną armię i terytorium, z natury nadające się do obrony, uległ obcej władzy.” Grotowski podobno odpowiedział:

Polacy wybrali mniejsze zło, gdyż nie będąc sprzymierzeńcami Francuzów staliby się najprawdopodobniej niewolnikami Rosjan. Z tego względu mieli w stosunku do tych pierwszych zobowiązanie, ponieważ to właśnie Francuzi w jakiejś mierze przywrócili do życia ich państwowość. A każdy Polak nie mogący znieść niesprawiedliwego rozbioru swojego królestwa czuje nienawiść do zaborców i każda alternatywa, niż służba im, wydaje się lepsza.

No ale przecież i Hiszpanie nas podziwiali: Mroziński cytuje hiszpańskiego autora, Cavallero, który jakoby powiedział podczas pobytu w Polsce: „Polacy dowiedli zwykłej swej odwagi”.Pozostańmy przy Mrozińskim:

Dodamy tu jednak, że całe wojsko francuskie przyznawało Polakom, iż wytrwałość ich męstwa nie prędko zachwiewać się poczęła. Oficerowie francuscy czuli radość, gdy znajdowali sposobność mówienia o tem z Polakami. Oficerowie od inżynierów, do wszystkich prac tej wojny radzi widzieć oddziały żołnierzy polskich. Spostrzec wprawdzie można było na każdym wycieńczenie, nędzę i niedostatek, ale duch był po większej części ochoczy. Generałowie francuscy chodzili także pomiędzy warty polskie, rozmawiali, okazując w całym postępowaniu swojem z żołnierzami udział czucia, jakie się zwykle wynurza dla ludzi, których nieszczęsne położenie nas obchodzi. Przy różnych okolicznościach, później nawet, wychwalali ich stałość; między innymi generał Haxo, który natenczas jeszcze w stopniu podpułkownika dowodził atakiem prawym, powtarzał zawsze, że z całej armii oblegającej Saragossę Polacy zaczęli najpóźniej w wytrwałości ostygać.

Wspominając o „stygnącej wytrwałości", być może nawiązuje tu Mroziński do  buntu Legii stacjonującego w zdobytej Saragossie, kiedy to Legioniści upominali się o wypłatę zaległego żołdu. Pochwały już nie wystarczyły, kiedy żołądek był pusty.

Leśniewski z jednej strony wskazuje na przykłady męstwa Polaków i to jest w zasadzie słuszne, jeżeli ograniczymy się wyłącznie do dokonań militarnych, ale czy jest też do końca przekonany, czemu to męstwo miałoby tak naprawdę służyć. Te wątpliwości mieli przecież sami oblegający – Mroziński, Brandt i wielu innych. Leśniewski cytuje też fragment opinii Henryka Brandt’a, który podsumował oblężenie Saragossy następującym stwierdzeniem, tu przytaczamy w całości, włączając akapit opuszczony przez Leśniewskiego:

Rozgłos jaki miało to oblężenie, znalazł echo w całym świecie. Ale dziwnem jest to, że wysławiono tylko oblężonych, choć te pochwały właściwie należały się oblegającym 13 000 ludzi – bo korpus oblężniczy nie liczył więcej – trzymało w oblężeniu duże, ufortyfikowane miasto z trzydziestotysięczną załogą, w najtrudniejszych warunkach wdarło się do środka miasta i zmusiło je do kapitulacji. A Saragossa skutkiem położenia i oszańcowania była dość mocna: 80 klasztorów miejskich stanowiło tyleż twierdz do zdobycia. Przesada, z jaką cały świat mówił o męstwie Hiszpanów, miała swoje źródło w ogólnej nienawiści do Francuzów. W przesadzaniu strat wojsk oblężniczych nieprzyjaciele nasi znajdowali pociechę i uspokojenie, a w oporze, stawianym przez Hiszpanów, godny naśladowania przykład.

No dobrze, przesada…, ale ambiwalencja przekazu jest tu oczywista. Mroziński jest jednak bardziej wyraźny w tej materii. Już 15 sierpnia 1808 roku, kiedy przerwano pierwsze oblężenie Saragossy zastanawiał się, czy bardziej podziwiać obleganych czy oblegających:

Jeżeli dzieje starożytnych ludów, a osobliwie Greków i Rzymian, dają nam liczne przykłady zadziwiających dzieł bohaterskich, które słusznie są uważane w tym względzie jako jeden z najskuteczniejszych środków do wzbudzenia szlachetnego zapału miłości ojczyzny, to nie zbywa i czasom naszym na podobnych wzorach, które nie tylko wiekowi temu chlubę przynoszą, ale i następnym pokoleniom naśladownicze obrazy cnoty wystawiać będą. Niepospolite takowe zjawienie wystawia nam oblężenie i obrona Saragossy, której wzmianka prócz powszechnego interesu, nie może być obojętną także dla Polaków. Rozważając szczegółowe czyny tego pamiętnego zdarzenia, w niepewności się zostaje, czy oblężonym, czy oblegającym dać pierwszeństwo co do wytrwałości i poświęcenia się. Z jednej bowiem strony postrzegamy podziwienia godne usiłowania oblężonych. Nie ustrasza ich porażka świeżo zaciągnionych wojowników, nie przeraża zajęcie bateryi przedmiejskich i posuwanie się przykopów nieprzyjacielskich, nie zatrważa zdobycie muru opasującego, który zazwyczaj uważano za ostatni kres obrony. Walczą oni bowiem w każdym domu, a nawet w każdej izbie, i poddają tylko zwaliska oraz gruzy nieszczęśliwego miasta zamienionego w cmentarz. Wzniosłość charakteru mieszkańców Saragossy okazana przy tych oblężeniach, jest jednym z najwspanialszych widoków, jakie przedstawiają dzieje narodów od oblężenia Saguntu i Numancyi. Z drugiej strony widzimy nieliczne wojsko w kraju dla niego obcym, walczące z głodem i całą ludnością kilku prowincji, przychodzące na koniec przez trudy i poświęcenia się nadzwyczajne, połączone z umiejętnością do opasania i oblężenia – nie bardzo znajomą swoim przeciwnikom – a na koniec zdobycia warownego miasta, bronionego przez daleko liczniejsze zastępy i z zaciętością bezprzykładną.

Kiedy Mroziński widzi bohaterstwo Hiszpanów, za wszelką cenę broniących swojej ziemi, drugi polski pamiętnikarz, Kajetan Wojciechowski, także walczący pod Saragossą, miał już nieco inne podejście do oblężenia. Potrafił oddalić się od swego oddziału bez rozkazu, tylko po to, aby… postrzelać sobie do Hiszpanów:

Rozpoznawszy, skąd ogień do nas skierowano, obrałem sobie nieznaczne okienko, a zakrywszy kilkunastu żołnierzy za ścianą kazałem broń nabijać, sobie podawać, a sam koniec tylko lufy wytknąwszy bez miłosierdzia Hiszpanów kropiłem. Po niejakim czasie, gdy ogień nieprzyjacielski ustawać zaczął, zbiegliśmy na dół, a stamtąd na ulicę z przedsięwzięciem zdobycia klasztoru. Przywitani gradem kul i kamieni, zaledwo się za nasz mur schronić zdążyliśmy. Wróciwszy do mego okienka, na nowo zacząłem strzelać w kupę Hiszpanów przed klasztorem stojących. Gdy strzały moje trafnie wymierzone zamieszanie sprawiły, umyśliłem powtórną zrobić wycieczkę, lecz w tej kulami osypany, straciwszy w pobojowisku trzecią część mojej czapki i dostawszy w twarz kontuzję, powtórnie cofnąć się przymuszony zostałem. Gdy już słońce ku zachodowi się nachylało, twarz mi dolegać zaczęła; zresztą przypomniawszy sobie, że od rana jestem nie na właściwym miejscu, takowe zaś uchybienie surową za sobą karę pociąga, ostudzony w zapale, zwłaszcza nie widząc żadnego towarzysza mojej wyprawy, ruszyłem na powrót do obozu naszego.

Tak na marginesie, Wojciechowski najwyraźniej podczas pisania wspomnień przechodził pewną ewolucję poglądów, być może po świeżej spowiedzi, od momentu, kiedy to podczas pierwszego oblężenia oddalał się samodzielnie od swojego oddziału, aby poprawiać swoje umiejętności strzeleckie…

Przebywszy Aragonię, dostaliśmy się do Saragossy, czyli raczej do rozwalin tego bohaterskiego miasta. W całym mieście nie było ani jednego domu, który by nie nosił na sobie piętna wojny. Wokół miasta ogrody wycięte lub spalone, ziemia leząca odłogiem, a w środku niej Saragossa, jak pomnik wśród cmentarza z napisem: „Wytrwałość i męstwo”. Znaleźliśmy w Saragossie rodaka Suligowskiego, oficera od piechoty, któren ożeniwszy się z Hiszpanką, wziął dymisję i tam pozostał. On nas zapoznał z familią żony, u której uczęszczając podczas naszego pobytu w Saragossie, słyszałem oddawane przez mieszkańców pochwały talentom wojskowym marszałka Moncey; Sucheta z uwielbieniem wspominano, a generała Chłopickiego i pułkownika Klickiego nazywano bohaterami. Stary ksiądz kanonik, stryj żony Suligowskiego, zapytał nas jednego razu: „Dlaczego Polacy tej samej religii, co Hiszpanie, są jednak ich nieprzyjaciółmi? Czyśmy kiedy wasz kraj naszli, wasze mienie zabrali, wasze znaczenie zniszczyli? Powiedzcie otwarcie, dlaczego się tak ślepo za cudzą sprawę poświęcacie. Nie możecie się pomieścić wygodnie na waszej ziemi, szukacie u Francuzów chleba? To przyjdźcie do nas i my wam chleba damy, a będziecie braćmi naszymi”. Trudna była odpowiedź na wyrazy prawdy wyrzeczone przez starca; westchnąłem głęboko, a westchnienie moje może i on zrozumiał!

Gąsiorowski na pewno czytał pamiętnik Wojciechowskiego, bo grało to echem w „Huraganie”, w scenie z przyjęciem w Saragossie Stadnickiego, jako parlamentariusza:

Polak? Po coś tu przyszedł, ty i twoi bracia? Czego chcecie od nas? Czytałem dawno, że wy jesteście narodem uczciwym, dzielny, szlachetnym. Co was skłoniło, aby z dalekiej północy najeżdżać ziemię… i zaciągać się pod sztandary tego łupieżcy? My z wami nie walczymy! Myślą nie tknęliśmy waszej ziemi, między nami nie było ani razu zatargu… A wy przychodzicie tu jak zbóje, płatni najemnicy, i przykładacie rękę do naszego zniszczenia, chcecie nas oddać temu ciemiężycielowi, antychrystowi, co nam zabrał prawowitego króla i napadł na nas pod obłudną maską przyjaźni, a dziś krwią i ogniem chce nas karać za to, że broniliśmy i bronić będziemy naszych swobód, naszych kościołów, naszych praw!

Gąsiorowski jakby chciał usprawiedliwić Polaków, znaleźć jednego sprawiedliwego, wkładając w usta bohatera Huraganu, Floriana Gotartowskiego, słowa skierowane do Palafoxa: Generale otuchy… Skończy się nareszcie! Potomność poświęcenia twego nie zapomni!

Niewątpliwie Wacław Gąsiorowski w literaturze polskiej był jednym z pierwszych propagatorów „legendy napoleońskiej”, pomijając pracą Przyborowskiego, która jest raczej rysem historycznym niż dziełem literackim. Miał jednak trudne zadanie do spełnienia, bo napoleońskie resentymenty w polskim społeczeństwie były nadal silne. Przeczytajcie choćby pamiętnik starego subiekta… Z jednej strony pisał „ku pokrzepieniu serc”, czego najlepszym przykładem jest scena szarży polskich szwoleżerów na Somosierrę, kończąca tom drugi „Huraganu”, z drugiej nie unikał krytycznych uwag odnośnie polityki Napoleona w Hiszpanii i udziału w tej wojnie Polaków, którzy sami wolność straciwszy służą za narzędzie do zniewalania innego kraju… „Huragan” to pierwsza powieść napoleońska Gąsiorowskiego, wydana w 1901 roku jako dodatek niedzielny do "Dziennika Poznańskiego”. Kolejne pozycje kontynuujące losy bohaterów „Huraganu” to „Rok 1809” i „Szwoleżerowie Gwardii”.

Bohater „Huraganu”, Florian Gotartowski, ukrywa się w oblężonej Saragossie i nie chce walczyć przeciwko Hiszpanom, a jego przyjaciel, Józef Stadnicki, na wszelki wypadek drugi sprawiedliwy, zwalnia się z tego samego powodu ze służby, bo to hańba… „Bo z tymi Hiszpanami już nie mogę! „Polska wojna” jest gdzie indziej, bo zbliża się rozprawa z Austriakami, a miejsce żołnierzy jest wtedy w kraju. Czy nie podoba ci się wojna – pyta się Stadnickiego marszałek Lannes?

 – Nie ekscelencjo! Tylko brak mi do niej serca… Z babami nie potrafię… (walczyć). A, ekscelencjo, do tych Hiszpanów inwidii nie czuję! Bo to… bitny naród… (…)

A potem tak tłumaczy kolegom swoją decyzję:

– Carramba! Zdawało się wam, że będę w bawełnę owijał?! Hańba! Póty gębę trzymałem na wodzy, póki za pazuchą nie miałem dymisji. A teraz co?! Tfy! To jest wojna? Z kim? O co? Jadę, panowie, bom żołnierz, a nie rabuś ani oprawca. Tu zaś pono trzeba już nie żwawych do karabina, lecz sprawnych do stryczków!... Nie lubię! Niby sami dla siebie chcemy Bóg wie czego, a tu carramba …

Powtórzmy, że umiarkowanie młodopolski Gąsiorowski, pisząc swoją serię napoleońską, najpierw czytał publikację Przyborowskiego, pewnie nie zgadzał się z postawą Rzeckiego w Lalce, starszego o pokolenie Prusa, gdzie romantyzm przełamuje się z pozytywizmem, a potem dotarł do pamiętników, na których opierał się z kolei Przyborowski. Uważa się często, że to Gąsiorowski z kolei zainspirował Żeromskiego, którego „Popioły” wyszły w roku 1904, a więc już po publikacji „Huraganu”. Żeromski,[84] niemal równolatek Gąsiorowskiego, zbierał materiały do powieści historycznej podobno już w latach 90-tych XIX wieku, kiedy pracował w Bibliotece Muzeum Polskiego w Rapperswilu, a następnie w bibliotece Ordynacji Zamoyskich już w Warszawie. Tak czy inaczej „Popioły” i „Huragan” dotarły do czytelników polskich niemal w jednym czasie.

Przesłanie zarówno Gąsiorowskiego jak i Żeromskiego jest jednoznaczne, choć wyrażane w nieco odmienny sposób. Choćby scena ataku na Saragossę, w rozdziale „Siempre eroica” przeprowadzonego 4 sierpnia 1808 roku jest jednym z bardziej realistycznych opisów walki zarówno z hiszpańskimi żołnierzami, ale i z ludnością cywilną miasta podczas tej totalnej wojny. Czy to tylko taka młodopolska fantazja autora „Popiołów”? Nie, Żeromski po prostu opisał bardziej barwnie i dosadnie to, co wcześniej zainspirowało go podczas lektury Przyborowskiego a potem pamiętników. To najpierw Przyborowski bardzo malowniczo opisał scenę zdobycia domu wariatów i kontynuował:

Ileż to podobnych, głęboko dramatycznych scen odegrało się wtedy na ulicy, w pobliżu dymiącej krwią bramy Carmen! Zdobyto np. szturmem klasztor jakiś zakonnic i żołnierz rozgrzany walką, upojony krwią, rozdrażniony oporem, zezwierzęcony tą nieubłaganą wojną począł dopuszczać się w zdobytym klasztorze strasznych, wstrętnych nadużyć. Gwałcono zakonnice, które wobec hańby same odbierały sobie życie. „Widziałem, opowiada świadek, grenadiera leżącego na korytarzu obok konającej zakonnicy, w sercu której sztylet tkwił, jako zadającej sobie samej śmierć".

Przyborowski też nie wyssał tej opowieści z palca, aby epatować czytelników. Posiłkuje się w tym wypadku wspomnieniami opublikowanymi w tomie IV Biblioteki Warszawskiej z roku 1850. Autorem jest prawdopodobnie porucznik Adam Surmacki , choć padały też zdania, że może to być apokryf. Odnośny fragment:

Przy mnie zdobyto klasztor zakonnic; wchodząc do niego, spotkałem niesionego podporucznika Piątkowskiego, ranionego kulą w nogę. Wszedłszy do klasztoru, przedstawił mi się widok, pełen zgrozy; nie ochraniano zakonnic. Widziałem grenadyera leżącego na korytarzu obok konającej zakonnicy, w sercu której sztylet tkwił, jako zadającej sobie samcu śmierć. Z oburzeniem odwróciłem się i pobiegłem znów na ulicę…

W sumie fragment ten nie zawiera niczego, co nie mogłoby być prawdziwe, więc z góry można zrezygnować z dyskusji czy był to falsyfikat sporządzony przez carską ochranę. Ten anonimowy cytat okazał się jednak bardzo „rozwojowy”, najpierw wspomniany przez Przyborowskiego, a następni te sceny widziane oczami Krzysztofa Cedro, ułana z wciętą talią, malowniczo rozwinięte przez Żeromskiego odnajdujemy w Popiołach, gdzie ciało zbezczeszczonej zakonnicy salutuje szablą kapitan Wyganowski… No, proszę, są i Polacy z honorem! W Popiołach kapitan Wyganowski tak wyjaśnia prawa wojny i cóż, takie właśnie one są:

– Od tego jest wojna, żeby każdy prawdziwy człowiek miał możliwość mordowania wrogów, ile dusza zapragnie. (…) Żołnierz żołnierza rozumie jak baletnica baletnicę. Jest tu, powiem ci na ucho, mniszeczek wybór arcygodny. Są tak apetyczne, że klękaj kto żyje. Bo to widzisz, ascetki. (…) Tu są cele, Mógłbyś w którejkolwiek spocząć wygodnie, gdyby nie to, pe chwilowo zajęte. Mniszki goszczą u siebie nieznajomych rycerzy. (…)

– Gdyby to ode mnie zależało - począł z trudem bełkotać Cedro dysząc i nie mogąc słów znaleźć – gdybym to ja… Kazałbym strzelać w łby tym gałganom, kazałbym…

Ależ proszę państwa, nie ma się co dziwić, tak wygląda wojna totalna, Wyganowski zapewnia Cedrę:

– Mogę cię na podstawie długoletniej praktyki zapewnić, że gwałcenie masowe przyśpiesza kapitulację daleko bardziej skutecznie niż bombardowanie działobitniami, a ma zarazem tę dobrą stronę, że oszczędza wiele żywotów ludzkich obydwu stronom walczącym. Wytrąca oręż z ręki cichaczem a nieodwołalnie ojcom, mężom, braciom i narzeczonym, kryje żołnierzy przed kartaczami a zapewnia kapitulację. (…) Toteż wolę, gdy tu moje Maćki są po celach, niż żeby ich darły kartacze, a oni sami mordowali bez pardonu. Ręczę ci, że następny dom podda się nam dobrowolnie, gdy wieść gruchnie między jego dziewoje, cośmy tutaj czynili.

Tak jak Gąsiorowski adresował swoje powieści dla szerszego czytelnika, często uznawany jest wręcz za pisarza młodzieżowego, i nie ma u niego zbyt drastycznych scen, to „Popioły” Żeromskiego są powieścią „dla dorosłych” właśnie poprzez bolesny realizm. Można to jedynie porównać do Los Desastres de la Guerra Goi, a mówiąc prościej do pokazania bezsensu tej wojny, w którą także zamieszani są Polacy, co z polskiego punktu widzenie tylko ten bezsens potęguje. Zamieszany w wir historii, neurotyczny bohater Żeromskiego, Krzysztof Cedro, jest równocześnie mordercą i bohaterem, sprawy, w którą nie wierzy, albo właśnie w którą przestaje wierzyć pod wpływem wydarzeń, w których musi uczestniczyć. W końcu rana uwalnia go od ponoszenia dalszej odpowiedzialności, przynajmniej na chwilę… Rannego Krzysztofa Cedro odwiedza w szpitalu Cesarz albo może tylko zjawa, która przypomina Cesarza gorączkującemu żołnierzowi, i pyta się, jakie jest jego życzenie? Cedro odpowiada:

