TylkoJeden TylkoJeden
235
BLOG

Wybory – mniejsze zło?

TylkoJeden TylkoJeden Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Są tacy (jak choćby Rafał Ziemkiewicz), którzy przedstawiają kwestię wyborów jako wybór „mniejszego zła”. Po jednej stronie: kulturowi marksiści i ich pomagierzy (gotowi przy okazji wyprzedać Polskę dla własnej korzyści); po drugiej stronie, może nie najlepsi, ale za to chroniący przed najgorszym. Ale czy rzeczywiście?

Czy wybierając mniejsze zło uda nam się uniknąć zła wielkiego? To jest destrukcji Polski jaką (jeszcze) znamy i zwycięstwa czegoś, co najlepiej opisuje termin: kontrkultura? Niestety, przykłady wielu państw Zachodu (jak choćby Kanady) pokazują coś wręcz przeciwnego. Do zwycięstwa współczesnej kontrkultury potrzeba czasu. Musi być ona dawkowana powoli. Kolejne roczniki trzeba wychowywać według coraz bardziej progresywnych wzorców. W przeciwnym razie szok wywołany gwałtownym atakiem na normalność, mógłby spowodować szeroki i gwałtowny sprzeciw. Nieodmiennie narzuca się tu przykład z „gotowaną żabą”. Jeśli wrzucić ją do gorącej wody – ucieknie. Jeśli umieścić w letniej i powoli podgrzewać – można łatwo ugotować.

Myślę, że to właśnie długoletnie rządy partii „konserwatywnych” – z nazwy i frazeologii – które jednocześnie ‘po cichu’, koniunkturalnie ustępowały wojującemu postępowi w kolejnych dziedzinach, umożliwiły przekształcenie społeczeństw Zachodu w to, co obecnie widzimy. Ludzie byli uspokajani i ‘usypiani’: „Reprezentujemy wartości konserwatywne! Nie pozwolimy szerzyć się tym progresywnym ideologiom!... Ale wiecie, aby wygrać wybory (po to, aby bronić wartości konserwatywnych rzecz jasna!) musimy, po prostu MUSIMY ustępować tu i tam.” Krok po kroku. Tak mniej więcej wyglądało to w wielu krajach.

Czy z identyczną sytuacją mamy obecnie do czynienia w Polsce? Na ile PiS jest partią w istocie konserwatywną, a na ile jest to wyborcza taktyka, polityczna konieczność? Ta sama konieczność, która kazała NZS-owcowi Schetynie wziąć na listy starych PZPR-owców w wyborach do europarlamentu. Czy było to marzenie Schetyny? Plan i cel realizowane przez lata? Nie. Po prostu: chłodna kalkulacja i wynikająca z niej ‘polityczna konieczność’.

Przyjrzyjmy się więc PiS-owi, a właściwie Jarosławowi Kaczyńskiemu – bo to on ma decydujący głos od samego początku PiS. Jakie są jego przekonania? Co naprawdę mu „w duszy gra”? Przyznaję. Trochę czasu mi zajęło dostrzeżenie niezwykłej trafności spostrzeżenia Pana Ziemkiewicza, że Jarosław Kaczyński jest w gruncie rzeczy UD-ekiem. Ideowo i mentalnie jest członkiem Unii Demokratycznej. Tyle, że przy stoliku Geremka, Kuronia, Michnika i Mazowieckiego zabrakło dla niego miejsca. Stworzył więc Porozumienie Centrum. To wtedy jeszcze mógł wybierać to, do czego mu najbliżej. Później, to realia polityki coraz bardziej i bardziej wyznaczały mu miejsce na scenie (politycznej). Aż wreszcie został niekwestionowanym przywódcą „prawicy”.

Ile jest więc w PiS i JK konserwatyzmu? W sferze werbalnej: mnóstwo. W realnych posunięciach? Wielu konserwatywnych autorów opisało i opisuje działania PiS w kwestii: aborcji, konwencji stambulskiej, ustawowego zakazu dla ideologii gender, zakazu dla seksedukatorów, ucięcia grantów i innego finansowania dla ideologów kontrkultury, itd., itp. Szkoda słów. Postępowanie PiS w pełni oddaje tu popularne powiedzenie o gonieniu króliczka – tak, aby go przypadkiem nie złapać.

Jarosław Kaczyński nie chce postawić tamy postępowym ideologiom. Są mu one potrzebne, by wciąż szantażować swych wyborców ich obecnością. Im silniejsze będą – tym lepiej. Większa siła perswazji.

Z wielu różnych działań JK, najbardziej wymowny jest jego stosunek do Marszu Niepodległości. Oficjalnie nie bierze w nim udziału ze względu na możliwe zadymy, i to, by nie być kojarzonym z Narodowcami, ONR, itd. Wolne żarty. Tak, jakby dla jego wrogów z TVN i Wyborczej miało to jakiekolwiek znaczenie. Dla nich, i dla wielu zagranicznych mediów, i tak jest „patronem Narodowców”, „skrajnej prawicy”, itp. A zadymy i rozróby są „skutkiem polityki PiS”, bo „zachęca i daje przyzwolenie”, etc.

A mimo to, JK konsekwentnie odmawia udziału w ponad stutysięcznej manifestacji patriotów. Nie zważając na wyborcze koszta takiego postępowania. Dlaczego? Właśnie.

Czy więc PiS rzeczywiście jest „jedyną nadzieją”, „zaporą” chroniącą nas przed triumfem kontrkultury i tego wszystkiego, co niesie ona ze sobą? Czy raczej prowadzi nas drogą przetartą przez wiele podobnych mu „konserwatywnych” partii Zachodu? Drogą, która kończy się tym, co widzimy w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, etc.

Tak wielkie sukcesy postępu nie byłyby możliwe, gdyby nie „konserwatywna” partia, która pomoże przeprowadzić społeczeństwo przez najtrudniejszy dla ideologów okres – gdy jeszcze są zbyt słabi, a ich idee nazbyt rewolucyjne. Partia usypiająca czujność, stwarzająca pozory walki z naszym kontrkulturowym wrogiem. Po cichu zaś, przyzwalająca by chore idee rozprzestrzeniały się w szkołach, uniwersytetach, teatrach. Kolejnych kilkanaście roczników – i budzimy się w innej rzeczywistości. I nie ma znaczenia, czy jest to zamierzone i planowane, czy też nie. Liczą się skutki.

Dla wciąż nieprzekonanych jest jeszcze jeden argument. Trwająca właśnie „pandemia” zaowocowała prawdziwą ‘wisienką na torcie’. Otóż „prawicowy”, „konserwatywny”, „broniący chrześcijaństwa” rząd PiS ograniczył (i utrzymał mimo krytyki!) udział wiernych we Mszy Świętej do 5 osób. 5 osób w Świątyni Opatrzności Bożej! Nie powstydziłby się tego rząd Zapatero. Mocniejszym byłoby już tylko całkowite zamknięcie świątyń. To jeszcze przed nami.


Ale czy jest jakieś wyjście? Owszem jest. Politycy to szczwane bestie. Szybko się orientują, z której strony chlebek jest posmarowany. Tak długo, jak będziemy umacniać ich w przekonaniu, że można „olewać” oczekiwania „twardego elektoratu”, bo i tak wystarczy tuż przed wyborami postraszyć zwycięstwem ‘tamtych’, a elektorat pobiegnie do urn (nawet z zaciśniętymi zębami) i zagłosuje na ‘nas’; tak długo będą robić, co chcą.

Trzeba ich po prostu wychować. Wychowanie z definicji jest procesem czasami bolesnym – zarówno dla wychowawcy, jak i wychowanka. Trzeba to zaakceptować. Po prostu: jeśli politycy nie spełniają niezwykle ważnych dla nas oczekiwań, to trzeba oddać głos na innych. Bez względu na „koszta”, którymi będziemy straszeni. Jeśli wciąż będziemy wybierać „mniejsze zło”, to i tak za 15-20 lat obudzimy się w Kanadzie. Bardzo ubogiej Kanadzie. Za to z całą kontrkulturową resztą. Wiara w to, że Polacy są „inni”, że „nie dadzą sobie…”, itd. jest naiwnością. Pobożnym (nomen omen) życzeniem.

Jeśli zaczniemy naszych polityków karać w sposób wyraźny za sprzeniewierzenie, to bądźmy pewni – szybko to oni dostrzegą, zrozumieją i wyciągną wnioski. Jak pisałem: to sprytne bestie. Właściwie zawsze są jacyś nowi kandydaci (partie). Tacy, którzy jeszcze nas nie zawiedli. Konsekwentne dawanie im szansy, będzie zrozumiałym sygnałem dla wszystkich zainteresowanych. A straszeniem „apokalipsą” się nie przejmujmy. Jeśli już nawet, to lepsza apokalipsa tu i teraz, kiedy wielu zdoła ją jeszcze rozpoznać, niż za lat 20, gdy będziemy zmuszeni patrzeć bezsilnie na obojętność większości wobec tego, co się dzieje. A wielorakie źródła tej obojętności i tak nie będą miały znaczenia.

Świadomy wybór należy do nas. I nie dajmy go sobie odebrać tym, którzy twierdzą, że w obecnej sytuacji inny wybór to katastrofa. W pierwszym roku swej kadencji Prezydent Duda porozumiał się z Prezes Gersdorf i zawetował ustawę o sądach. Wtedy też wielu twierdziło, że to niemożliwe, że to byłaby katastrofa (dla reformy), współpracy z PiS, itd. Czy świat (polityczny) się zawalił? Czy nastąpiła (znacząca) katastrofa? Miejmy odwagę, skoro jemu wówczas jej nie zabrakło.


TylkoJeden
O mnie TylkoJeden

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka