Nad całym aferą koronawirusa – wciąż wisi nie w pełni zrozumiały problem włoski. No bo bądźmy poważni – opowieść, jak to Włosi wymierają, bo nie umieli powstrzymać się od obejmowania i picia wina nie trzyma się kupy! A jednak eksponowana wysoka umieralność akurat w Italii musi rodzić pytania, wykraczające także poza uznanie ponadprzeciętnej średniej wieku społeczeństwa włoskiego (z medianą bodaj niższą niż dla całych połaci Niemiec).
Zastępcza wojna włoskich pocałunków
Nieprawdziwe są też opowieści o rzekomo mocno spóźnionej reakcji rzymskich władz. Przeciwnie, ich działania były szybkie, po pierwszych problemach kompetencyjnych między regionami a władzą centralną akcję przeprowadzono sprawnie, a wizja całujących się bez przerwy Włochów jest, łagodnie mówiąc, przesadzona. A mimo to liczby istotnie różnią się od tych z reszty Europy i to nawet rozumiejąc, że śmiertelność wynika z występowania chorób towarzyszących i/lub powikłań. Słysząc o 400-500 zgonach dziennie aż chce się zresztą zadać pytanie: a ile osób właściwie umiera przeciętnie dziennie w tym liczącym przeszło 60 milionów mieszkańców państwie?
Liczba pytań i wątpliwości rośnie zresztą znacznie szybciej niż ilość ofiar koronawirusa – a odpowiedzią (?) na niemal wszystkie nadal ma pozostawać właśnie greps włoski, ostatecznie używany m.in. do rozstrzygania wszystkich zastrzeżeń odnośnie nadmiernych i przedwczesnych restrykcji wprowadzonych w Polsce wobec życia społeczno-gospodarczego. "Czy chcesz, żeby było we Włoszech?!" - słychać zewsząd. Tymczasem okrzyk ten nie stanowi ŻADNEGO wyjaśnienia podstawowych kwestii.
Po pierwsze, jak wspomniano kiedy czytamy te straszne komunikaty, typu "Dziś umarło 400 osób" - samonasuwa się przecież dookreślenie: A ile umiera zwykle? Bez koronawirusa osoby starsze i schorowane we Włoszech były nieśmiertelne?
I zagadnienie drugie, wciąż nierozstrzygnięte: Dlaczego właśnie wobec tego konkretnego wirusa rządy tylu krajów zdecydowały się podjąć walkę o powstrzymanie samych zarażeń (a nie tylko o normalne w takich sytuacjach zapobieganie zgonom chorych i apelowanie o samodzielną profilaktykę zdrowych)? Czemu akurat tego wirusa tak zacięcie się powstrzymuje - choć już wydaje się niemal pewne, że jest to niemożliwe i w istocie niewiele dające zagrożonym (?) społeczeństwom?
Co ciekawe, od dłuższego już czasu zawodowi czarnowidze wieszczyli koniec nowożytnemu światu, zwłaszcza ekonomicznemu, które to wizje nieodmiennie łączono z wojną. Już to po prostu niszczącą, już mającą ukryć prawdziwe przyczyny/rozmiary kryzysu, a ułatwić przejście do nowych form.
No i co? Okazało się, że da się bez wojny...
A przynajmniej można poćwiczyć.
W czasie zarazy Polacy się nudzą…
Są to kwestie globalne, w których Polska (jak zwykle) jest na głębokim marginesie, jako kraj peryferyjny i mało migracyjny pozostając relatywnie mniej zagrożonym, co jednak nie znaczy wcale, że nie bardziej przerażonym.
Jak można było przypuszczać – wprowadzona o dobry tydzień za wcześnie blokada już daje się we znaki znudzonym i zakiszonym Polakom. Gdyby bowiem sądzić po polskim internecie - lekarstwo na koronawirusa zostało już wynalezione. Polega ono na wychyleniu się z okna, zrobieniu i opublikowaniu zdjęcia ludzi na ulicy/w sklepie/w parku wraz z zamieszczonym oburzonym podpisem, sugerującym, że uwieczniono ostatnie chwile szaleńców i morderców zarazem. A przecież czy ci namolnie narzekający na spacerowiczów nie mogliby pojąć, że widzą właśnie kolejne skutki własnej paniki? Trzeba było przedwcześnie ludzi nie zamykać w domach, nie pozbawiać szkoły, pracy i kościoła - to by się tak szybko nie znudzili…
Ponadto, jak wiadomo - Polacy to tylko duże dzieci. W każdym razie w oczach własnej (?) władzy. Oto kolejny przykład z Lublina: "W trosce o zdrowie i bezpieczeństwo użytkowników, w związku z zagrożeniem epidemicznym wyłączone z użytku do odwołania zostają miejskie place zabaw i siłownie na świeżym powietrzu. Decyzja ta jest związana z tym, że koronawirus na powierzchniach plastikowych, metalowych, drewnianych lub szklanych utrzymuje się od 2 godzin do 9 dni. W tym czasie ma zdolność do zarażania". A zatem nie wystarczy podać ludziom FAKTÓW (?) związanych z chorobą. Należy im NAKAZAĆ konkretne zachowania, innych zaś ZABRONIĆ. W tym przypadku dużym dzieciom odmawiając prawa do zajmowania się tymi mniejszymi. Nie sposób wątpić, że to kolejne zarządzenie wywoła tylko aplauz osób, które i tak nie wyściubiłyby nosa, by nie narażać się na atak śmiercionośnej huśtawki. W istocie jednak mamy do czynienia z następnym przejawem paranoi, każącym przypomnieć, że wszelka władza raz uzyskawszy nadmierną kontrolę nad ludzkim życiem - bardzo niechętnie się jej pozbywa...
Co o tym sądzisz?