 - Poszedłem z domu mego ojca… Wierzyłem, że to moją ziemię… A teraz… na obcej. Wyrzecz, że nienadaremnie, że dla mojej ziemi… Cesarzu, Cesarzu! - Vive la Pologne!

Cóż, tak by się nam serce śmiało do ogromnych, wielkich rzeczy… A współcześnie? W Polsce chyba tylko Bielecki pisał o szerzej Saragossie i to tylko o pierwszym oblężeniu, w tomiku „Somosierra. O Saragossie wspomina oczywiście Leśniewski i wielu innych, ale niejako przelotnie. Z legendą Saragossy i w ogóle z udziałem Polaków w wojnie hiszpańskiej usiłuje się dzisiaj zmierzyć Jan Laske, polonista z wykształcenia, w wydanej ostatnio książce „Saragossa 1808-1809”.Jest to pozycja może nawet bardziej publicystyczna niż historyczna, choć pozornie można ją za taką uznać biorąc pod uwagę ilość przytoczonych faktów, nazwisk, tabel… Można też powiedzieć, że autor generalnie czuje się zażenowany w obliczu tematu, który co prawda sam wybrał, ale który budzi w nim tak wiele wątpliwości i sprzecznych uczuć. Daje temu wyraz już we wstępie, w którym stara się zwerbalizować swoje niepokoje, po czym przechodzi w dalszych rozdziałach już do bardzo konkretnego opisu wydarzeń. Pytanie, czy w końcu stawia kropkę nad „i”, czy też ma to zrobić sam czytelnik po lekturze? Ale... książka jest warta polecenia.

I na koniec jeszcze dwa cytaty zamiast puenty. Kiedy polscy żołnierze opuszczali Hiszpanię, Brandt odnotował znaczącą scenę:

Kiedy tak wszyscy rozmawiali i jedli śniadanie, żeby się rozgrzać, zobaczyliśmy jakiegoś żołnierza, który w pewnym oddaleniu od nas wdrapał się na sam wierzchołek skały. Myśleliśmy, że dla pożegnania Hiszpanii. Ale nagle zobaczyliśmy, że odwróciwszy się tyłem do Hiszpanii – proszę mi przebaczyć ten szczegół – spuścił niewymowne i zawołał donośnym głosem: – Masz, przeklęty kraju, który pożarłeś tylu naszych. Osobliwe to pożegnanie spotkało się z ogólną aprobatą. Tylko jeden kapitan Smett, który nie lubił Napoleona, zauważył: żołnierz pomylił się w adresie i nie Hiszpania zasługiwała na tę przemowę, ale ten, kto ją postawił w konieczności bronienia swojej skóry...

Kapitan Smett nie był odosobniony, Załuski wspominał:

Spędziliśmy trzy lata naszej młodości na nauce wojny w Hiszpanii, 1808, 1810, 1811, wkroczyliśmy do tego kraju pełni zaufania w potęgę i szczęście naszego wskrzesiciela, opuszczaliśmy Hiszpanią dużo rozczarowani. Cóż się pozostało Francji z zamierzonego podboju Hiszpanii? Dym i popiół, te godła znikomości, chcę mówić: cygarry. Do roku 1808 nie znał kontynent Europy tej namiętności hiszpańskiej, od tej chwili dopiero ta zdobycz Francji rozeszła się po całej Europie.


Więcej na ten temat:

Krzysztof Mazowski, Saragossa 1808-1809, Bellona, Warszawa 2021.

Jan Laske, Saragossa 1808-1809, Wyd. Napoleon V, Oświęcim 2015.

Sławomir Leśniewski, Napoleoński amok Polaków, Wydawnictwo Literackie 2019.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura